Dział HR wezwał mnie do biura: „Wiemy, że pracowałeś na dwóch etatach, zostajesz zwolniony ze skutkiem natychmiastowym” – nie sprzeciwiłem się ani słowem, tylko uśmiechnąłem się i powiedziałem: „Masz rację, powinienem skupić się na jednym miejscu”… 72 godziny później wszyscy szefowie, od działu HR, przez wiceprezesa, po dyrektora generalnego, wydzwaniali do mnie przez telefon – i dopiero wtedy zdali sobie sprawę, co sami właśnie wyrzucili z firmy. – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Dział HR wezwał mnie do biura: „Wiemy, że pracowałeś na dwóch etatach, zostajesz zwolniony ze skutkiem natychmiastowym” – nie sprzeciwiłem się ani słowem, tylko uśmiechnąłem się i powiedziałem: „Masz rację, powinienem skupić się na jednym miejscu”… 72 godziny później wszyscy szefowie, od działu HR, przez wiceprezesa, po dyrektora generalnego, wydzwaniali do mnie przez telefon – i dopiero wtedy zdali sobie sprawę, co sami właśnie wyrzucili z firmy.

W poranek, kiedy mnie wyrzucili, jedynym osobistym przedmiotem na szklanym stole konferencyjnym był malutki ceramiczny kubek z wyblakłą amerykańską flagą.

Wyglądało to absurdalnie – obtłuczona rączka, ślad po kawie na spodzie – między lśniącym tabletem Edisona a skórzanym portfolio Finna. Za oknami sięgającymi od podłogi do sufitu, rząd flag powiewał na wiosennym wietrze wzdłuż placu, jaskrawo czerwonymi, białymi i niebieskimi na tle bladego nieba. Wewnątrz szumiała klimatyzacja, a dział HR cicho, wyćwiczonymi zdaniami mówił o polityce, lojalności i „obawach dotyczących twoich zajęć poza godzinami pracy”.

Edison przesunął tablet w moją stronę dwoma palcami, jakby przepychał dowody w dramacie sądowym. Na ekranie pojawiło się ziarniste zdjęcie z kamery bezpieczeństwa, na którym wszedłem do budynku Helion Systems w centrum miasta w zeszły czwartek wieczorem. W rogu świecił znacznik czasu.

„Otrzymaliśmy doniesienia, że ​​pracujesz na drugiej etacie, Aryo” – powiedział neutralnym tonem, nie patrząc na nikogo. „Nasza umowa o pracę wyraźnie zabrania pracy na rzecz innej firmy. Zwłaszcza” – odchrząknął – „konkurencji”.

Obok niego Finn z Legal odchylił się do tyłu, a jego usta drgnęły w grymasie czegoś pomiędzy uśmiechem a szyderstwem. „Mamy politykę zerowej tolerancji dla tego rodzaju zdrady”.

No i stało się. Zdrada. Uwielbiali to słowo, gdy ofiarą padał ktokolwiek inny niż firma.

Spojrzałem na tablet, potem na mój obtłuczony kubek z flagą, a potem na dwóch mężczyzn, którzy myśleli, że zaraz zobaczą, jak się rozpadam. Gdzieś w budynku za nimi, serwery, które pielęgnowałem, łatałem i broniłem przez trzy lata, brzęczały, nieświadome. Systemy, które stały na nogach tylko dlatego, że dotykałem ich co tydzień, jak kardiolog nastawiający niewydolne serce.

Edison przesunął po stole list z wypowiedzeniem umowy. „Zostajesz zwolniony ze skutkiem natychmiastowym. Ochrona odprowadzi cię do miejsca odbioru rzeczy”.

Nie sprzeciwiałem się. Nie błagałem. Nawet nie prosiłem o wyjaśnienie, że to, co robiłem w weekendy, nie było tym, za co je uważali.

Uśmiechnąłem się tylko i powiedziałem: „Masz rację. Powinienem skupić się na jednej pozycji”.

Na ich twarzach malowało się zmieszanie. Przygotowali się na łzy, krzyki, może groźby. Nie przygotowali się na spokojne przyjęcie.

Jeśli kiedykolwiek byłeś jedyną osobą, która trzymała w ryzach cały system, podczas gdy wszyscy udawali, że wszystko jest w porządku, to wiesz już, co czułem w tamtej chwili. Nie strach. Nie wściekłość. Po prostu dziwną lekkość, jakby grawitacja poluzowała swój uścisk. Jakby ktoś po cichu przeciął łańcuchy, które ciągnąłem tak długo, że myślałem, że są częścią mnie.

