„Powinnaś była o tym pomyśleć, zanim odmówiłaś pomocy siostrze” – powiedziała moja matka, już się odwracając. „Godzina, Alexandro. Potem dzwonimy na policję i każemy cię wyprosić za wtargnięcie”.
Wyszli – wszyscy troje – zostawiając mnie skuloną na podłodze w sypialni, z pulsującym ramieniem, piekącą skórą głowy i rozpadającym się na kawałki światem. Nie miałam pieniędzy, żadnego miejsca, do którego mogłabym się udać, a rodzina właśnie się mnie wyrzekła z powodu zmiany sali weselnej.
Spakowałam się w oszołomieniu. Wszystko, co posiadałam, zmieściło się w dwóch walizkach i plecaku: ubrania, kosmetyki, kilka książek, laptop, zdjęcia ze studiów, certyfikaty i dyplomy. Całe moje życie sprowadziło się do toreb, które ledwo mogłam unieść.
Karta bankowa leżała w moim portfelu. Mogłem ją wziąć i spróbować wypłacić pieniądze, zanim do niej dotrą. Ale wiedziałem, że ojciec zgłosi jej kradzież i wniesie oskarżenie. Skończy się to kartoteką kryminalną, utratą pracy i zniweczeniem wszelkich szans na przyszłość. Więc zostawiłem ją na ladzie – razem z 17 000 dolarów marzeń.
Noc była zimna, kiedy po raz ostatni wychodziłem z tego domu. Listopad w Chicago jest bezlitosny, wiatr przeszywa cienkie kurtki. Stałem na chodniku z torbami i drżącymi rękami wyciągałem telefon.
Zadzwoniłam do mojej menedżerki biura, Angeli, z którą zawsze się dogadywałam. Odebrała po trzecim dzwonku, a jej głos był zaniepokojony, gdy przez łzy tłumaczyłam, że mam pilną sprawę rodzinną i nie mam dokąd pójść.
„Chodź do mnie” – powiedziała natychmiast. „Mam rozkładaną sofę. Zostań, ile potrzebujesz”.
Angela mieszkała w kawalerce w dzielnicy, którą uprzejmie nazywano „rozkwitającą”, co oznaczało przystępne ceny, bo regularnie słychać było syreny. Ale jej kanapa była wygodna, a kiedy pojawiałem się z zaczerwienionymi oczami i workami pod oczami, których ledwo mogłem unieść, nie zadawała zbyt wielu pytań.
„Rodzina to skomplikowana sprawa” – powiedziała tylko, podając mi koc i poduszkę. „Zostań, aż wszystko się ułoży”.
Spędziłem tydzień na tej kanapie – chodząc do pracy w ciągu dnia i gapiąc się w sufit nocą. Angela była miła, ale wiedziałem, że nie mogę tam zostać na zawsze. Potrzebowałem planu.
Firma księgowa, w której pracowałem, była mała – zatrudniała zaledwie piętnastu pracowników – ale obsługiwaliśmy księgowość dużych klientów. Byłem dobry w swojej pracy: skrupulatny i dbałem o szczegóły, potrafiłem dostrzegać rozbieżności, których inni nie dostrzegali. Mój przełożony zasugerował, że powinienem rozważyć zdobycie licencji biegłego rewidenta i awans na stanowisko starszego analityka, ale „ostatecznie” nie pozwoliłoby mi teraz płacić rachunków. Potrzebowałem pieniędzy, i to szybko.
Pomysł zrodził się podczas wyjątkowo żmudnego audytu. Przeglądałem konta wydatków, odnotowywałem prawidłowości, śledziłem wydatki. Liczby zawsze miały dla mnie sens, w sposób, w jaki ludzie nigdy go nie mieli. Logiczne. Przewidywalne. Uczciwe.
Zaczęłam się uczyć. Każdego wieczoru po pracy. W każdy weekend. Zakopywałam się w materiałach do egzaminu CPA. Nie było mnie stać na drogie kursy przygotowawcze, więc korzystałam z darmowych źródeł online, wypożyczałam podręczniki z biblioteki, robiłam fiszki, które pokrywały każdą powierzchnię mieszkania Angeli.
„Jesteś opętany” – zażartowała pewnego sobotniego poranka, zastając mnie o szóstej rano przy kuchennym stole otoczonego papierami
„Jestem zdeterminowany” – poprawiłem.
Trzy miesiące później zdałem egzamin. Zdałem wszystkie cztery części za pierwszym podejściem.
Wspólnik zarządzający w mojej firmie wezwał mnie do swojego biura dzień po tym, jak ogłoszono moje wyniki. „Jestem pod wrażeniem” – powiedział, odchylając się w skórzanym fotelu. „Większość ludzi podejmuje wiele prób. Tobie udało się to za jednym zamachem, pracując na pełen etat”.
„Byłem zmotywowany” – powiedziałem po prostu.
