Rodzina mnie okłamała. Odwołali święta, żebym nie poszła. Kiedy zadzwonili do mnie następnego dnia… Catherine, wszyscy – Page 4 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Rodzina mnie okłamała. Odwołali święta, żebym nie poszła. Kiedy zadzwonili do mnie następnego dnia… Catherine, wszyscy

Moja matka wysłała mi kartkę z przepisem spisanym ręką mojego dziadka, którą znalazła w pudełku, którego nigdy nie otwierała, jak przysięgała. „Chleb kukurydziany” – głosił napis, a pod spodem: „Mieszaj, aż będzie dobrze wymieszany”. Ugotowałam go tego wieczoru i zjadłam na ciepło z masłem, w milczeniu, które nie bolało.

Jeśli mam być szczery, patrząc na minione lata, wciąż zdarzały się dni, kiedy wpisywałem „rodzina” w wyszukiwarkę, jakby internet mógł mi podpowiedzieć, jak to poprawnie napisać. Wciąż zdarzały się dni, kiedy koperta z sądu zawierała liczbę mniejszą niż wyrok, który miała opłacić. Wciąż zdarzały się noce, kiedy budziłem się o drugiej w nocy, otwierałem szkicownik, rysowałem spód mostu i szeptałem: „Czekaj”.

Ale zdarzały się też dni, kiedy w poczcie znajdowała się kartka z podziękowaniami za wtorek, liścik od nastolatka z kontem bankowym i planem, a także SMS od Joy: „Dostaliśmy grant. Budżet na zupę – podwoił się”. Zdarzały się też wieczory, kiedy jadłam przy stole z ludźmi, którzy znali moje imię, nie wykorzystując go przeciwko mnie. Zdarzały się też poranki, kiedy dom witał mnie jak coś, co wybrałam celowo, a nie jak coś, co przydarzyło mi się bez mojej zgody.

W czerwcowe popołudnie, pachnące skoszoną trawą i przebaczeniem, usiadłem na werandzie ze szkicownikiem i w końcu narysowałem twarz mojego dziadka. Użyłem najdelikatniejszego węgla drzewnego i powoli namalowałem zmarszczki wokół jego oczu, te, które świadczyły o tym, że śmiał się częściej, niż chciał przyznać. Kiedy skończyłem, napisałem pod spodem: „Czasami najlepsza zemsta nie polega na zemście. Chodzi o uwolnienie się”. Potem przekreśliłem „zemstę” i dopisałem „historię”.

Przykleiłam rysunek nad kominkiem, obok zdjęcia z wtorkowych zajęć, na których wszyscy trzymaliśmy nasze pierwsze bankowe potwierdzenia wpłat jak dyplomy. W pomieszczeniu unosił się zapach bazylii, atramentu i czegoś jeszcze, czego nie potrafiłam nazwać, co kojarzyło mi się z domem.

To ten moment, w którym spodziewacie się, że powiem, że wybaczyłem wszystkim, i że zebraliśmy się wokół stołu, śmiejąc się jak w reklamie. Ale nie. Nauczyliśmy się wysyłać kartki. Nauczyliśmy się odpowiadać na SMS-y z prognozą pogody i mówić szczerze. Nauczyliśmy się zapalać światło na ganku dla tych, którzy przyszli z życzliwością, i zamykać drzwi przed tymi, którzy przyszli po ogrzewanie.

A pewnego grudniowego wieczoru, trzy lata po sztucznie wywołanej burzy, stałem w oknie i patrzyłem, jak prawdziwa jedynka przecina ulicę srebrem. Mieszałem gorącą czekoladę tak, jak robiłby to mój dziadek – powoli, aż poczułem, że to właściwe – i powiedziałem na głos do wszystkich i do nikogo: „Trzymajcie się ciepło”.

To wystarczyło.

