Dział HR wezwał mnie do biura: „Wiemy, że pracowałeś na dwóch etatach, zostajesz zwolniony ze skutkiem natychmiastowym” – nie sprzeciwiłem się ani słowem, tylko uśmiechnąłem się i powiedziałem: „Masz rację, powinienem skupić się na jednym miejscu”… 72 godziny później wszyscy szefowie, od działu HR, przez wiceprezesa, po dyrektora generalnego, wydzwaniali do mnie przez telefon – i dopiero wtedy zdali sobie sprawę, co sami właśnie wyrzucili z firmy. – Page 3 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Dział HR wezwał mnie do biura: „Wiemy, że pracowałeś na dwóch etatach, zostajesz zwolniony ze skutkiem natychmiastowym” – nie sprzeciwiłem się ani słowem, tylko uśmiechnąłem się i powiedziałem: „Masz rację, powinienem skupić się na jednym miejscu”… 72 godziny później wszyscy szefowie, od działu HR, przez wiceprezesa, po dyrektora generalnego, wydzwaniali do mnie przez telefon – i dopiero wtedy zdali sobie sprawę, co sami właśnie wyrzucili z firmy.

Na zakończenie rozmowy Walsh dołączył do mostu.

„W imieniu zarządu” – powiedział sztywno – „dziękuję, panno Wesley. Dotrzymamy wszystkich ustalonych warunków. Nasze publiczne oświadczenie, w którym uznamy pani rolę i nasze niepowodzenia, zostanie opublikowane rano”.

„Proszę bardzo” – powiedziałem. „Jeśli to cokolwiek znaczy, prawdziwa praca zaczyna się teraz. Przeczytaj dokumentację, którą twoi ludzie piszą. Zatrudnij zespoły, których potrzebują. Nie czekaj, aż twoja następna niewidzialna osoba wyjdzie za drzwi”.

Zamknąłem laptopa i rozejrzałem się po sali konferencyjnej Helion. Mój zespół wciąż tam był, udając, że nie słucha, z oczami wpatrzonymi we własne ekrany.

„No cóż” – powiedział w końcu Ellis, unosząc brwi. „Jakie to uczucie wiedzieć, że twój były pracodawca właśnie zapłacił ci dwieście tysięcy dolarów za nauczenie go, jak czytać pliki PDF, które ignorował?”

„Jak odsetki od długu, którego nigdy nie uznali” – powiedziałem.

Miesiąc później stałem w największej sali konferencyjnej Helion, a nasze logo świeciło na ekranie za mną, obok amerykańskiej flagi w rogu i slajdu zatytułowanego: „Od pojedynczego punktu awarii do odporności organizacji”.

Kadra kierownicza w pokoju – nasza, nie Houseiana – przyglądała się, jak omawiałem z nimi biznesplan Helion Secure, naszego nowego działu konsultingowego. Szansa rynkowa. Studia przypadków. (Houseian, oczywiście, anonimowy). Prosta teza: technologia nie jest bezpieczna, jeśli nie są bezpieczni ludzie i struktury wokół niej.

Zatwierdzenie było jednomyślne.

W ciągu kilku tygodni zaczęliśmy rekrutować. Zespół rozrósł się z ośmiu do dwudziestu specjalistów, z których każdy miał jasno określone obowiązki i rozsądne obciążenie pracą. Nasi pierwsi klienci podpisali umowy, zanim jeszcze ukończyliśmy landing page.

W tym samym miesiącu dostałem e-mail od Walsha.

Temat: Dziękuję

Napisał, że Houseian w końcu wdrożył strukturę zespołu, którą zaproponowałem lata wcześniej. Że zatrudnili dyrektora ds. bezpieczeństwa, który podlegał bezpośrednio zarządowi. Że odkryli dziesiątki kluczowych spostrzeżeń z „odłożonej na dalszy plan” dokumentacji napisanej przez ludzi takich jak ja.

