„Nie” – odpowiedziała Michelle. „To hojne”.
Zarząd nie drgnął nawet na jedno pytanie o cennik czy termin wydawania licencji. Wiedzieli, ile kosztuje milczenie. Zainteresowanie inwestorów już ostygło. Dwa fundusze ponownie oceniały zgodność. Jeden z nich zażądał niezależnej weryfikacji integralności patentów przed wysłaniem ostatecznych instrukcji przelewu.
Do czwartku umowa została podpisana.
Godzinę później dostałem nowego e-maila, tym razem z działu HR. Całostronicowe przeprosiny podpisane przez kogoś, kogo nigdy nie spotkałem, ponieważ pierwotny zespół najwyraźniej „przeszedł transformację”. Przeczytałem pierwsze dwa wersy, pobieżnie przejrzałem resztę – korporacyjny język wyrzutów sumienia, ubrany w szaty empatii.
A potem nadeszła prawdziwa nagroda. W załączniku znajdowało się powiadomienie o zmianie personelu: Caleb Morrison nie jest już zatrudniony w TechCore od [data].
Żadnego nagłówka, żadnego pożegnalnego posta na LinkedIn, żadnego złotego zegarka ani zdjęcia z wyreżyserowanym uściskiem dłoni. Po prostu zniknął.
Wyobraziłem sobie, jak pakuje rzeczy ze swojego biurka, zdezorientowany i czerwony na twarzy, mamrocząc coś o „błędnym zrozumieniu wizji”, podczas gdy nowy stażysta podaje mu kartonowe pudełko.
Nie chcieli, żeby wyglądało to na publiczne zwolnienie. W porządku. Nie zależało mi na hałasie. Tylko na efekcie.
Dwa dni później Owen wysłał do działu prawnego krótką wiadomość: „Cieszę się, że udało nam się coś wymyślić”.
Nie odpowiedziałem bezpośrednio. Michelle wysłała plik PDF z jednym pogrubionym zdaniem: Wszystkie przyszłe kontakty muszą być koordynowane przez prawnika.
Nie byłem już ich pracownikiem. Byłem ich dostawcą. Bardzo, bardzo drogim.
Założyłem Parker Technologies – tylko ja, asystent prawny i kierownik projektu Gavin Brooks, który odszedł z genomiki, bo znudziły mu się korporacyjne stoły do ping-ponga i niepłatne nadgodziny. Logo: płytka drukowana składana w pięść. Trochę żart. Trochę nie.
TechCore podpisało pakiet powitalny dla dostawcy tydzień po sfinalizowaniu umowy licencyjnej. Nagle te same wewnętrzne zespoły, które kiedyś skopiowały moje slajdy i opatrzyły je nazwiskiem Caleba, musiały teraz przesyłać mi kwartalne raporty zwrotne . Każdy plan rozwoju oprogramowania dotyczący NPU musiał zostać zweryfikowany przez moją firmę. Tygodniowe podsumowania przychodziły z moim nazwiskiem w nagłówku:
Notatki z przeglądu licencjobiorcy – wymagane działanie.
To było jak obserwowanie byłego męża próbującego zrobić lasagne według przepisu twojej babci — z tą różnicą, że teraz musieli ci płacić za każdy kawałek makaronu.
Sześć miesięcy później TechCore zamknęło rundę finansowania serii C z kwotą 32 milionów dolarów – obniżoną wyceną, ale ostatecznie zamknięte. Same opłaty licencyjne przynosiły Parker Technologies 180 000 dolarów rocznie, a w trzecim roku miały osiągnąć nawet 250 000 dolarów. Zajmowałem piętnastoosobowy zespół trzema innymi klientami, start-upami z branży półprzewodników, które słyszały o Protokole Parkera i potrzebowały niezawodnych strategii w zakresie własności intelektualnej.
Caleb? Ostatnio słyszałem, że zajmował się „doradztwem strategicznym” dla startupu blockchain w Austin.
Owen zrezygnował ze stanowiska prezesa po tym, jak zarząd stracił zaufanie. Katherine Stone zarządza teraz firmą, a w każdym raporcie kwartalnym na pierwszej stronie wyraźnie zaznacza się pozycja Licencjonowanych Partnerów Technologicznych .
