Do lunchu byliśmy po kolana w schematach obecnej architektury Heliona, zaznaczając na czerwono słabe punkty i debatując nad kompromisami. Nikt nie oczekiwał, że sam magicznie wszystko naprawię. Nikt nie zbywał obaw słowami: „Nadamy temu priorytet później”.
„Tak właśnie wygląda współpraca” – pomyślałem, zaciskając palce na kubku z flagą, który stał na brzegu stołu. „Tak właśnie miało być”.
Po drugiej stronie miasta Houseian zaczął odczuwać, co czuje człowiek, gdy nigdy nie dochodzi do współpracy.
Nie potrzebowałem szpiegów. Znałem rytm tych systemów jak bicie własnego serca.
W poniedziałek po południu, zgodnie z planem, pojawiły się pierwsze wąskie gardła uwierzytelniania. Co tydzień cykl odświeżania danych uwierzytelniających próbował działać na starszym podsystemie, który był zbyt słaby, by sobie z nim poradzić. Przez trzy lata logowałem się ręcznie i go stymulowałem, przekierowując ruch, czyszcząc pamięć podręczną i oszczędzając go w okresach szczytowego obciążenia.
Bez tego bodźca proces by się zawiesił. Logi zaczęłyby się zapełniać, a czas reakcji byłby wydłużony.
Do wtorkowego poranka kolejki do zgłoszeń będą się wydłużać od skarg ze strony działu sprzedaży i obsługi klienta. „Klienci widzą błędy”. „Logowanie się przeterminowuje”. „Dlaczego pulpity nawigacyjne są takie powolne?”
We wtorek po południu zdesperowani technicy zaczęliby naciskać przyciski, których działania ledwo rozumieli, próbując ominąć zaległości. Zwalczaliby objawy, a nie przyczyny.
Do środy przetwarzanie pod koniec kwartału rozbije się o ten bałagan niczym ciężarówka uderzająca w czarny lód.
Siedemdziesiąt dwie godziny.
Dokładnie w tym momencie mój telefon zaczął wibrować.
O 16:52 w poniedziałek zadzwonił Arlo. Pozwoliłem, żeby przełączyło się na pocztę głosową.
„Arya, tu Arlo. Mamy problemy z serwerami uwierzytelniania. Pewnie to kwestia konfiguracji. Oddzwoń, jak to odsłuchasz, dobrze? Dzięki”. Jego ton próbował brzmieć swobodnie. Nie do końca mu to wyszło.
Usunąłem wiadomość.
Wtorek rano: trzy kolejne nieodebrane połączenia, zanim zdążyłem wypić pierwszą kawę w Helion. Dwóch dyrektorów House’a, których ledwo znałem. Jeden numer od asystenta prezesa.
Około południa przeszli na pocztę elektroniczną.
Od: executiveoffice@houseian.com
Temat: PILNE – Problemy z wydajnością systemu
Nasze systemy doświadczają znacznych spowolnień. Zespół wewnętrzny nie był w stanie rozwiązać tego problemu. Prezes upoważnił mnie do omówienia warunków Twojego powrotu w charakterze konsultanta, aby zająć się tymi pilnymi sprawami.
Podaj swoją stawkę. Proszę o natychmiastową odpowiedź.
Wpisałam jedno zdanie i kliknęłam „Wyślij”.
Teraz skupiam się na jednej pozycji.
Zgodnie z sugestią.
Naprzeciwko mnie Ellis uniósł brew. „Wszystko w porządku?”
„To tylko duchy z mojego dawnego życia” – powiedziałem.
Vega wpadła do mojego stanowiska pracy po południu. „Houseian ma kiepski dzień” – mruknęła. „Wiadomości zaczynają przedostawać się do kanałów branżowych. Wszystko w porządku?”
„Ostrzegałem ich” – powiedziałem cicho. „Przez trzy lata. To nie sabotaż. To grawitacja”.
Skinęła głową. „Jesteśmy z tobą. Dział prawny już sprawdził twoje wyjście. Jesteś czysty”.
Tej nocy na mojej prywatnej poczcie elektronicznej pojawiła się wiadomość od Arlo, oznaczona wielkimi literami jako PILNE.
Temat: Nieuchronna krytyczna awaria systemu – proszę o kontakt
Podaj swoją stawkę konsultingową. Proszę o odpowiedź.