„Koszt tych lekcji był wysoki” – przyznał. „Nasza wartość rynkowa pozostaje o trzydzieści procent niższa niż przed incydentem, a odbudowa zaufania klientów zajmie lata. Ale zmiana kulturowa była głęboka. Twój wpływ wykracza daleko poza techniczne odzyskiwanie, którym kierowałeś. Jeśli kiedykolwiek zechcesz wrócić, moje drzwi są otwarte”.

Zamknąłem e-mail bez odpowiadania.

Moja odpowiedź została już wydrukowana w magazynach branżowych, w których Helion Secure został uznany za najszybciej rozwijający się segment firmy. Znalazły się tam też moje wypowiedzi na temat tworzenia systemów niezależnych od jednej osoby.

Trzy miesiące po zwolnieniu ponownie stanąłem na scenie podczas konferencji w Bostonie, gdzie po raz pierwszy spotkałem Vegę. Ta sama sala balowa. Ta sama flaga w kącie. Inne życie.

Tym razem na mojej odznace nie było napisu Architekt House’a.

W oświadczeniu napisano: Helion Systems – Dyrektor ds. Doradztwa w zakresie Bezpieczeństwa.

Opowiadałem o odporności organizacji, o tym, że najgorsze naruszenia bezpieczeństwa nie zawsze były spowodowane przez genialnych hakerów, ale przez dyrektorów, którzy patrząc na pojedynczego, przepracowanego specjalistę, mówili: „Zapewnimy ci pomoc później”.

W pierwszym rzędzie dostrzegłem znajome twarze. Arlo. Dwóch inżynierów z Houseian. Kobieta, której nie znałem, ale rozpoznałem ją z LinkedIn jako ich nowego CISO.

Później, gdy ludzie ustawiali się w kolejce, aby wręczyć mi wizytówki i zapytać o współpracę z Helion Secure, CISO czekał, aż sala się przerzedzi.

„System twojej zastępczyni jest imponujący” – powiedziałem, kiedy do mnie podeszła. „Czytałem recenzje w branży”.

„To opiera się na twoim fundamencie” – odpowiedziała. „Twoja dokumentacja była… niezwykła. Kiedy ktoś ją w końcu przeczytał”.

Uśmiechnęłam się. „Uratowałaś ich, zostawiając ich” – dodała cicho. „To rzadkość”.

„Niektóre lekcje przynoszą efekty dopiero wtedy, gdy mają swoją cenę” – powiedziałem.

Zawahała się. „Powinieneś wiedzieć… teraz obsesyjnie śledzą twój sukces. Każdego klienta, którego pozyskasz. Każdy artykuł, w którym cię zacytowano. Za każdym razem, gdy Helion ogłasza nową współpracę, ktoś rozsyła to na Slacku, na swoim koncie kierowniczym. Mierzą, co mogłoby być ich”.

I tak to się stało.

Prawdziwą zemstą nigdy nie była awaria, spadek cen akcji ani gorączkowe połączenia.

Chodziło o świadomość, że za każdym razem, gdy zobaczą moje nazwisko w kontekście czegoś, co odniosło sukces, będą musieli przypomnieć sobie dzień, w którym przesunęli po stole list z wypowiedzeniem umowy i pomyśleli, że wygrali.

Sześć miesięcy po tym, jak Houseian zwolnił mnie „z ważnego powodu”, Helion Secure ogłosił, że podpisaliśmy umowy z trzema firmami z listy Fortune 100 i agencją federalną. W komunikacie prasowym moje nazwisko padło trzy razy.

Tego wieczoru moja ekipa przejęła bar na rogu, ten z flagami nad wejściem i wyblakłym plakatem Yankees przy kasie. Ellis wzniósł kieliszek taniego szampana.

„Za Aryę” – powiedzieli. „Która udowodniła, że ​​najlepszym rodzajem wiedzy nie jest wiedza własna, ale budowanie zespołów, w których wiedza każdego z nich ma znaczenie”.

Wszyscy wiwatowali. Ktoś wepchnął mój kubek z flagą – tak, znowu zacząłem go przynosić do biura – na środek stołu, niczym maleńki, obtłuczony element dekoracyjny.