A co najlepsze? Moje nazwisko widnieje na każdym złożonym przez nich patencie. Na każdym przełomie, który ogłaszają. Na każdym projekcie prezentacji dla inwestorów, który prezentują.
Nie tylko się zemściłem. Stałem się ich fundamentem.
A teraz za każdym razem, gdy wprowadzają innowacje, płacą mi za ten przywilej.
To nie zemsta. To po prostu dobry interes.
Ale biznes ma zwyczaj przypominać, że każde zwycięstwo ma swoją historię.
Trzy tygodnie po sfinalizowaniu umowy licencyjnej po raz pierwszy odkąd Caleb wręczył mi kopertę, postawiłem stopę w siedzibie TechCore.
Nie jako pracownik.
Jako dostawca.
Ten sam ochroniarz był przy recepcji. Tym razem nie wyglądał na skruszonego. Wyglądał na zdenerwowanego.
„Dzień dobry, doktorze Parker” – powiedział, prostując się odrobinę za szybko.
„Lucas ma się dobrze” – powiedziałem mu.
Przesunął identyfikator gościa po ladzie, jakby to była ofiara. Na ekranie pojawiło się moje zdjęcie ze starego systemu – dwadzieścia funtów lżejsze, mniej siwizny w brodzie, oczy, które wciąż wierzyły, że „lojalność” ma znaczenie w kapitalizmie.
„Masz prawo wstępu do centrum konferencyjnego na dwunastym piętrze” – powiedział. „Oni… eee… zaznaczyli twoje przybycie”.
„Założę się, że tak.”
Jazda windą wydawała się krótsza niż kiedyś. Kiedyś liczyłem sekundy, przeglądając maile, podczas gdy mój mózg symulował wydajność produkcji. Dziś obserwowałem swoje odbicie w chromowanych ścianach i poprawiałem mankiety jedynego garnituru, jaki miałem, który nie pachniał topnikiem i kawą.
Kiedy drzwi się rozsunęły, dwunaste piętro wyglądało niemal identycznie – i zupełnie inaczej. Te same białe ściany, te same oprawione w ramy prace na korytarzu (te moje pierwsze, oczywiście), ta sama roślina doniczkowa, która jakimś cudem przeżyła trzech dyrektorów finansowych.
Nowe twarze. Nowa grafika, która krzyczała: „zatrudniliśmy firmę strategiczną dla marki”. Nowe oznakowanie: TechCore Innovation Campus .
Prawie się roześmiałem.
Gdy się zbliżyłem, stanął przed mną młody recepcjonista w fioletowych okularach i bluzie z kapturem TechCore.
„Cześć, witaj! Czy masz zaplanowane spotkanie?”
„Tak” – powiedziałem. „Recenzja sprzedawcy. Lucas Parker.”
Jej brwi podniosły się w sposób, w jaki u ludzi unoszą się brwi, gdy uświadomią sobie, że osoba, o której czytali w panikujących e-mailach, nagle stała się trójwymiarowa.
„Och. Och. Jasne. Tak, oczywiście”. Mocowała się z tabletem. „Sala konferencyjna B. Już są w środku”.
„Oczywiście, że tak” – mruknąłem.
Sala konferencyjna B zawsze była środkowym pomieszczeniem dla dzieci – większym niż sale konferencyjne, mniejszym niż cała sala konferencyjna. Dziś przypominała scenę.
Katherine Stone siedziała na czele stołu, z podwiniętymi rękawami i otwartym notesem przed sobą. Obok niej siedział główny radca prawny, nowy, którego jeszcze nie znałem, oraz dwóch członków zarządu, których znałem z profili na LinkedIn i zapierających dech w piersiach blogów technologicznych. Naprzeciwko nich siedziały trzy osoby w bluzach z kapturem, wszystkie wyglądające, jakby wolały lutować niż siedzieć na spotkaniu z prawnikami.
Owena tam nie było. Caleba na pewno tam nie było.
