Postanowiłem udawać głupiego.
Celowo.
Zaczęłam prosić Nathana o wyjaśnienie rzeczy, o których wiedział, że już rozumiem. Marszczyłam brwi, gdy poruszał problem klienta i mówiłam: „Czekaj, nie rozumiem. Możesz mi to wyjaśnić?”. Zaczęłam poświęcać więcej czasu na odpowiadanie na pytania z ciekawostek, udając, że mam wątpliwości.
Z Melissą jeszcze bardziej wczułam się w rolę.
„Przepraszam” – mówiłem podczas jej długich monologów o chaosie kwantowym. „Czy mogłabyś trochę zwolnić? Nie jestem tak dobry w teorii”.
Ona by się rozświetliła.
„Oczywiście” – mówiła, odrzucając włosy do tyłu. „Czasami zapominam. To dla mnie po prostu druga natura”.
Zaczęła mnie nazywać „słodką, prostą dziewczynką Nathana” w tonie, który miał brzmieć czule.
Nigdy mi się to tak nie wydawało.
Cały czas coś budowałem.
Doradca Melissy, dr Harrison, i ja poznaliśmy się lata wcześniej na konferencji w Houston. Połączyła nas wspólna niechęć do złej wizualizacji danych i utrzymywaliśmy kontakt. Od tego czasu wspólnie napisaliśmy trzy artykuły, łącząc jego modele teoretyczne ze sprzętem i wynikami symulacji w moim laboratorium.
Nie wiedział, że Melissa jest w moim otoczeniu. Akademia jest mała, ale nie aż tak mała, a życie osobiste Nathana nie przecinało się z moją współpracą z doktorem Harrisonem – dopóki się o tym nie upewniłem.
Napisałem do niego maila o projekcie, który szkicowałem: zastosowania kwantów w nawigacji satelitarnej. Nie było to całkowite kłamstwo. Miałem na pulpicie folder z niedopracowanymi pomysłami na wykorzystanie efektów kwantowych do poprawy pozycjonowania w hałaśliwym otoczeniu.
„Chciałbym poznać Twoją perspektywę teoretyczną” – napisałem.
Odpowiedział w ciągu godziny.
„Zabawny moment” – napisał. „Mam doktorantkę pracującą w podobnej dziedzinie. Może mógłbyś zerknąć na jej prace? Przydałaby się opinia kogoś z twoim doświadczeniem praktycznym”.
Wysłał mi trzy prace Melissy, nad którymi pracowała, oraz szkic jej propozycji rozprawy.
Nie miała pojęcia.
Na początku powiedziałem sobie, że po prostu dam szczery feedback. Jeśli jej praca będzie solidna, to powiem. Jeśli nie, zwrócę uwagę na problemy.
Otworzyłem pierwszą kartkę z inżynierskim skupieniem, z kubkiem NASA w dłoni. Mała naklejka z flagą drapała mnie po kostce, gdy przewijałem.
Na pierwszy rzut oka praca robiła wrażenie. Gęsta. Pełna równań, które odstraszyłyby większość inżynierów, którzy nie otworzyli podręcznika do matematyki od czasów studiów magisterskich. Ale im więcej czytałem, tym bardziej coś mi nie pasowało.
Jej „nowatorskie” podejście do łagodzenia losowego szumu fazowego w układach kwantowych podejrzanie przypominało schemat, który widziałem w artykule sprzed dekady, tyle że przeformułowanym i ukrytym pod inną notacją. Jej symulacje opierały się na założeniach, które ignorowały całe kategorie zakłóceń środowiskowych, z którymi musiałby się zmierzyć każdy satelita na orbicie.
Przeglądałem tekst linijka po linijce, zaznaczając fragmenty, które nie miały sensu, i robiąc notatki w dokumencie cyfrowym.
Jej kod był chaotyczny. Przekomplikowany tam, gdzie nie było to konieczne, kruchy tam, gdzie potrzebował solidności. Przypominał mi kogoś, kto próbuje się popisać, komplikując rzeczy bardziej, niż to konieczne.
Napisałem szczegółową recenzję, trzymając się faktów, wskazując na problemy bez publicystyki. Dr Harrison odpowiedział z wdzięcznością i zapytał, czy zechciałbym przeczytać jeszcze kilka artykułów.
Wtedy to zauważyłem.
Akapit, który wydawał się… znajomy. Sformułowanie, struktura, sposób, w jaki rozwijała się argumentacja.
Z początku nie mogłem tego skojarzyć. Dręczyło mnie to godzinami. W końcu przekopałem się przez archiwum w głębi mózgu i przypomniałem sobie przypis z wykładu, w którym kiedyś uczestniczyłem, na temat niedocenianych rosyjskich prac z zakresu teorii informacji kwantowej.