Siedząc tam ze swoimi wypolerowanymi kontraktami i wydrukowanymi zasadami, nie rozumieli prostej rzeczy:

Nie tylko zwolnili swojego głównego architekta ds. bezpieczeństwa sieci.

Właśnie rozpoczęli siedemdziesięciodwugodzinne odliczanie, którego nie mogli zobaczyć, a co dopiero zatrzymać.

Zanim opowiem wam, jak ten zegar się zepsuł – i co się wtedy stało – powiem wam jedno. Jeśli mnie teraz słuchacie, gdziekolwiek jesteście, dziękuję. Jestem jedną z tych kobiet, które kiedyś spały z telefonem na stoliku nocnym, czekając na kolejny alarm o północy. Jeśli kiedykolwiek dźwigaliście taki ciężar, mówię to również wam.

Jeśli ta historia o korporacyjnej zemście za bardzo Cię poruszy, wiesz, co robić. Kliknij „Lubię to”, „Subskrybuj”, zostaw komentarz z informacją, skąd słuchasz. Obiecuję: zanim wrócimy do tego kubka z wyblakłą flagą, zrozumiesz dokładnie, dlaczego się uśmiechnąłem w sali konferencyjnej.

Nazywam się Arya Wesley i aż do czterdziestu minut przed tym spotkaniem byłam główną – a właściwie jedyną – architektką ds. bezpieczeństwa sieci w Houseian Technologies, firmie fintech z listy Fortune 500, która lubi określać siebie mianem „niewidzialnych szyn współczesnej gospodarki”.

Fajny slogan. Niewidzialna część była bardziej trafna, niż im się wydawało.

Kiedy trzy lata wcześniej zrekrutowali mnie z mniejszej firmy w Austin, brzmiało to jak marzenie. Siedziałem naprzeciwko Arlo, wiceprezesa ds. technologii, w innej szklanej sali konferencyjnej, kilka przecznic stąd. Wtedy jeszcze prasowałem bluzki i ćwiczyłem odpowiedzi przed lustrem.

„Budujemy światowej klasy zespół ds. bezpieczeństwa” – powiedział, patrząc z błyskiem w oku za cienkimi okularami. „Będziesz kierować pięcioosobową grupą specjalistów skupioną wyłącznie na naszych autorskich systemach. To architektura typu greenfield. Będziesz miał mnóstwo możliwości, żeby zaprojektować ją dobrze”.

Pensja nie była spektakularna, ale wyzwanie było fascynujące. Budowanie zabezpieczeń dla najnowocześniejszych platform finansowych. Ochrona transakcji wartych miliardy dolarów. Współpraca z ludźmi, którym naprawdę zależało na tym, żeby robić to dobrze. Podpisałem, zanim zdążył wyschnąć atrament na liście ofertowym.

Rzeczywistość zaczęła dawać o sobie znać już po trzecim miesiącu.

Najpierw pojawiła się „strategiczna restrukturyzacja”. Dwa z pięciu stanowisk w ochronie zniknęły w prezentacji PowerPoint pełnej strzałek i eufemizmów. Po szóstym miesiącu inny kolega odszedł, aby otrzymać lepiej płatną ofertę w Seattle. Jego następca wytrzymał cztery miesiące, zanim jego stanowisko zostało „tymczasowo zamrożone”, a następnie po cichu wymazane.

Pod koniec pierwszego roku mój „zespół” stanowiłem już tylko ja.

„Sytuacja tymczasowa” – powtarzał Arlo, poklepując mnie po ramieniu na korytarzu, z odznaką Houseian przypiętą obok maleńkiej emaliowanej flagi w klapie. „Po sfinalizowaniu fuzji, uzupełnimy personel. Tylko pomóż nam załatać tę lukę”.

Fuzja nastąpiła i odeszła. Nasza lista klientów potroiła się. Systemy stały się bardziej złożone. Luka nigdy się nie zamknęła.

Zmieniły się moje godziny pracy. Noce. Weekendy. Święto Dziękczynienia, z otwartym laptopem obok talerza zimnego indyka. Sylwester, oglądanie spadającej kuli na Times Square na wyciszonym telewizorze, podczas gdy wdrażałem krytyczną poprawkę między partiami transakcji.