„Doktorze Parker” – powiedziała Katherine, gdy wszedłem, wstając, żeby uścisnąć mi dłoń. Jej uścisk był mocny, a wzrok przenikliwy. „Dziękuję za przybycie”.
„Lucas jest w porządku” – powtórzyłem. „I tak czy inaczej, rozliczam się godzinowo”.
Kilku z nich roześmiało się zbyt szybko. Nerwowa życzliwość.
Przeprowadziliśmy plan. Na papierze był prosty: przegląd krótkoterminowej mapy drogowej dla produktów zależnych od NPU, potwierdzenie zgodności z warunkami licencji, nakreślenie protokołów komunikacyjnych między TechCore a Parker Technologies.
W rzeczywistości było to zaplanowane potwierdzenie nowej hierarchii.
Oni już nie byli moimi szefami.
To byli moi klienci.
Jeden z inżynierów, facet o zmęczonych oczach i w bluzie Stanford, w końcu zabrał głos podczas dyskusji o optymalizacji opóźnień.
„Eee, doktorze Lucasie” – powiedział, jąkając się przy moim imieniu. „Kiedy pisałeś oryginalny model kaskadowy, czy spodziewałeś się aż tak dużego skalowania w macierzach równoległych? Czy to było później…?”
„Przewidywałem to” – powiedziałem. „A potem okazało się, że wszyscy faktycznie dostaliście fundusze, żeby to wypróbować”.
Uśmiechnął się wbrew sobie.
Katherine obserwowała tę wymianę zdań z pewną dozą ciekawości. Po zakończeniu spotkania poprosiła wszystkich o chwilę dla nas.
Wyszli, niektórzy z zaciekawieniem, inni z czymś w rodzaju szacunku. Kiedy drzwi się zamknęły, Katherine odchyliła się na krześle.
„Wiem, że nie masz powodu, żeby nas lubić” – powiedziała.
„Lubienie nie ma znaczenia” – odpowiedziałem. „Płacicie na czas. Podoba mi się to”.
Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
„Wiem też, że mogłeś nas pozwać do sądu, żeby nas oszukać” – powiedziała. „Albo sprzedać swoje patenty naszej konkurencji. Nie zrobiłeś tego. Dlaczego?”
Spojrzałem przez szklaną ścianę w stronę laboratorium, które kiedyś nawiedzałem. Z góry wszystko było wypełnione szkłem, tablicami i ergonomicznymi krzesłami. Gdzieś w dole betonowy bunkier, w którym wszystko się zaczęło, prawdopodobnie wciąż brzęczał.
„Bo nie stworzyłem tej technologii po to, żeby patrzeć, jak umiera w tej kłótni” – powiedziałem. „I bo jestem zmęczony”.
„Czego?” zapytała.
„Patrzenia, jak przeciętni ludzie ponoszą porażkę, podczas gdy ci, którzy coś zbudowali, zostają zmiażdżeni w pył” – powiedziałem. „W ten sposób dostaję zapłatę za to, co stworzyłem, twoi ludzie zachowują pracę, a twoi inwestorzy mają swoją szansę. Wszyscy krwawią, ale nikt nie umiera”.
Katherine powoli skinęła głową.
„W porządku” – powiedziała. „Jeśli to cokolwiek znaczy, zarząd powinien był to zauważyć wcześniej. Ja też powinnam była to zauważyć wcześniej. Wiedziałam, że Caleb nie był nawet w połowie tak błyskotliwy, jak mu się wydawało, ale nie zdawałam sobie sprawy, czyim tlenem oddychał”.
„Teraz już tak”, powiedziałem.
Stanęliśmy w tym samym momencie. Ona znów wyciągnęła rękę.
„Zamierzam zarządzać tą firmą inaczej” – powiedziała. „Jeśli w którymś momencie poczujecie, że nasi ludzie znów igrają z waszą pracą, zgłoście się najpierw do mnie. Nie do audytora. Nie do prasy. Do mnie”.
Zastanawiałem się nad tym.
Potem wzruszyłem ramionami. „Zobaczymy, czy nadal będziesz tak uważać po czwartym kwartale”.