Jego słowa były nerwowe, pełne technicznych opisów kaskadowych błędów uwierzytelniania, zapychających się kolejek transakcji, zbliżających się terminów regulacyjnych. To język, który rok wcześniej zmusiłby mnie do sięgnięcia po laptopa.
Zamiast tego zamknąłem pokrywę.
Ta historia wybuchła w środę po południu.
„Poważna awaria usług u wiodącego dostawcy technologii finansowych powoduje zamrożenie kont klientów” – głosił baner z wiadomością na desce rozdzielczej mojego samochodu, wypisany drukowanymi literami. Nie wymienili jeszcze nazwiska Houseiana, ale nie musieli. Znałem schemat. Znałem moment. Wiedziałem dokładnie, który „wiodący dostawca” właśnie obserwował, jak jego systemy się zawieszają.
Kiedy dotarłem do domu, mój telefon pokazywał pięćdziesiąt siedem nieodebranych połączeń.
Dział HR. Dział prawny. Nieznane numery. Kilka SMS-ów od byłych współpracowników, którzy nadal mieli mój prywatny numer.
Arya, to dlatego, że odeszłaś? Wiesz, co się dzieje? Ludzie panikują.
Położyłem telefon ekranem do dołu na blacie i nalałem sobie kieliszek taniego, czerwonego wina.
Przerwa w dostawie prądu trwała całą noc. Do czwartkowego świtu kanały biznesowe wyświetlały lśniącą siedzibę Houseiana na wszystkich ekranach, a flagi na froncie poruszały się delikatnie, jakby nic się nie stało.
„Wartość rynkowa spadła o czterdzieści procent po awarii systemu” – głosił jeden z napisów. „Regulatorzy żądają odpowiedzi”.
Mój telefon zadzwonił ponownie. Tym razem inny numer kierunkowy.
„Pani Wesley, tu Terrence Walsh” – powiedział rześki głos, kiedy pozwoliłem mu przejść na pocztę głosową i wysłuchałem. „Jestem przewodniczącym zarządu Izby Reprezentantów. Sytuacja stała się nie do utrzymania. Zwolniliśmy kilku dyrektorów, w tym pana Edisona i pana Finna. Rozumiemy, że do pani odejścia doprowadziły uchybienia systemowe. Proszę o bezpośredni kontakt, aby omówić dalsze kroki”.
Siedziałem przy kuchennym stole, z pustym kubkiem przede mną, i słuchałem tej wiadomości dwa razy.
Część mnie chciała to usunąć i odejść. Pozwolić im w pełni zrozumieć, co to znaczy ignorować pojedynczy punkt awarii, aż w końcu zniknął.
Część mnie widziała twarze ludzi, którzy nie podjęli żadnej z tych decyzji — analityków, którzy nie mieli dostępu do swoich wypłat, właścicieli małych firm pozbawionych dostępu do własnych kont, pracowników, którzy straciliby pracę, gdyby firma całkowicie upadła.
Tego ranka w Helionie Vega przywitał mnie w holu, trzymając w ręku tablet.
„Widziałeś to?” zapytała.
Nagłówek był brutalny: „Awaria technologiczna wymazała miliardy dolarów z wartości rynkowej w ciągu czterdziestu ośmiu godzin”. Pod nim znajdowało się zdjęcie budynku Houseiana, z flagami opuszczonymi do połowy masztu, co z jakiegoś niezwiązanego z tym powodu sprawiło, że obraz wyglądał jeszcze gorzej.
„Dzwonią do naszego biura zarządu” – powiedziała cicho Vega, gdy szliśmy w stronę mojego nowego biura. „Próbują się z tobą skontaktować przez nas. Nasz zespół prawny twierdzi, że używają takich słów jak „sabotaż” i „złośliwe zamiary”.
Poczułem ucisk w żołądku.
„Niczego nie tknąłem, wychodząc” – powiedziałem. „Nie musiałem. Zbudowali wieżę na jednej belce nośnej, a potem sami ją wycięli”.
„Wiemy” – powiedziała. „Nasz prawnik już przejrzał twoją umowę, twoją rozmowę wyjściową, twoje rejestry dostępu. Zrobiłeś wszystko zgodnie z przepisami. Oni po prostu szukają kogoś, kogo można winić, a kto nie jest w lustrze”.
Mój zespół czekał w sali konferencyjnej, a gdy wszedłem, poważne twarze śledziły mnie wzrokiem.
