„Nie da się ich chronić, uciekając przed nimi” – powiedziałem. Poczułem suchość w gardle. „Jeśli Helix już przeszukuje okolice Fort Ridge, będą okrążać ludzi o tym samym nazwisku, niezależnie od tego, czy będę tam obecny, czy nie”.
„Pozostanie tutaj komplikuje operację” – odpowiedziała Vivian.
„Odejście komplikuje im życie” – powiedziałem. „Już od lat wierzą, że jestem jakimś permanentnym rozczarowaniem. Jeśli nagle zniknę w tym samym tygodniu, w którym pułkownik salutuje mi przed połową bazy, zaczną zadawać pytania z odpowiedziami, z którymi nie będą w stanie sobie poradzić. A Helix wykorzysta każde z tych pytań, żeby ustalić, gdzie się podziałem”.
Vivian przyglądała mi się przez dłuższą chwilę.
„Czasami” – powiedziała – „słuszny ruch operacyjny bywa jednocześnie okrutny”.
„Wiem” – powiedziałem. „Zrobiłem ich już wystarczająco dużo. To nie jest jeden z tych momentów”.
Rafi odetchnął głęboko i odchylił się na krześle. „Ona się nie myli” – mruknął. „Helix rozkwita w chaosie. Daj im nagłe zniknięcie i rodzinę pełną szeptów, a potraktują to jak otwarty bar”.
Morgan znów mruknął, a jak się nauczyłam przez lata, to mogło znaczyć: „masz rację, nienawidzę tego, że masz rację”, albo „przypominam sobie, że byłam na twoim miejscu i też tego nienawidziłam”.
„Jaka jest alternatywa?” – zapytałem. „Zamiast po prostu usunąć nagranie i zablokować serwery, przyprowadziłeś mnie tutaj. To znaczy, że masz plan”.
Usta Vivian wykrzywiły się, ale nie w uśmiechu, a raczej w cieniu aprobaty.
„Mamy cel” – powiedziała. „A ty masz imprezę z okazji ukończenia szkoły, na którą musisz wrócić”.
Zanim SUV wysadził mnie na skraju miasta, pierwsze smugi świtu zaczęły już szarzeć na horyzoncie. Ulice były prawie puste, tylko furgonetki dostawcze i od czasu do czasu biegacze. Ostatnie trzy przecznice do mieszkania przeszedłem z rękami w kieszeniach płaszcza, czując na dłoni ciężar ukrytego urządzenia.
Według Vivian plan wydawał się prosty na papierze.
Helix nie działał otwarcie. Zapożyczał legalne struktury – firmy ochroniarskie, konsultingowe, firmy logistyczne – i wydrążał w nich przestrzeń, aby wykorzystać swoje wpływy. Komentarz pod filmem pochodził z serwera zarejestrowanego u średniej wielkości firmy zbrojeniowej, zlokalizowanej tuż za granicami miasta.
Dynamika Lockridge’a.
Nowe zadanie mojego brata po ukończeniu studiów.
A według wiadomości e-mail, którą tydzień wcześniej zobaczyłem na telefonie mojej mamy, firma właśnie zaprosiła rodzinę Briggsów na „Bankiet z okazji oddania budynku do użytku” w swojej głównej siedzibie.
„Stary, dobry Lockridge” – powiedział wtedy mój ojciec. „Tak buduje się karierę, Maya. Angażujesz się. Wykonujesz rozkazy. Pracujesz z właściwymi ludźmi”.
Właściwi ludzie.
Otworzyłam drzwi mieszkania i weszłam w znajomy półmrok. Wszędzie unosił się delikatny zapach stęchłej kawy i proszku do prania, tak jak zawsze, gdy nie było mnie dłużej niż noc. Położyłam klucze na blacie i oparłam dłonie o zlew, pozwalając ciszy otulić mnie.
Proste na papierze.
