Po rodzinnej kolacji zapomniałem telefonu na stole. Kiedy wróciłem, kelnerka zamknęła drzwi i szepnęła: „Cicho bądź. Pokażę ci nagranie z kamery nad stołem – ale obiecaj mi, że nie zemdlejesz!”. To, co mój syn zrobił na tym nagraniu, sprawiło, że padłem na kolana. – Page 2 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Po rodzinnej kolacji zapomniałem telefonu na stole. Kiedy wróciłem, kelnerka zamknęła drzwi i szepnęła: „Cicho bądź. Pokażę ci nagranie z kamery nad stołem – ale obiecaj mi, że nie zemdlejesz!”. To, co mój syn zrobił na tym nagraniu, sprawiło, że padłem na kolana.

Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na sofę. Pierwszy krok został wykonany – przyspieszenie wydarzeń. Odebrałam mu czas na myślenie. Będzie działał szybko, niedbale, upojony łatwym zwycięstwem. Pomyśli, że jestem kompletnie załamana i straci czujność.

Teraz musiałem oczyścić organizm. Wiedziałem, co robić. Wyjąłem z laboratoryjnego sejfu staromodny inhalator. Uwarzyłem mocny wywar z eukaliptusa, mięty i dziurawca – miksturę, która przebijała się przez skały. Wdychałem parę, czując, jak gorąca wilgoć przenika moje płuca, wypłukując truciznę.

Ale najważniejsze było jedzenie.

Nie mogłem nic jeść w domu. Gdyby Marcus otruł mnie winem w restauracji, mógłby dostać się do mojej kuchni.

Poszłam do kuchni z dużym workiem na śmieci. Otworzyłam szafki i bezlitośnie pozbyłam się wszystkiego – płatków śniadaniowych, herbat, przypraw, otwartych butelek z olejem – wszystkiego, czego on lub Candace mogli dotknąć podczas swoich wizyt.

Mój wzrok padł na półkę z suplementami diety, które Marcus przywiózł mi miesiąc temu.

„Dla twojego układu odpornościowego, mamo” – powiedział wtedy.

Ładne słoiczki witamin. Mieszanki ziołowe.

Otworzyłam jeden z pojemników z kapsułkami i wysypałam zawartość na dłoń. Zwykłe, białe kapsułki. Ale coś mnie w nich zaniepokoiło. Przyjrzałam się uważnie etykiecie. Na pierwszy rzut oka zwykły suplement – ​​ale skubnęłam brzeg naklejki paznokciem. Odkleiła się zbyt łatwo, jakby była nałożona na inną. Rozdarłam papier. Pod nieszkodliwą nazwą „Nature’s Strength” kryło się kolejne logo. Stylowe, minimalistyczne, czarno-czerwone.

Znałem to logo.

To nie było po prostu logo konkurencji.

Był to znak rozpoznawczy spółki zależnej Synergy Chem — tego samego chemicznego giganta, z którym walczyłem o czystość branży przez ostatnie dziesięć lat.

Ale nie to było najbardziej przerażające.

Głęboko w szafce za słoikami z dżemem znalazłem małe tekturowe pudełko. Wyciągnąłem je na światło. W środku leżały rzędy tych samych fiolek z przezroczystym płynem – jedną z nich Marcus używał w restauracji.

Podniosłem jeden. Na szkle widniał maleńki, prawie niewidoczny grawerunek.

Własność Synergy Chem Labs. Próbka nr 45. Nie na sprzedaż.

Świat na sekundę pociemniał.

Marcus nie kupił po prostu trucizny na czarnym rynku. Te fiolki były opatrzone logo mojego największego wroga. To znaczyło, że go zaopatrywali. Dali mu broń przeciwko własnej matce.

To był spisek.

Nie tylko czekali, aż odejdę. Aktywnie mnie eliminowali, wykorzystując mojego własnego syna.

Ścisnąłem fiolkę tak mocno, że szkło niemal pękło.

Więc Synergy Chem. Myślą, że wygrali.

Wrzuciłem całe jedzenie do zewnętrznego kosza, wróciłem do laboratorium i otworzyłem szufladę z zapasami awaryjnymi. Konserwy, krakersy, zapieczętowana woda, którą trzymałem na długie eksperymenty, kiedy nie chciałem wychodzić z pracy. Zjadłem suchego krakersa i popiłem go wodą z zapieczętowanej butelki.

„Cóż” – powiedziałem w pustkę laboratorium – „jeśli to wojna, to wojna”.

