Jego oczy były już szkliste, zupełnie jak wtedy, gdy coś głęboko w nim tkwi.
„Wiem, że kiedy pierwszy raz zapytałem, nie byłeś gotowy” – kontynuowałem. „I starałem się to uszanować. Starałem się dać ci przestrzeń i czas. Ale wiem też, czego chcę. Wiem, że cię chcę. Chcę zbudować z tobą życie. Chcę się budzić obok ciebie, kiedy będziemy starzy, zrzędliwi i wciąż będziemy się kłócić o to, co obejrzeć”.
Wzięłam głęboki oddech. Moje palce drżały, gdy sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam pudełeczko na pierścionek.
„Więc… Adrien” – powiedziałam, znów klękając na jedno kolano, tym razem na kamieniu, a nie na piasku, a świece migotały kątem oka. „Wyjdziesz za mnie?”
Przez chwilę było idealnie. Wpatrywał się we mnie, jego oczy lśniły w blasku świec, za nami szumiała fontanna, a zapach róż otulał nas niczym koc. Czułam, jak nadzieja narasta w mojej piersi, niemal boleśnie silna w swojej intensywności.
A potem to powiedział. Te same słowa.
„Meera, chcę cię poślubić. Tylko jeszcze nie. Jeszcze nie teraz.”
Świat się przechylił.
Przez chwilę myślałam, że źle usłyszałam, że w mojej głowie odtwarza się jakaś okrutna powtórka sceny z plaży. Stałam tam, zamrożona na jednym kolanie, z pierścionkiem w dłoni, a mój uśmiech stawał się coraz bardziej blady.
„Jeszcze nie” – powtórzyłem głosem niewiele głośniejszym od szeptu.
Wyglądał, jakby go coś bolało.
„Po prostu… nie jestem gotowy. Potrzebuję więcej czasu. Więcej czasu.”
Cały rok od pierwszych oświadczyn. Cztery lata razem, dwa oświadczyny później, a on wciąż potrzebował więcej czasu.
Coś we mnie pękło. Nie głośno i dramatycznie, ale cicho, jak nić, która w końcu pękła, gdy była zbyt mocno naciągnięta.
Powoli wstałem, czując, że nogi mi słabną.
„Co cię powstrzymuje?” – zapytałam, starając się zachować spokój. „Na co czekasz? Kolejny rok? Dwa? Dziesięć?”
Pokręcił głową.
„To nie tak. Ja po prostu… małżeństwo to duże zobowiązanie i nie chcę się spieszyć, żeby potem wszystko się nie rozpadło. Ja po prostu… muszę mieć pewność”.
Znów to samo. To słowo.
Jasne.
„Nie jesteś pewna, czy chcesz wyjść za mąż?” – zapytałam ze ściśniętym sercem. „A może nie jesteś pewna, czy chcesz mnie poślubić?”
Otworzył usta, a potem je zamknął. Nie odpowiedział. Cisza między nami mówiła więcej, niż cokolwiek mógł powiedzieć.
Oczy mnie piekły. Zamrugałam mocno, powstrzymując łzy. Nie tutaj. Nie przed fontanną. Nie z naszymi przyjaciółmi ukrytymi w ciemnościach, pewnie wstrzymującymi oddech.
Wtedy zdałem sobie sprawę, że czekałem, aż mnie dogoni.
A jego po prostu nie było.
„Nie mogę tego dłużej robić” – wyszeptałam, częściowo do niego, częściowo do siebie.
„Meera, zaczekaj” – powiedział szybko, a na jego twarzy malowała się panika. Sięgnął po moją dłoń. „Dobra, dobra, zrobię to. Dobrze. Poślubię cię. Tylko nie odchodź. Proszę.”
Te słowa podziałały na mnie jak lodowata woda.
Teraz mówił „tak”. Nie dlatego, że był gotowy, nie dlatego, że był pewien, ale dlatego, że bał się, że w końcu poważnie myślę o odejściu.