„To prawda?” zapytał Ellis. „O twoim starym mieszkaniu?”
Skinąłem głową.
„Czy naprawdę zbudowałeś całą ich infrastrukturę bezpieczeństwa sam?” – zapytał inny członek zespołu.
„Nie z wyboru” – powiedziałem. „Z zaniedbania”.
Zrozumienie rozeszło się po stole. Każda osoba w tym pokoju była gdzieś niewymienionym filarem.
„Cóż” – powiedział Ellis, wzdychając. „Ich katastrofa to niezły przykład. Zadbajmy o to, żeby nasze systemy nigdy nie zależały od jednej osoby. W tym od ciebie”.
Prosta prawda zawarta w tym stwierdzeniu niemal doprowadziła mnie do łez.
Tego popołudnia, kiedy szkicowaliśmy na tablicy architekturę nowej generacji Heliona, mój telefon znów zawibrował. Ten sam nieznany numer. Ten sam przewodniczący rady.
Tym razem wyszedłem na korytarz i odebrałem.
„Panna Wesley” – powiedział Walsh głosem napiętym, ale opanowanym. „Dziękuję za odebranie telefonu”.
„Rozumiem, że wasze systemy mają… trudności” – powiedziałem.
Zaśmiał się bez humoru. „Trudności to jedno słowo. Nasza infrastruktura jest praktycznie niefunkcjonalna. Klienci nie mają dostępu do kont. Przetwarzanie transakcji jest niedostępne od szesnastu godzin. Regulatorzy dzwonią co godzinę. Nasz wewnętrzny zespół nie jest w stanie powstrzymać tej lawiny”.
Pozwoliłem, by zapadła cisza.
„Zarząd zapoznał się z twoją dokumentacją” – kontynuował. „Wygląda na to, że przesłałeś wiele ostrzeżeń dotyczących właśnie tego rodzaju podatności. Ostrzeżenia te nie zostały uwzględnione. Rozumiemy również, że dział HR mógł błędnie zinterpretować charakter twojej pracy poza firmą”.
„Zwolniłeś osobę podtrzymującą fundamenty” – powiedziałem. „Potem patrzyłeś, jak budynek się przechyla”.
Więcej ciszy. W tle stłumione głosy wznosiły się i opadały, dźwięk kontrolowanej paniki.
„Jesteśmy gotowi wynagrodzić ci znaczną kwotę za twoją pomoc” – powiedział ostrożnie Walsh. „Podaj swoją kwotę”.
Wyobrażałem sobie ten moment podczas zbyt wielu bezsennych nocy w Houseian, pół żartem, pół serio, mówiąc sobie, że gdyby kiedykolwiek przyszli na kolana, podałbym jakąś absurdalną liczbę, tylko po to, żeby zobaczyć, kto się wzdrygnie.
I oto jesteśmy.
„Moja stawka za konsultacje wynosi pięćdziesiąt tysięcy dolarów za godzinę” – powiedziałem spokojnie. „Minimum cztery godziny, płatne z góry”.
Po drugiej stronie słuchawki rozległ się głośny wdech.
„Istnieją warunki wykraczające poza pieniądze”.
„No dalej” – powiedział.
„Po pierwsze, pracuję zdalnie. Nie wchodzę do twojego budynku”.
“Cienki.”
„Po drugie, ja tylko wydaję instrukcje. Twój zespół je wdraża. Nie będę miał bezpośredniego dostępu do twoich systemów”.
„To… niekonwencjonalne, ale akceptowalne.”
„Po trzecie, otrzymałem publiczny list potwierdzający, że wielokrotnie ostrzegałem o tych lukach w zabezpieczeniach, a ostrzeżenia te zostały zignorowane. Moje zwolnienie zostaje uchylone.”
Tym razem dłuższa pauza. W tle niemal słyszałem grymas Legala.
„Implikacje prawne—”
„Są mniej dotkliwe niż bankructwo” – powiedziałem. „Po czwarte, każdy członek mojego byłego zespołu, który został zwolniony w poprzednich restrukturyzacjach, otrzyma sześciomiesięczną odprawę i pozytywne referencje. A po piąte, w pełni sfinansujecie strukturę zespołu ds. bezpieczeństwa, którą zaproponowałem w zeszłym roku, z pensjami na poziomie rynkowym i rzeczywistym głosem w dyskusji. Koniec z pojedynczymi punktami awarii”.