Rozejrzałem się po tych wszystkich twarzach — zaangażowanych, głośnych, lekko podchmielonych, zupełnie nieprzerażonych tym, że w każdej chwili ich telefony mogą zawibrować i zadzwonić na numer alarmowy w stylu 911 — i uświadomiłem sobie, że to jest prawdziwe zwycięstwo.

Nie będę patrzeć, jak rozpada się mój były pracodawca.

Nie chodzi o opłatę za konsultację.

Nie chodzi o nagłówki o „historycznych awariach” i „ciężko wywalczonych lekcjach”.

Zwycięstwem był ten pokój. Ta drużyna. To życie, w którym moja wartość nie była mierzona tym, jak cicho potrafiłem znieść cudzą panikę.

Czasami najbardziej satysfakcjonującą zemstą nie jest sprawianie innym porażki.

Osiąga tak widoczny sukces, że muszą żyć każdego dnia z wyraźnym obrazem tego, co stracili.

Jeśli słuchasz tego i myślisz: „To ja. Jestem niewidzialną osobą, która powstrzymuje wszystko przed zawaleniem się”, posłuchaj, co mam na myśli: twoja wartość nie jest definiowana przez ludzi, którzy odmawiają jej dostrzeżenia.

Jest takie miejsce, gdzie ktoś zauważy, jak ciągle włączasz drzemkę w swoim życiu, żeby podtrzymać jego życie. Gdzie każą ci iść do domu, zamiast wpędzać cię w poczucie winy za to, że nie zostałeś dłużej. Gdzie twoje ostrzeżenia zostaną odczytane przed katastrofą, a nie po niej.

Dopóki go nie znajdziesz, zachowaj paragony. Zachowaj dokumentację. Zachowaj swój mały, obtłuczony kubek z flagą, czy jakkolwiek go nazywasz – jako przypomnienie, że się pojawiłeś.

A gdy pewnego dnia wezwą cię do pokoju i powiedzą, że „wiedzą, że pracowałeś na dwóch etatach”, nie zapominaj, że zawsze miałeś ten najważniejszy.

Zbuduj coś, co tylko ty możesz zbudować.

Pytanie tylko, czy będziesz nadal budować je dla ludzi, którzy na nie nie zasługują… czy też przeniesiesz je gdzieś, gdzie na nie zasługują.

Jeśli zastanawiacie się, co się stało po tamtej nocy w barze – tej z lepką podłogą, flagami nad wejściem i moim obtłuczonym kubkiem leżącym na środku stołu jak jakieś absurdalne trofeum – pozwólcie, że uchylę rąbka tajemnicy. Bo historia nie skończyła się awansem i komunikatem prasowym. Życie nigdy nie układa się tak zgrabnie.

Tydzień po tym, jak Helion ogłosił powstanie naszego nowego działu konsultingowego, siedziałem w swoim biurze z arkuszem kalkulacyjnym pełnym planów kadrowych i letnią filiżanką kawy, gdy mój telefon zawibrował i zadzwonił numer z Nowego Jorku, którego nie rozpoznałem.

“Cześć?”

„Czy to… pani Wesley?” – zapytał niepewny głos.

„Tak. Kto dzwoni?”

„Nazywam się Jordan. Jestem… eee… młodszym analitykiem ds. bezpieczeństwa w banku regionalnym w Ohio. Przepraszam, że panią niepokoję. Nawiązałem z panią kontakt podczas webinarium, które pani prowadziła w zeszłym miesiącu. Na końcu opublikowali nagranie z pani adresem e-mail.”

Mgliście to pamiętałem — branżowy webinar, który zorganizowałem w ostatniej chwili, gdy jeden z naszych ludzi od marketingu poprosił mnie o uzupełnienie. Przeszedłem przez uproszczoną wersję studium przypadku House’a, oczyszczoną z nazwisk, sprowadzoną do lekcji.

„W czym mogę pomóc, Jordan?” zapytałem, odkładając arkusz kalkulacyjny.

Po drugiej stronie nastąpiło długie westchnienie — dźwięk, jaki wydają ludzie, gdy mają zamiar powiedzieć coś, co wydaje się zdradą.

