Słowa te przypominały tekturę.
Podziękowała mi za przybycie. Kiedy odchodziłem, przytuliła mnie tak mocno, że czułem jej żebra.
„Jesteś dobrym przyjacielem” – powiedziała.
Wróciłem do samochodu z sercem walącym mi w gardle. Siedziałem za kierownicą przez całe pięć minut, zanim włożyłem kluczyk do stacyjki.
Następny tydzień był niewyraźny.
Nathan pisał nieustannie.
Ona nie odbiera moich telefonów.
Nie ma jej na czacie grupowym.
Myślisz, że wszystko będzie z nią w porządku?
Mówił o niej, jakby była jakąś spadającą gwiazdą, której trajektorię dopiero co dostrzegł, zapominając, że ja też znajduję się w polu grawitacyjnym.
Tymczasem mój własny mózg w końcu dostrzegł coś, czego unikałem.
Uwierzył jej.
Uwierzył jej, kiedy powiedziała, że mam problemy z abstrakcyjnymi koncepcjami. Kiedy określała moją pracę jako „praktyczną” i „praktyczną”, jakby to były eufemizmy na „mniej niż”. Kiedy mówiła, że nasze rozmowy są powierzchowne, że godziny spędzone na rozmowach o etyce, filozofii i kosmicznej samotności nic nie znaczą.
Wszystko, co musiała zrobić, to zasadzić nasionko, a on je podlewał.
W pracy próbowałem pogrążyć się w symulacjach. Uruchamiałem modele termiczne, aż liczby się rozmyły. Siedziałem do późna, krzesło skrzypiało w prawie pustym laboratorium, a jedynym dźwiękiem był szum serwerów i sporadyczny pisk staroświeckiego ekspresu do kawy.
Cara, moja współpracownica i nieoficjalna starsza siostra w biurze, pewnego ranka zobaczyła mnie nalewającą kawę do kubka NASA, jakby zawierała ona sens życia.
„Wyglądasz, jakbyś spał w samochodzie” – powiedziała, opierając się o blat.
„Spałem w swoim łóżku” – powiedziałem. „Ledwo.”
„Wszystko w porządku z Nathanem?” zapytała.
„Sprawy są… skomplikowane” – powiedziałem, co było prawdą, ale też wymówką.
„Nie musisz mi mówić” – powiedziała łagodnie. „Ale ostatnio byłeś bardziej intensywny. A to o czymś świadczy”.
Zaśmiałem się słabo. „Stres w pracy”.
Ona nie naciskała.
Kilka dni później Nathan przyszedł z jedzeniem na wynos i taką nerwową energią, że aż mi ciarki przeszły po plecach.
Jedliśmy na mojej kanapie, w tle leciał film dokumentalny o głębinowych stworzeniach. W połowie fragmentu o bioluminescencyjnych rybach zatrzymał telewizor.
„Myślałem” – powiedział.
„Niebezpieczne” – powiedziałem automatycznie.
Uśmiechnął się lekko, a potem spoważniał.
„O tym, co powiedziała Melissa” – kontynuował. „O nas”.
Odłożyłem pałeczki.
„Okej” powiedziałem.
„Myślę, że byłem wobec ciebie niesprawiedliwy” – powiedział. „Pozwoliłem… jej wejść mi do głowy”.
„Jak?” zapytałem.
Odetchnął. „Zawsze czułem się trochę niepewnie z powodu braku doktoratu” – przyznał. „Czasami praca konsultanta wydaje się… mniej imponująca. Melissa sprawiła, że poczułem się częścią elitarnego klubu intelektualistów. A kiedy zaczęła komentować twój temat, to… uwierzyłem jej. Bo skoro uważała, że jestem mądry, to musiała mieć rację co do tego, kto nie jest”.
Było to brzydkie w swojej szczerości.
„Naprawdę myślisz, że mam problem ze zrozumieniem abstrakcyjnych pojęć?” – zapytałem.
Wpatrywał się w swoje dłonie. „Nie wiem” – powiedział w końcu. „Przez chwilę wiedziałem. Była przekonująca”.
Poczułem, jak gniew narasta niczym fala.
„Czy nasza rozmowa o świadomości i Marsie wydawała ci się powierzchowna?” – zapytałem. „Zanim ona tak powiedziała?”
„Nie” – przyznał.
„Ale skoro ona tak to oznaczyła, to z mocą wsteczną obniżyłeś jej rangę” – powiedziałem.
Skrzywił się.
„Muszę ci coś powiedzieć” – powiedziałem.
Powiedziałem mu wszystko.