Miałam uczestniczyć w wydarzeniu w Lockridge jako siostra Adama – wstyd, którego nikt się nie spodziewał, ale którego nie można było publicznie odrzucić. Podczas gdy moja rodzina zwiedzała ośrodek i podawała sobie ręce, ja robiłam to, do czego nauczył mnie Spectre – przemykałam się między rozmowami, mapowałam zachowania, podążałam cyfrowymi śladami tak, jak inni podążali za zapachem.
Helix będzie tam. Gdzieś za uprzejmym uśmiechem i notesem, za bufetem cateringowym i pokazem slajdów o partnerstwie społecznym i bezpieczeństwie narodowym, będą obserwować.
Moim zadaniem było pokazać im mnie na tyle, żeby mogli mnie uderzyć.
A potem upewnić się, że nigdy więcej nie uderzą w kogoś, kogo kochałam.
Dzień bankietu nadszedł szybciej niż planowałem.
Tego ranka mama dzwoniła dwa razy – raz, żeby zapytać, czy potrzebuję podwózki („Sprzedałaś już swoją Hondę, kochanie?”) i raz, żeby przypomnieć mi o zasadach ubioru („Formalny strój biznesowy, Maya, a nie taki, jaki masz na sobie w tej restauracji”).
Po odłożeniu słuchawki wpatrywałam się w swoją szafę, w tę skromną kolekcję ubrań, które mogłyby uchodzić za porządne, bez uruchamiania żadnych wewnętrznych alarmów. Ostatecznie wybrałam czarną sukienkę-tubę, sięgającą tuż za kolano, i marynarkę, która optycznie wyszczuplała moje ramiona, niż były w rzeczywistości.
W lustrze wyglądałam jak nieco bardziej wymuskana wersja kobiety na trybunach. Te same usta, te same oczy. Ten sam niski, ostrożny wyraz twarzy, który niczego nie zdradzał, chyba że wiedziałeś, gdzie patrzeć.
Kiedy dotarłem do domu rodziców, moi rodzice byli już na podjeździe, stojąc obok pickupa taty. Marynarka mamy tym razem była granatowa, z małą srebrną broszką na klapie. Ojciec miał na sobie garnitur, który widziałem tylko na pogrzebach i weselach.
Spojrzał na mnie, jego wzrok przeskakiwał z butów na twarz. Jeśli miał jakieś myśli na temat tego, co zobaczył, to je po prostu stłumił.
„Przechodząc przez bramę, może być duży ruch” – powiedział zamiast tego. „Powinniśmy już iść”.
Skinąłem głową i wsunąłem się na tylne siedzenie.
Adam dołączył do nas dwie minuty później, wciąż w świeżo wyprasowanym mundurze. Nowe naszywki na jego ramieniu odbijały światło, gdy wsiadał – materiał wciąż był sztywny od zaledwie kilku noszonych razy. Uśmiechnął się do mnie dyskretnie, po czym zamknął drzwi.
„Wielki dzień” – powiedziała radośnie moja mama. „Lockridge Dynamics. Słyszałam, że ich prezes bardzo hojnie daje premie”.
Mój ojciec mruknął: „Hojni w oczekiwaniach. Tak właśnie powinno być”.
Ciężarówka potoczyła się do przodu. Domy przesuwały się w rozmyciu trawników i skrzynek pocztowych, huśtawek na gankach i plastikowych trójkołowców. Osiedle, w którym moi rodzice zawsze wierzyli, że zapewni im bezpieczeństwo przed wszystkim, czego nie byli w stanie zrozumieć.
„Wyglądasz ładnie” – powiedział cicho Adam, przechylając ciało na tyle, by moi rodzice nie widzieli jego twarzy w lusterku wstecznym.
„Ty też” – powiedziałem. „Salutowałbym, ale tym razem nie chcę robić sceny”.
Wypuścił powietrze, które niemal zabrzmiało jak śmiech. Napięcie w jego szczęce zelżało.
„Mówiąc wprost o tym…” zaczął, po czym przerwał i spojrzał na naszego ojca.