Poszedłem na polowanie.
Znalezienie rosyjskiego artykułu nie było łatwe. Zajęło mi godzinę poszukiwań, przeszukanie strony z materiałami konferencyjnymi, która była w połowie przetłumaczona, i znalezienie kiepskiego pliku PDF, który wyglądał, jakby został zeskanowany w czyjejś piwnicy. Ale kiedy go znalazłam i porównałam z wersją roboczą Melissy, ścisnęło mnie za gardło.
Akapit był niemal identyczny. Nie słowo w słowo – ale na tyle zbliżony, że gdyby położyć kalkę na jednym, a potem na drugim, sylwetka by pasowała.
Zacząłem sprawdzać inne sekcje.
Znalazłem inne dopasowanie.
I jeszcze jedno.
Kiedy skończyłem, naliczyłem siedemnaście odrębnych przypadków w czterech różnych dokumentach, w których Melissa zapożyczyła tekst, strukturę lub pomysły bez odpowiedniego podania źródła.
Siedemnaście.
Oparłem się wygodnie i wpatrywałem się w liczbę, którą nabazgrałem w górnym rogu notatek: 17.
Siedemnaście przypadków tego, co każda komisja recenzencka uznałaby za nieuczciwość akademicką.
Część inżyniera we mnie dała o sobie znać. Nie wściekałem się. Kompilowałem.
Stworzyłem dokument z fragmentami umieszczonymi obok siebie: oryginalny tekst rosyjski po lewej, wersje Melissy po prawej, wyróżnione naprzemiennymi kolorami. Dodałem szczegóły publikacji, numery stron i daty. Napisałem e-mail przewodni do dr Harrison, tak neutralny, jak tylko potrafiłem.
„Obawiam się” – napisałem – „że w tej pracy mogą występować poważne problemy z cytowaniem i oryginalnością. Załączam dokument porównawczy do wglądu”.
Długo zwlekałem z naciśnięciem przycisku „Wyślij”.
Część mnie szeptała, że to zemsta. Że robię to, żeby się odegrać na kobiecie, która miesiącami próbowała przekonać mojego chłopaka, że jestem od niego gorsza.
Inna część mnie — ta, która spędziła lata w laboratoriach, gdzie życie ludzi zależało od tego, czy poprawnie obliczymy obliczenia — wyszeptała coś jeszcze.
Jeśli tego nie wyślesz, a jej praca zostanie opublikowana, będziesz współwinny.
Kliknąłem „Wyślij”.
Doktor Harrison zadzwonił w ciągu godziny.
„Emily” – powiedział napiętym głosem. „Ja… jak mogłem to przegapić?”
„Jesteś zajęty” – powiedziałem. „Masz wielu studentów. Łatwiej dostrzec wzorce z zewnątrz”.
„Siedemnaście?” – zapytał.
„Siedemnaście” – potwierdziłem.
Zebrała się komisja rewizyjna. Melissa przyszła, spodziewając się, że będzie omawiać harmonogram obrony. Zamiast tego wręczono jej wydrukowany pakiet – mój pakiet – i poproszono ją o wyjaśnienie.
W tym samym tygodniu cofnięto jej dofinansowanie. Dali jej dwa tygodnie na opuszczenie biura.
O wyniku dowiedziałem się od doktora Harrisona i pośrednio od Nathana.
Nathan zadzwonił do mnie wieczorem, kiedy zapadła decyzja, a jego słowa mieszały się ze sobą.
„Mówią, że Melissa dopuściła się plagiatu” – powiedział. „Mówi, że ktoś ją wrobił. Wpada w panikę. Wyrzucają ją z programu”.
„To jest… poważne” – powiedziałem.
„Potrzebuje wsparcia” – kontynuował. „Ciągle powtarza, że nie wie, kto jej to zrobił. Narobiła sobie wielu wrogów, ale nie wiem, kto posunąłby się tak daleko. Czy mógłbyś ją sprawdzić?”
Zawahałem się.
„Chcesz, żebym” – powiedziałem powoli – „pocieszył kobietę, która próbowała cię przekonać, że jestem dla ciebie za głupi?”
„Wiem, że to dużo” – powiedział. „Ale jesteś… miła, Em. Rozumiesz presję. Może mogłabyś po prostu być przy niej?”
Uprzejmy.
To słowo wydawało mi się cięższe niż wcześniej.
„Dobrze” – powiedziałem. „Pójdę”.
Kupiłam pudełko ciasteczek w piekarni niedaleko kampusu i zaparzyłam w termosie herbatę, ponieważ moja mama nauczyła mnie, żebym nigdy nie pojawiała się w sytuacjach kryzysowych z pustymi rękami.