Część 3 — Co zachowujemy, co odkładamy

Zanim Spring poznała nazwę mojej ulicy, miasto przestało patrzeć na mnie jak na nagłówek, a zaczęło patrzeć jak na osobę, która kupuje kawę i pamięta swoją kartę perforowaną. Poznałam wszystkie sposoby, w jakie światło pada na podłogę mojego bungalowu między 7 a 9 rano. Dowiedziałam się, która deska na ganku zapowiada mnie przyjaznym skrzypnięciem, a która zdradzi mnie kotu sąsiada. Przede wszystkim nauczyłam się celowo być przeciętną – przyjemność, której nikt nigdy nie polecał, prawdopodobnie dlatego, że nie wychodzi dobrze na zdjęciach.

Księga odszkodowań zaczęła przychodzić na cieńszym papierze, papierach rządowych, które marszczą się, gdy za mocno się wzdycha. Keisha z prokuratury okręgowej powiedziała mi, żebym nie czytał sekcji komentarzy mojego własnego życia. „Liczby są nieśmiałe” – powiedziała. „Lepiej się sprawdzają, jeśli się nad nimi nie zawisa”. Ustawiłem więc automatyczne wpisywanie, założyłem folder o nazwie „AFTER” i wypracowałem rytuał: otwieranie, przeglądanie, zapisywanie, zamykanie. Potem poszedłem na spacer, aż mózg, który kochał matematykę, przypomniał sobie, że jest przytwierdzona do nóg.

We wtorki Joy uczyła mnie, jak oszczędzać gotowane hot dogi („są hojne; nie obrażają się, gdy się je na chwilę ignoruje”) i sekretu dziecięcych pokoi („świeże kredki to podstawa”). Pod napisem „Paragony to język miłości” dodaliśmy białą tablicę i wielkimi literami napisaliśmy „Następne, dobre rzeczy”. Ludzie wypełniali ją czasownikami. Zadzwoń do banku. Przynieś książkę z biblioteki. Prześpij osiem godzin. Powiedz mu „nie”. Powiedz sobie „tak”. Zjedz kawałek owocu. Zjedz kolejny.

Postawiłem słoik na ladzie w centrum społecznościowym i napisałem na nim „Fundusz Pierwszej Wpłaty Dziadka”. Powiedziałem zebranym prawdę o człowieku, który próbował uchronić przyszłość przed przeszłością. Nikt nie drgnął. Zaczęliśmy wpłacać pierwsze wpłaty na konta dzieci, wpłacając dwudziestodolarowe banknoty i zachęcając obcych. Klaskaliśmy, gdy podpisywano dokumenty. Klaskaliśmy jeszcze głośniej, gdy ludzie wrócili miesiąc później, a numer miał znajomego.

W domu przeniosłem szkicownik ze stolika kawowego do kuchni. Rysowałem mosty, jak niektórzy się modlą. Głównie spody – gdzie śruby i żebra pracują cicho. Kiedy coś pomyliłem, nie wyrzucałem papieru. Datowałem go. Joy powiedziała, że ​​robię księgę rachunkową z linii. „Wszystko może być księgowością, jeśli się to kocha wystarczająco mocno” – powiedziała, jedząc ogórka, jakby to ona to wynalazła.

Anna wysłała zdjęcie 180. dnia programu: pierwszy rachunek za media wystawiony na jej nazwisko, opłacony przed terminem pieniędzmi, które, jak powiedziała, były ciężkie i dobrze leżały jej w dłoni. Pod spodem napisała: Nie potrzeba oklasków. Przez cały dzień nic nie mówiłam, siedziałam z dyskomfortem, nie mówiąc nic, a potem wysłałam kciuk w górę i naklejkę z paprocią, bo w jej mieszkaniu jedna z nich próbuje żyć. Odpisała: Podlałam ją dzisiaj. Patrzcie, jak czynię cuda. ​​Dowcip był nowy, drobny i odpowiedniej wielkości.

