Schronisko przy East Hastings było niskim, szarym budynkiem. W środku unosił się zapach przemysłowego środka czyszczącego, który nie maskował rozkładu. Kobieta za biurkiem podniosła wzrok. „Szukam kogoś” – powiedziałem. „Może nie pamiętać swojego imienia, ale dzwonił do mnie dziś rano około 2 w nocy”.
Powoli skinęła głową. „Tommy. Tak, pamiętam. Był strasznie zdenerwowany. Miły facet. Przychodzi tu od czasu do czasu od jakichś ośmiu lat. Przeważnie trzyma się na uboczu”.
„Czy on jest tu teraz?”
„Sprawdź pokój wspólny.”
Serce waliło mi jak młotem, gdy szłam w stronę drzwi, które wskazała. W sali wspólnej siedziało kilkanaście osób rozrzuconych na niedopasowanych krzesłach. Wtedy go zobaczyłam, siedzącego samotnie przy oknie, tyłem do mnie. Siwe włosy związane w kucyk, flanelowa koszula, zgarbione ramiona. Podeszłam do niego powoli. „Tommy?”
Odwrócił się. Twarz zupełnie nie przypominała tej, którą zapamiętałem. Zmęczona, głęboko pomarszczona, skóra opalona od lat na dworze, blizna na lewym policzku. Wyglądał na siedemdziesiąt lat, nie na sześćdziesiąt jeden. Ale oczy… Boże, oczy były takie same. Brązowe ze złotymi drobinkami, zupełnie jak u naszego ojca, zupełnie jak u Tommy’ego.
„Dawidzie” – powiedział, a jego głos się załamał.
Nie mogłam mówić. Stał powoli, chudszy od Tommy’ego, niższy. Ale coś w jego wyrazie twarzy sprawiło, że zaparło mi dech w piersiach. „Przyszedłeś” – powiedział.
„Pokaż mi rękę” – zażądałem szorstkim głosem. „Lewą”.
Zawahał się, po czym podwinął rękaw. Była tam – blizna, stara i wyblakła, ale nie do pomylenia. Miała jakieś dziesięć centymetrów długości, dokładnie tam, gdzie była blizna Tommy’ego. Kolana mi zmiękły. „Chyba muszę usiąść”.
Wysunął krzesło, a ja opadłem na nie. „Opowiedz mi o katastrofie autobusu” – poprosiłem.
„Nie pamiętam samego wypadku” – powiedział powoli. „Ale koszmary… Jestem w autobusie, pada śnieg, ślizga się… ludzie krzyczą… tak zimno… a potem nic. Tylko ciemność”. Potarł twarz. „Następną rzeczą, jaką wyraźnie pamiętam, jest budzenie się w szpitalu. Pielęgniarka powiedziała, że przywieziono mnie z ulicy, nieprzytomnego. Powiedziała, że zostałem pobity, okradziony. Ale tego też nie pamiętałem. Nie mogłem sobie przypomnieć imienia, nic. Uraz głowy, powiedzieli. Możliwe, że sprzed lat”.
„Który to był rok?”
„Chyba w 2010. W lutym.”
Piętnaście lat po katastrofie. Co się wydarzyło przez te piętnaście lat? „A wcześniej?” – naciskałem.
„Przebłyski” – powiedział. „Ciągle zimno. Życie gdzieś na trzeźwo. Może w górach? Praca fizyczna… budowa… dostawanie pieniędzy. Wszystko jest mgliste”. Jego dłonie były pobliźnione i zrogowaciałe. „Przez długi czas nawet nie próbowałem sobie przypomnieć. Po prostu przetrwałem z dnia na dzień. Schroniska, spanie na zewnątrz. Są luki, nawet z ostatnich piętnastu lat. Mijały tygodnie…”
„Kiedy zacząłeś próbować sobie przypomnieć?”
„Jakieś sześć miesięcy temu. Wolontariusz w schronisku pokazał mi starą gazetę ze stycznia 1983 roku. Powiedział: »Czy możesz uwierzyć, że to było 40 lat temu?«. Coś w tej dacie wydawało mi się… dziwne”. Wyciągnął starannie złożony, pożółkły wycinek z gazety. 17 ofiar śmiertelnych w katastrofie drogowej . A tam, w małej siatce zdjęć ofiar, widniało zdjęcie Tommy’ego z ukończenia szkoły średniej.
„Spojrzałem na to zdjęcie” – powiedział – „i coś we mnie zaskoczyło. Znałem tę twarz. I nazwisko pod spodem, Thomas Carr. Tommy. Czułem, że to właściwe”. Przeszukał stare archiwa biblioteczne, znalazł nekrolog, listę rodzinną. „Było tam twoje nazwisko, David Carr, bracie. Adres w Kelowna. Trzy miesiące zajęło mi zebranie się na odwagę, żeby zadzwonić”.
„Nie jestem pewien, czy ci wierzę” – powiedziałem bardziej szorstko, niż zamierzałem. „Bo jeśli jesteś Tommym, to zidentyfikowałem niewłaściwe ciało. Powiedziałem naszej matce, że nie żyje niewłaściwy syn. Rozumiesz?”
Wzdrygnął się, ale skinął głową. „Przepraszam. Bardzo przepraszam”.
„Mama nie żyje” – powiedziałem łamiącym się głosem. „Zmarła dziesięć lat temu. Spędziła trzydzieści dwa lata, myśląc, że odszedłeś. Nigdy się z tym nie pogodziła. A jeśli naprawdę jesteś Tommym, to umarła, nie wiedząc o tym”. Łzy spływały mi po twarzy. Mężczyzna naprzeciwko mnie – Tommy, może Tommy – też płakał, a po jego zniszczonej twarzy spływały ciche łzy.