Wiedziałem, o co chciał zapytać. Dlaczego pułkownik mi zasalutował? Kim ja właściwie jestem? Jakiej części mojego życia udawaliśmy, że nie widzimy, przez ostatnią dekadę?
„Później” – mruknąłem. „Kiedy nie będziemy w konfesjonale, gdzie ojciec będzie księdzem”.
Spojrzał przez okno, ale kącik jego ust drgnął. „Zgoda.”
Siedziba Lockridge Dynamics wyglądała dokładnie tak samo, jak każda inna siedziba firmy zbrojeniowej, przez którą kiedykolwiek przeszedłem.
Z zewnątrz budynek był w całości ze szkła i stali – kanciasty, starający się wyglądać nowocześnie i transparentnie, a jednocześnie podkreślający, jak wiele warstw zabezpieczeń dzieli parking od terenu budowy. Przed budynkiem powiewała energicznie amerykańska flaga. Logo firmy – stylizowane litery L i D, które się ze sobą splatały – lśniło nad głównym wejściem.
W środku unosił się delikatny zapach środka do czyszczenia dywanów i przypalonej kawy. Recepcjonistka z wyćwiczonym uśmiechem wręczyła nam identyfikatory gości wraz z błyszczącymi broszurami wydrukowanymi na grubym papierze.
„Witamy w kampusie Lockridge Dynamics w Fort Ridge” – zaćwierkała. „Dziś oprowadzimy was po naszym centrum symulacji szkoleniowych, laboratoriach badawczych i wystawie poświęconej rodzinie. Proszę, miejcie swoje identyfikatory zawsze w widocznym miejscu”.
Wystawa poświęcona docenianiu rodziny. Zastanawiałem się, czy to właśnie tam umieszczali plakaty o równowadze między życiem zawodowym a prywatnym, żeby odwrócić uwagę od faktu, że większość pracowników jej nie ma.
W atrium krążyły grupki ludzi – nowo mianowani oficerowie z dumnymi krewnymi, starsi pracownicy w garniturach, grupka dzieci w odświętnych butach. Kelnerzy przechadzali się wśród tłumu z tacami z wodą gazowaną i małymi przekąskami nakłutymi wykałaczkami.
Gdzieś nad nami, niewidoczne i niedostępne, cicho szumiały serwery w ciemnych pomieszczeniach. Logi rejestrowały każde użycie identyfikatora. Wiadomości, które przychodziły i odchodziły w zaszyfrowanych pakietach, przelatując przez tę samą sieć korporacyjną, która teraz odtwarzała kojącą muzykę z ukrytych głośników.
„Spójrz na to miejsce” – mruknął pod nosem mój ojciec. „Wydajność. Porządek. Struktura”.
Brzmiał niemal nabożnie.
Zastanawiałem się, nie po raz pierwszy, co powiedziałby, gdyby ktoś rozsunął ściany i pokazał mu, co naprawdę porusza się za tym polerowanym szkłem.
Kobieta w grafitowym garniturze weszła na małą scenę przy przeciwległej ścianie i stuknęła w mikrofon. Gwar w tle przycichł.
„Dzień dobry wszystkim” – powiedziała. „Jestem Karen Doyle, dyrektor operacyjna w Lockridge Dynamics. Jesteśmy zaszczyceni, mogąc powitać Was wszystkich, a szczególnie dumni z możliwości świętowania naszej współpracy z siłami zbrojnymi poprzez służbę Waszych synów i córek”.
Uśmiechnęła się w naszym kierunku szerokim, wyćwiczonym uśmiechem, który sprawił, że jej oczy zmarszczyły się dokładnie tyle, ile trzeba.
Za uśmiechem obserwowałem jej dłonie. Sposób, w jaki ściskała krawędzie podium. Sposób, w jaki jej wzrok powędrował, tylko raz, w stronę balkonu nad nami, gdzie mężczyzna w prostym czarnym garniturze opierał się o balustradę, jakby był częścią architektury.
Helix lubił siadać w miejscu, z którego mógł widzieć wyjścia.