Znów pochyliłem się nad nebulizatorem. Musiałem odzyskać nos. Miałem dokładnie cztery godziny, zanim przyjadą.

Dokładnie o 14:00 tego popołudnia żwir na podjeździe chrzęścił pod oponami ich ciężkiego SUV-a. Obserwowałem ich zza cienkiej firanki w salonie, starając się uspokoić oddech. Marcus wyszedł pierwszy, poprawiając marynarkę. W tym geście było tyle pewności siebie, że aż się skrzywiłem. Candace wybiegła za nim, niosąc duże pudełko z piekarni przewiązane jaskrawoczerwoną wstążką.

Szli ku domowi nie jako goście, lecz jako zdobywcy, przybywający, aby przyjąć kapitulację.

Szybko usiadłam w fotelu, naciągając na ramiona stary, robiony na drutach szal. Zgarbiłam się, sprawiając, że moja twarz wyglądała na pozbawioną wyrazu i lekko zdezorientowaną. Kiedy drzwi się otworzyły, nie odwróciłam od razu głowy, udając, że nie usłyszałam dzwonka.

„Mamo”.
Głos Marcusa rozbrzmiał w pokoju, jakby zwracał się do kogoś głuchego.
„Jesteśmy na miejscu”.

Podskoczyłem celowo, udając przestraszonego.

„Marcus? To ty?”
Zamrugałam, patrząc na nich. „Ja… ja zdrzemnęłam się.”

Candace podeszła bliżej i poczułem duszący zapach jej perfum — coś modnego, głośnego i zupełnie bez smaku.

„Vivien, przynieśliśmy ci ciasto”.
Mówiła powoli, przeciągając słowa, tak jak się rozmawia z trudnym dzieckiem.
„Twój ulubiony Napoleon. Świętujmy twój nowy początek”.

Położyła pudełko na stoliku kawowym przede mną.

„Dziękuję, kochanie” – mruknęłam.
Ręka mi drżała, gdy sięgałam po pudełko.
„Tylko że w ogóle nie czuję wanilii. Kiedyś potrafiłam rozpoznać, czy krem ​​jest świeży, już od progu, a teraz – nic”.

„W porządku, mamo” – przerwał mu niecierpliwie Marcus, stukając teczką z dokumentami o udo. „Smak nadal jest. Może pójdziemy do kuchni po nóż i wodę, a ty przejrzysz papiery? Położyłem je tutaj, obok ciebie. Długopis też jest”.

Wymienili spojrzenia i wyszli z pokoju. Usłyszałem ich kroki oddalające się w stronę kuchni, a potem stłumiony śmiech.

Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, moja starcza słabość zniknęła. Szybko otworzyłam pudełko z ciastem. Krem lśnił nienaturalnie białą polewą. Wyciągnęłam z kieszeni maleńki, sterylny pojemnik, który przygotowałam wcześniej, i szybko zeskrobałam do niego wierzchnią warstwę lukru z ozdobnej róży. Wieczko zatrzasnęło się z kliknięciem. Pojemnik zniknął w fałdach mojego szala.

Potem złapałem ciasto i pobiegłem do kominka, gdzie wciąż tliły się żary – nie, to by zostawiło ślady. Łazienka była tuż obok. Wbiegłem do środka, wysypałem zawartość pudełka do toalety i spuściłem wodę. Woda z hukiem uniosła słodką masę.

Wróciwszy, rozsmarowałam resztę śmietany na talerzu, sprawiając wrażenie, jakbym łapczywie zjadła ją rękoma, i wysypałam kilka okruchów na szal.

Kiedy wrócili z nożem i karafką wody, siedziałem w tej samej pozie, ale z wyrazem głębokiego obrzydzenia na twarzy. Talerz z rozmazaną śmietaną stał przede mną.

„Mamo, jadłaś już?”
Candace wydawała się zaskoczona.

Odepchnęłam talerz, niemal go przewracając.

„Obrzydliwe!” – krzyknęłam ze łzami w oczach. „To okropne. Śmierdzi jak spalona guma i smakuje jak stary plastik. Próbujesz mnie otruć, czy mój nos kompletnie oszalał? Czuję tylko dym. Dym wszędzie.”

Widziałem, jak się odprężają. Moje bredzenie idealnie pasowało do ich narracji: mózg starego perfumiarza miał zwarcie, interpretując zapachy jako zniekształcone halucynacje.

