„Oczywiście, że tak. Tylko jutro mam wolne. Thelma bierze dziś wieczór na rodzinną uroczystość. Słyszałam, że trzydzieści lat to ważna data”.
Kiwam głową, próbując ukryć zmieszanie. Więc kolacja nie została odwołana. Więc Wesley mnie okłamał. Ale dlaczego?
Kiedy wracam do domu, długo siedzę na krześle, próbując zrozumieć, co się dzieje. Może szykują mi niespodziankę. Ale po co te kłamstwa o chorobie Cory? I dlaczego Thelma zachowywała się tak dziwnie?
Telefon dzwoni ponownie, ale to nie Wesley ani Thelma. To Reed.
„Babciu, zapomniałam zapytać. Widziałaś mój niebieski notes? Chyba go u ciebie ostatnio zostawiłam.”
„Pokaż mi”. Wchodzę do salonu, gdzie zazwyczaj siedzi Reed. Nie widzę go. „Może jest w kuchni”.
Podczas gdy szukam, Reed nie przestaje mówić. „Jeśli znajdziesz, możesz dać to tacie jutro? On cię odbierze, prawda?”
Zamieram z telefonem przy uchu. „Odbierzesz mnie?”
„No tak… na kolację w Willow Creek. Mogę wpaść, jeśli chcesz, ale mam zajęcia do szóstej. Obawiam się, że spóźnię się na start.”
Ściskam telefon mocniej. „Reed, kochanie, chyba jesteś zdezorientowany. Twój tata powiedział mi, że kolacja została odwołana. Cora jest chora”.
Reed milczy przez długi czas. Zbyt długo.
„Reed” – wołam. „Jesteś tam?”
„Babciu, ja… nie rozumiem. Tata dzwonił do mnie godzinę temu i pytał, czy mogę być w restauracji o siódmej. Nikt niczego nie odwołał.”
Powoli zapadam się w kanapę. Więc tak to jest. Po prostu zrezygnowałem z wieczoru. Mój własny syn mnie okłamał, żebym nie przyszedł na rodzinną uroczystość.
„Babciu, wszystko w porządku?” W głosie Reeda słychać zaniepokojenie.
„Tak, kochanie. Nic mi nie jest”. Staram się mówić normalnym głosem. „Musiałam coś źle zrozumieć. Wiesz, w moim wieku człowiek czasem się gubi. Jestem pewna, że to jakieś nieporozumienie”.
„Chcesz, żebym zadzwonił do taty i się dowiedział?”
„Nie” – odpowiadam pospiesznie. „Nie ma potrzeby. Porozmawiam z nim sama. Nie martw się.”
Po rozmowie długo siedzę w milczeniu, patrząc na zdjęcie nas wszystkich razem – ja, George, dzieciaki – szczęśliwi, uśmiechnięci. Kiedy wszystko poszło nie tak? Kiedy stałam się dla nich ciężarem? Lepiej zostawić w domu niż zabrać na rodzinną imprezę.
We mnie narastają uraza i gorycz, ale zmuszam się do głębokiego oddechu. Teraz nie czas na łzy. Teraz czas na myślenie. Jeśli moje dzieci nie chcą mnie na zjeździe rodzinnym, to stałam się dla nich kimś obcym i muszę zrozumieć dlaczego.
Podchodzę do szafy, w której trzymam stare listy i dokumenty. Wśród nich są testament George’a, polisa ubezpieczeniowa i akt własności domu. Wesley kilkakrotnie sugerował, że powinnam przepisać na niego dom. „Dla twojego bezpieczeństwa, mamo”. Thelma zasugerowała, żebym go sprzedała i przeniosła do domu opieki. „Zaopiekują się tobą lepiej niż my”. Zawsze odmawiałam, czując, że za tymi sugestiami kryje się coś jeszcze. Teraz chyba zaczynam rozumieć, co to takiego.
Wieczorem dzwoni telefon. Tym razem to Cora, moja synowa. Jej głos brzmi radośnie i energicznie – jak na kogoś z wysoką gorączką i leżącego w łóżku.
„Edith, kochanie, jak się masz? Wesley mówił, że dzwonił do ciebie w piątek”.
„Tak. Powiedział, że jesteś chory i że odwołali kolację” – odpowiadam spokojnie.
„Zgadza się” – potwierdza Cora – zbyt pochopnie. „To okropny wirus. Po prostu zwalił mnie z nóg. Lekarz zalecił leżenie w łóżku przez co najmniej tydzień”.
„Mam nadzieję, że szybko poczujesz się lepiej” – mówię. „Pozdrów pozostałych”.
„Pozostali?” Słyszę napięcie w jej głosie.
„Tak. Thelma. Reed. Są zdenerwowani odwołanymi wakacjami, prawda?”
„Och… tak, oczywiście. Wszyscy są bardzo zdenerwowani. Ale nic na to nie poradzę. Zdrowie jest najważniejsze. No cóż, Edith, muszę wziąć leki. Poczuj się lepiej.”