Tydzień później poprosiła o spotkanie. „Nie o zadośćuczynienie” – napisała. „Inwentaryzacja. Potrzebuję świadka, który nie pozwoli mi zrobić z tego teatru”. Zgodziłem się i wybrałem piwnicę kościelną, gdzie Joy prowadziła zbiórkę zimowych płaszczy. Podłoga była czysta, jak na podłogi, które na to zasługują. Zrobiłem kawę w starym ekspresie przelewowym, który brzmiał jak eksponat muzealny, i słuchałem, jak Anna odczytuje nazwiska z kartki i mówi prawdę o każdym z nich. Właściciel domu spłacał pięćdziesiąt dolarów miesięcznie. Sprzedawca przeprosił za maty do jogi, za które nigdy nie zapłacił, zaproponował godziny spotkań społecznościowych. Przyjaciółka wysłała czek i list. „Nie oczekuję odpowiedzi” – powiedziała – „tylko paragonów”. Kiedy doszła do mojego nazwiska, złożyła kartkę. „Nie jestem gotowy” – powiedziała. „Nie z twojego powodu. Z mojego powodu. Chcę móc powiedzieć zdanie bez dodawania blasku, a jeszcze nie osiągnąłem tego poziomu”. Skinąłem głową, postawiłem przed nią kolejny kubek i wyszedłem z pokoju, gdy poprosiła o pięciominutowy płacz bez publiczności. Zamiast tego stanąłem na korytarzu i przeczytałem napis na tablicy informacyjnej: zaginiony pies, znaleziony rower, AA we wtorki i czwartki, wyprzedaż garażowa w sobotę, darmowa paczka guzików. Nashville, transakcja w miękkiej gospodarce.

Pozew cywilny od inwestorów z pracowni Anny dotarł w szarej kopercie z moim imieniem i nazwiskiem wpisanym poprawnie. Sarah, jak zwykle, przejęła inicjatywę. „Będziesz świadkiem” – powiedziała. „Nie jesteś tu głównym bohaterem i dzięki Bogu”. Powiedziałem sądowi to samo, co mówię sobie, gdy historia próbuje nabrać dramatyzmu: żeby czasowniki były jasne. Ugoda nastąpiła przed rozprawą. I tak źle spałem.

W maju reporter poprosił mnie o udział w panelu dyskusyjnym zatytułowanym „Godność w egzekwowaniu prawa”. Założyłem kurtkę, która sprawiała, że ​​wyglądałem, jakbym wiedział, gdzie są mikrofony, i powiedziałem całej sali w garniturach, że przypomnienia odczytywane przez ludzi powinny być również przez nich pisane. „Przestańcie mówić samotnym matkom: »Nieprzekazanie«” – powiedziałem. „Powiedzcie: »Wiemy, że jesteście zajęci. Oto najmniejszy krok«. Jeśli zdanie pasuje do ust, ma większe szanse na przeżycie”. Potem dyrektor ds. windykacji uścisnął mi dłoń, jakby mógł dostać wysypki, i powiedział: „Pozwą nas”. Odpowiedziałem: „Świetnie. Zmiana działa”. Nie roześmiał się. Kobieta obok niego – tak.

W ten weekend pojechałem w Góry Smoky i wynająłem chatkę, w której panowała opinia o sośnie. Wędrowałem ścieżką, którą uwielbiałby mój dziadek, i usiadłem na kamieniu, który nie próbował udawać pobożności. Rysowałem cedr, aż moja ręka przestała pamiętać o młotku. Na punkcie widokowym para po siedemdziesiątce dzieliła się pomarańczami. „Zbieraliśmy na tę emeryturę” – powiedziała kobieta. „A potem nauczyliśmy się na nią zasługiwać”. To utkwiło mi w pamięci aż do Nashville.

W czerwcu wtorkowa grupa miała w środy swój oddział – „Linie Sąsiedzkie” – prowadzony przez Mariselę (obecnie odpowiedzialną za grafik opiekunek i ciasto kawowe). Nawiązaliśmy współpracę ze spółdzielczą kasą oszczędnościowo-kredytową, która odebrała telefon po pierwszym dzwonku i zgodziła się na ustawienie w menu telefonu opcji „Porozmawiaj z osobą” jako pierwszej. W dniu, w którym to zmienili, Joy zatańczyła krótki, nieskoordynowany taniec zwycięstwa i ogłosiła się Dyrektorem ds. Morale. Nikt się nie sprzeciwił.