O doktorze Harrisonie. O artykułach. O kodzie. O siedemnastu przypadkach. O e-mailu, komisji rewizyjnej, o sprzątaniu gabinetu.
Nie oszczędzałem szczegółów. Nie łagodziłem tych fragmentów, w których moje motywy były niejasne.
Twarz Nathana zbladła, a potem zbladła jeszcze bardziej.
„Ty… to zrobiłeś?” – zapytał.
„Nie” – powiedziałem. „Ona to zrobiła. Ja to znalazłem”.
„Dlaczego?” wyszeptał.
Wymieniłem powody.
Incydent z routerem. Kod. Impreza. Podróż samochodem do domu. Jego słowa o „moim poziomie”. Jego gotowość, by poddać mnie ocenie na podstawie dwóch lat doświadczenia.
„Pozwoliłeś jej mnie przepisać” – powiedziałem. „W swojej głowie. A tobie spodobała się ta historia, bo poczułeś się większy”.
Nie próbował zaprzeczać.
„Czy ten plagiat jest prawdziwy?” zapytał cicho. „Czy może… szukałeś czegoś, żeby…”
Wpatrywałam się w niego, ból płonął we mnie mocniej niż jakikolwiek triumf, jaki czułam.
„Jeśli zamierzasz oskarżyć mnie o fabrykowanie dowodów”, powiedziałem, „to możesz już wyjść”.
Szybko pokręcił głową. „Nie oskarżam cię. Ja tylko…” Potarł skronie. „Muszę zrozumieć”.
Otworzyłem laptopa i otworzyłem dokument porównawczy. Usiadłem obok niego i kazałem mu go przeczytać.
Gdy doszedł do siedemnastego przypadku, schował twarz w dłoniach.
„Przepraszam” – powiedział. „Bardzo, bardzo przepraszam”.
„Przeprosiny nie zmieniają faktu, że pierwszą rzeczą, którą zakwestionowałeś, była moja uczciwość” – powiedziałem.
Rozmawialiśmy godzinami. Przyznał się do niepewności, które podejrzewałam, ale nigdy do końca nie rozumiałam. Przyznałam się do zimnej satysfakcji, którą poczułam, gdy uświadomiłam sobie, że to ja mogę pokonać Melissę.
„Nie wiem, czy mogę ci jeszcze zaufać” – powiedziałem w końcu.
„Nie wiem, czy na to zasługuję” – odpowiedział.
Następnego dnia pojawił się z pudłami. Bez sprzeciwu wyniósł swoje rzeczy z mojego mieszkania. Widok jego szczoteczki do zębów wyniesionej z mojej łazienki wydawał się nierealny.
Kiedy wyszedł, mieszkanie wydało mi się jednocześnie bardziej puste i moje.
Kubek NASA pozostał.
Trzy dni później otrzymałem e-mail od dr. Harrisona.
Podziękował mi serdecznie za szczegółową analizę. Powiedział, że moja praca skłoniła go do przeprowadzenia szerszego audytu. Dwoje innych studentów studiów podyplomowych zgłosiło problemy we współpracy z Melissą.
„To zapoczątkowało szerszą dyskusję na temat uczciwości akademickiej w moim wydziale” – napisał.
Przeczytałem e-maila trzy razy.
Nie chodziło już tylko o drobną rywalizację. To było coś większego. Bardziej skomplikowanego. I poważniejszego.
Zwróciłam się do kogoś, kto zawsze miał jasno wyznaczony kompas moralny: mojego mentora ze studiów podyplomowych, profesora Juliana Lozano.
Napisałem mu długiego maila, w którym wszystko wyjaśniłem. Melissa. Nathan. Plagiat. Moje motywy.
Odpowiedział, przesyłając link do Zoom.
„Nie będziemy tego robić przez SMS-y” – napisał.
Podczas rozmowy słuchał, nie przerywając, zmęczoną twarzą w tle przepełnionej półką z książkami. Kiedy skończyłem, odchylił się do tyłu.
„Wiesz, co powiem” – rzekł.
„Że nie powinnam była szukać brudu” – powiedziałam.
„Nie” – powiedział. „Że postąpiłeś słusznie”.
Mrugnęłam.
„Julian” – powiedziałem. „Moje motywy były takie…”
„Bałagan” – dokończył. „Jasne. Witaj w człowieczeństwie. Ale znalazłeś prawdziwe oszustwo. Udokumentowałeś je należycie. Zgłosiłeś. Gdybyś znalazł siedemnaście przypadków fałszerstwa w danych testowych satelity i nic nie powiedział, bo nie chciałeś wywoływać zamieszania, czy to byłoby etyczne?”
