Na firmowej imprezie wyśmiewano mnie za głupotę, mój chłopak nawet kiwał głową, a wieczorem, gdy wróciliśmy do domu, po cichu przeszukałam pliki badawcze jego przyjaciela, który ma doktorat, i znalazłam coś, co wstrząsnęło całym światem akademickim… – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Na firmowej imprezie wyśmiewano mnie za głupotę, mój chłopak nawet kiwał głową, a wieczorem, gdy wróciliśmy do domu, po cichu przeszukałam pliki badawcze jego przyjaciela, który ma doktorat, i znalazłam coś, co wstrząsnęło całym światem akademickim…

Tej nocy, kiedy zdecydowałem zakończyć karierę Melissy, z boku mojego obtłuczonego kubka NASA odkleiła się mała amerykańska flaga.

Przykleiłem tę naklejkę z flagą podczas szalonego grilla z okazji Czwartego Lipca w mieszkaniu Nathana poprzedniego lata. Grillowaliśmy hot dogi i szaszłyki z warzyw na ciasnym balkonie, podczas gdy ktoś na końcu ulicy puszczał w kółko „Fly Me to the Moon” Sinatry. W pewnym momencie krążyła paczka tanich naklejek, cała w gwiazdach i paskach oraz orłach bielikach w okularach przeciwsłonecznych. Przykleiłem jedną do kubka, śmiejąc się, że skoro mam pić kawę finansowaną przez rząd, to przynajmniej niech będzie patriotyczna.

Teraz ten sam kubek stał na moim stoliku kawowym, a delikatny ślad zimnej kawy plamił tabelę wyników quizu z wieczoru, kiedy spotkaliśmy się z Nathanem. Mój laptop świecił obok, ekran podzielony między dwa otwarte e-maile: jeden od dr. Harrisona, temat: „Kontynuacja przeglądu nawigacji kwantowej”, i drugi od Nathana, temat: „Czy możemy porozmawiać o Melissie?”.

Naklejka z flagą zaczęła się zwijać w jednym rogu, a jej brzegi poszarzały od zbyt wielu cykli mycia w zmywarce. Przyłapałam się na tym, że skubię ją paznokciem kciuka, martwiąc się o brzeg tak, jak od kilku dni martwiłam się tym samym pytaniem.

Jak daleko można posunąć się za daleko, skoro ktoś już zepchnął cię z krawędzi?

Nazywam się Emily. Jestem inżynierem lotnictwa i kosmonautyki, co oznacza, że ​​przez większość życia to do mnie ludzie zwracają się z problemami. Satelity, routery, silniki samochodowe, czyjś stary iMac, który „po prostu przestał się włączać”. Daj mi system, zestaw parametrów i problem, a zazwyczaj potrafię go rozwiązać.

Ludzie jednak – to bardziej skomplikowane. Uczucia nie kierują się równaniami. Zaufania nie da się debugować tak łatwo jak wadliwego skryptu. A zdrada nie ma przejrzystego rejestru błędów.

Poznaliśmy się z Nathanem w najbardziej typowy dla dwójki dwudziestolatków sposób: na wieczorze quizowym w barze, gdzie lepkie stoliki były połączone taśmą klejącą i nadzieją.

Bar znajdował się na rogu ruchliwej ulicy w Seattle, magnes z amerykańską flagą krzywo wisiał na lodówce z piwem za ladą. Znudzony barman przełączał kanały między baseballem a wiadomościami kablowymi, podczas gdy tablica obiecywała „piwo krajowe za 5 dolarów” pismem, które z każdą linijką stawało się coraz bardziej drżące. W lokalu unosił się zapach smażonych ogórków, rozlanego piwa i ledwo wyczuwalnego zapachu czyjejś wody kolońskiej z lepszej nocy.

Mój współlokator mnie tam zaciągnął, bo ich stały czwarty kolega z quizu się wycofał. Przyszedłem w mojej wyblakłej bluzie z kapturem Johnson Space Center, w pełni przygotowany na przegraną w każdej kategorii, która nie była związana z kosmosem, nauką ani ekstremalnie specyficznym pop-punkiem z początku XXI wieku.

Kiedy nadeszła kolej na „Eksplorację kosmosu”, reszta baru zaczęła jęczeć.

Wyprostowałem się.

Podobnie jak facet przy sąsiednim stoliku.

