Moja siostra Marianne przez całe dzieciństwo pielęgnowała w sobie rodzaj cichej urazy, która narastała w cieniu i zatruwała wszystko, czego dotknęła.
A co z moim dziadkiem? Kochał mnie. Po prostu to robił, bez poczucia obowiązku czy winy.
Po nabożeństwie powietrze wydawało się dziwne, jakby już do mnie nie należało. Przylegało do mojego garnituru niczym dym, gęsty od starych psalmów i niewypowiedzianego napięcia. Ludzie kręcili się w grupkach, szepcząc kondolencje i popijając z białych papierowych kubków z niesmaczną kawą kościelną, która dawno już wystygła.
Wymienili smutne uśmiechy i sztywny uścisk dłoni, ale żaden z nich do mnie nie dotarł. Myślami wciąż byłem przy grobie, koniuszkami palców muskałem chłodną krawędź trumny, próbując przypomnieć sobie fakturę pożegnania.
Wtedy poczułam za sobą moją matkę, Lenorę.
„Rhys” – wyszeptała, jej głos był napięty i brzmiał inaczej niż smutno. „Podejdź tu, proszę”.
Nie czekała na moją odpowiedź. Wyciągnęła rękę, delikatnie objęła mnie za łokieć i odprowadziła od gości. Znaleźliśmy się w cichej wnęce przy bocznych drzwiach kościoła, pod wysokim, wąskim oknem ozdobionym szklanymi figurami świętych.
Wyglądali na zmęczonych, jakby mieli dość udawania.
Jej zapach uderzył mnie najpierw, zbyt słodki, jak zwiędłe kwiaty w wazonie. Zmieszał się z zapachem kadzidła i zwietrzałego drewna, wywołując mdłości.
Yo Make również polubił
Ugotuj jabłko z rozmarynem, a będziesz bardzo zaskoczony efektem
Przenieś swoje doświadczenie z sałatką na wyższy poziom dzięki warstwowej sałatce makaronowej
Witamina zapobiega gromadzeniu się wapnia w tętnicach i sercu (link w komentarzach)
Chleb owsiany z chia bez mąki