W mojej pamięci zabrzmiał głos Vivian z odprawy sprzed dwóch nocy:
Nie będziemy ci w uchu. Bez łączności. Technicznie rzecz biorąc, jesteś tu jako cywil. Ale będziemy w budynku. Jeśli zidentyfikujesz węzeł, utoruj nam drogę, żebyśmy mogli do niego dotrzeć, nie płosząc stada.
Karen zaczęła mówić o innowacjach i partnerstwie. Pozwoliłem, by jej słowa mnie pochłonęły, niczym szum pod jednostajnym szumem klimatyzacji.
Zamiast tego nasłuchiwałem innych rzeczy.
Cichy szum resetującego się pobliskiego skanera bezpieczeństwa. Wysoki, podekscytowany pogawędka nastolatka po mojej lewej stronie kontrastowała z cichą, kruchą miną starszej kobiety po mojej prawej stronie, która wyraźnie pragnęła być gdziekolwiek, byle nie tutaj.
Mężczyzna siedzący z tyłu powtórzył: „Odznaka nie działa”, trochę za głośno, mając nadzieję, że ktoś ważny to zauważy.
A wyżej, na balkonie, mężczyzna w czarnym garniturze przeniósł ciężar ciała, przykładając jedną rękę do ucha ruchem tak szybkim i nonszalanckim, że większość ludzi by go nie zauważyła.
Większość ludzi, ale nie ja.
Jego wzrok omiótł salę, zatrzymując się ledwie na ułamek sekundy, gdy przesunął się po grupie nowych oficerów i ich rodzinach. Po Adamie, wyprostowanym. Po moim ojcu, z lekko wypiętą piersią. Po mojej matce, stojącej idealnie w linii środkowego przejścia.
Nade mną.
Nie ociągał się, nie robił podwójnego ujęcia, jak pułkownik na uroczystości wręczenia dyplomów. A wręcz przeciwnie, brak zaskoczenia był bardziej niepokojący.
Już wiedział, na co patrzy.
Wycieczka odbywała się w segmentach. Najpierw sala symulacyjna, gdzie zaprezentowano pomniejszone wersje miejskich środowisk szkoleniowych – sztuczne ulice z ruchomymi ścianami, wizualizacje cywilów, wszystkie detale zaprojektowane tak, by chaos wydawał się kontrolowany.
Następnie znajdowała się galeria widokowa, w której za szybą technicy w zestawach słuchawkowych monitorowali linie kodu, tak jakby były to zapisy pracy serca.
Wszędzie były ekrany. Pokazy slajdów z najważniejszych wydarzeń w firmie, materiały szkoleniowe, ogólne zdjęcia stockowe „współpracy”.
Trzymałem się z tyłu, pozwalając rodzicom i Adamowi zbliżyć się do reszty grupy. Bycie niewidzialnym nie było trudne; lata praktyki sprawiły, że stało się to drugą naturą. Jeśli nic nie mówiłem i nie poruszałem się gwałtownie, wzrok ludzi prześlizgiwał się po mnie.
Przynajmniej większość ludzi tak uważała.
Gdy zatrzymaliśmy się przed drzwiami z napisem „BEZPIECZNY DOSTĘP – TYLKO DLA UPOWAŻNIONYCH”, mężczyzna w czarnym garniturze pojawił się ponownie, tym razem tuż za ramieniem naszego przewodnika. Z bliska wyglądał jeszcze bardziej agresywnie i przeciętnie – około czterdziestki, krótko przycięte włosy, wyraz twarzy, który nigdy nie przybrał formy zapadającej w pamięć.
„To już koniec, dokąd zabieramy gości” – powiedział radośnie przewodnik. „Za tymi drzwiami dzieje się magia”.
Wszyscy grzecznie się zaśmiali.
Spojrzenie Czarnego Garnituru przesunęło się po grupie. Przesunęło się nade mną i zatrzymało na ułamek sekundy. Jego usta się nie poruszyły, ale coś poruszyło się w jego oczach.