Prowadzący przeczytał pierwsze pytanie o systemy nawigacyjne z czasów Apollo, a moja ręka poruszyła się w tym samym momencie. Nasze zespoły przesłały tę samą odpowiedź, to samo sformułowanie, ten sam mały rysunek modułu dowodzenia w rogu.

Po skończonej rundzie pochylił się, uśmiechnął i powiedział: „Dobra, muszę wiedzieć – czy jesteś po prostu kosmicznym maniakiem, czy to naprawdę twoja bajka?”

„Oba” – odpowiedziałem. „Jestem Emily. Projektuję komponenty satelitów dla laboratorium badawczego”.

Jego oczy rozbłysły. „Jestem Nathan. Konsultant ds. lotnictwa i kosmonautyki. Pomagam liniom lotniczym i firmom lotniczym udawać, że rozumieją prawa fizyki, podczas gdy tak naprawdę chcą tylko oszczędzać paliwo i zmieścić więcej miejsc”.

Resztę nocy spędziliśmy wymieniając się odpowiedziami i przypadkowo łącząc się w każdej kategorii naukowej, a nasze drużyny pół żartem, pół serio nazywały nas zdrajcami. To było łatwe, czego nie doświadczyłam od dawna. Kiedy zamknęliśmy zakładki, policzki bolały mnie od śmiechu.

Przez dwa lata wszystko było łatwe.

Gotowaliśmy razem w mojej maleńkiej kuchni, podskakując biodrami, mieszając sosy i kłócąc się o kąty wstawienia orbity. W weekendy wędrowaliśmy po szlakach tuż za miastem, zatrzymując się w punktach widokowych, by wskazywać konstelacje, nawet gdy zanieczyszczenie światłem ledwo pozwalało nam dostrzec najjaśniejsze gwiazdy. Oglądaliśmy filmy dokumentalne i co dziesięć minut je zatrzymywaliśmy, żeby sprawdzić jakieś fakty lub pokłócić się z narratorem.

Mieliśmy swój rytm. Wracałem z laboratorium i zostawiałem torbę przy drzwiach. Nathan stał przy kuchence, wciąż w koszuli z guzikami na guziki i podwiniętymi do łokci rękawami, i gadał o jakimś upartym kliencie, który uważał, że skrzydła sprawdzają się lepiej, jeśli „wyglądają bardziej aerodynamicznie”.

Nalewałem sobie mrożoną herbatę do kubka NASA i opowiadałem mu o problemach z zarządzaniem temperaturą lub symulacjach. Słuchał, zadawał dobre pytania, wytykał błędy w moim rozumowaniu, kiedy tego potrzebowałem. Robiłem to samo z jego raportami i slajdami.

Podobały nam się nie tylko nasze ciała; podobały nam się też nasze umysły. To było dla nas obojga ważne.

Następnie udał się na zjazd absolwentów szkoły średniej.

Wrócił z dwiema rzeczami: pudełkiem zdjęć z albumu szkolnego, które koniecznie chciał mi pokazać, oraz nową postacią w swoim życiu – Melissą.

„Polubiłbyś ją” – powiedział pierwszego wieczoru, przeglądając zdjęcia w telefonie. „Pracuje nad doktoratem z fizyki teoretycznej na Uniwersytecie Waszyngtońskim. Genialna, dość intensywna. W liceum jeździliśmy razem na targi naukowe. Zbudowała detektor cząstek z, powiedzmy, części zamiennych do mikrofalówki”.

„Brzmi… bezpiecznie” – powiedziałem, a on się roześmiał.

„Przyjdzie na quiz w przyszłym tygodniu” – dodał. „Opowiedziałem jej o Space Round”. Szturchnął mnie w ramię. „Zniszczysz ją”.

Gdyby tylko.

Melissa pojawiła się na quizie w za dużej uniwersyteckiej bluzie z kapturem i legginsach, z włosami spiętymi w niedbały kok, który jakimś cudem wciąż nadawał się na Instagram. Poruszała się, jakby pokój należał do niej – nie hałaśliwie, ale cicho i beztrosko, jak ktoś, kto nigdy nie musiał dwa razy prosić o uwagę.

„Ty pewnie jesteś Emily” – powiedziała, wślizgując się do boksu naprzeciwko mnie, jakbyśmy już byli w połowie rozmowy. „Nathan tyle mi o tobie opowiadał. Dziewczyna z satelity, prawda?”

