„Chodź tutaj” – powiedziała.
Zsunął się z krzesła i pokonał niewielką odległość, prosto w jej ramiona.
„To” – powiedziała, zakładając mu włosy za ucho – „było na zawsze, zanim powstały gazety. Gazety są tylko po to, żeby świat przestał zadawać głupie pytania”.
„Na przykład?” zapytał Jaime.
„Na przykład, kto może pojechać z tobą na wycieczkę” – powiedziała. „Albo czyje nazwisko może się znaleźć w formularzu kontaktowym. Albo do kogo dzwonią, gdy obcierasz sobie kolano”.
„Ty” – powiedział natychmiast.
„Ja” – zgodziła się. „A kto jeszcze?”
Zawahał się.
„Callum” – wyszeptał.
„Tak” – powiedziała z uśmiechem. „Callum.”
Kiedy po raz pierwszy przyprowadzili Jaime’a do sądu, miał na sobie najładniejszą koszulę, jaką posiadał – tę, którą Callum kupił na ostatnie święta Bożego Narodzenia, z maleńkimi niebieskimi żaglówkami maszerującymi po materiale. Machał nogami na ławce w korytarzu, podczas gdy urzędnik przekładał papiery, a obok przechodzili ludzie w garniturach.
„Czy muszę mówić?” – wyszeptał.
„Może” – powiedziała Elise. „Może tylko trochę”.
„Co mam powiedzieć?” zapytał.
Callum siedział po drugiej stronie, z lekko krzywym krawatem i tak mocno splecionymi palcami, że aż zbladły mu kostki.
„Powiedz prawdę” – powiedział Callum.
„O czym?” naciskał Jaime.
Callum spojrzał na niego.
„O tym, kim jest twoja rodzina.”
To wystarczyło. Kilka miesięcy później, kiedy sędzia w końcu podpisała stos papierów i spojrzała na sędziego z zmęczonym, ale szczerym uśmiechem, powiedziała: „Panie Reed, pani Grant, jedyne, czego nauczyłam się na pewno w tej pracy, to to, że rodzina to ludzie, którzy dają z siebie wszystko. Wydaje mi się, że właśnie to robicie od dawna”.
Oczy Calluma płonęły – nie ostrym, tępym ukłuciem pominięcia, ale czymś cięższym i cieplejszym. Ścisnął ramię Jaime’a i poczuł, jak chłopak przytulił się do niego z cichym, pełnym ulgi westchnieniem.
Świętowali tak, jak świętują wszystko inne — bez rozgłosu, bez wielkich produkcji, w pomieszczeniach, w których unosił się zapach cynamonu i tuszu do drukarek, z kakao i mnóstwem pianek.
Później tej nocy Jaime rozciągnął się na kanapie z kocem na nogach i długopisem w ręce.
„Co robisz?” zapytała Elise, składając czyste ręczniki na fotelu.
„Aktualizuję moje drzewo genealogiczne” – odparł Jaime rzeczowo.
Narysował trzy postacie z patyczków ustawione obok siebie i po krótkiej przerwie starannie dopisał ich imiona: MAMA, TATA, JA. Następnie, małymi literami pod każdą z nich, dodał: POŻYCZONE ŚWIATŁA.
„Dlaczego?” zapytał Callum od progu kuchni.
„Bo” – powiedział Jaime, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie – „dałeś mi światło, kiedy go nie miałem. A ja ci je oddałem, kiedy twoja ławka była zimna. Teraz wszyscy mamy za dużo, więc musimy je rozdawać”.
Dlatego też w następnym roku po cichu rozpoczęła się nowa tradycja.
Każdego grudnia, w pierwszą noc, gdy miasto rozwieszało iluminacje w parku, wracali na ławkę. Czasami byli tylko we troje z termosem kakao i paczką wciąż ciepłych ciasteczek, które Elise upiekła między próbami. Czasami przynosili dodatkowe kubki, dodatkowe ciasteczka i zapraszali każdego, kto akurat przechodził i wyglądał na kogoś, kto mógłby potrzebować miejsca do siedzenia.
Pewnego roku na samym końcu ławki siedział nastolatek z kapturem na głowie, słuchawkami na uszach i twarzą zastygłą w wyćwiczonej neutralności. Jaime, który dawno temu zamienił swój kapelusz na znoszoną czapkę baseballową, spojrzał na niego, a potem na Calluma.
„Wygląda jak ty” – szepnął Jaime.
„Lubisz mnie?” – zapytał zaskoczony Callum.
„Tak jak ty, zanim dowiedziałeś się, że wrócimy” – powiedział Jaime.
Zanim Callum zdążył odpowiedzieć, Jaime wstał i podszedł do drugiego końca ławki.
„Hej” – powiedział lekko. „Zaraz wypijemy za dużo kakao. Chcesz nam pomóc z tym problemem?”
Chłopiec mrugnął i wyciągnął jedną słuchawkę.
„Wszystko w porządku” – mruknął.
„Kiedyś tak mówiłem” – zawołał Callum ze swojego miejsca, uśmiechając się lekko. „On jest strasznie irytujący. Nie poddaje się”.
Usta chłopca drgnęły.
„Poważnie” – powiedział Jaime. „Możesz po prostu usiąść. Albo możesz nam opowiedzieć o swoim ulubionym filmie. Albo nie. Po prostu…” Wzruszył ramionami. „Czasami ławka wydaje się mniej dziwna, gdy siedzi na niej więcej osób”.
Chłopiec spojrzał na swoje buty, a potem na trzy niedopasowane postacie widoczne pod lampkami – kobietę z brokatem na rękawach, mężczyznę z poluzowanym krawatem i chłopaka z czapką odwróconą tyłem i plamami od kakao na rękawie.
„Myślę, że mógłbym usiąść” – powiedział.
Podszedł bliżej. Jaime przesunął się, robiąc miejsce, jakby to była najłatwiejsza rzecz na świecie. Elise nalała kolejną filiżankę. Callum zaproponował ciasteczko.
„Jestem Jaime” – powiedział. „To moja mama, Elise. A to Callum. To on kiedyś siadał sam na ławkach”.
„Hej” – Callum zaprotestował lekko.
„Co?” Jaime uśmiechnął się szeroko. „Zrobiłeś to.”
Ramiona chłopca odrobinę się rozluźniły.
„Jestem Marcus” – przedstawił się.
Nie pytali, dlaczego tam jest. Nie pytali, gdzie ma być. Po prostu siedzieli, pozwalając, by cisza wypełniła ich otoczenie, pozwalając światu zobaczyć, jeśli ktokolwiek patrzył, że niektóre ławki należą do więcej niż jednego piętra.
Później, wracając do domu w blasku latarni ulicznych i odległych syren, Elise wsunęła swoją dłoń w dłoń Calluma.
„Zdajesz sobie sprawę” – powiedziała – „że on zrobił to samo, co ja”.
„Co masz na myśli?” zapytał Callum.


Yo Make również polubił
Moja siostra wyśmiała moją alergię przy gościach, a potem podała mi zupę z dodatkiem kraba – nie zauważyła, że prezes firmy, miliarder, dzwoni pod numer 911, mając już w ręku EpiPen.
Przerażająca stara przepowiednia dotycząca nowego papieża może być ponurym ostrzeżeniem dla ludzkości
Uwaga: W nadchodzących dniach te 3 znaki zodiaku będą miały mnóstwo pieniędzy
Starożytne indyjskie lekarstwo trwające 3000 lat na leczenie reumatoidalnego zapalenia stawów i stanu zapalnego