„Jestem tobą” – wyrzucił z siebie. „Dwa lata temu. Może trzy. Tylko że jeszcze nie jestem tak dobry i nie mam Vegi”.

To zdanie wbiło mnie w fotel.

„Powiedz mi, co się dzieje” – poprosiłem.

Jordan opisał znaną historię w różnych barwach. Niedobór personelu w zespole. Przestarzałe systemy łatane na nowocześnie, z ślepą nadzieją i taśmą klejącą. Ostrzeżenia ignorowane. Prośby o dokumentację trafiały na sam dół listy. Menedżer, który nazywał ich „naszą gwiazdą rocka”, jednocześnie upierając się, że budżet nie pozwala na kolejne zatrudnienie.

„Ciągle mi powtarzają, że wrócimy do kwestii kadrowych po wprowadzeniu nowej aplikacji mobilnej” – powiedział Jordan. „Potem po kolejnym audycie. A potem po tym, jak »wszystko się uspokoi«. Nigdy się to nie uspokaja. W ostatnim okresie rozliczeniowym przepracowałem sto dwanaście godzin. Mój współlokator mówi, że mamroczę przez sen nazwy serwerów”.

Potarłem czoło. Sto dwanaście godzin. Dwie pełnoetatowe prace wciśnięte w jedną wypłatę.

„Czy udokumentowałeś swoje obawy?” – zapytałem.

„Tak. W e-mailach. W naszym systemie zgłoszeń. W mojej ocenie wyników. Mój menedżer ciągle powtarza, że ​​jestem „tak oddana” i „robię ponadprzeciętne rzeczy”. Nie chcę być oddana. Nie chcę zepsuć czegoś, co pozbawi ludzi dostępu do pieniędzy”.

Znów to samo — ta sama cicha panika, którą nosiłam w sobie przez lata, ta sama, która nigdy nie znalazła odzwierciedlenia w ocenach wyników pracy czy dyskusjach o pensji.

„Dobrze” – powiedziałem. „Zrobimy tak. Po pierwsze, zbierzesz wszystkie ostrzeżenia, które napisałeś, w jednym miejscu. Daty. Szczegóły. Do kogo je wysłałeś. Po drugie, napiszesz jednostronicowe podsumowanie – bez technicznego, prostego języka – wyjaśniające, co się stanie, jeśli cię zignorują. Bez straszenia. Tylko rzeczywistość. Po trzecie, zaproponujesz konkretne zmiany kadrowe. Liczby. Role. Harmonogramy.”

„Po prostu powiedzą nie” – mruknął Jordan.

„Może” – powiedziałem. „Ale nie robisz tego tylko po to, żeby zmienić ich zdanie. Robisz to, żeby zachować paragony. Więc jeśli nie posłuchają i coś się zepsuje, nie będziesz się miotał w poczuciu winy za coś, przed czym ich ostrzegałeś”.

Po drugiej stronie linii słuchałem oddechu Jordana.

„A przy okazji” – dodałem – „po cichu zaktualizujesz swoje CV. Nie dlatego, że na pewno odchodzisz. Bo świadomość, że możesz, ułatwia odmowę, gdy próbują zrzucić na ciebie ciężar całego świata”.

Jordan zaśmiał się słabo. „Mówisz, że to takie proste”.

„Nieprawda” – powiedziałem. „Płakałem w samochodzie, kiedy pierwszy raz wyłączyłem służbowy telefon w weekend. Ręce mi się trzęsły, jakbym zrobił coś nielegalnego. Ale nie da się uratować systemu, który został zaprojektowany, żeby cię zniszczyć. Można tylko zdecydować, jak długo mu na to pozwolisz”.

Rozmawialiśmy jeszcze trzydzieści minut. Podałem im nazwisko zaufanego rekrutera, listę pytań do zadania podczas kolejnej rozmowy w cztery oczy i proste zdanie do przećwiczenia: „To się nie opłaca i oto dlaczego”.

Po zakończeniu rozmowy spojrzałem przez okno mojego biura na flagi na budynku sądu po drugiej stronie ulicy i coś sobie uświadomiłem.