Cisza trwała tak długo, że zastanawiałem się, czy połączenie zostało przerwane.
„To nie są żądania, żeby pana ukarać, panie Walsh” – dodałem. „To minimalne zmiany, jakie są potrzebne, żeby to się nie powtórzyło, gdy kolejna osoba się wypali albo odejdzie”.
Stłumione głosy. Przesuwanie papierów. W końcu wrócił.
„Zgadzamy się” – powiedział. „Wszystko. Jak szybko możecie zacząć?”
„Jak tylko zobaczę przelew i podpisane warunki” – odpowiedziałem.
Dotarły do mojej skrzynki odbiorczej dwadzieścia minut później.
Zabrałem swój kubek z flagą do sali konferencyjnej Helion i powiedziałem Vedze, na co się zgodziłem.
„Wykorzystują kryzys, by wymusić zmiany strukturalne” – powiedziała, kiwając głową. „To nie zemsta. To reforma”.
„Wydaje mi się, że jedno i drugie” – przyznałem.
„Jeśli to cokolwiek znaczy” – dodała – „to pokrywa się z tematem, o którym miałam z tobą porozmawiać. Zarząd właśnie zatwierdził propozycję utworzenia u nas działu doradztwa w zakresie bezpieczeństwa. Od czasu, gdy historia Houseiana trafiła do mediów, zgłosiło się do nas siedemnaście firm. Boją się, że to one będą następne. Chcę, żebyś to ty poprowadził”.
Spojrzałem na nią.
„Chcesz, żebym zbudował biznes na podstawie lekcji, której moja stara firma nie chciała się nauczyć?”
„Dokładnie” – powiedziała. „Przynieście swoje ramy. Przynieście swoje historie wojenne. I przynieście ten absurdalny kubek z flagą na spotkania promocyjne. Jest bardzo w stylu marki”.
W tym tygodniu po raz pierwszy się zaśmiałem.
Tego popołudnia zalogowałem się do bezpiecznego mostka wideo, mając po drugiej stronie kilkanaście wyczerpanych twarzy Houseiana. Inżynierowie, administratorzy, sam Arlo, z przekrwionymi i zapadniętymi oczami.
„Arya” – zaczął łamiącym się głosem. „Ja…”
„To nie jest kwestia uczuć” – przerwałam delikatnie. „To triaż. Skupmy się na pacjencie”.
Przez cztery godziny, za pięćdziesiąt tysięcy dolarów za godzinę, przeprowadziłem ich przez proces odzyskiwania danych, który skrupulatnie udokumentowałem rok temu w planie reagowania na katastrofę, którego nikt nie zadał sobie trudu, żeby przeczytać.
„Otwórz folder z procedurami konserwacyjnymi oznaczony etykietą „Najgorszy przypadek”” – powiedziałem. „Tak, właśnie ten. Strona dwunasta. Prześledzimy go linijka po linijce”.
Podczas pracy wyjaśniałem im nie tylko, co robić, ale także, dlaczego każdy krok jest ważny. Jak jedno źle skonfigurowane zadanie cron tutaj spowodowało zaległości w uwierzytelnianiu tam. Jak skrót, który wybrali, aby dotrzymać terminu sześć kwartałów temu, po cichu stał się tykającą bombą.
„Właśnie o to mi chodziło” – powiedziałem w pewnym momencie, gdy ktoś poskarżył się, że proces jest zbyt powolny. „Nie da się po prostu zacząć od nowa, żeby wyjść z błędu projektowego”.
Wieczorem systemy powoli wracały do działania. Klienci mogli się ponownie logować. Transakcje były przetwarzane, początkowo powoli, potem coraz szybciej. Regulatorzy przestali ingerować, a może nawet całkowicie się wycofali.
Było za późno, by uratować wizerunek Houseiana. Za późno, by uratować miliardy wartości rynkowej, które wyparowały w ciągu dwóch dni. Ale nie za późno, by uchronić firmę przed całkowitym upadkiem.


Yo Make również polubił
Zimny makaron: przepis i 21 wariantów do wypróbowania
Przestań się golić! Znacznie pozbądź się włosów na twarzy i ciele za pomocą pomidorów
Przestań zostawiać brudne naczynia w zlewie całą noc! To jest fachowa rada.
Naukowcy odkryli, że jedną z przyczyn choroby Alzheimera może być jama ustna