Biuro Melissy znajdowało się na czwartym piętrze budynku, który dziesięć lat temu powinien zostać wyburzony. W korytarzu unosił się zapach spalonej kawy i starego środka do czyszczenia dywanów. Na drzwiach wciąż wisiała jej tabliczka z nazwiskiem.
Zapukałem.
„Proszę wejść!” – zawołała ochrypłym głosem.
Jej gabinet był jeszcze mniejszy, niż sobie wyobrażałem. Regały na książki ciągnęły się wzdłuż ścian, uginając się pod ciężarem czasopism i segregatorów. Papiery piętrzyły się w niepewnych wieżach na każdej płaskiej powierzchni. Malutkie okienko z krzywo opadającymi żaluzjami wychodziło na parking.
Siedziała przy biurku, zgarbiona, z włosami wypadającymi z koka. Skóra wokół oczu była zaczerwieniona i podrażniona.
„Hej” – powiedziałam cicho, odkładając ciasteczka i herbatę na róg jej biurka. „Nathan powiedział mi, co się stało. Bardzo mi przykro”.
Spojrzała na mnie, na jej twarzy pojawił się błysk podejrzliwości, który szybko został zastąpiony przez wyczerpanie.
„Wszyscy nagle się tym przejmują” – mruknęła. „Gdzie oni byli, kiedy ja pracowałam po osiemdziesiąt godzin tygodniowo?”
Gestem wskazała krzesło naprzeciwko biurka. Usiadłem.
„Pokazali mi… to” – powiedziała, podnosząc zszyty plik. To był mój dokument porównawczy, ze znakiem wodnym komisji recenzyjnej na pierwszej stronie. „Powiedzieli, że skopiowałam swoją pracę. Że ukradłam. Wiesz, jakie to szalone?”
„Plagiat to poważna sprawa” – powiedziałem ostrożnie.
„Wiem, co to plagiat” – warknęła, po czym spuściła z tonu. „Po prostu… te pomysły są wszędzie. Wszyscy bazują na cudzych pracach. Nie da się udowodnić intencji”.
Zerknąłem na kopertę. Przez cienki papier mogłem dostrzec własne podkreślenia.
„Mówili, że było siedemnaście przypadków” – wyszeptała. „Siedemnaście. Jakbym miała jakiś schemat”.
Poczułem ucisk w żołądku.
„To dużo” – powiedziałem.
Zakryła twarz dłońmi. „Ktoś mi to zrobił” – powiedziała. „Ktoś przekopywał się przez mało znane rosyjskie papiery. Kto w ogóle to robi?”
Ja, pomyślałem.
Głośno nic nie powiedziałem.
Opowiedziała mi o wnioskach komisji, wskazując akapity i twierdząc, że to zbieg okoliczności. Pochyliłem się i udawałem, że czytam je po raz pierwszy.
„Czy widzisz coś złego w ich wnioskach?” – zapytała zdesperowana.
„Wygląda… solidnie” – powiedziałem.
Jej twarz się zmarszczyła.
Znów zaczęła płakać, głośne, okropne szlochy wstrząsały jej ramionami. Siedziałem tam, ściskając kolana pod biurkiem i starając się zachować neutralny wyraz twarzy.
Tego właśnie chciałeś, przypomniałem sobie. Chciałeś konsekwencji. Chciałeś, żeby zniknęła z twojego życia.
Ale chcieć czegoś w teorii i obserwować, jak to się dzieje na twoich oczach, to dwa różne doświadczenia.
Mój telefon zawibrował w kieszeni. Sprawdziłem go, podczas gdy ona szukała kolejnej chusteczki.
Nathan: Czy powiedziała cokolwiek o tym, kto mógł ją zgłosić?
Przez dłuższą chwilę wpatrywałem się w tekst.
Jest naprawdę zdenerwowana, odpisałam. Nie sądzę, żeby wiedziała. Może po prostu daj jej trochę przestrzeni.
Odesłał: To ją zabija. Czuję się tak źle.
Odłożyłem telefon.
„Myślisz, że Nathan nadal będzie ze mną rozmawiał po tym wszystkim?” – zapytała nagle Melissa, patrząc na mnie spod mokrych rzęs. „Myślisz, że ktokolwiek będzie?”
„Oczywiście” – odpowiedziałem automatycznie. „To… nie zmienia tego, kim jesteś jako osoba”.


Yo Make również polubił
Moja macocha wyrzuciła mnie z domu dwa dni po śmierci mojego ojca. Następnego ranka przed jej drzwiami stały SUV-y.
To coś, co moje ciotki kiedyś robiły, a ja myślałam, że to już dawno przepadło. Niespodzianka! Znalazłam to i jest jeszcze pyszniejsze.
5 zachowań, które mogą wskazywać na początek demencji
Robię to od 30 lat i każdego roku zbieram tony ogórków!