Odpowiedź „tak” wydawała się gorsza niż odpowiedź „nie”.
Cofnąłem rękę.
„Nie” – powiedziałem cicho. „Nie w ten sposób”.
A w delikatnym blasku ogrodowych świateł, przy wciąż płonących świecach i wciąż śpiewającej delikatnej pieśni fontanny, odwróciłam się od niego i poszłam sama ścieżką. Płatki kwiatów chrzęściły pod moimi butami. Za mną nie szedł.
Po drugiej propozycji – po ogrodzie botanicznym, świecach, unoszącym się w powietrzu echu „jeszcze nie” – wiedziałam, że coś się we mnie zmieniło, coś, co tym razem nie wróci na swoje miejsce.
Nie mogłam udawać. Znowu.
Wieczorem po zaręczynach wróciłam do domu z Adrienem w milczeniu. Nie płakałam. Nie krzyczałam. Nawet nie pytałam, dlaczego za każdym razem powtarzał te same słowa, które raniły mnie w ten sam sposób. Cisza między nami wypełniła mieszkanie niczym mgła.
Spał w pokoju gościnnym. Robiliśmy to już wcześniej podczas kłótni – nasza niepisana zasada: „Dzisiaj ochłoniemy i naprawimy to jutro”.
Ale tym razem cisza była inna. Nie przypominała ochłodzenia. Raczej dystansu. Jakby drzwi powoli się między nami zamykały.
Leżałam w naszym łóżku, wpatrując się w sufit, odtwarzając w pamięci wszystko, co działo się w ogrodzie. Kolana wciąż bolały mnie od klęczenia na kamieniu. Gardło miałam podrażnione od powstrzymywania łez. A serce… serce było jak zmęczony mięsień, który został rozciągnięty za bardzo.
Minęło kilka dni – unikając się, krążąc wokół siebie, krążąc po mieszkaniu jak duchy, które kiedyś się znały. Już nie byłam zła.
Byłem rozczarowany.
Jeśli kiedykolwiek dałeś z siebie wszystko i wciąż ci się nie udało, znasz to uczucie. Nie jest ostre jak gniew. To tępy ból, który osadza się głęboko w kościach. To uświadomienie sobie, że zrobiłeś wszystko dobrze, a przynajmniej wszystko, co potrafiłeś, a i tak to nie wystarczyło.
Pod koniec tygodnia w końcu do mnie podszedł.
„Meera” – powiedział, niezręcznie stojąc przy drzwiach, jakby nie był pewien, czy wolno mu podejść bliżej. „Musimy porozmawiać”.
Skinąłem głową.
Siedzieliśmy na kanapie, ja na jednym końcu, on na drugim, jak obcy ludzie czekający, aż ktoś wywoła ich imiona.
Wziął głęboki oddech.
„Wiem, że teraz jest źle” – powiedział – „ale chcę to naprawić”.
„Naprawdę?” zapytałem cicho.
Spojrzał na swoje dłonie.
„Tak. Tak.”
Więc opowiedziałem mu wszystko.
Że nie mogłam czekać, aż zdecyduje, czy chce ze mną dzielić przyszłość. Że czułam się, jakbym stała w miejscu latami, czekając, aż on do mnie dołączy. Że czułam się głupio, że oświadczyłam się dwa razy i wciąż nie dostałam prawdziwej odpowiedzi.
„Jeśli nie będziesz wiedział po czterech latach”, powiedziałem, „to wątpię, czy kiedykolwiek będziesz wiedział”.
Nie sprzeciwiał się. Nie zaprzeczał. Po prostu siedział w milczeniu, zgarbiony. Wydawało się, że minęła wieczność, zanim w końcu się odezwał.
„Kocham cię” – powiedział cicho. „Chcę być z tobą. Po prostu myślę, że nie jestem jeszcze gotowy na małżeństwo”.
Znów to samo. To samo cholerne zdanie.
„Nie jestem gotowy.”
Przełknąłem narastającą frustrację.
