Poranki w Blue Springs zawsze zaczynają się tak samo. Budzę się o świcie, kiedy większość moich sąsiadów jeszcze śpi. W wieku siedemdziesięciu ośmiu lat docenia się każdy nowy dzień jako dar. Szczerze mówiąc, niektóre dni są jak gehenna, zwłaszcza gdy stawy bolą mnie tak bardzo, że nawet wyjście do łazienki staje się wyczynem.
Mój mały domek przy Maplewood Avenue nie jest już taki jak kiedyś. Tapeta w salonie wyblakła przez trzydzieści lat, a drewniane schody na werandzie skrzypią coraz głośniej każdej wiosny. George, mój mąż, zawsze miał je naprawić, ale nie zdążył, zanim dostał zawału. Minęło osiem lat, a ja wciąż rozmawiam z nim czasami rano, przekazując mu nowiny, jakby właśnie wyszedł do ogrodu i miał wkrótce wrócić. To dom, w którym dorastały moje dzieci, Wesley i Thelma. Wszystko tutaj pamięta ich małe kroczki, ich śmiech i ich kłótnie. Teraz wydaje się, jakby te szczęśliwe, hałaśliwe dni nigdy nie miały miejsca.
Thelma przychodzi raz w miesiącu, zawsze w pośpiechu, zawsze zerkając na zegarek. Wesley pojawia się częściej, ale tylko wtedy, gdy czegoś potrzebuje – zazwyczaj pieniędzy albo podpisu na jakichś papierach. Za każdym razem obiecuje, że wkrótce odda, ale przez piętnaście lat nigdy nie spłacił długu.
Dziś jest środa, dzień, w którym zazwyczaj piekę ciasto z jagodami. Nie dla mnie – nie mogę tyle zjeść sama. To dla Reeda, mojego wnuka. Jedynego w rodzinie, który odwiedza mnie bez ukrytych intencji. Przychodzi tylko po to, żeby spędzić czas ze swoją starą babcią, napić się herbaty, porozmawiać o sprawach studenckich. Słyszę trzask bramy i wiem, że to on. Reed ma dziwny chód – lekki, ale trochę niezgrabny – jakby jeszcze nie przyzwyczaił się do swojego wysokiego wzrostu. Odziedziczył go po dziadku.
„Babciu Edith” – jego głos dobiega z progu. „Czuję zapach specjalnego ciasta”.
„Jasne, że tak” – mówię z uśmiechem, wycierając ręce w fartuch. „Wejdź. Temperatura jest akurat odpowiednia”.
Reed pochyla się, żeby mnie przytulić. Teraz muszę odchylić głowę do tyłu, żeby zobaczyć jego twarz. Dziwne. Kiedy on tak urósł?
„Jak idzie w szkole?” – pytam, sadzając go przy kuchennym stole.
„Wciąż mam problemy z matematyką na poziomie zaawansowanym. Na ostatnim egzaminie dostałem piątkę” – mówi z dumą Reed, zajadając się ciastem. „Profesor Duval poprosił mnie nawet o pracę nad projektem badawczym”.
„Zawsze wiedziałam, że jesteś mądry”. Nalewam mu herbatę. „Twój dziadek byłby z ciebie dumny”.
Reed milczy przez chwilę, wpatrując się w okno na starą jabłoń. Wiem, co myśli. George nauczył go się na nią wspinać, kiedy miał zaledwie siedem lat. Wesley krzyczał, że nic dobrego z tego nie wyjdzie temu dzieciakowi. A George tylko się roześmiał. „Chłopak musi umieć upaść i wstać”.
„Babciu, zdecydowałaś już, co założysz w piątek?” – pyta nagle Reed, wracając do ciasta.
„Piątek?” Patrzę na niego zdziwiona. „Co będzie w piątek?”
Reed zastyga w bezruchu z widelcem w górze. Na jego twarzy pojawia się dziwny wyraz, mieszanka zaskoczenia i konsternacji. „Kolacja. Tata i mama obchodzą rocznicę ślubu. Trzydzieści lat. Mają rezerwację w Willow Creek. Tata ci nie mówił?”
Powoli siadam naprzeciwko niego, czując w sobie coś chłodnego. Trzydzieści lat małżeństwa mojego syna to ważna data. Oczywiście, że powinni świętować. Ale dlaczego słyszę o tym od wnuka, a nie od samego Wesleya?
„Może miał zamiar zadzwonić” – odpowiadam, starając się mówić lekkim tonem. „Znasz swojego ojca – zawsze odkłada wszystko na ostatnią chwilę”.
Reed wygląda na zakłopotanego, dziobiąc widelcem resztki ciasta. „Chyba tak” – zgadza się bez większego przekonania.