Odkładam słuchawkę i patrzę przez okno na ciemniejące niebo. No cóż, teraz mam potwierdzenie. Planują kolację beze mnie. Nawet nie zadali sobie trudu, żeby wymyślić jakieś sensowne kłamstwo.
Wyciągam z szafy ciemnoniebieską sukienkę, której nie nosiłam od pogrzebu George’a. Przymierzam ją przed lustrem. Nadal leży dobrze, mimo że schudłam przez lata. Jeśli moje dzieci myślą, że mogą mnie po prostu wykreślić ze swojego życia, to grubo się mylą. Edith Thornberry jeszcze nie powiedziała ostatniego słowa. A jutrzejszy wieczór zapowiada się ciekawie. Bardzo ciekawie.
Nie spałem całą noc. Nie z powodu bólu stawów, choć i ten był. Nie z powodu bezsenności, która często dotyka ludzi w moim wieku. Nie spałem, bo myśli o nadchodzącym dniu nie dawały mi zasnąć. Za każdym razem, gdy zamykałem oczy, widziałem twarze moich dzieci zgromadzonych wokół świątecznego stołu beze mnie – śmiejących się, wznoszących toasty, opowiadających sobie nawzajem, jakie mają szczęście, że na wieczór pozbyli się swojej starej matki.
Piątkowy poranek był pochmurny. Ciężkie chmury wisiały nad Blue Springs, jakby odzwierciedlając mój nastrój. Zaparzyłam herbatę, ale wystygła, nietknięta. Nie miałam ochoty jeść. Coś we mnie zdawało się zamarznąć, czekając na decyzję, której jeszcze nie podjęłam. Co zrobię dziś wieczorem? Czy zostanę w domu, tak jak zaplanowały moje dzieci, czy…
Mój wzrok pada na zdjęcie George’a na kominku. Patrzy na mnie z lekkim uśmiechem, przechylając głowę na bok – gest, który zawsze oznaczał, że ma coś ważnego do powiedzenia.
„Co byś zrobił, George?” – pytam go w myślach.
I prawie słyszę odpowiedź. Nie pozwól im podeptać twojej godności, Edith. Zasługujesz na coś lepszego.
Dzwoni telefon, wyrywając mnie z zamyślenia. To Wesley.
„Mamo, dzień dobry”. Jego głos brzmi podejrzanie wesoło. „Jak się czujesz?”
„W porządku” – odpowiadam. „Jak się czuje Cora? Czy czuje się lepiej?”
Zapada cisza. Prawie widzę, jak gorączkowo przypomina sobie wczorajsze kłamstwo.
„Nie, jest taka sama. Leży z gorączką. Lekarz powiedział, że to może potrwać chwilę.”
„Szkoda” – mówię z udawaną sympatią. „Myślałam, żeby jej upiec pasztecik z kurczakiem i przynieść. Nie ma to jak domowy posiłek na przeziębienie”.
„Nie, nie, nie musisz” – odpowiada pospiesznie Wesley. „Mamy wszystko, naprawdę. Dzwonię tylko, żeby zapytać, czy czegoś potrzebujesz. Może skończyły ci się leki”.
O, to tyle. Sprawdzam, czy wychodzę dziś wieczorem, upewniam się, że zostanę w domu, dopóki nie będą świętować beze mnie.
„Dzięki, synu. Mam wszystko” – odpowiadam. „Spędzę wieczór na czytaniu. Od dawna marzyłem o ponownym przeczytaniu Agathy Christie”.
„Świetny pomysł” – mówi Wesley z wyraźną ulgą. „Dobrze, mamo. Muszę iść do pracy. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, zadzwoń”.
Odkładam słuchawkę i patrzę na zegarek. Dziesiąta rano. Do kolacji zostało jeszcze sporo czasu – czasu, żeby pomyśleć o tym, jak doszło do tego punktu. Kiedy wszystko się zmieniło? Kiedy moje dzieci przestały się mną interesować? Kiedy z matki stałam się ciężarem?
Może zaczęło się po śmierci George’a. Wesley i Thelma przychodzili codziennie – pomagali przy pogrzebie, załatwiali papierkową robotę. Ale potem ich wizyty stały się coraz rzadsze. Najpierw raz w tygodniu, potem raz w miesiącu. Thelma zawsze się spieszyła, ciągle zerkając na zegarek. Wesley przychodził częściej, ale jego wizyty zazwyczaj zbiegały się z prośbami o pieniądze.
„Mamo, Cora ma urodziny. Chcę jej kupić naszyjnik, ale w tym miesiącu brakuje nam pieniędzy”.
„Mamo, mamy przeciekający dach. Potrzebujemy natychmiastowej naprawy, ale wszystkie pieniądze poszły na studia Reeda”.
„Mamo, zainwestowałem w obiecujący projekt, ale na razie musimy wziąć pożyczkę.”