„Dlaczego?” – zapytałem. „Co cię powstrzymuje? Jesteśmy razem od czterech lat. Rozmawialiśmy już o ślubie. Mówiłeś, że tego chcesz”.
Westchnął i potarł twarz obiema dłońmi.
„Nie wiem” – powtórzył. „To duże zobowiązanie. Nie chcę się spieszyć z czymś, co do czego nie mam pewności”.
Nie jestem pewien.
Coś we mnie zamarzło.
I wtedy mnie olśniło. Nie jak policzek, ale powoli, jak woda wypełniająca pokój, której nie zauważyłeś, że zalewa.
Nie miał na myśli, że nie jest gotowy na małżeństwo.
Miał na myśli, że nie był pewien co do mnie.
Nie my.
Ja.
Uświadomienie sobie tego było tak ciche, tak proste, że prawie je przegapiłem. Ale kiedy już wylądowało, pozostało tam, ciężkie i nieruchome.
Oparłam się o kanapę i wpatrywałam się w niego.
„Czy kiedykolwiek będziesz tego pewien?” – zapytałem.
Spojrzał na mnie i po raz pierwszy od czterech lat nie miał odpowiedzi. Nawet nie próbował. Po prostu wpatrywał się w swoje dłonie, ramiona zapadały mu się w ramionach, nic nie mówiąc.
To był ten moment, w którym wiedziałam. Nie dlatego, że chciałam. Nie dlatego, że byłam gotowa. Ale dlatego, że pozostanie oznaczało podpisanie umowy na całe życie czekania – w nadziei, że pewnego dnia się obudzi.
Nie mogłem tego zrobić.
Wstałem.
„Nie mogę tego dłużej robić” – powiedziałam cicho. „Kocham cię. Naprawdę. Ale jeśli do tej pory nie jesteś co do mnie pewna, to nigdy nie będziesz. I nie zamierzam czekać w nieskończoność, licząc, że zmienisz zdanie”.
Jego oczy się rozszerzyły.
„Meera, zaczekaj.”
Wyciągnął do mnie rękę, a na jego twarzy malowała się wyraźna panika. Pokręciłam głową.
Zaczął płakać przede mną.
„Ożenię się z tobą” – powiedział łamiącym się głosem. „Obiecuję. Zrobię to. Tylko daj mi więcej czasu”.
Zamknąłem oczy.
To bolało najbardziej. Nie dlatego, że znów odmówił, ale dlatego, że teraz jego „tak” wynikało ze strachu, a nie z miłości.
„Nie chcę, żebyś się ze mną ożenił, bo boisz się mnie stracić” – wyszeptałam. „Chcę, żebyś tego chciał. Żebyś się tym ekscytował. A ty się nie ekscytujesz. Po prostu boisz się samotności”.
Nie zaprzeczył. Nie mógł.
Podjąłem więc jedyną decyzję, z którą mogłem żyć.
„Muszę na chwilę wyjść” – powiedziałem.
Jego twarz się zmarszczyła.
„Proszę nie idź.”
Ale musiałam.
Tej nocy spakowałam torbę, wrzucając do niej ubrania drżącymi rękami, zatrzymując się co kilka minut, żeby uspokoić oddech. Adrien stał w korytarzu w milczeniu, patrząc, jak pakuję życie, które zbudowaliśmy, do taniej torby podróżnej.
Nie spojrzałam na niego, kiedy przechodziłam obok. Nie obejrzałam się, kiedy zamknęłam za sobą drzwi.
Zatrzymałam się na kilka dni u mojej przyjaciółki Layi. Powtarzałam sobie, że to przestrzeń do namysłu, do ochłonięcia, do zastanowienia się, czy jest coś wartego ocalenia. Ale w głębi duszy wiedziałam, co to jest. Wiedziałam, że nie ma już odwrotu.