„Oczywiście, że nie” – powiedziałem.
„Ta sama zasada” – odpowiedział. „Uczciwość w tej dziedzinie jest ważniejsza niż czyjaś kariera. W tym twoja. W tym jej. Twój gniew sprawił, że przyjrzałeś się uważnie, ale prawda pozostaje prawdą”.
„To ją zrujnowało” – powiedziałem.
„Zniszczyła się, przepisując te akapity” – powiedział. „Włączyłeś światło. To wszystko”.
Nie byłem w pełni przekonany, ale jego słowa utkwiły mi w pamięci.
Dwa tygodnie po wyprowadzce Nathana dostałem e-mail od Melissy.
Temat: Wiem, że to byłeś ty.
Prawie go nie otworzyłem.
Kiedy to zrobiłam, nastawiłam się na wściekłość. Na oskarżenia. Na groźby.
Zamiast tego dostałem coś innego.
Napisała, że przeglądała maile doktora Harrisona podczas spotkania z nim w sprawie „dalszych kroków”. Widziała moje nazwisko na załącznikach.
„Byłeś dokładny” – napisała. „Nie doceniłam cię. Znowu”.
Nie było żadnych emoji, które mogłyby to złagodzić. Żadnego złośliwości w słowach. Po prostu.
Przyznała na piśmie, że powiązania z pracami rosyjskimi są rzeczywiste.
„Wmówiłam sobie, że to tylko przypadek” – napisała. „Że pomysły były na tyle oczywiste, że każdy na nie wpadnie. Ale wiedziałam, kiedy kopiuję. Okłamywałam samą siebie, bo byłam w tyle i bałam się”.
Powiedziała, że nie ma mi za złe zgłoszenia.
„Powiedziałeś prawdę” – napisała. „Ja nie”.
Długo wpatrywałem się w ekran, po czym przesłałem maila Nathanowi.
Zadzwonił niecałe dziesięć minut później.
„Jestem idiotą” – powiedział zaraz po tym, jak odebrałem.
„Nie będę się z tobą kłócić” – powiedziałem.
Zaśmiał się krótko i urywanym śmiechem.
Przeprosił ponownie, tym razem ciszej. Nie było to przedstawienie. Tylko znudzone wyznanie.
„Chciałbym spróbować terapii” – powiedział. „Z tobą. Jeśli masz ochotę”.
Zaskoczyłem sam siebie mówiąc, że tak.
Terapia na początku była niezręczna. Siedzieliśmy na przeciwległych końcach beżowej kanapy, a kobieta w kardiganie zadawała nam pytania, których oboje unikaliśmy.
Kazała nam opowiedzieć o tym, jak dorastaliśmy — ja w robotniczym miasteczku w Teksasie, gdzie ludzie uważali, że NASA to czarodziejska sprawa, a on na przedmieściach, gdzie bycie „mądrym” oznaczało zaawansowane zajęcia i nieustanne porównywanie się.
Zwróciła uwagę na pewne wzorce.
Nathan nauczył się oceniać swoją wartość na podstawie kwalifikacji i tytułów. Melissa uosabiała prestiż, o który zawsze zabiegał. Ja uosabiałem kompetencje, które zaczął uważać za oczywiste.
Nauczyłem się unikać konfliktów, prześcigając wszystkich i wszystko. Gdy byłem przyparty do muru, nie kłóciłem się. Opracowywałem strategię.
„Wybrałeś zemstę zamiast bezpośredniej komunikacji” – powiedział łagodnie terapeuta.
„Wybrałem konsekwencje” – powiedziałem.
„Te rzeczy się wzajemnie nie wykluczają” – odpowiedziała. „Pytanie brzmi: ile cię to kosztowało?”
Trzy miesiące później odpowiedź brzmiała: dużo, ale jednocześnie za mało, żebym żałował, że to zrobiłem.
Nathan i ja nauczyliśmy się lepiej rozmawiać. Mówić „To bolało” w danej chwili, a nie miesiące później w gabinecie terapeuty. Nauczył się wyczuwać odruch ustępowania ludziom z wyższym wykształceniem. Ja nauczyłam się rozpoznawać, kiedy mój gniew maskuje strach.
Nadal byliśmy razem, ale nasza obecna relacja nie była już taka sama, jak ta, która zaczęła się od quizów i nocnych dyskusji.
Było ciężej. Bardziej przemyślanie. Mniej romantycznie, w stylu komedii romantycznej, a bardziej… dojrzale.
Pewnego wtorkowego popołudnia moja szefowa wezwała mnie do swojego biura.