Przechodzimy do innych tematów. Reed opowiada o swoich planach na lato, o dziewczynie o imieniu Audrey, którą poznał w bibliotece. Słucham, kiwam głową, zadaję pytania, ale moje myśli wciąż wracają do tej kolacji. Dlaczego Wesley nie zadzwonił? Czy on naprawdę planuje świętować beze mnie?
Kiedy Reed wychodzi, obiecując wpaść na weekend, długo stoję przy oknie, wpatrując się w pustą ulicę. W domu po drugiej stronie ulicy pani Fletcher, w moim wieku, bawi się z wnukami. Jej córka przychodzi w każdą środę z dziećmi. Hałasują, biegają po podwórku, a stara Beatrice promienieje szczęściem. Chciałabym, żeby moje dzieci też tam były.
Dzwoni telefon, przerywając moje myśli. Od razu rozpoznaję numer Wesleya.
„Mamo, to ja” – w jego głosie słychać lekkie napięcie.
„Cześć, kochanie” – odpowiadam, starając się brzmieć normalnie. „Jak się masz?”
„Nic mi nie jest. Słuchaj, dzwonię w sprawie piątku…”
„Więc jednak miałeś mnie zapytać”. Ogarnia mnie ciepło. Może niesłusznie myślałam o nich źle. Może po prostu biegali w kółko i nie dali mi wystarczająco dużo czasu.
„Cora i ja planowaliśmy małą kolację rocznicową” – kontynuuje Wesley. „Ale niestety będziemy musieli odwołać. Cora złapała jakiegoś wirusa – gorączkę, i tyle. Lekarz powiedział, że musi zostać w domu przez co najmniej tydzień”.
„Och, szkoda”. Jestem szczerze zasmucona, choć w jego głosie jest coś, co mnie niepokoi. „Czy mogę w czymś pomóc? Mogę przynieść bulion z kurczaka albo…”
„Nie, nie, w porządku” – przerywa pospiesznie Wesley. „Mamy wszystko. Chciałem tylko dać ci znać. Przełożymy wizytę na inny dzień, kiedy Cora poczuje się lepiej. Na pewno do ciebie zadzwonimy”.
„Oczywiście, kochanie. Przekaż jej ode mnie najserdeczniejsze życzenia szybkiego powrotu do zdrowia.”
„Zadzwonię. Dobrze, mamo, muszę lecieć. Zadzwonię później.”
Rozłącza się, zanim zdążę cokolwiek powiedzieć. Rozmowa pozostawia po sobie dziwny posmak. Coś jest nie tak, ale nie potrafię zrozumieć co.
Resztę dnia spędzam przeglądając stare albumy ze zdjęciami. Oto Wesley w wieku pięciu lat z wybitym przednim zębem i dumnym uśmiechem. Oto Thelma na swoim pierwszym rowerze. George uczy ich pływać w jeziorze. Wigilijne kolacje, kiedy wszyscy się spotykaliśmy. Kiedy to się wszystko zmieniło? Kiedy moje dzieci stały się takie odległe?
Tego wieczoru dzwonię do Thelmy, od niechcenia pytając o Corę. Ku mojemu zaskoczeniu, ona nic nie wie o chorobie mojej synowej.
„Mamo, mam dużo do zrobienia w sklepie przed weekendem” – mówi niecierpliwie. „Jeśli chcesz wiedzieć o Corze, zadzwoń do Wesleya”.
„Ale przyjeżdżasz na ich rocznicę w piątek, prawda?” – pytam ostrożnie.
Pauza po drugiej stronie linii jest zbyt długa.
„Och, o to ci chodzi. Tak… jasne” – odpowiada w końcu Thelma. „Słuchaj, naprawdę muszę iść. Porozmawiamy później”.
A potem znów krótkie sygnały dźwiękowe.
Wpatruję się w telefon, czując narastający we mnie niepokój. Oboje coś ukrywają.
W czwartek rano idę do lokalnego supermarketu. Nie tyle potrzebuję zakupów, co rozprostowania nóg i oczyszczenia głowy. W dziale warzywnym spotykam Doris Simmons, starą znajomą, która pracuje w tej samej kwiaciarni co Thelma.
„Edith, minęło sporo czasu” – wykrzykuje, przytulając mnie. „Jak się czujesz?”
„Nieźle jak na mój wiek” – uśmiecham się. „Wciąż pracujesz z Thelmą?”


Yo Make również polubił
Zawsze wyrzucałem korek wlewu oleju: kolega powiedział mi, do czego on tak naprawdę jest potrzebny
Chrupiące Kartoffelbällchen – Idealne na Każdą Okazję
Orchidea, silne korzenie i obfite kwiaty, jeśli je masz: o tym nikt nie myśli
Woda z nasionami chia – prosty napój, wielkie korzyści