Zawsze dawałem. Nie dlatego, że wierzyłem w jego opowieści – z biegiem lat stawały się coraz mniej wiarygodne – ale dlatego, że chciałem czuć, że mnie potrzebują, przynajmniej w ten sposób. Że przyszli do mnie, choćby tylko po pieniądze.
Wyciągam z szafy stary notes, w którym zapisałem wszystkie pożyczki Wesleya. Przez piętnaście lat zgromadziła się w nim pokaźna suma – pieniędzy, których nigdy nie odda, i oboje o tym wiemy.
Z Thelmą jest inaczej. Nie prosi o pieniądze wprost, ale za każdym razem, gdy idę do jej kwiaciarni, upiera się, żebym kupiła najdroższy bukiet. „Mamo, nie chcesz chyba, żeby ludzie myśleli, że nie stać mnie na porządne kwiaty dla mojej mamy, prawda?”. I kupuję – za każdym razem.
Potem była sprawa leków. Sześć miesięcy temu lekarz przepisał mi nowe tabletki na nadciśnienie. Drogie, ale skuteczne. Wesley zrobił z tego aferę.
„Mamo, oszalałaś? Czterysta dolarów miesięcznie za tabletki? To ruina. Poszukajmy tańszych alternatyw”.
Próbowałam wytłumaczyć, że inne leki na mnie nie działają, że mogę mieć alergię, ale nie chciał słuchać. Thelma go poparła. „Mamo, musisz być bardziej oszczędna. Wszyscy mamy wydatki”. I to od ludzi, którzy co roku wymieniali telefony komórkowe, jeździli na wakacje na Bahamy i chwalili się nowym samochodem.
Moje myśli przerywa dzwonek do drzwi. Na progu stoi Audrey, dziewczyna Reeda – słodka, nieśmiała dziewczyna z rudym kosmykiem włosów i piegami.
„Dzień dobry, pani Thornberry”. Nerwowo bawi się paskiem torebki. „Reed powiedział, że mógł tu zostawić swój notatnik”.
„Tak, kochanie. Wejdź.” Wpuściłem ją. „Właśnie miałem tego szukać. Napijesz się herbaty?”
Podczas gdy ja robię herbatę, Audrey rozgląda się po salonie i ogląda zdjęcia.
„Czy to Reed w dzieciństwie?” – pyta, wskazując na zdjęcie pięcioletniego chłopca trzymającego wędkę.
„Tak, jego pierwsza wyprawa na ryby z dziadkiem” – uśmiecham się, podając jej kubek. „Złapał taką malutką rybkę, a był tak dumny, jakby to był rekin”.
Audrey się śmieje i na moment dom znów wydaje się młody i żywy.
„Pani Thornberry” – mówi nagle – „Reed bardzo panią lubi. Ciągle o pani mówi – o pani historiach, o tym, jak nauczyła go pani piec ciasta”.
Czuję, jak łzy napływają mi do oczu, ale powstrzymuję je. „To dobry chłopak. Jedyny, który…” Waham się, nie chcąc mówić źle o moich dzieciach w obecności obcego człowieka. „Bardzo przypomina swojego dziadka”.
Audrey pomaga mi znaleźć notatnik Reeda. Okazuje się, że jest pod poduszką na kanapie. Wychodząc, nagle odwraca się w drzwiach.
„Do zobaczenia dziś wieczorem. Reed też mówił, że będziesz w Willow Creek.”
Uśmiecham się z wysiłkiem. „Zobaczymy. Trochę mnie boli głowa. Nie wiem, czy dam radę”.
Po wyjściu Audrey długo stoję przy oknie, patrząc, jak wsiada do samochodu i odjeżdża. Słodka dziewczyna. Szczera. Nie ma pojęcia, że nie zostałam zaproszona na zjazd rodzinny – że mój własny syn mnie okłamał, żebym nie przyjechała.
Decyzja zapada nagle. Patrzę na zegarek. Jest prawie druga po południu. Do kolacji zostało jeszcze pięć godzin – mnóstwo czasu, żeby się przygotować. Wyciągam granatową sukienkę, którą mierzyłam wczoraj. Nadal leży idealnie, mimo że schudłam przez lata. Buty na niskim obcasie, które miałam na sobie na ślubie Thelmy. Perłowy naszyjnik, który George dał mi na naszą trzydziestą rocznicę ślubu.
Nie zamierzam siedzieć w domu i użalać się nad sobą. Chcę zobaczyć na własne oczy, jak moje dzieci świętują beze mnie. Chcę mieć pewność, że to nie nieporozumienie, a świadomy wybór z ich strony.
O piątej łapię taksówkę. Kierowca, młody facet z tatuażami na rękach, patrzy na mnie ze zdziwieniem, kiedy podaję mu adres.
„Willow Creek? Naprawdę, babciu? Tam są ceny.”


Yo Make również polubił
Najszybszy sposób na pozbycie się pleśni silikonowej w prysznicu
Przepis na ciasto bez cukru i masła: bardzo zdrowe śniadanie
Ciasto Pijak
Posłańcy z nieba z tylko 3 składnikami, takimi jak babcine!