Mama napisała ponownie. „Czy to normalne” – zapytała na kartce z kaczkami – „być dumnym ze układania pudełek? W zeszłym tygodniu kobieta poprosiła o pieluchy, a ja nie myślałam o tym, kim ona nie jest; myślałam o tym, jak jej załatwić to, czego potrzebuje. Uczę się liczyć do dziesięciu, zanim powiem coś, co będzie mnie później kosztować”. Odpisałam: Liczenie to cud, kiedy nikt cię nie uczył liczb. Wysłała zdjęcie fiołków w styropianowym kubku. Podpis brzmiał: Koniec ze stroikami, ale coś podobnego.

Tata wysłał listę. Zatytułował ją „Co mogę naprawić”, a następnie napisał: palety; półka w pokoju socjalnym; mój ton; nawyk, w którym żartuję, gdy ktoś mówi prawdę. Na dole nagrał się, jak pokazuje dziecku, jak podnosić ciężary nogami i wysłał to bez komentarza, co oznaczało, że ćwiczy najtrudniejszą rzecz, o którą go prosiłem – brak występu.

Kuzynka Nina (ta z podpisem na Instagramie, który rozdarł zasłonę) wyciągnęła rękę jak ktoś wkradający się do pokoju, który kiedyś zdewastowali. „Usunęłam to dla siebie, nie dla ciebie” – napisała. „Ale chcę powiedzieć, że dobrze, miałaś rację, że dałaś znać. Znalazłam e-mail, w którym ciocia Pat kazała mi używać słowa „błogosławiona” i cię nie oznaczać; przeczytałam go trzy razy, a potem przestałam ją obserwować”. To nie była pokuta, ale też nie było nic.

W soboty w świetlicy prowadziliśmy „Niesamowicie Praktyczne Zajęcia Artystyczne” dla osób, którym powiedziano, że są niepraktyczne. Materiały były tanie, a zasady surowe: żadnych przeprosin, żadnych porównań, żadnego wyrzucania czegokolwiek, dopóki nie wpatrzysz się w to przez pięć głębokich oddechów. Kobieta, która zajmuje się manicurem w Nolensville, narysowała dłonie swojej matki z taką starannością, że w sali zapadła cisza jak w kościele, w którym nikt nie biega. Nastolatek narysował kosz do koszykówki z siatką jak koronką i powiedział: „Jestem w tym dobry”, a nikt nie ubrał go w krótsze zdanie.

W rocznicę sztucznej burzy nadciągnęła prawdziwa i miasto znów nauczyło się ślizgać. Joy i ja otworzyliśmy centrum społecznościowe jako pokój do rozgrzewki. Tata zadzwonił o 20:00. „Nie ma prądu” – powiedział. „Dokąd idziemy?”. Powiedziałam mu, wysłałam adres, a godzinę później wysłał mi zdjęcie, na którym kieruje mężczyzn do ekspresu do kawy, jakby robił to całe życie. Mama wysłała zdjęcie półki na pieluchy („ułożonej po same belki”). Anna przyszła na przerwę i obierała mandarynki dla dzieci rękami, które wcześniej tylko pozowały. Nie robiliśmy z tego wielkiej sprawy. Przenosiliśmy palce ludzi z zimnych do ciepłych, podpisywaliśmy ich imiona na rzeczach i zapobiegaliśmy rozlewaniu się soku.

Czasami poczta nadal gryzie. Pewnego wrześniowego dnia zwrot pieniędzy się opóźnił, a kwota, która w końcu dotarła, była mniejsza niż obiecana. Obszedłem okrążenie wokół bloku, aż moje oddechy się uspokoiły, po czym napisałem notatkę do akt: Czek to nie przeprosiny; przeprosiny to czek. Możesz zatrzymać jeden, a i tak będziesz mu winien drugi. Zamknąłem teczkę i ugotowałem zupę. Zupa niczego nie rozwiązuje, ale też niczego nie żąda. To może być zbawienie.