Wychodząc, minąłem okno mojego starego laboratorium. Tabliczka z moim nazwiskiem zniknęła. Na jej miejscu widniał ogólny napis: Neural Processing Research Suite .
W środku młoda kobieta w fartuchu laboratoryjnym, z włosami związanymi do tyłu i goglami ochronnymi na głowie, regulowała stanowisko testowe. Przypominała mi mnie, gdy miałem dwadzieścia siedem lat, zanim poznałem prawdziwe znaczenie określenia „ zatrudnienie na żądanie” .
Pod wpływem impulsu zapukałem w szybę. Spojrzała w górę, zaskoczona, i otworzyła drzwi.
„Czy mogę w czymś pomóc?” zapytała.
„Jestem Lucas” – powiedziałem. „Parker”.
Jej oczy się rozszerzyły.
„Och. Wow. Czytałem… Czytałem twoje gazety.”
„Przepraszam za to” – odparłem beznamiętnie. „Przechodziłem fazę »publikuj albo giń«”.
Zaśmiała się i nieco się uspokoiła.
„Chciałem tylko powiedzieć” – dodałem – „dokumentujcie wszystko. Trzymajcie kopie w miejscu, do którego nie będą mieli dostępu. A kiedy będziecie negocjować kolejny kontrakt, walczcie o klauzulę ze swoim nazwiskiem”.
Zmarszczyła brwi. „Czy chodzi o…?”
„Tak” – powiedziałem. „Dokładnie o tym, o czym myślisz”.
Skinęła głową zamyślona.
„Tak zrobię” – powiedziała.
„Dobrze” – odpowiedziałem. „Ktoś powinien uczyć się na moich błędach”.
Na zewnątrz, na parkingu, mój telefon zawibrował. To była wiadomość od Michelle.
Jak źle było?
Zrobiłem zdjęcie budynku, którego logo TechCore odbijało się w szkle niczym wypalana stal.
Napisałem mniej więcej to, czego się spodziewaliśmy . Są niespokojni, chętni do współpracy i bardzo świadomi, kto jest właścicielem czego.
Pojawiły się trzy kropki.
Dobrze. Nawiasem mówiąc, dzwonił NovaSilic.
NovaSilic.
Słyszałem tę nazwę. Młodszy, bardziej ambitny startup z branży półprzewodników z Austin, wspierany przez firmę venture capital, która w podcastach lubiła określać się mianem „maksymalistów rewolucji”.
Czego oni chcą? – odpowiedziałem, chociaż już wiedziałem.
Zgadnij, napisała Michelle.
Chcą również licencjonować protokół.
Bingo. Zadzwoń, jak będziesz w domu.
Udało mi się wrócić do mieszkania, zanim ciężar dnia spadł na moje barki. Mieszkanie wyglądało tak samo jak tamtego wieczoru, kiedy nalałem sobie whisky i wyciągnąłem kontrakt, ale teraz czułem się inaczej.
Papiery były poukładane równo, a nie rozrzucone. Na biurku stały dwa monitory zamiast jednego. Wizytówka Parker Technologies przyklejona do ściany, głównie dlatego, że Gavin uważał ją za zabawną.
Dyrektor generalny / główny architekt
Parker Technologies LLC.
Wrzuciłem kluczyki do miski i nacisnąłem przycisk połączenia.
Michelle odebrała po drugim sygnale.
„Jesteś na głośniku” – powiedziała. „Gavin jest tutaj. Przywitaj się, Gavin”.
„Hej, szefie” – odezwał się głos Gavina. „Jak tam statek-matka?”
„Wciąż stoję” – powiedziałem. „Na razie”.
„Daj temu czas” – mruknął.
„No więc.” Michelle przeszła do rzeczy. „NovaSilic. Chcą rozmowy. Wieść o Protokole Parkera się rozeszła. Podobno inwestorzy TechCore wspomnieli o tobie z entuzjazmem i przerażeniem.”
„Jestem zaszczycony” – powiedziałem. „Chcą pełnej licencji, czy tylko konsultacji?”
