Oświadczyłam się mojemu chłopakowi dwa razy… Nadal nie był pewien, więc w końcu odeszłam na dobre – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Oświadczyłam się mojemu chłopakowi dwa razy… Nadal nie był pewien, więc w końcu odeszłam na dobre

Nazywam się Meera Alvarez. Mam dwadzieścia dziewięć lat i jeszcze kilka miesięcy temu myślałam, że dokładnie wiem, jak będzie wyglądało moje życie, gdy stuknie mi trzydziestka. Stabilna praca, przytulne mieszkanie, może pies i pierścionek na palcu od ukochanego mężczyzny.

Przez cztery lata tym mężczyzną był mój chłopak, Adrien.

Spotykałam się z tym facetem od jakichś czterech lat. Jest zabawny, inteligentny, wyluzowany w ten uroczy, nieskrępowany sposób, który sprawia, że ​​wszyscy się przy nim relaksują. Od początku po prostu się dogadaliśmy. Wiecie, jak to jest, gdy poznajesz kogoś i wszystko samo się układa, bez większego wysiłku? Z nim tak było.

Poznaliśmy się na jakiejś przypadkowej imprezie, na którą zaciągnęli nas znajomi. Szczerze mówiąc, żadne z nas nie chciało tam być. Pamiętam, jak stałam w kącie salonu, popijając ciepłe piwo i przeglądając telefon, planując w myślach ucieczkę. Wtedy mój przyjaciel popchnął go w moją stronę i powiedział: „Oboje jesteście nieszczęśliwi. Pogadajmy”.

Wylądowaliśmy na malutkim balkonie, chowając się przed hałasem z wewnątrz, i spędziliśmy całą noc, rozmawiając o głupotach – kiepskich filmach, okropnych fryzurach z dzieciństwa, żenujących historiach z gimnazjum. W pewnym momencie śmiałam się tak głośno, że o mało nie wylałam drinka za balustradę. To nie była jakaś filmowa scena w zwolnionym tempie. Po prostu było łatwo, bez wysiłku.

Kilka lat później wiedziałam już, że chcę za niego wyjść. Po dwóch latach byłam prawie pewna, że ​​to „ten jedyny”, czy jakkolwiek to się nazywa. Zaczęłam wyobrażać sobie, jak będzie wyglądało nasze wspólne mieszkanie za dziesięć lat, czy będziemy mieli dzieci, jak będą wyglądały nasze niedziele, kiedy będziemy starsi i bardziej zmęczeni, ale wciąż będziemy parzyć sobie kawę.

Widziałem to tak wyraźnie, że miałem niemal wrażenie, że to już się wydarzyło.

Zaczęłam zbierać na pierścionek. Tak, wiem. Większość ludzi oczekuje, że to facet się oświadczy, ale Adrien i ja zawsze żartowaliśmy, że zasady nas nie obchodzą, a ja nigdy nie byłam typem osoby, która siedzi i czeka, aż życie samo się potoczy. Pomyślałam, że skoro wiem, czego chcę, to czemu nie spróbować?

Mimo to chciałam zrobić to dobrze. Powiedziałam sobie, że poczekam, aż znajdę się w lepszej sytuacji finansowej, aż przestanę mieć kłopoty. Wydawało mi się to odpowiedzialnym posunięciem. Nie chciałam się oświadczać, a potem od razu stresować czynszem i rachunkami. I szczerze mówiąc, nie chciałam, żeby to wyszło na byle co. Adrien zasługiwał na miłe oświadczyny.

Zasługiwaliśmy na chwilę, która naprawdę będzie wyjątkowa.

Więc w zeszłym roku, po tym, jak harowałem jak wół i w końcu poczułem, że moje życie jest poukładane – a przynajmniej nie do końca się rozpada – postanowiłem, że nadszedł czas. Byłem gotowy na ten kolejny krok. Byłem tym wręcz podekscytowany.