Kiedy dach wymagał wymiany, zatrudniłem ekipę, która częściej używała słowa „sąsiad” niż „klient”. Kosztowało to tyle, co krótkie wakacje, a z ulicy nie wyglądało niczym szczególnym; wyglądało to tak, jakbym o drugiej w nocy, nie martwiąc się, zrobił zdjęcie do folderu Shelter i odłożył opłaconą fakturę w miejsce, gdzie paragony stają się balastem. Joy roześmiała się, kiedy jej o tym powiedziałem. „Wszyscy przywozimy rzeczy tylko po to, żeby złagodzić wiatr” – powiedziała. „Równie dobrze mogę podpisać torby”.

Reporterka, która relacjonowała upadek, zadzwoniła w październiku. „Robimy materiał o egzekwowaniu odszkodowań” – powiedziała. „Jak się z tym czujesz rok później?” Odpowiedziałem: „Jak matematyka z emocjami, co jest niegrzeczne”. Zaśmiała się. Poprosiłem ją, żeby przeliterowała fragment o tym, jak systemy działają lepiej dla osób, które mogą sobie pozwolić na cierpliwość. Zrobiła to.

W Święto Dziękczynienia upiekłam chleb kukurydziany z kartki dziadka – „Mieszaj, aż będzie smakował” – i zaniosłam go do Joy, czyli nosiłam swoich zmarłych i żyjących w naczyniu żaroodpornym z rękawicami kuchennymi. Jedliśmy szynkę, bo nikt tam nie gotował jej z niewłaściwych powodów. Stałam przy zlewie obok żony Elise, płucząc talerze i słuchałam, jak dziecko z nową pewnością siebie recytuje alfabet „LMNOP”. Joy uniosła kieliszek i powiedziała: „Za celowe wybieranie małych triumfów”, i stuknęłyśmy się, jakby to było teraz prawo.

Grudzień wysłał pocztówkę, zanim ta dotarła: rysunek kredką pięciolatka z wtorkowej klasy, krzywy dom z porządnie gigantyczną skrzynką pocztową. Dom Pani Catherine, głosiła etykieta, z serduszkami unoszącymi się nad dachem jak balony, które dostały zły adres i i tak zostały. Przykleiłam ją obok termostatu i obiecałam zamieszkać w pokoju, który przedstawiała.

W trzecie Boże Narodzenie nie czekałam na pogodę. Kupiłam kakao bez przeprosin i zaprosiłam we wtorek i środę na „Dzień otwarty (bez przemówień)”. Ludzie przynieśli tyle, ile mogli zmieścić w spiżarniach; kobieta o imieniu Hailey pojawiła się z cukrem pudrem na twarzy i powiedziała: „Moje ciasteczka są brzydkie i kochane”, a wszyscy na sali powiedzieli: „To jest właściwy przepis”. W połowie pieczenia pojawiła się Anna z tacą bułeczek, które upiekła z kartki od dziadka – dowód, że ktoś odczytał ten sam charakter pisma i otrzymał inne instrukcje. Położyła je na stole i nie patrzyła na mnie, jakby to, co nastąpiło później, było nieuniknione. Uścisnęłam jej łokieć i powiedziałam: „Ciepłe”, i to wystarczyło.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Jak pozbyć się brodawek za pomocą świecy na zawsze

Unikaj oparzeń: Zawsze uważnie monitoruj temperaturę, aby uniknąć oparzeń. Jeśli odczuwasz ból lub nadmierne ciepło, natychmiast przerwij. Skonsultuj się z ...

Unikalny związek: allicyna, serce jej mocy

Naturalny Verbündeter für Ihr Herz Roher Knoblauch kann helfen, den Blutdruck zu senken, den Spiegel des schlechten Cholesterins (LDL) zu ...

Musisz to jeść, jeśli cierpisz na wypadanie włosów, słabe paznokcie lub zaburzenia snu!

Więcej na następnej stronie Najpierw włóż suszone liście pietruszki i orzechy brazylijskie do blendera i dokładnie zmiksuj. Następnie dodaj rodzynki, ...

Leave a Comment