Kiedy sygnalizowałem luki w zabezpieczeniach, moje e-maile otrzymywały uprzejme odpowiedzi, a następnie znikały z protokołów ze spotkań. Kiedy poprosiłem o zwiększenie liczby pracowników, powiedziano mi, abym „lepiej priorytetyzował”. Kiedy poprosiłem o wynagrodzenie adekwatne do moich obowiązków, dział HR przesłał mi sformatowany plik PDF, w którym wyjaśniał, że mój „całkowity pakiet wynagrodzeń” plasuje mnie już w „środkowym punkcie mojego przedziału”.

„Nie martw się” – mawiał Arlo, oferując pochwały zamiast dolarów. „Jesteś naszą gwiazdą rocka. Nikt nie rozumie tych systemów tak jak ty”.

To był właśnie sedno problemu.

Nikt nie chciał ich zrozumieć.

Zaproponowałem przeszkolenie ludzi. Sporządzałem wnioski o dokumentację. Tworzyłem plany wdrożenia, które pozwoliłyby nowemu pracownikowi przejść od zera do pełnej funkcjonalności w ciągu miesiąca. Co kwartał te propozycje były przekładane na „później”. Budżety były napięte. Priorytety się zmieniały. Musieliśmy tylko „przetrwać czwarty kwartał”, potem „przetrwać fuzję”, a potem „przejść przez kontrolę regulacyjną”.

Zawsze było coś ważniejszego niż upewnienie się, że nie stanę się pojedynczym punktem awarii.

Zeszłej zimy i tak prawie wydarzyło się to, przed czym ostrzegałem.

Zagraniczny aktor zaczął badać nasze granice w środku śnieżycy. Pamiętacie ten okres, kiedy połowa kraju była zamarznięta, a wszystkie kanały informacyjne pokazywały nagrania samochodów wpadających w poślizg na autostradach międzystanowych pod powiewającymi flagami na parkingach? Spędziłem siedemdziesiąt dwie godziny bez przerwy w swoim mieszkaniu na Brooklynie, z piekącymi oczami i drżącymi rękami, śledząc schemat włamań, który powinien być problemem całego zespołu.

Zbudowałem nową warstwę obrony w czasie rzeczywistym, jedna poprawka prowadziła do kolejnej, jak układanie torów przed jadącym pociągiem. Po zakończeniu, prezes wysłał e-mail do całej firmy, gratulując sobie naszej „solidnej kultury bezpieczeństwa”. Dostałem kartę podarunkową o wartości 500 dolarów i wzmiankę w wewnętrznym biuletynie pomiędzy ogłoszeniem o zbiórce żywności w puszkach a zdjęciami z imprezy świątecznej, na którą nie mogłem pójść, bo byłem zbyt zajęty.

To była noc, w której zdałem sobie sprawę, że nie jestem bezcenny.

Byłem niewidzialny.

Niedługo potem umówiłem się na spotkanie z Arlo, dyrektorem finansowym, i kilkoma dyrektorami, których stanowiska zawierały słowa takie jak „ryzyko” i „operacje”. Przyszedłem z wykresami, porównaniami branżowymi i listą niemalże niebezpiecznych sytuacji, które powinny ich przestraszyć bardziej niż jakikolwiek haker.

„Nasza obecna obsada kadrowa jest nie do utrzymania” – powiedziałem, przeglądając slajdy. „Potrzebujemy co najmniej trzech dodatkowych specjalistów, aby odpowiedzialnie utrzymać tę architekturę. Teraz, jeśli coś mi się stanie…”

Dyrektor finansowy uniósł rękę. „Jeśli coś ci się stanie, upewnimy się, że wszystko, co robisz, jest udokumentowane. Nie potrzebujemy więcej pracowników. Potrzebujemy lepszej dokumentacji”.

Usłyszałem, jak coś pękło mi w piersi.

„Składam wnioski o dokumentację od osiemnastu miesięcy” – odpowiedziałem, starając się zachować spokój. „Co kwartał tracą na znaczeniu. Bez ludzi przeszkolonych w zakresie zrozumienia tej architektury, dokumentacja to tylko atrament na papierze. Jeśli jutro potrąci mnie autobus, drobne problemy pojawią się w ciągu kilku dni, a katastrofalne awarie w ciągu kilku tygodni”.

Cisza. Niewygodne przesunięcie. Ktoś odchrząknął i przeniósł nas do następnego punktu programu.

Wyszedłem z tego pokoju, w końcu rozumiejąc, że prawdziwe ryzyko w Houseian wcale nie pochodziło z zewnątrz.