Houseian uważał, że moja druga praca polegała na doradztwie dla konkurencji.

Ale prawdziwa druga praca, na którą nawet nie wiedziałem, że się piszę, wyglądała tak.

Bycie osobą, która potrafiła spojrzeć komuś takiemu jak Jordan w oczy, nawet przez telefon, i powiedzieć: „Nie jesteś szalony. To już za dużo. Chęć wyjścia jest w porządku”.

Tej nocy, siedząc na kanapie z laptopem na kolanach i kubkiem z flagą ogrzewającym dłonie, naszkicowałem nowy slajd do naszego pitch decku Helion Secure. Nie o zaporach sieciowych, wykrywaniu włamań ani architekturze zero-trust.

O wypaleniu zawodowym.

O tym, jak kurczy się średni staż pracy specjalistów ds. bezpieczeństwa. O tym, ilu z nich całkowicie odchodzi z branży. O ukrytym koszcie traktowania „gwiazd rocka” jak studni bez dna.

Następnego ranka pokazałem to Vedze.

„Jesteś pewien, że chcesz to dodać?” – zapytała, przewijając liczby. „Zwrócenie uwagi na to, jak źle ludzie traktują swoje zespoły, może sprawić, że niektórzy menedżerowie przyjmą postawę obronną”.

„Dobrze” – powiedziałem. „Jeśli bardziej martwią się o dyskomfort niż o jego naprawę, to nie są naszymi klientami”.

Uśmiechnęła się. „Przypomnij mi, żebym nigdy nie stawała po twojej złej stronie”.

„Za późno” – powiedziałem. „Zatrudniłeś mnie”.

Oto, czego nigdy nie mówią o zemście: im bliżej zemsty jesteś, tym mniej przejmujesz się pierwotnym siniakiem, a bardziej tym, by nie dopuścić do kolejnego.

W kolejnych miesiącach skrzynka odbiorcza Helion Secure zapełniała się różnymi wersjami tej samej historii, którą opowiedział mi Jordan. Anonimowe wiadomości prywatne od osób ze szpitali, uniwersytetów i agencji rządowych. Długie e-maile od specjalistów, które zaczynały się od „Nie wiem, czy to zobaczysz, ale…”, a kończyły na „Myślałem, że to tylko ja”.

Nie mogliśmy zatrudnić ich wszystkich. Nie mogliśmy doradzać każdej organizacji, która potrzebowała pomocy. Ale mogliśmy zrobić coś innego.

Zaczęliśmy publikować zanonimizowane studia przypadków – nie tylko techniczne, ale i ludzkie. Wątki o tym, co się stało, gdy jeden przepracowany inżynier w końcu odszedł. O tym, ile milionów straciła firma, oszczędzając dwieście tysięcy dolarów rocznie na pensjach. O tym, ile czasu zajęło odbudowanie zaufania po awarii, której można było zapobiec.

Za każdym razem, gdy coś opublikowaliśmy, moja skrzynka odbiorcza pękała w szwach.

„Mówisz o nas?” – pytali ludzie, pół żartem, pół przerażony.

„Jeśli musisz pytać”, odpowiedziałem, „to już znasz odpowiedź”.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Szokujące! Sekret idealnego ryżu, o którym szefowie kuchni nie chcą, żebyś wiedział!

Przed dodaniem ryżu do bulionu, podsmaż go lekko na suchej patelni. To wydobędzie orzechowy aromat. Dodaj do bulionu odrobinę masła ...

Ekspresowy deser z 2 składników gotowy w 3 minuty

Dekoracja: Udekoruj deser tartą skórką cytryny, limonki, miętą lub startą czekoladą. Dodatek: Podawaj z kruchymi ciasteczkami lub biszkoptami, które świetnie ...

Kruszonka czekoladowa: przepis na deser z kruszonką i miękkim serduszkiem

Instrukcje: Przygotuj bazę na kruszonkę: W dużej misce wymieszaj mąkę, cukier kryształ, drożdże i szczyptę soli. Dodajemy zimne masło pokrojone ...

Leave a Comment