„Uspokój się, mamo”.
Marcus podszedł bliżej i otworzył teczkę z dokumentami. Na pierwszej stronie dużymi literami widniał napis PEŁNOMOCNICTWO OGÓLNE.
„To tylko twoje nerwy. Musisz podpisać dokumenty i wyjdziemy. Położysz się i odpoczniesz. Lekarz przyjdzie jutro”.

Podał mi luksusowe pióro wieczne. Wziąłem je, a moja ręka zadrżała tak mocno, że skuwka spadła na podłogę.

„Tak, tak, oczywiście” – mruknęłam, pochylając się nad stołem.

Obok stał ciężki kryształowy wazon wypełniony wodą.

Udawałam, że gdy próbowałam utrzymać długopis, mój łokieć szarpnął się niezręcznie na bok i wpadł do wazonu.

Ciężki kryształ się przewrócił. Kwarta wody rozlała się prosto na rozłożony na stole dokument. Atrament na papierze urzędowym natychmiast rozlał się. Papier nasiąknął wodą i pomarszczył się.

„O rany!” wrzasnęłam, odskakując. „Och, moje ręce, moje głupie, stare ręce. Marcus, wybacz mi. Jestem taka niezdarna”.

Marcus zamarł, wpatrując się w zniszczone pełnomocnictwo. Jego twarz poczerwieniała. Candace sapnęła, zakrywając usta dłonią.

„Mamo…”
– krzyknął, po czym natychmiast się opamiętał, przypominając sobie swoją rolę.
„Do diabła. Zniszczyłaś wszystkie pieczęcie. Ten dokument jest już nieważny”.

„Przepraszam, synu. Przepraszam”.
Zaczęłam gorączkowo wycierać wodę brzegiem szala, tylko bardziej rozmazując bałagan.
„Nie chciałam. Tak mi się kręci w głowie”.

Marcus z obrzydzeniem wyrwał mi z rąk mokre prześcieradła. Woda z nich kapała.

„Dobrze. Dobrze”.
Wziął głęboki oddech, próbując odzyskać panowanie nad sobą.
„To nic. To tylko papier. Wydrukujemy nowy”.

„Notariusz jest dziś zamknięty” – powiedziałam szybko, patrząc na niego z poczuciem winy. „Pojutrze” – dodałam. „Pojutrze jest zebranie zarządu. Pamiętasz? Mówiłeś, że wszyscy będą. Podpiszę to na miejscu, na oczach wszystkich, żeby to było oficjalne i żeby wszyscy widzieli, że oddaję im kontrolę nad własną wolą. To byłoby piękne, prawda?”

Marcus wymienił spojrzenia z Candace. W ich oczach dostrzegłem irytację, ale i zgodę. Publiczne przekazanie władzy w obecności świadków. To rzeczywiście byłoby bezpieczniejsze. Nikt nie mógłby potem podważyć podpisu.

„Dobrze, mamo” – wycedził. „W piątek. Na zebraniu zarządu. Ale do tego czasu zostań w domu i zażyj leki. Jasne?”

„Oczywiście, synu”.
Uśmiechnęłam się do niego najcieplej, najbardziej macierzyńsko, na jaki mnie było stać.
„Będę grzeczna”.

Nie wyszli od razu. Marcus powiedział, że musi wykonać ważny telefon i wyszedł do ogrodu, żeby uniknąć kurzu. Zostałem w salonie, obserwowany przez współczujące spojrzenie Candace, choć ona natychmiast schowała twarz w telefonie, gdy tylko się odwróciłem.

Powoli, przestępując z nogi na nogę, wszedłem na piętro, wszedłem do sypialni i natychmiast, niczym kot, cicho podkradłem się do okna wychodzącego na ogród. Okno było lekko uchylone. Na dole, na tarasie, Marcus krążył. Przełączył się na głośnik, przekonany, że jego półgłucha i półobłąkana matka nie usłyszy niczego poza wiatrem.

Ale mój słuch był równie ostry jak umysł.

„Tak, wszystko idzie zgodnie z planem”.
Głos Marcusa był głośny i chełpliwy.
„Staruszka jest naprawdę wściekła. Właśnie dostała szału z powodu tortu. Czuje zapach spalonej gumy. Jej mózg się rozpada. W piątek podpisze wszystko na twoich oczach”.

Z głośnika dobiegł szorstki, szczekliwy śmiech. Nie rozpoznałem głosu, ale ton był poważny. Cyniczny.

„Doskonale, Sterling. Tylko dopilnuj, żeby niczego nie kombinowała. Musimy oczyścić te zasoby.”

„Nie martw się” – prychnął Marcus. „Ona ledwo trzyma widelec. Królowa rozsądku zmieniła się w ruinę. Złamałem ją. Było łatwiej, niż myślałem”.