To ludzie na górze uważali, że system może działać wiecznie, wykorzystując niezapłacone nadgodziny jednej wyczerpanej osoby.

Miesiąc później Houseian wysłał mnie na konferencję poświęconą cyberbezpieczeństwu do Bostonu, ponieważ organizator – stary znajomy ze studiów – zaproponował mi wystąpienie na temat adaptacyjnych architektur reagowania na zagrożenia. Budżety na podróże zostały „zamrożone”, ale darmowa reklama marki? To było warte przelotu i taniego hotelu.

Stałem na scenie pod gorącym światłem, z flagą wiszącą w kącie sali balowej, i przez czterdzieści minut mówiłem o teoretycznych ramach systemów, które mogłyby się zginać, ale nie łamać. Slajdy były generyczne. Żadnych logotypów. Niczego zastrzeżonego. Tylko koncepcje, modele i tysiąc godzin niewidzialnej pracy, zamknięte w diagramach.

Później, gdy popijałam kiepską kawę konferencyjną w moim ulubionym, obtłuczonym kubku — tym samym, który przyniosłam z domu, z wyblakłą od lat zmywarką flagą — podeszła kobieta w moim wieku.

„Jestem Vega Ramirez” – powiedziała, wyciągając rękę. „Szefowa bezpieczeństwa w Helion Systems”.

Znałem tę nazwę. Wszyscy w branży fintech ją znali. Helion był naszym największym konkurentem – elegancki branding, dynamiczny rozwój, entuzjastyczne artykuły w magazynach biznesowych.

„To była jedna z najbardziej klarownych prelekcji na temat frameworków adaptacyjnych, jakie słyszałam” – kontynuowała. „Sposób, w jaki opisałeś swoje pętle zagrożenia i reakcji? Implementacja musi być fascynująca. Chętnie dowiem się więcej o tym, jak zrealizowałeś te koncepcje”.

Znaleźliśmy cichy kącik przy oknie, na zewnątrz amerykańska flaga powiewała na zimnym wietrze i rozmawialiśmy godzinami. Ostrożnie. Profesjonalnie. Bez nazwisk klientów. Bez szczegółów platformy. Tylko dwóch specjalistów porównujących filozofie, wymieniających się historiami wojennymi, szkicujących pomysły na serwetkach.

Po raz pierwszy od lat odbyłem prawdziwą rozmowę z rówieśnikami, w której ktoś nie czekał tylko, aż powiem: „Naprawiono”, żeby móc wrócić do swojej prawdziwej pracy.

Zanim wyszliśmy, Vega przesunął kartę po stole.

„Odbudowujemy części naszego systemu bezpieczeństwa” – powiedziała. „W tej chwili tylko na papierze. Moglibyśmy skorzystać z twojej perspektywy jako zewnętrznego doradcy. Tylko w weekendy, zdalnie. Nic operacyjnego, nic, co wpływałoby na środowisko twojego pracodawcy. Konsultowałbyś naszą proponowaną architekturę, a nie ją wdrażał”.

Potem powiedziała mi o opłacie.

Za dwa dni pracy doradczej w weekendy w miesiącu Helion płacił mi więcej, niż Houseian dostawał w ramach mojej zwykłej pensji.

Wahałem się przez jakieś dziesięć sekund, wystarczająco długo, by przejrzeć warunki umowy o zachowaniu poufności i sprawdzić, czy nic nie narusza mojej obecnej umowy. Żadnego dostępu operacyjnego, żadnego kodu, żadnych systemów produkcyjnych. Tylko doradcza kontrola dokumentów i schematów.

„Dobrze” – powiedziałem w końcu. „Tylko w weekendy”.

Przez osiem tygodni żyłem podwójnym życiem.

Od poniedziałku do piątku byłem niewidzialnym szkieletem infrastruktury Houseiana – łatałem, dostrajałem, dostosowywałem rzeczy, których nikt inny nie chciał zrozumieć. W sobotę i niedzielę rozmawiałem przez wideorozmowy z architektami Helion, trzymając kubek z flagą obok laptopa i rozmawiając w miłej atmosferze o hipotetycznych trybach awarii i wzorcach odporności.

W Houseian moje ostrzeżenia zostały zignorowane. W Helion moje pytania zostały spisane.

W Houseian byłem „naszą gwiazdą rocka”. W Helion byłem „naszym doradcą”.