Wszedłem przygotowany na reprymendę za coś, co przeoczyłem. Zamiast tego uśmiechnęła się i przesunęła kopertę po biurku.
„Awansujemy cię” – powiedziała.
„Do czego?” – zapytałem, bo mój mózg nigdy nie wierzy do końca dobrym nowinom za pierwszym razem.
„Starszy inżynier” – powiedziała. „Będziesz kierować zespołem systemów nawigacyjnych w projekcie satelity nowej generacji. Będzie podwyżka”. Podała liczbę. Siedemnaście procent podwyżki.
Zaśmiałem się, gdy to usłyszałem.
„To takie śmieszne?” zapytała.
„Po prostu… liczba, o której dużo myślałem” – powiedziałem.
Wróciłam do biurka oszołomiona. Współpracownicy poklepali mnie po plecach. Cara przytuliła mnie i wyszeptała: „Mówiłam”.
Mój kubek NASA pozostał tam, gdzie go zostawiłem, a mała naklejka z flagą wciąż się odklejała.
Tego wieczoru Nathan uparł się, żeby zorganizować uroczystą kolację. Zarezerwował stolik w lokalu z białymi obrusami i zbyt dużą ilością widelców. Nasi znajomi zajęli miejsca. Jeden z nich wbił w mój deser małą wykałaczkę w kształcie amerykańskiej flagi, gdy kelner ją postawił.
Nathan uniósł kieliszek.
„Za Emily” – powiedział spokojnym głosem. „Starsza inżynierka, badaczka z publikowanymi pracami, niszczycielka błędów zarówno w kodzie, jak i sprzęcie. Jest najmądrzejszą osobą w tym pokoju, a jeśli będziesz się ze mną kłócić, każę ci udowodnić, że jest inaczej”.
Przewróciłam oczami, ale zrobiło mi się ciepło na sercu.
Później, w drodze do domu, gdy światła drogowe świeciły nam na czerwono i zielono, sięgnął po moją rękę, spoczywającą na konsoli środkowej.
„Mówiłem poważnie” – powiedział.
„Wiem” – powiedziałem.
Mijały tygodnie. Życie wracało do nowej normalności.
Potem Cara znów mnie zastała w pokoju socjalnym.
„Plotki akademickie” – powiedziała, szeroko otwierając oczy. „Chcesz?”
„Zawsze” – powiedziałem.
„Twój ulubiony fizyk teoretyczny opuścił program” – powiedziała.
„Melissa?” zapytałem, chociaż wiedziałem.
„Całkowite wycofanie” – potwierdziła Cara. „Plotka głosi, że wróciła do Ohio, żeby pracować w rodzinnej firmie zajmującej się nieruchomościami komercyjnymi. Najwyraźniej środowisko akademickie przestało być… gościnne”.
Poczułem, jak coś skręca mi się w żołądku. Ulga. Wina. Coś pomiędzy.
„Dzięki, że mi powiedziałeś” – powiedziałem.
W ten weekend powiedziałam o tym Nathanowi.
Siedzieliśmy na mojej kanapie, tej samej, na której kilka miesięcy temu oglądaliśmy ten dokument o głębinach morskich. Mój kubek z napisem NASA stał na stoliku kawowym między nami, do połowy napełniony herbatą.
„Cara słyszała, że Melissa odeszła z programu” – powiedziałem. „Wróciła do domu”.
Potarł szczękę. „Zastanawiałem się” – powiedział. „Nie mam od niej żadnych wieści”.
„Napisała do mnie maila” – powiedziałem. „Przyznała się do tego. Powiedziała, że mnie nie wini”.
Powoli skinął głową.
„Czy czujesz się źle?” zapytał.
„Tak” – powiedziałem. „A także nie”.
„Tak” – powiedział cicho. „Ja też”.
Zapadła cisza.


Yo Make również polubił
Byłem w muzeum, kiedy kobieta wręczyła mi krótką notatkę: „Po prostu zachowuj się normalnie. Uśmiechaj się. Wyjdź, kiedy ja wyjdę”. Spojrzałem w górę, a ona szepnęła: „Chyba ktoś cię śledzi od jakiegoś czasu”. Kiedy się odwróciłem, nie mogłem uwierzyć, kto tam stał.
Naprawdę najłatwiejszy i najsmaczniejszy przysmak, jaki kiedykolwiek jadłem!
Kremowa gorąca czekolada bez skrobi kukurydzianej
Sekretny eliksir na płaski brzuch — wspomaga redukcję wagi nawet do 5 kg w 3 dni!