Następne kilka dni było trudne w sposób, którego się nie spodziewałam. Wciąż odtwarzałam wszystko w głowie, próbując znaleźć moment, w którym coś się zmieniło. Próbując zrozumieć, czy to moja wina. Czy naciskałam za mocno. Czy działałam za szybko. Czy kochałam go za mocno, czy za mało. Czy było we mnie coś zepsutego, co on wyczuwał, albo coś zepsutego w nim, czego nie mogłam naprawić.
Dzwonił kilka razy. Na początku nie odebrałam. Nie byłam gotowa usłyszeć jego głosu wypowiadającego moje imię tym cichym tonem, który zawsze sprawiał, że zbyt szybko mu wybaczałam. W końcu odebrałam jeden z jego telefonów. Rozmawialiśmy – mniej więcej. Głównie w ciszy. Przeważnie oboje ciężko dyszeliśmy do telefonów, nie wiedząc, co powiedzieć.
Zapytał, czy wrócę do domu.
„Potrzebuję więcej czasu” – powiedziałem.
Ironia losu nie umknęła mojej uwadze. Czekałam na niego latami. A teraz, po drugich oświadczynach, po ogrodzie, po złamanym sercu, to ja prosiłam o czas.
Nie chodzi o to, żeby zdecydować, czy go kocham, ale żeby znaleźć sposób, żeby się od niego uwolnić.
Potem pojawiły się teksty.
O Boże, te teksty.
Nie od niego. Od wszystkich innych.
Jego przyjaciele. Jego rodzice. Nawet wspólni znajomi, których znaliśmy od lat.
Podobno powiedział wszystkim, że go rzuciłam, bo nie był gotowy na ślub. I oczywiście wszyscy stanęli po jego stronie.
Nazywali mnie egoistą. Niedojrzałym. Głupcem. Nieczułym. Nierozsądnym. Kimś, kto zerwał czteroletni związek z powodu pierścionka.
Nikt z nich nie zrozumiał.
Nie chodziło o pierścionek. Nie chodziło o ślub. Chodziło o prawdę kryjącą się za jego wahaniem. Jeśli ktoś nie jest pewien ciebie po czterech latach, jak długo czekasz? Pięć? Dziesięć? Wieczność?
Na szczęście niektórzy zrozumieli. Kilkoro moich znajomych powiedziało mi, że odeszliby po pierwszym odrzuceniu. Inni mówili, że nie opowiadają się po żadnej ze stron, ale rozumieli, dlaczego ja odszedłem. Ich ciche wsparcie trzymało mnie na ziemi.
Tydzień po moim wyjeździe wróciłam do mieszkania po raz ostatni, żeby zabrać resztę rzeczy. Adriena nie było. Poczułam ulgę. Nie chciałam kolejnego emocjonalnego pożegnania.
Spakowałam wszystko, zostawiłam klucz na blacie i zamknęłam za sobą drzwi. Bez płaczu, bez dramatycznego załamania. Po prostu cisza.
Minęły cztery lata i bolało jak cholera. Ale po raz pierwszy od dawna poczułem, że zrobiłem coś, co uhonorowało tę część mnie, która wciąż znała moją wartość.
Kiedy po raz ostatni wyszłam z tego mieszkania, nie czułam się wolna. Nie czułam ulgi. Nie czułam się silna.
Poczułem ciężar, jakbym połknął kamień, który osadził się głęboko w mojej piersi i nie chciał się ruszyć.
Wróciłem do Layi. To ona pozwoliła mi się przespać w noc mojego wyjazdu. Nie zasypała mnie pytaniami. Po prostu podała mi koc, wskazała na kanapę i powiedziała: „Usiądź. Zrobię herbatę. Popłaczesz później”.


Yo Make również polubił
Linie lotnicze powinny dostosować zasady po zdjęciu otyłego pasażera
Wykwintny Przepis na Ribeye-Steak – Rozkosz Dla Podniebienia!
Jak sól i ocet mogą pomóc poprawić jakość powietrza w domu
Naturalne metody czyszczenia prania: Jak wykorzystać produkty z domowej spiżarni, by nadać blasku Twoim ubraniom