„Inżynier” – powiedziałem lekko. „Pracuję w laboratorium w Redmond, głównie nad projektowaniem termicznym i konstrukcyjnym”.

„No tak” – powiedziała, jakby odkładała to do szuflady z napisem „Niezbyt imponujące”. „Właśnie tonę w kwantowej teorii pola, więc miło porozmawiać z kimś, kto naprawdę zajmuje się sprzętem”.

Zabrzmiało to jak komplement. A może rzeczywiście taki był zamysł.

Na początku próbowałem ją polubić.

Była inteligentna. To nie było udawanie. Potrafiła wyjaśniać skomplikowane koncepcje bez notatek, recytowała równania z taką łatwością, z jaką ja zapamiętywałem numery telefonów. Mówiła szybko, słowa przeplatały się, przechodząc od fizyki do polityki, a potem do najnowszego recenzowanego bełkotu w jakimś czasopiśmie.

Zadawałem pytania, bo byłem szczerze zainteresowany. Lubię się uczyć, a fizyka teoretyczna to dziedzina, w której wiem wystarczająco dużo, żeby śledzić rozmowę, ale nie na tyle, żeby się nudzić.

Ale za każdym razem, gdy mi odpowiadała, jej ton się zmieniał. Zwalniała tempo i przesadnie gestykulowała, jakby tłumaczyła dziecku algebrę.

„Okej, wyobraź sobie, że jesteś na placu zabaw” – powiedziała kiedyś, omawiając ze mną prostą analogię dotyczącą splątania kwantowego, którą słyszałam już pięćdziesiąt razy.

Skinąłem głową, chociaż mogłem narysować wektory stanu z pamięci.

Potem zwróciła się do Nathana i, nie zniżając głosu, powiedziała: „Czyż to nie było urocze, jak Emily próbowała zrozumieć ten tekst, który jej wysłałam? Uwielbiam, jaka ona jest ciekawa”.

Nathan zaśmiał się, wcale nie złośliwie. „Jest mądrzejsza, niż ci się wydaje” – powiedział.

„Och, jestem pewna” – odpowiedziała Melissa, uśmiechając się do mnie, jakby głaskała psa. „Ciekawość to osobna forma inteligencji”.

Na początku było subtelnie. Tu przechylenie głowy, tam delikatne przeprosiny.

Pewnego wieczoru podczas kolacji, gdy rozmowa zeszła na temat jej badań, zaczęła opowiadać historię o seminarium, które prowadziła.

„Przepraszam” – powiedziała, zwracając się do mnie. „Zawsze zapominam, że nie każdy chce rozmawiać o chaosie kwantowym dla zabawy. Chyba cię nudzę tymi mądrymi ludźmi”.

„Nic mi nie jest” – powiedziałem, wbijając nóż w sałatkę.

Nathan nic nie powiedział. Wziął łyk piwa i zmienił temat.

Te małe rzeczy się kumulują.

Zaczęła nazywać mnie „technikiem laboratoryjnym” zamiast inżynierem. Na początku ją poprawiałem. Potem zdałem sobie sprawę, że za każdym razem, gdy to robiłem, uśmiechała się i mówiła: „O, racja! Zajmujesz się też trochę projektowaniem, prawda?”.

„Niewielkie prace projektowe” obejmowały najwyraźniej analizę awarii magistrali satelitarnej wartej wiele milionów dolarów.

Pierwszy raz coś naprawdę we mnie pękło, to wieczór quizu — ten, który powinien być rundą zwycięstwa.

Kategoria znów brzmiała: Eksploracja Kosmosu. Cały nasz stół spojrzał na mnie.

Bez wahania odpowiadałem na każde pytanie. Konkretne daty startów, nazwy misji, ciekawostki telemetryczne, o których nikt nie miał prawa wiedzieć poza ściśle określonym zakątkiem internetu. Nathan notował moje odpowiedzi, przybijając mi piątkę po każdej.

Wygraliśmy rundę o milę.

„Wow” – powiedziała Melissa, powoli klaszcząc. „Jesteś jak mała encyklopedia”.

„To dosłownie jej praca” – powiedział Nathan z uśmiechem.

„Jasne” – powiedziała. „Chodzi mi tylko o to… że niektórzy ludzie są naprawdę dobrzy w zapamiętywaniu faktów. To umiejętność. Nie zawsze przekłada się to na głębsze zrozumienie, ale…”

Wzruszyła ramionami.

