Henry zrobił krok naprzód. „Pani Sterling… danie główne. Okoń morski…”
„Okoń morski został odwołany” – powiedziałem.
Sięgnąłem do lodówki, chwyciłem butelkę szampana, otworzyłem ją i wziąłem łyk, jakby to było lekarstwo.
„Wyłączcie piekarniki” – powiedziałem im. „Koniec na noc”.
Wśród mojej załogi przebiegła fala niedowierzania.
„Masz piętnaście minut na spakowanie się” – dodałem. „Zamykamy salę balową”.
Twarz Henry’ego przybrała stanowczy wyraz. „Mówisz poważnie?”
„Umowa jest nieważna” – powiedziałem. „Paragraf siódmy – obraźliwe zachowanie wobec personelu. Paragraf czternasty – oszukańcza rezerwacja. Korzystam z prawa właściciela do odmowy świadczenia usług”.
Trzydzieści par oczu wpatrywało się we mnie – kucharze, zmywacze, kelnerzy. Zdezorientowani, owszem. Ale też… z ulgą. Cały tydzień musieli radzić sobie z żądaniami Astrid.
„Każdy dostaje wynagrodzenie za całą zmianę” – powiedziałem. „Plus premia za ryzyko. A teraz opuścić stanowiska. Nie chcę, żeby choć jeden talerz opuścił to pomieszczenie”.
To było moje trzecie zdanie kluczowe, to, które później będzie powtarzane w każdym algorytmie i na czacie grupowym:
Możesz kupić szampana, ale nie kupisz miejsca w moim domu, jeśli będziesz traktował moich ludzi jak meble.
Zostawiłem je tam i pojechałem windą do swojego biura.
Azure Coast to inteligentny hotel. Oświetlenie, dźwięk, klimatyzacja, zamki – wszystko jest połączone.
Włączyłem system zarządzania budynkiem i zadzwoniłem do szefa ochrony Mike’a.
„Mike” – powiedziałem – „potrzebuję ogrodzenia. Kończymy imprezę w Grand Ocean Ballroom”.
Rozległ się trzask. „Koniec, jak w… ewakuacji?”
„Uprzejma eksmisja” – powiedziałem. „Ale traktuj to jako wrogość”.
„Zrozumiałem”. Jego głos stwardniał z precyzją Marine. „Oś czasu?”
„Niech skończą sałatki” – powiedziałem. „A potem wyłączcie to”.
Rozłączyłem się i wróciłem do obrazu z kamer.
Na monitorze pierwszym Jordan śmiał się z opowieści świadka.
Na monitorze numer dwa Astrid skubała sałatkę, jakby samo jedzenie ją nudziło.
Pod ich stopami właśnie przecięto przewody gazowe prowadzące do pieców.
Mój telefon zawibrował.
SMS od Jordana: KTO TO? MÓJ PLANER MÓWI, ŻE JEST PROBLEM W KUCHNI. NAPRAW TO. PŁACĘ FORTUNĘ.
Nadal uważał, że pieniądze to pilot.
Nie odpowiedziałem.
Otworzyłem ekran klimatyzacji w Grand Ocean Ballroom.
Aktualna temperatura: 72°F.
Temperatura docelowa: 85°F.
Nacisnąłem ENTER.
Floryda w maju nie potrzebuje pomocy, żeby stać się bagnem.
Wziąłem kolejny łyk szampana.
Miało rześki, zimny i drogi smak.
Wtedy otworzyły się drzwi mojego biura.
David — mój prawnik — stał tam, trzymając wydrukowane powiadomienie o wypowiedzeniu umowy niczym ksiądz udzielający ostatniego namaszczenia.
„Naprawdę to robisz” – powiedział.
„Pracownicy jedzą w kuchni” – odpowiedziałem, wpatrując się w monitory. „A dziś wieczorem właściciel je w biurze”.
David obserwował na ekranie Astrid warczącą na przerażonego kelnera. „Naprawdę ci podpadła”.
„Nie chodzi o gniew” – powiedziałem, podkręcając temperaturę o kolejne dwa stopnie. „Chodzi o standardy”.
Wstałem.
„Chodź” – powiedziałem. „Chcę przekazać tę nowinę osobiście”.
Dawid skrzywił się. „Wchodzisz do jaskini lwa”.
Spojrzałam na swoje odbicie w ciemnym monitorze — spokojne, opanowane, chirurgiczne.
„Nie” – odpowiedziałem i uśmiechnąłem się. „Jestem opiekunem zoo”.
CZĘŚĆ 2
Antresola nad salą balową to ukryty pomost – przeznaczony dla techników oświetlenia, zamaskowany sztucznym bluszczem i kosztownym romantyzmem. Stamtąd możesz patrzeć w dół, nie będąc widzianym, niczym bóg obserwujący śmiertelników w ich nowym, nieskazitelnym akcie.
Pokój już się zmieniał.
Powietrze nie było już rześkie. Było wilgotne.
Goście wachlowali się kartami menu. Zdjęli marynarki. Śmiech przerodził się w irytację. Kelnerzy zniknęli, zostawiając na wpół opróżnione talerze z sałatką niczym porzucone rekwizyty.
Zespół zakończył występ i zerknął za scenę, czekając na sygnał.
Nie było sygnału.
Astrid wstała, chwyciła mikrofon i stuknęła w niego. „Bum, bum. Działa?” Jej głos odbił się echem, ale tylko trochę – bo realizator dźwięku, za którego wyjazd zapłaciłem z góry, już zwijał kable do swojego vana.