I nie tylko ja. Rozmawialiśmy już z Adrienem o małżeństwie. Zawsze wydawał się zainteresowany. Mówił coś w stylu: „Nie widzę siebie z nikim innym” i „To już koniec, wiesz o tym”. Rozmawialiśmy o kupnie małego domu, o tym, że nie chcemy się umawiać po trzydziestce, bo aplikacje są przeklęte. Czułam więc, że nie wchodzę w to w ciemno. Wyglądało na to, że jesteśmy na tej samej fali.

Zaplanowałam oświadczyny na tej plaży, gdzie mieliśmy pierwszą randkę. Oboje jesteśmy skromni, więc chciałam, żebyśmy byli tylko my. Żadnego wielkiego wydarzenia publicznego, żadnej eleganckiej restauracji, gdzie wszyscy będą się gapić i filmować telefonami. Po prostu coś osobistego, coś, co będzie pasowało do tego, jacy jesteśmy, kiedy nikt nie patrzy.

Pamiętam tę pierwszą randkę, jakby to było wczoraj. Nie mieliśmy wtedy dużo pieniędzy, więc spakowaliśmy tani piknik, kupiliśmy kilka drinków i siedzieliśmy na piasku, rozmawiając, aż zrobiło się za zimno. Ocean był tylko ciemną plamą, a światła miasta za nami wyglądały jak z innego świata. Było prosto. Było idealnie.

Więc przygotowując się do oświadczyn, wróciłem do tego wspomnienia.

W końcu nadszedł ten dzień, a ja byłam strasznie zdenerwowana. To znaczy, byłam prawie pewna, że ​​się zgodzi, ale to i tak wielka sprawa, prawda? Cały dzień trzymałam w kieszeni kurtki to maleńkie aksamitne pudełeczko, które paliło mi dziurę. Musiałam sprawdzać je chyba z tysiąc razy, żeby się upewnić, że nadal tam jest. W Uberze w drodze na miejsce ręce mi się nie przestawały trząść.

Dostałam pierścionek, zaplanowałam cały dzień i zadbałam o to, żebyśmy byli na plaży o zachodzie słońca, bo Adrien zawsze powtarzał, jak bardzo kocha zachody słońca – niebo zmieniające barwę na różową i fioletową, tę ostatnią smugę złota nad wodą. Tego wieczoru pogoda była idealna. Powietrze było chłodne, ale nie zimne, fale łagodne, a niebo rozpływało się w tych absurdalnych kolorach, jakby ktoś namalował je specjalnie dla ciebie.

To było jak znak, jakby wszechświat kiwał głową, mówiąc: Tak, Meera. To jest ten moment.

Dotarliśmy tam i zaczęliśmy iść wzdłuż brzegu, trzymając buty w dłoniach, a woda muskała nam kostki. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach – o pracy, o nowym serialu, który oglądaliśmy, o tym, dokąd chcemy pojechać. Pamiętam, że ledwo słyszałam połowę jego wypowiedzi, bo serce waliło mi w uszach.

Wtedy się zatrzymałem. Złapałem go za rękę. Nagle świat skurczył się do nas dwojga i szumu fal.

Zaczęłam mówić o tym, jak wiele dla mnie znaczył. O tym, że te cztery lata były najbardziej stabilnymi, chaotycznymi i pięknymi latami mojego życia. O tym, że nie wyobrażam sobie przyszłości bez niego. Głos mi drżał, ale słowa wydawały się trafne. Prawdziwe.

Uśmiechnął się do mnie. Tym delikatnym, znajomym uśmiechem, który zawsze dawał mi poczucie bezpieczeństwa.

Więc wzięłam głęboki oddech, uklęknęłam na jedno kolano na piasku, wyciągnęłam pierścionek i zapytałam: „Adrienie, czy poślubisz mnie?”

A oto część, która mnie zbiła z tropu.

Spojrzał na mnie – naprawdę spojrzał – i nic nie powiedział przez coś, co wydawało się wiecznością. Fale wciąż napływały. Kolano zaczęło mnie boleć. Czułam, jak robi mi się gorąco w twarzy. Serce waliło mi tak szybko, że myślałam, że zemdleję. Próbowałam odczytać jego wyraz twarzy, ale był pusty, jakby właśnie zadano mu pytanie w języku, którego nie znał.