„Okej, auć” – powiedziałam, starając się, żeby mój głos brzmiał lekko.

„Nie, nie” – powiedziała szybko. „Nie chciałam tego obrazić. Myślę, że przypominanie sobie jest ważne. To po prostu… różni się od faktycznego studiowania teorii. Rozumiesz?”

Przy stole zapadła niezręczna cisza, podczas której wszyscy udawali, że nie słyszeli tego, co na pewno słyszeli.

Nathan zaśmiał się i szturchnął mnie. „Może powinniśmy dać szansę innym drużynom w przyszłym tygodniu” – zażartował. „Jesteś w tym za dobry”.

To zdanie utkwiło mi w mózgu niczym odłamki.

Może powinniśmy dać szansę innym drużynom.

Samo w sobie to nic nie znaczyło. W połączeniu ze wszystkim innym, to był pierwszy raz, kiedy usłyszałem w jego głosie zgodę, gdy Melissa mnie nie doceniła.

Potem schemat się zmienił.

Kiedy zepsuł nam się router w domu i kucałem pod konsolą, śledząc kable i sprawdzając ustawienia, Nathan stał nade mną.

„Jesteś pewien, że wiesz, co robisz?” – zapytał. „Może po prostu zadzwoń do pomocy technicznej”.

„Dosłownie pomogłem zaprojektować topologię sieci dla naszego ośrodka testowego” – powiedziałem. „Myślę, że poradzę sobie z domowym routerem”.

„Tylko mówię” – dodał, unosząc ręce. „Czasami ma się szczęście z takimi rzeczami”.

Naprawiłem to w osiem minut.

Kiedy poprosił mnie o przejrzenie skryptów w Pythonie do modeli symulacyjnych jednego z jego klientów, spędziłem sobotnie popołudnie na porządkowaniu kodu, optymalizacji kilku pętli i restrukturyzacji przetwarzania danych. Podziękował mi, pocałował mnie w policzek, a potem – jeszcze w tym samym tygodniu – mimochodem wspomniał, że wysłał skrypty Melissie „tylko po to, żeby ktoś inny mógł się z nimi zapoznać”.

„Powiedziała, że ​​było kilka błędów” – powiedział mi, gdy zamawiałem jedzenie na wynos.

„Gdzie?” zapytałem.

„Nie wiem” – powiedział. „Właśnie powiedziała coś o twoim podejściu, że jest… praktyczne, ale może nie tak rygorystyczne, jak mogłoby być”.

Otworzyłem kod i przejrzałem go linijka po linijce. Żadnych błędów. Po prostu bardzo czysty i wydajny skrypt.

Nic nie powiedziałem.

Chciałbym, żeby tak było.

Zamiast tego pozwoliłem, by uraza narastała.

Punktem kulminacyjnym była impreza firmowa Nathana.

To było jedno z tych wydarzeń, które próbowały być jednocześnie swobodne i ekskluzywne: dach w centrum miasta, girlanda świateł zygzakiem biegnąca nad tarasem, serwetki koktajlowe z nadrukowanym logo firmy w kolorze granatowym i czerwonym. Ktoś powiesił na jednej z balustrad pełnowymiarową flagę amerykańską „dla klimatu” i ustawił przed nią lampę pierścieniową do selfie.

Rozmawiałem z szefem Nathana o układach napędowych, ciesząc się tą rzadką chwilą, kiedy traktowano mnie jak profesjonalistę, a nie jak kogoś, kto jest dla mnie kimś ważnym. Przeczytał jeden z moich artykułów na temat zarządzania temperaturą w autobusach satelitarnych i zadał przemyślane pytania. Poczułem się zauważony.

Wtedy Melissa podeszła z kieliszkiem wina w dłoni.

„Hej” – powiedziała, dotykając ramienia Nathana, zanim zwróciła się do jego szefa. „Och, poznałeś Emily!” Jej głos zmienił się w ten radosny, performatywny ton. „To dziewczyna Nathana. Pracuje jako technik laboratoryjny gdzieś w Redmond”.

Jego szef lekko zmarszczył brwi. „Myślałem, że to ty jesteś inżynierem, który napisał tę pracę o zarządzaniu temperaturą” – powiedział do mnie. „Tę, którą nasz zespół rozdawał w zeszłym kwartale?”