W końcu otarłem twarz. „Musimy zrobić test DNA” – powiedziałem.
Skinął głową. „Dobrze. Tak. Muszę wiedzieć.”
Znalazłem prywatne laboratorium w centrum miasta oferujące wyniki w trybie przyspieszonym. Wymaz z policzka był prosty. 48 godzin, powiedzieli. Wychodząc, zdałem sobie sprawę, że nie pomyślałem o tym, co będzie dalej. „Gdzie dziś nocujesz?”
„Chyba schronisko.”
Spojrzałem na tego mężczyznę, który mógł być moim bratem, stojącego na rogu ulicy w znoszonych ubraniach. Nie mogłem go tam zostawić. „Chodź” – powiedziałem. „Zarezerwuję pokój w hotelu. Zatrzymasz się u mnie”.
Znalazłem hotel niedaleko Stanley Park, dostałem pokój z dwoma łóżkami. Zamówiłem pizzę, kiedy on brał prysznic. Był tam prawie 45 minut. Kiedy wyszedł, z mokrymi i czystymi włosami, z ogoloną, kępkową brodą, mogłem to zobaczyć wyraźniej – kształt jego twarzy, zarys szczęki. Szczęki Tommy’ego.
Jedliśmy w niemal całkowitym milczeniu. „Dziękuję” – powiedział w końcu. „Za to. Za to, że uwierzyłeś mi na tyle, żeby spróbować”.
„Jeszcze nie zdecydowałem, w co wierzę”.
„Mogę cię o coś zapytać?” – zapytał niepewnie. „Jaki byłem? Wcześniej? Kiedy byłem Tommym?”
Pytanie uderzyło mnie z całą mocą. „Byłeś dobry” – powiedziałam po chwili. „Naprawdę dobry. Miły. Zawsze przyprowadzałeś do domu bezdomne koty. Płakałeś na widok potrąconego zwierzęcia. Chciałeś zostać weterynarzem. W tamtym roku miałeś iść na studia do Vancouver… taki podekscytowany”. W jego oczach znów pojawiły się łzy. „Byłeś zabawny” – kontynuowałam. „Zawsze rozśmieszałeś mamę. I byłeś odważny. Kiedy tata odszedł… powiedziałeś mi, że damy sobie radę, że razem zaopiekujemy się mamą. I tak robiliśmy”.
„Chciałbym móc pamiętać” – wyszeptał.
Tej nocy, słuchając jego spokojnego i głębokiego oddechu w sąsiednim łóżku, wysłałam Sarze SMS-a: Wszystko w porządku. Wyjaśnię, jak wrócę do domu. Kocham cię. Odpisała natychmiast: Też cię kocham. Uważaj na siebie.
Następnego dnia spacerowaliśmy po Parku Stanleya. Opowiadał mi o życiu na ulicy, schroniskach, zimach, drobnych pracach, napadach, pobiciach, więzieniach za włóczęgostwo i o nieustannej mgle w głowie. „Zawsze czułem, że na coś czekam” – powiedział, patrząc na wodę. „Gdzieś tam miałem być, ale nigdy nie mogłem sobie przypomnieć, na co”.
Telefon odebrałem w czwartek o 14:30 po południu. „Panie Carr” – powiedział technik laboratoryjny – „Wyniki są jednoznaczne. Prawdopodobieństwo rodzeństwa… wynosi 99,997%. Jesteście biologicznymi braćmi”.
Pokój się przechylił. „Jesteś pewien?”
„Tak, proszę pana. Zdecydowanie.”
Rozłączyłem się i spojrzałem na mojego brata. Mojego brata, którego pochowałem 42 lata temu. Który żył przez cały ten czas. „To ty” – powiedziałem. „Naprawdę jesteś Tommy”.
Wydał z siebie dźwięk, coś w rodzaju śmiechu, coś w rodzaju szlochu. „Jestem Tommy” – powtórzył, próbując sam w to uwierzyć. „Jestem Thomas Carr”.
Potem znowu oboje płakaliśmy. Przekroczyłam dzielącą nas przestrzeń i przytuliłam go. Wydawał się taki chudy, kruchy, ale prawdziwy. Żywy.
„Musimy dowiedzieć się, co się stało” – powiedziałem w końcu.
„Znam kogoś, kto mógłby pomóc” – powiedział Tommy. „Dr Patricia Walsh z bezpłatnej kliniki. Specjalizuje się w traumatologii”.
Dr Walsh dokładnie zbadała Tommy’ego. „Rozległe ślady dawnego urazu” – podsumowała. „Wiele zagojonych złamań – żeber, lewego ramienia, prawej kostki. Znaczne blizny. I wgłębienie w czaszce” – delikatnie dotknęła tyłu jego głowy – „zgodne z poważnym urazem spowodowanym uderzeniem”.
„Z wypadku autobusowego?”


Yo Make również polubił
Fałszywi ludzie mają następujące 4 cechy
Pij tę mieszankę każdego wieczoru przed pójściem spać: wyeliminujesz wszystko, co zjadłeś w ciągu dnia, ponieważ ten przepis bardzo szybko spala tłuszcz
Ciasto jabłkowo-cynamonowe
Lodówka posiada mały przycisk, dzięki któremu możesz zaoszczędzić na rachunkach za energię