W końcu powiedział: „Chcę… chcę się z tobą ożenić. Tylko nie teraz”.

Z początku mój mózg nie mógł tego przetworzyć. Po prostu klęczałem na jednym kolanie, wciąż trzymając pierścionek, gapiąc się na niego jak idiota. Te same słowa rozbrzmiewały mi w głowie, jakby ktoś włączył powtórkę.

Chcę cię poślubić, ale nie teraz.

Co to w ogóle znaczy?

Poczułam, jak serce mi opada, jakby ktoś przeciął sznurek, który je trzymał. Powiedział, że nie jest jeszcze gotowy na wszystkie zaręczyny, że nie podoba mu się wizja zaręczyn teraz, że potrzebuje więcej czasu.

Nie wyjaśnił tego zbyt wiele. Powtarzał tylko, że to nie jest dla niego odpowiedni moment.

To nie był dla niego odpowiedni moment.

Przełknęłam ślinę, wymusiłam uśmiech i wstałam. Piasek przywarł mi do kolana. Strzepnęłam go, jakby to była jedyna rzecz, która mi przeszkadzała.

„Tak, okej” – powiedziałem. „Rozumiem”.

Ale szczerze mówiąc, nie zrozumiałem tego. Wcale.

Rozmawialiśmy o małżeństwie. Powiedział mi, że chce być ze mną na zawsze. A ja, ryzykując swoje serce, oferując mu przyszłość, o której rozmawialiśmy, usłyszałam ciche odrzucenie. „Jeszcze nie”, które brzmiało jak „Nie do końca”.

Mimo to, powtarzałam sobie, że muszę być wyrozumiała. Może po prostu potrzebował więcej czasu. Przypomniałam sobie, że czekałam rok, żeby poukładać sobie życie, zanim się oświadczyłam. Może on po prostu przeżywał to na swój sposób. Może jeszcze nie doszedł do tego momentu. Może to nie była aż tak wielka sprawa.

Wsadziłem więc pudełko z pierścionkiem z powrotem do kieszeni i resztę wieczoru spędziliśmy udając, że wszystko jest w porządku. Spacerowaliśmy. Trochę się śmialiśmy. W drodze do domu podzieliliśmy się frytkami z tłustego food trucka.

Na pierwszy rzut oka wyglądało to prawie normalnie. Ale cała atmosfera się zmieniła. Siedziałem w swojej głowie, odtwarzając w pamięci każdą sekundę.

Czy powinnam była poczekać dłużej?
Czy to był zły moment?
Czy źle wszystko zrozumiałam?
Czy nie znałam go tak dobrze, jak mi się wydawało?

Nie pytałem go o nic takiego. Bałem się, że jeśli nacisnę, jeśli za bardzo się przyjrzę, wszystko się rozleci. Wybrałem więc łatwiejszy ból: ciszę.

Powtarzałem sobie, że to nic wielkiego.

Ale tamtej nocy, leżąc obok niego w łóżku, wpatrując się w sufit, podczas gdy on przewijał ekran telefonu, jakby nic wielkiego się nie wydarzyło, poczułam to. Maleńkie pęknięcie w środku czegoś, co uważałam za solidne.

Wtedy jeszcze tego nie wiedziałem, ale to ciche, mylące „nie teraz” było początkiem końca.

Od tej pierwszej propozycji minął cały rok.

Nie rozmawialiśmy o tym. Nie, naprawdę. Można by pomyśleć, że coś tak wielkiego – ktoś klęczący na jedno kolano z pierścionkiem – wymagałoby dalszej rozmowy, głębokiej rozmowy, której nie da się po prostu zamieść pod dywan.

Ale tak zrobiliśmy. A przynajmniej on. I pozwoliłam mu.

Nadal robiliśmy wszystkie te typowe dla par rzeczy. Jeździliśmy na wycieczki. Spędzaliśmy leniwe niedziele, oglądając seriale w łóżku. Chodziliśmy na urodziny, grille, podwójne randki. Z zewnątrz nic się nie zmieniło. A jeśli już, to ludzie prawdopodobnie myśleli, że jesteśmy coraz bliżej tego kolejnego kroku.