Prawdopodobnie zgadujesz, który tytuł wiązał się z prawdziwym szacunkiem.

Nigdy nie dotykałem systemów operacyjnych Helion. Nigdy nie udostępniłem ani jednej linijki kodu Houseiana. Trzymałem się granic w obu kontraktach, jakby były namalowane na podłodze.

Ale granice nie mają większego znaczenia, gdy ktoś uzna, że ​​jesteś problemem, którego wolałby się pozbyć niż zrozumieć.

Pewnego czwartkowego wieczoru zaparkowałem dwie przecznice od biura Helion w centrum miasta, żeby osobiście wziąć udział w sesji strategicznej z zespołem Vegi. Było to po prostu łatwiejsze niż zmaganie się z kolejną niedziałającą rozmową wideo, a potrzebowaliśmy tablicy. Miałem na sobie dżinsy, bluzę z kapturem, a odznakę Houseiana schowałem w torbie.

Wchodząc do budynku, minąłem jednego z naszych młodszych programistów z Houseian, wychodzącego z burgerowni obok. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Lekko zmarszczył brwi, jakby próbował mnie rozpoznać. Uśmiechnąłem się, uniosłem rękę i poszedłem dalej.

Następnego ranka dostałem od działu HR zaproszenie do Outlooka bez tematu.

Tak oto znalazłem się w szklanym pudełku z Edisonem i Finnem, z ziarnistym zdjęciem na tablecie i moim małym kubkiem z flagą stojącym między nami jak świadek.

„Mamy politykę zerowej tolerancji dla tego rodzaju zdrady” – powtórzył Finn, jakby ta kwestia mu smakowała.

Mógłbym to wyjaśnić.

Mógłbym im pokazać umowę Helion i umowę House’a obok siebie. Mógłbym wskazać fragmenty mówiące, że usługi doradcze są dozwolone, o ile nie dotykam kodu ani systemów produkcyjnych. Mógłbym im przypomnieć, że kiedy pozbawia się kogoś snu, wsparcia i podstawowego szacunku na trzy lata, czasami szuka go gdzie indziej.

Zamiast tego spojrzałem na kubek.

Trzy lata letniej kawy. Trzy lata powiadomień o 3:00 w nocy. Trzy lata bycia osobą, do której dzwonili, gdy wszystko inne zawodziło. Nikt nie zauważył tego kubka aż do dnia, w którym mnie zwolnili.

„Macie rację” – powiedziałem im. „Powinienem skupić się na jednej pozycji”.

Edison zmarszczył brwi. „Nie jestem pewien, czy rozumiesz, Aryo. To jest zwolnienie z powodu. Twój dostęp zostaje natychmiast cofnięty. Ochrona…”

„Rozumiem doskonale” – powiedziałem. „Nie chcesz zatrudniać kogoś, o kim twoje dokumenty prawne mówią, że przestrzega przepisów. Chcesz dać przykład”.

To im się nie podobało.

Ale dział HR nie istnieje po to, żeby cię zrozumieć. Dział HR istnieje po to, żeby chronić firmę przed tobą.

Piętnaście minut później ochroniarz, którego widziałam setki razy przy bramkach obrotowych w holu, odprowadził mnie z powrotem na moje piętro. Koledzy zerkali ponad ścianami monitorów, gdy pakowałam biurko do tekturowego pudła. Roślina. Notatnik. Zewnętrzna klawiatura. Kubek z flagą, starannie zapakowany w zapasową koszulkę.

Arlo stał w swoim przeszklonym biurze, wpatrując się w telefon, a nie we mnie. Nie wyszedł.

„Przepraszam za to” – mruknął strażnik, gdy drzwi windy się zamknęły. „Po prostu idę tam, gdzie mnie wyślą”.

„Nie bądź”, powiedziałem, obserwując odliczanie. „Masz zadanie do wykonania. Ja też”.

Zmarszczył brwi, zdezorientowany, ale nie zapytał.

Na zewnątrz wiosenne powietrze uderzyło mnie niczym uruchamiający się nowy system operacyjny. Chłodno. Ostro. Czysto. Flagi łopotały na masztach wzdłuż ulicy. Po raz pierwszy od trzech lat mój telefon nie wibrował z powodu jakiejś alarmowej wiadomości.

Zamiast tego na ekranie pojawił się tekst pochodzący z niezapisanego numeru, który już znałem.