Ścisnąłem parapet tak mocno, że aż zbielały mi kostki. Złamałeś mnie. Tak ci się wydaje, chłopcze.

„A co z osią czasu?”
– zapytał głos z telefonu.

„Zaraz po podpisaniu umowy” – odpowiedział Marcus, a jego kolejne słowa sprawiły, że serce stanęło mi w piersi.
„Cysterny mogą przyjechać w piątek wieczorem. Magazyny będą otwarte. Przepłuczemy wszystko w weekend”.

„Cały tom?”
– wyjaśnił rozmówca.
„Ale to są unikatowe oleje, niektóre leżakowane przez trzydzieści lat. Powinny trafić na aukcję”.

„Zapomnij o starzeniu się” – wtrącił Marcus. „Potrzebuję gotówki tu i teraz, żeby spłacić długi kasyna i zainwestować w twoją franczyzę. Spłucz wszystko, jak surowiec techniczny. Opróżnij pojemniki. W poniedziałek zaczniemy butelkować twoją Świeżą Bryzę”.

Odszedłem chwiejnie od okna.

Tankowce.

Nie chciał po prostu sprzedać firmy. Planował zniszczyć serce mojego imperium. Moje olejki. Moje esencje. Zbierane kropla po kropli przez dekady. Drzewo sandałowe, które dojrzewało od lat 90. Olejek różany wart więcej niż złoto.

Zamierzał spuścić je do zbiorników przemysłowych jako odpady, aby zrobić miejsce dla taniego substytutu chemicznego.

To nie była zdrada.

To było morderstwo.

Morderstwo sztuki. Morderstwo pamięci. Morderstwo duszy.

Chciał szybkich pieniędzy. Chciał zepchnąć mój majątek w otchłań historii, za długi hazardowe i szybki zarobek.

Powoli opadłem na stołek przy toaletce. Strach zniknął.

Pozostała tylko lodowata furia.

Myślał, że jestem słaby. Myślał, że jestem stary.

Tankowce przypłyną w piątek.

No cóż, Marcusie, w piątek czeka cię niespodzianka.

Chciałeś spłukać moje oleje?

Zobaczymy, kto kogo spuści.

Tej samej nocy, gdy księżyc schował się za gęstymi chmurami, wymknąłem się z domu tylnymi drzwiami. Miałem na sobie ciemny płaszcz i szalik zakrywający twarz. W kieszeni miałem dwa obciążające dowody: fiolkę z laboratorium Synergy Chem i pojemnik z odrobiną lukru. Nie poszedłem do głównej bramy, ale do starej bocznej furtki w głębi ogrodu, prowadzącej do lasu.

Tam, na polnej drodze, czekał stary, niepozorny pick-up z wyłączonymi światłami. Preston siedział za kierownicą, nerwowo bębniąc palcami w kierownicę. Znaliśmy się od czterdziestu lat. Był moim głównym dostawcą rzadkich surowców, człowiekiem, który potrafił pozyskać ambrę z zamkniętych rezerwatów i drzewo sandałowe spod ziemi. Był jedyną osobą, której mogłem powierzyć swoje życie.

Usiadłem na miejscu pasażera, a on natychmiast włączył przyćmione światło wewnątrz pojazdu.

„Vivien”.
Jego głos był ochrypły z niepokoju.
„Wyglądasz na zdeterminowaną. Co się stało? Mówiłaś przez telefon, że to kwestia życia i śmierci”.

„Nie tylko życie, Press” – odpowiedziałem, kładąc swoje znaleziska na desce rozdzielczej. „To sprawa honoru. Spójrz na to”.

Podniósł fiolkę, przyłożył ją do oczu, zmrużył oczy, a następnie wyciągnął ze schowka przenośny analizator – drogi i rzadki sprzęt, ale niezbędny w naszej branży. Upuścił odrobinę płynu na czujnik. Urządzenie zapiszczało, a na ekranie pojawiły się liczby.

Preston zmarszczył brwi. Jego gęste, siwe brwi zbiegły się na grzbiecie nosa.

„To nie są perfumy, Vivien. To chemia przemysłowa. Bloker receptorów trzeciej generacji. Opracowany przez Synergy Chem Corporation.”

„Wiedziałam”.
Wypuściłam powietrze, czując, jak wszystko we mnie stygnie.
„Marcus z nimi pracuje. Synergy Chem”.

Preston zbladł.