Ale za każdym razem, gdy pojawiał się temat małżeństwa, nawet w żartach, czułam to samo ukłucie znad plaży. Ten moment, kiedy klęczałam, a on powiedział: „Nie teraz. Jeszcze nie”.

Czasami moje przyjaciółki żartowały: „Meera, kiedy ślub?”, a ja śmiałam się z tego i mówiłam coś w stylu: „Nie spieszymy się”, a mój żołądek się skręcał.

Pytanie zaczęło powtarzać się coraz głośniej:

Jeśli naprawdę chce mnie poślubić, to dlaczego nie jest gotowy teraz?

Mieliśmy prawie trzydzieści lat. Byliśmy razem od czterech lat. W pewnym momencie „jeszcze nie” zaczyna brzmieć jak „nigdy”.

Próbowałam to sobie racjonalizować. Mówiłam sobie, że po prostu potrzebuje więcej czasu. Może miał w głowie swoją własną, niewidzialną oś czasu. Może chciał poczuć się pewniej finansowo. Może miał lęki, których nie potrafił wytłumaczyć.

Ale były noce, gdy leżałam bezsennie, słuchając jego oddechu obok mnie, gdy wkradała się myśl:

A co jeśli on po prostu nie jest pewien co do mnie?

Nienawidziłem tej myśli. Odpychałem ją za każdym razem, gdy się pojawiała, jak muchę, która nie chciała umrzeć.

Zamiast stawić czoła problemowi, zrobiłem to, co zawsze robię, gdy się boję.

Starałem się bardziej.

Rok po tamtych oświadczynach na plaży zacząłem planować kolejne.

Wiem, jak to brzmi. Niektórzy by powiedzieli: „Po co miałabyś się oświadczać po tym, jak zostałaś odrzucona?”. Ale mój mózg nie pracował nad zgrabnymi, małymi komentarzami na Reddicie. Był chaotyczny, emocjonalny i uparty.

Kochałam go. Wierzyłam, że możemy się dogadać. A część mnie myślała, że ​​może nie zrobiłam tego dobrze za pierwszym razem.

Pierwsze oświadczyny były skromne, tylko my, proste i intymne. Może potrzebował czegoś bardziej wyjątkowego, bardziej zapadającego w pamięć. Może gdyby zobaczył, jak poważna i zaangażowana jestem, w końcu by się tam ze mną spotkał.

Postanowiłem więc podjąć działania.

Nie chciałam wielkiego publicznego widowiska. To nie ja i zdecydowanie nie on. Ale chciałam czegoś pięknego, czegoś przemyślanego, czegoś, co mówi: Znam cię. Widzę cię. Wybieram cię.

Zarezerwowałam ten naprawdę ładny ogród botaniczny tuż za miastem. Mieli tam przepiękną fontannę otoczoną różami i pnączami, jak z filmu. Wiedziałam, że mu się spodoba. Adrien ma obsesję na punkcie natury i roślin. Nasze mieszkanie wyglądało przez niego jak dżungla – małe doniczki na każdym parapecie, wiszące doniczki w kuchni. Przez połowę czasu zapominałam, jak nazywa się połowa roślin, a on prawił mi kazania jak dumny tata roślin.

Pomyślałem: „Tak. To jest to. To jest miejsce, w którym zapytam go ponownie”.

Zaprosiłem do współpracy kilku naszych najbliższych przyjaciół. Nie chciałem dużej publiczności, ale chciałem, żeby pomogli mi wszystko zorganizować. Świece wzdłuż ścieżki, płatki wokół fontanny, cicha muzyka z ukrytego głośnika.

Pomysł im się spodobał. Jeden z moich znajomych powiedział nawet: „To będzie legendarne. Lepiej, żeby płakał”.

Zaplanowaliśmy to jak mini-napad. Najpierw kolacja, tylko we dwoje w miłej restauracji w pobliżu. Potem, „spontanicznie”, zaproponuję spacer po ogrodzie botanicznym, jakbyśmy mieli po prostu cieszyć się roślinami i chłodnym wieczornym powietrzem. W międzyczasie nasi znajomi będą tam wcześnie i wszystko przygotują.