„Boże” – westchnęła do mikrofonu. „Czy możemy tu zaprosić prawdziwych fachowców? To dudni”.
Kilka nerwowych chichotów.
Uniosła kieliszek szampana. „Chciałabym wam wszystkim podziękować za przybycie i obejrzenie tej modernizacji”.
To słowo — modernizacja — zawisło w powietrzu niczym perfumy rozpylone zbyt blisko.
„Nie, serio” – kontynuowała, odrzucając włosy. „Jordan opowiedział mi o swojej przeszłości. O tym, jak był ograniczony. Jak tkwił w związkach partnerskich – biznesowych i osobistych – które nie rozumiały jego wizji”.
Zacisnąłem mocniej palce na poręczy.
Mówiła o mnie.
Jordan przepisał historię. W jego wersji byłem kotwicą, a nie motorem napędowym.
„Zaczął od dołu” – powiedziała Astrid, wskazując na pokój – „a teraz spójrz. Jesteśmy tutaj. W tym… w miarę przyzwoitym hotelu”.
Prawie się roześmiałem.
Obrażanie miejsca, w którym się aktualnie pocisz, to odważny wybór.
Astrid uniosła wyżej kieliszek. „Prawdziwa klasa zawsze góruje. Jordan, kochanie, w końcu znalazłeś kogoś, kto pasuje do twojego progu podatkowego i ambicji”.
Uśmiechnęła się, jakby wynalazła miłość. „Za awans… i zostawienie przeszłości tam, gdzie jej miejsce. W koszu z przecenami”.
Ona piła.
Jordan promieniał, jak ktoś, kto kupił osobowość na wyprzedaży.
Potem cisza się zmieniła.
To nie był podziw.
To było zamieszanie.
Zespół nie zagrał. Nie nalano wina na toast. Personel się nie ruszył.
Starsza kobieta w cekinach machnęła ręką. „Przepraszam, dlaczego jest tak gorąco?”
„Jest upalnie” – warknął ktoś inny.
„Mój tata ma cukrzycę” – zawołał głos. „Musi jeść”.
Uśmiech Astrid zbladł. „Jordan, powiedz im, żeby podkręcili klimatyzację. A gdzie jest danie główne?”
Jordan rozglądał się po pomieszczeniu, szukając kogoś, kogo można by obwinić.
Nikt nie odpowiedział.
Ponieważ moi pracownicy byli w kuchni.
Jedzenie.
Na dole Henry rozłożył tace z weselnym jedzeniem na stali nierdzewnej, jakby to był świąteczny posiłek. Matteo siedział na przewróconym wiadrze i gryzł wołowinę Wellington, jakby to była kanapka zwycięstwa. Maria roześmiała się po raz pierwszy w tym tygodniu.
Kuchnia nie była karą.
To tutaj karmiliśmy ludzi, dzięki którym to miejsce funkcjonowało.
Krótkofalówka w mojej dłoni cicho zawibrowała.
„Mike” – mruknąłem – „zainicjuj ruch”.
Poniżej, przy wyjściach z sali balowej rozstawiali się ochroniarze — spokojni, uprzejmi, niewzruszeni.
Sarah pojawiła się w drzwiach dla służby, blada, ale spokojna. Podeszła prosto do stołu prezydialnego i pochyliła się nad Jordanem.
Twarz Jordana zbladła.
Instynktownie spojrzał w stronę balkonu, jakby jego intuicja podpowiadała mu, że sufit ma zęby.
Sarah wskazała na dziedziniec.
Jordan rzucił serwetkę na stół i ruszył w stronę bocznego wyjścia.
„Astrid, zostań tutaj” – warknął.
„Zwolnij kogoś!” krzyknęła za nim Astrid. „Zwolnij wszystkich! I przynieś mi dietetyczną colę!”
Jordan zniknął za drzwiami.
Odwróciłam się od balkonu i zbiegłam po spiralnych schodach na dziedziniec, gdzie po ścianach piął się jaśmin, a kamienna fontanna rozpylała mgiełkę w powietrzu, jakby próbując ostudzić nastroje.
Stanąłem przy fontannie i czekałem.
Drzwi otworzyły się gwałtownie.
Jordan wyszedł z pokoju w rozpiętej marynarce, poluzowanym krawacie i z twarzą mokrą od potu.
„Gdzie jest kierownik?” krzyknął w pusty dziedziniec. „Chcę natychmiast właściciela”.
Wyszedłem z cienia pod jaśminową kratownicą.\


Yo Make również polubił
Przyjąłem moją rodzinę, kiedy nie mieli dokąd pójść — a potem podsłuchałem ich plan kradzieży mojego domu
Przez miesiące zbierałem 2000 dolarów, żeby kupić córce laptopa, dzieci mojej siostry wrzuciły go prosto do paleniska na środku podwórka, moi rodzice siedzieli tam i śmiali się radośnie – ona uśmiechała się ironicznie: „To ją nauczy, żeby nie była taka wymagająca”… Ja tylko się uśmiechnąłem, odstawiłem szklankę na stół i wypowiedziałem jedno zdanie, które uciszyło całą rodzinę.
Jak blokować nieznane połączenia?
Jak połączyć skrobię kukurydzianą i miód, aby uzyskać odmładzający krem do twarzy