Uznanie.
Nie chodzi o kartkę świąteczną ani o grilla u sąsiada. Chodzi o widok nazwy pliku w katalogu, do którego nigdy nie miałeś dostępu.
Pozwoliłam, by mój wyraz twarzy pozostał beznamiętny, z tym samym łagodnym zainteresowaniem, które okazywała reszta. W głębi duszy puls przyspieszył. Nie panika. Tylko gotowość.
HelixNode_7, pomyślałem.
Przysunął identyfikator do panelu zamka, światło zamigotało na zielono, a drzwi uchyliły się do środka na ułamek sekundy. To wystarczyło, żebym dostrzegł skrawek korytarza, błysk niebieskiego światła monitora i tabliczkę z mniejszym tekstem.
DATA OPS – POZIOM 3.
„Przepraszam” – mruknął do przewodnika. „Muszę na chwilę pożyczyć sierżanta Briggsa”.
Mówiąc to, skinął głową w stronę Adama, ale jego wzrok był skierowany na mnie.
Mój ojciec zesztywniał. „Czy jest jakiś problem?” – zapytał, a jego stara opiekuńczość rozgorzała pod ciężarem lat rozczarowania.
„Żaden problem” – powiedział Black Suit z uspokajającym uśmiechem. „Chcemy dać członkom rodziny możliwość zobaczenia, gdzie przetwarzane są dane ich bliskich. Tylko szybki rzut oka. Bardzo ekskluzywne”.
Nie czekał na zgodę mojego ojca. Jego ręka zawisła tuż nad moim łokciem, nie dotykając mnie, raczej zapraszając, niż chwytając.
Wszystko w nim wskazywało na to, że jestem nieszkodliwy dla każdego, kto nie wie, czego szukać.
Zrobiłem krok naprzód.
„Oczywiście” – powiedziałem. „Chętnie bym zerknął”.
Za mną poczułam narastającą ciekawość matki, a dezorientację ojca, zmagającą się z pragnieniem utrzymania względów Lockridge’a. Wzrok Adama wbił się w mój kark.
Drzwi zamknęły się za nami z cichym kliknięciem, które zabrzmiało głośniej, niż powinno.
Korytarz dalej był węższy niż korytarze publiczne, a oświetlenie ostrzejsze. Żadnych plakatów, żadnych motywujących haseł. Tylko drzwi. Każde z suchymi nazwami wydziałów, które dla większości ludzi nic nie znaczyły.
Przeszliśmy kilka metrów w milczeniu.
„Nie jesteś sierżantem Briggsem” – powiedział w końcu. Jego ton się zmienił, serdeczne ciepło zniknęło.
„To tylko plotka” – powiedziałem.
„Wiesz kim jestem?” zapytał.
„Niech zgadnę”. Mówiłam spokojnie, niespiesznie. „Jesteś liderem odłamu sieci, który kiedyś zajmował się cichą logistyką, a teraz specjalizuje się w grzebaniu w cudzych sekretach. W weekendy pewnie grillujesz. Nosisz koszulki polo. Powtarzasz sobie, że to po prostu inny rodzaj zarządzania ryzykiem”.
Uśmiechnął się, ale tym razem uśmiech w ogóle nie dotknął jego oczu.
„Wolimy określenie „analitycy” – powiedział. „Helix to taka dramatyczna etykieta”.
„Są gorsze rzeczy niż trafne budowanie marki” – powiedziałem.


Yo Make również polubił
Kobieta w ciąży i jej dziecka w lewo, aby umrzeć … dopóki jej nie znalazłam lakota
MOJA synowa zażądała „rozmowy z właścicielem” z powodu mojej obecności – i to był jej największy błąd. Kiedy niespodziewanie zobaczyła mnie na ślubie mojej wnuczki
Sfermentowany czosnek w miodzie: naturalny przepis dla zdrowia i smaku
Mój syn wyrzucił mnie z domu w Wigilię, a dwa dni później zadzwonił, jakby nic się nie stało.