Ćwiczyłam w myślach przemowę przez wiele dni. Raz nawet stanęłam przed lustrem w łazience, trzymając szczotkę do włosów jak mikrofon i szepcząc słowa, które chciałam powiedzieć.

Kocham cię. Nie chcę cię naciskać, ale chcę, żebyśmy poszli naprzód. Chcę, żebyśmy zbudowali coś trwałego.

Wyobrażałam sobie, jak jego twarz łagodnieje, oczy robią się błyszczące, a on w końcu mówi: „Tak. Jestem już gotowy”.

W noc zaręczyn nerwy strzeliły mi do łba. Przy kolacji starałam się zachowywać normalnie, ale byłam nadwrażliwa na wszystko – na to, jak jego dłoń muskała moją dłoń po stole, na żarty, które sobie opowiadaliśmy, na to, jak się do mnie uśmiechał, gdy źle wymawiałam wymyślne nazwy dań w menu. Wydawał się szczęśliwy, zrelaksowany. Nie było żadnego napięcia, żadnych oczywistych oznak, że coś jest nie tak.

„A potem może pójdziesz na spacer?” – zapytałem swobodnie, mieszając wino.

„Jasne” – powiedział. „Brzmi nieźle”.

Moje serce podskoczyło.

Skończyliśmy kolację, zapłaciliśmy i wyszliśmy w nieco chłodną noc. Ogród był oddalony o zaledwie krótki przejazd samochodem. Wchodząc, starałam się uspokoić oddech, udając, że nie zamierzam go ponownie prosić, żeby spędził ze mną całe życie.

Wędrowaliśmy ścieżkami, powietrze przesycone było zapachem kwiatów i wilgotnej ziemi. Światło było delikatne i złociste, oświetlając liście w sposób, który sprawiał, że całe miejsce wydawało się nieziemskie.

Zbliżając się do fontanny, dostrzegłem blask świec. Poczułem ucisk w piersi.

Strefa fontanny wyglądała dokładnie tak, jak sobie wyobrażałam. Róże, świece wzdłuż ścieżki, woda odbijająca światło niczym maleńkie gwiazdki. Nasi przyjaciele zniknęli gdzieś w cieniu, zapewniając nam prywatność, ale wciąż wystarczająco blisko, by być świadkami tej chwili.

Oczy Adriena rozszerzyły się.

„Co to wszystko znaczy?” zapytał.

Wziąłem go za rękę.

„To” – powiedziałem, a mój głos lekko drżał – „oto jak robię to dobrze”.

Podeszliśmy do fontanny i odwróciłam się do niego twarzą. Serce waliło mi tak mocno, że myślałam, że się udławię. Widziałam, jak wyraz jego twarzy zmienia się z zaskoczenia na coś cieplejszego, łagodniejszego.

„Kocham cię” – zaczęłam. „Wiesz o tym. Te ostatnie cztery lata były dla mnie wszystkim. Ty byłeś dla mnie wszystkim. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie”.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Sok do detoksykacji jelit: Jabłko, imbir i cytryna do wypłukiwania toksyn

Czy czujesz się wzdęty, cierpisz na niestrawność lub odczuwasz uczucie pełności? To typowe objawy zatkanego jelita grubego. Na szczęście istnieje ...

To ciasto jest tak pyszne, że pożałujesz, jeśli jeszcze go nie próbowałeś

Są takie ciasta, które już na sam widok poprawiają humor. To właśnie takie jest ciasto Fanta z mandarynkami: żywe, radosne, ...

11 powodów, dla których warto pić wodę aloesową każdego dnia

Promienna cera, łatwiejsze trawienie, więcej energii bez kawy i stymulantów… A gdyby tak rozwiązaniem był prosty łyk? Woda aloesowa, wciąż ...

Kremy przeciwstarzeniowe: Czy naprawdę mogą odmłodzić 50-letnią kobietę do wyglądu 20-latki?

Starzenie się to naturalny proces, który dotyczy każdego z nas. Nie oznacza to jednak, że nie możemy starać się utrzymać ...

Leave a Comment