„Ale oni… oni produkują środki do czyszczenia muszli klozetowych i detergenty do prania. To tanie, agresywne chemikalia. Po co im to?”

„Nie chcą mnie, Press” –
powiedziałem cicho.
„Chcą mojego nazwiska. Moich butelek. Mojej reputacji. Chcą sprzedawać swój chemiczny osad pod marką Sterling Sense, żeby podnieść cenę dziesięciokrotnie. A Marcus… Marcus sprzedaje im wszystko. W piątek planują wywieźć moje oleje”.

Preston uderzył pięścią w kierownicę.

„Olejki, które zbieraliśmy kropla po kropli. Twój irys z ’85, twój oud – to świętokradztwo”.

„Nie pozwolimy na to” – powiedziałem cicho. „Potrzebuję twojej pomocy. W piątek rano, przed posiedzeniem zarządu, ty i twoja ekipa musicie coś zrobić w magazynie”.

Pochyliłem się i szybko, szeptem, przedstawiłem swój plan. Preston słuchał uważnie, od czasu do czasu kiwając głową. W jego oczach pojawił się błysk podniecenia.

„Ryzykowne, Vivian. Bardzo ryzykowne.”
„Jeśli Marcus sprawdzi…”

„Nie będzie sprawdzał”.
Starałam się zachować spokój.
„Jest zbyt zajęty liczeniem pieniędzy, których jeszcze nie ma. Myśli, że jestem zniedołężniałą staruszką. Pobawimy się tym”.

Preston uścisnął moją dłoń swoją szorstką, ciepłą dłonią.

„Zrobię to. Oleje będą bezpieczne. I uważaj. Ten chłopak – twój syn – przekroczył granicę”.

Wróciłem do domu tak cicho, jak wyszedłem, ale sen nie chciał nadejść. Zszedłem do laboratorium. Musiałem przygotować się do zebrania zarządu. To nie miało być zwykłe zebranie. To miał być występ, a rekwizyty musiały być perfekcyjne.

Wyjąłem dwie identyczne kryształowe karafki, ciężkie i ze złotym grawerunkiem. Do jednej nalałem czystej wody zabarwionej barwnikiem spożywczym na odcień starego bourbona. To miała być woda dla gości.

Do drugiej karafki zacząłem układać kompozycję – ale to nie były perfumy. Nie szukałem harmonii.

Szukałem prawdy.

Zmieszałam bazę: ten sam przemysłowy rozpuszczalnik, którego używał Synergy Chem, o ostrym, cierpkim zapachu, który łzawił w oczach. Dodałam do niego kroplę blokera, którym mój syn mnie otruł. I wreszcie nuta głowy – syntetyczny, alpejski, świeży zapach, tani i mdły, taki, który pachnie jak publiczne toalety.

Powstały aromat był potworny. Był ucieleśnieniem wszystkiego, czego nienawidziłem.

To był zapach zdrady.

Zamknąłem karafkę korkiem. Płyn w środku wyglądał szlachetnie, migocząc bursztynowym blaskiem, niczym najwspanialszy, starodawny zapach. Lecz w nim czaiła się śmierć wszystkiego, co czyste.

Już prawie świtało, gdy pierwsze promienie słońca dotknęły wierzchołków drzew. Poszedłem do gabinetu, gdzie Marcus – który spędził noc w pokoju gościnnym – zostawił teczkę. Był tak pewny swojej bezkarności, że nawet jej nie zamknął.

Wiedziałem, że nie powinienem tego robić, ale musiałem zobaczyć wszystko na własne oczy, żeby mieć absolutną pewność.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Kutchina and Yema Dip Recipe (Chewy Kutsinta with Dulce de Leche)

Add lye water and flavoring: Stir in lye water and vanilla extract (if using). Mix until smooth and free of ...

Nazywają je „zabójcami hemoroidów”! Starożytne środki lecznicze, które biorą na warsztat farmaceutyczne maści – Zbawienie jest na wyciągnięcie ręki.

🍃 4. Aloes – łagodzi i leczy ➡️ Działa przeciwzapalnie i regenerująco na skórę. Stosowanie: Nakładaj świeży żel aloesowy bezpośrednio ...

9 oznak, że jesteś wrażliwy na gluten i ważne, żeby je znać 9 oznak, że jesteś wrażliwy na gluten i ważne, żeby je znać

Problemy żołądkowo-jelitowe są jednym z najczęstszych objawów nadwrażliwości na gluten. Mogą one objawiać się wzdęciami, gazami, bólem brzucha, biegunką lub ...

Leave a Comment