„To jest właśnie ta zabawa” – powiedziała. „Zaproponowali coś bardziej… rozbudowanego. Wstępne rozmowy o strategicznym partnerstwie, może nawet o przejęciu w przyszłości. Ale w krótkiej perspektywie chcą wiedzieć, czy bylibyście skłonni doradzić im w sprawie konkurencyjnej architektury NPU, która nie naruszałaby waszych istniejących patentów”.
„Rywalizacja z TechCore” – powiedziałem.
„Bezpośrednio” – potwierdziła Michelle. „Myślą, że mogą budować wokół twoich głównych roszczeń, ale chcą, żebyś to ty zaprojektował wokół nich. Projekt pomieszczenia czystego. Nowe zgłoszenia. Nowe źródła dochodu”.
Gavin wtrącił się.
„Tłumaczenie: Chcą, żeby Lucas pomógł zbudować broń, z którą TechCore będzie musiał się zmierzyć za pięć lat”.
Wpatrywałem się w okno, w słabe odbicie człowieka, który przez większość życia wybierał pracę w laboratorium zamiast światła dziennego.
„Jaka jest wyłączność TechCore?” – zapytałem.
„Licencja niewyłączna” – przypomniała mi Michelle. „Wyraziłeś się jasno. Oni cię nie posiadają. Oni cię wynajmują. Ktoś inny chce podnająć”.
Był czas, kiedy sama myśl o graniu na dwa fronty napawała mnie niepokojem. Oszukiwanie wydawało się czymś, co robią inni. Mężczyźni tacy jak Owen. Pozerzy tacy jak Caleb. Wychowano mnie w przekonaniu, że uczciwość oznacza opowiedzenie się po którejś ze stron i pozostanie lojalnym.
Następnie moja ekipa włożyła moje rzeczy do pudełka i powiedziała ludziom, że „przyjęłam wykup”.
„Rozpocznij połączenie” – powiedziałem.
„Jesteś pewien?” zapytała Michelle.
„Jestem pewien” – powiedziałem. „Jeśli TechCore chce mnie trzymać po swojej stronie, znają cennik. Jeśli NovaSilic chce zbudować coś nowego, zapłacą za ten przywilej. Mam już dość bycia jedyną osobą w tym pokoju, która nie traktuje swojej pracy jak atutu”.
„Brawo chłopcze” – powiedziała Michelle. „Zaplanuję to”.
Po rozłączeniu się, stałem tam jeszcze przez dłuższą chwilę, patrząc na mrugające światła miasta na zewnątrz. San Francisco miało w sobie coś, co sprawiało, że czułeś się, jakbyś stał w czyjejś symulacji – warstwy szkła i stali odbijały się od siebie, aż nie sposób było odróżnić, co jest prawdziwe.
Mój telefon znów zawibrował.
Tym razem nie był to inwestor, prawnik ani były współpracownik.
To była moja córka.
HARPER: Hej. Masz czas, żeby porozmawiać, czy budujesz kolejny Skynet, czy coś?
Uśmiechnąłem się wbrew sobie.
Nie zawsze byłem dobrym ojcem. Obecny, owszem. Wspierający finansowo, owszem. Ale fizyczna obecność to nie to samo, co emocjonalna, a do tego dochodziło dziesięć lat nieodebranych recitali, przełożonych urodzin i przepraszających telefonów z „czegoś w laboratorium”.
Zwolnienie z pracy zmusiło mnie do zatrzymania się na tyle długo, aby zauważyć odległość.
JA: Dziś nie ma Skynetu. Tylko nudne, dorosłe rzeczy. Co słychać?
Ona zadzwoniła zamiast odpowiedzieć. Odebrałam.
„Hej, dzieciaku” powiedziałem.
„Nie jestem dzieckiem” – powiedziała odruchowo, tak jak zawsze. „Mam dwadzieścia jeden lat. Legalnie mogę pić i podejmować złe decyzje”.
„Jak tam na studiach?” zapytałem.


Yo Make również polubił
Deser Rozkosz Ananasa
Dziękuję, Nana!
5 objawów wskazujących na niedobór magnezu
Naprawdę najłatwiejszy i najsmaczniejszy przysmak, jaki kiedykolwiek jadłem!