„To ja” – powiedziałem. „Ja…”

„Och!” Melissa zaśmiała się na tyle głośno, że rozmowy w pobliżu nagle ucichły. „To musi być ktoś inny o takim samym imieniu. Matematyka w tym arkuszu jest dość zaawansowana”. Odwróciła się do szefa Nathana. „No wiesz, bez urazy. Emily ma świetne ręce”.

Ścisnęło mnie w gardle.

„Właściwie” – powiedziałem powoli – „ten dokument jest mój. Mogę sprawdzić DOI, jeśli chcesz”.

Ale Melissa już wzięła Nathana pod rękę i naprowadziła go na inną rozmowę, jakby uznała, że ​​ta chwila już się spełniła.

W drodze do domu, gdy Nathan odchrząknął, a przed jego twarzą migały światła miasta.

„Melissa się o nas martwi” – ​​powiedział.

Wpatrywałem się w przejeżdżający ruch uliczny. „A o nas jak?”

„Uważa, że ​​związki układają się lepiej, gdy ludzie są intelektualnie równi” – powiedział ostrożnie. „Ona po prostu… martwi się, że na dłuższą metę możemy nie być tak kompatybilni, jak nam się wydaje”.

Przygryzłem wewnętrzną stronę policzka. „A na jakim właściwie poziomie jestem?”

Zatrzymał się.

„Zauważyła, że ​​masz trudności z abstrakcyjnymi koncepcjami” – powiedział w końcu – „i że bardziej polegasz na praktyce. Zwróciła uwagę na kilka istotnych kwestii, mówiąc, że nasze rozmowy są dość… powierzchowne”.

Wszystko we mnie znieruchomiało.

Poprzedni tydzień spędziliśmy na spieraniu się o etyczne implikacje wysłania ludzkiej świadomości na Marsa w postaci danych, a nie ciał. Na mojej tablicy narysowaliśmy diagramy eksperymentów myślowych. Siedzieliśmy do drugiej w nocy, bo żadne z nas nie chciało porzucić tematu.

„Powierzchnia” – powtórzyłem.

Skrzywił się. „To nie moje słowa. Ja tylko… przekazuję.”

„Ale zgadzasz się”, powiedziałem. „Ciągle powtarzasz, że miała rację”.

Zawahał się, a to powiedziało mi więcej, niż mogłaby powiedzieć jakakolwiek odpowiedź.

„Myślę” – powiedział powoli – „że czasami dostrzega w ludziach rzeczy, których oni sami nie dostrzegają. Jest bardzo spostrzegawcza”.

Gorąco pełzło mi po karku. Chęć krzyku, rzucenia czymś, poderwania wszystkich kartek, jakie kiedykolwiek napisałam, i przypięcia ich do jego czoła, walczyła z chłodniejszym, ostrzejszym instynktem.

W tym momencie uświadomiłam sobie, że jeśli się zdenerwuję, podniosę głos, zażądam, żeby mnie bronił, Melissa wygra podwójnie. Będzie spokojną, racjonalną obserwatorką, podczas gdy ja będę odgrywać rolę emocjonalnej, reaktywnej dziewczyny, która „nie radzi sobie z krytyką”.

Zrobiłem więc coś, co zaskoczyło nawet mnie.

Upuściłem to.

No, przynajmniej na głos.

„Dobrze” – powiedziałem. „Skoro tak myślisz”.

Wewnątrz zaczęły się kręcić koła zębate.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Ciasto z ciasteczkami czekoladowymi

ChocolateChip Cookie Pie to rozkoszne połączenie dwóch klasycznych deserów — lepkiego, czekoladowego ciasteczka i maślanego spodu ciasta. Ten deser jest ...

Rak trzustki: dwa wczesne objawy często śmiertelnego nowotworu

12 tygodni. Tyle wystarczyło, by rak zgłosići – jedna z najgroźniejszych form raka na świecie – zabił mojego ojca. Nie ...

Co oznacza drętwienie dłoni? Zwróć uwagę na objawy, które mu towarzyszą.

Często zaczyna się dyskretnie. Mrowienie w dłoni, lekkie drętwienie palca po przebudzeniu lub podczas spotkania. Potrząsamy nim, poruszamy nim i ...

Jedna łyżka wystarczy, by zakwitło tak wiele kwiatów – sekret piękna Twoich roślin

Jedna łyżka wystarczy, by zakwitło tak wiele kwiatów – sekret piękna Twoich roślin Wprowadzenie Marzysz o bujnie kwitnących roślinach, które ...

Leave a Comment