Nadal grasz o 14:00? – Vega

Wpatrywałem się w wiadomość, a potem w logo House’a świecące trzydzieści pięter nade mną. Moje odbicie w szklanych drzwiach wyglądało na wyczerpane i dziwnie nieważkie.

Tak, odpisałem. I teraz mogę przyjąć twoją ofertę pracy na pełen etat.

Wyślij to.

Oto czego nie rozumieli, kiedy wyprowadzali mnie z budynku.

Cała ich infrastruktura bezpieczeństwa opierała się na cotygodniowych ręcznych poprawkach, które tylko ja potrafiłem wykonać. Przez trzy lata błagałem o możliwość przeszkolenia innych. O dokumentowanie drobnych dziwactw, które nasze systemy wykształciły pod presją. O budowanie rzeczywistej odporności zamiast łatania taśmą klejącą.

Powtarzali: „Zajmiemy się tym później”.

Teraz „później” miało swój numer.

Siedemdziesiąt dwie godziny.

Zegar zaczął tykać w chwili, gdy moja odznaka położyła się na stole konferencyjnym.

Formalna oferta Vegi dotarła do mojej skrzynki odbiorczej, zanim dotarłem na Most Brookliński. Główny architekt bezpieczeństwa w Helion Systems. Zespół ośmiu specjalistów. Pensja: trzy razy wyższa niż Houseian kiedykolwiek był gotów zapłacić. Kapitał własny. Realne świadczenia. Pogrubiony wiersz o „zrównoważonych rotacjach dyżurów”.

Przeczytałem ją dwa razy, gdy zapaliła się czerwona lampka, a potem jeszcze raz przy kuchennym stole, odkładając kubek z flagą na swoje zwykłe miejsce przy kuchence.

Podpisałem.

Tej nocy spałem tak, jakbym nie spał od lat. Żadnych telefonów o północy. Żadnych budzików o drugiej w nocy. Żadnych obaw, że jeśli zamknę oczy na zbyt długo, coś się gdzieś spali.

W poniedziałek rano wszedłem do holu Heliona w granatowym garniturze, który kupiłem w tamtych wczesnych, optymistycznych czasach House’a i którego nigdy nie miałem okazji założyć. Ochroniarz uśmiechnął się i odznaczył moją odznakę, nie wzbudzając we mnie poczucia, że ​​jestem podejrzanym o popełnienie przestępstwa.

„Cieszymy się, że tu jesteś, Aryo” – powiedziała Vega, witając mnie przy ścianie okien. Za nią rozciągało się miasto, słońce migotało na szybach, a w oddali na dachach sądów powiewały flagi. „Pozwól, że przedstawię ci twój zespół”.

Zespół.

To słowo wydało mi się obce.

Ośmiu specjalistów czekało na mnie w sali konferencyjnej z tablicami na każdej ścianie. Analityka zagrożeń. Zarządzanie tożsamością. Reagowanie na incydenty. Zgodność z przepisami. Każdy przedstawił się, opowiedział o swojej roli i o tym, nad czym chciałby pracować.

„Słyszeliśmy wiele dobrego o waszym adaptacyjnym podejściu do bezpieczeństwa” – powiedział Ellis, analityk zagrożeń z bystrym wzrokiem i szybkimi palcami. „Cieszę się, że będę mógł się od was czegoś nauczyć”.

„Od siebie nawzajem” – poprawiłam automatycznie, a oni się uśmiechnęli.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Prosta zagadka… Czy potrafisz znaleźć właściwą odpowiedź?

Prosta zagadka… Czy potrafisz znaleźć właściwą odpowiedź? Mężczyzna patrzy na zdjęcie i mówi: „Nie mam braci ani sióstr, ale ojciec ...

Nie marnuj więcej pieniędzy na dentystę.

Najważniejszą czynnością, jaką możesz podjąć, aby zachować zdrowie jamy ustnej, jest prawidłowe szczotkowanie zębów. Dokładne czyszczenie zębów w szanowanym gabinecie ...

Wrzuć 2 plastikowe butelki do pralki razem z ubraniami – nieoczekiwane korzyści, o których nie każdy wie

Korzyści z wrzucania plastikowych butelek do pralki razem z ubraniami W życiu codziennym plastikowe butelki po użyciu, jeśli zostaną wyrzucone, ...

Jak mogłem o tym nie wiedzieć?

Jak mogłam o tym nie wiedzieć? McKayla Davis Współpracujący autor Potas jest niezbędnym minerałem, który odgrywa kluczową rolę w utrzymaniu ...

Leave a Comment