„Rozumiem. Co byś powiedział na awans? Właśnie otworzyło się stanowisko starszego analityka. Podwyżka o trzydzieści tysięcy, lepsze benefity, własne biuro”.
Zgodziłam się, zanim dokończył zdanie. Awans zmienił wszystko. Nagle mogłam sobie pozwolić na własne mieszkanie – nic wyszukanego, ale moje. Kawalerkę w tej samej dzielnicy co Angela, z łóżkiem Murphy’ego, maleńką kuchnią i oknami wychodzącymi na alejkę. Ale była moja. Pomalowałam ściany na delikatny błękit, powiesiłam zasłony, które znalazłam w sklepie z używanymi rzeczami i starannie ułożyłam swoje skromne rzeczy.
Nie skontaktowałam się z rodziną. Wyraźnie przedstawili swoje stanowisko. Ale plotkami krążyły mi po głowie, że ślub Jasmine był spektakularny – ostatecznie trzysta gości, odnowiona sala balowa, dziesięciopiętrowy tort, zespół, który kiedyś supportował słynną gwiazdę popu. Moja mama podobno płakała podczas ceremonii. Toast mojego ojca wychwalał Jasmine jako jego idealną córkę. Zastanawiałam się, czy w ogóle zauważyli moją nieobecność na zdjęciach.
Praca stała się moim azylem. Przyjmowałem dodatkowych klientów, zgłaszałem się na ochotnika do projektów, których inni unikali, pracowałem do późnych godzin nocnych i wczesnych poranków. Dyrektor zarządzający to zauważył. Sześć miesięcy po awansie wezwał mnie ponownie.
„Alexandro, mam propozycję. Jeden z naszych największych klientów – Henderson Technology – jest niezadowolony z zarządzania finansami. Rozwijają się, mają duży potencjał, ale ich księgi rachunkowe są w rozsypce. Potrzebują kogoś, kto zajmie się audytem, wdroży odpowiednie systemy i potencjalnie pozostanie na stanowisku dyrektora finansowego. To umowa na dziewięć miesięcy, ale pensja jest znacznie wyższa niż ta, którą tu zarabiasz. Zainteresowana?”
Tak było. Henderson Technology to startup, który niedawno pozyskał duże finansowanie od kapitału wysokiego ryzyka i był na dobrej drodze do wejścia na giełdę w ciągu pięciu lat. Wejście na rynek takiej firmy od samego początku mogło być przełomowe dla mojej kariery.
Rozmowa z prezesem Henderson, Maxwellem Wrightem, trwała trzy godziny. Był młody – miał niewiele ponad trzydzieści lat – i błyskotliwy w tym intensywnym stylu, typowym dla założycieli firm technologicznych. Zbudował firmę od zera, tworząc oprogramowanie, które zrewolucjonizowało zarządzanie łańcuchem dostaw, ale finanse nie były jego mocną stroną.
„Potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać” – powiedział wprost. „Kogoś, kto nie będzie mnie okradał, zawyżał wydatków ani się obijał. Mój poprzedni doradca finansowy omal nas nie doprowadził do bankructwa przez swoją niekompetencję”.
„Nic z tego nie zrobię” – obiecałem.
„Udowodnij to. Daję ci dwa tygodnie na zbadanie naszej pełnej historii finansowej. Znajdź wszystko, co jest nie tak. Przedstaw mi plan naprawy. Potem porozmawiamy o sytuacji.”
Przez te dwa tygodnie pracowałem po szesnaście godzin dziennie. Księgi Hendersona były katastrofą – plątaniną niezaksięgowanych wydatków, brakujących paragonów i kategoryzacji, która nie miała logicznego sensu. Ale rozplątałem to, stworzyłem arkusze kalkulacyjne, w których każdy problem był oznaczony kolorem, i przedstawiłem Maxwellowi pięćdziesięciostronicowy raport szczegółowo opisujący, ile dokładnie pieniędzy zostało zmarnowanych i jak temu zapobiec.
Zatrudnił mnie od razu. Moja pensja wzrosła dwukrotnie.
Pracowałem w Henderson przez dziewięć miesięcy, dokładnie tak, jak napisano w umowie. W tym czasie zrestrukturyzowałem cały dział finansowy, wdrożyłem nowe systemy oprogramowania i zaoszczędziłem firmie ponad dwa miliony dolarów, wychwytując nieefektywne rozwiązania i renegocjując umowy z dostawcami. Maxwell był zachwycony. Kiedy moja umowa wygasła, zaproponował mi stałe stanowisko dyrektora finansowego. Miałem dwadzieścia pięć lat, zarabiałem więcej, niż kiedykolwiek sobie wyobrażałem – i byłem dobry w swojej pracy. Naprawdę dobry.
Ale chciałem więcej.
Pomysł kiełkował powoli. Podczas mojej pracy w Henderson widziałem, ile pieniędzy zarabiają firmy venture capital, wcześnie identyfikując obiecujące startupy. Inwestorzy poświęcali piętnaście minut na przeglądanie naszych ksiąg rachunkowych, zanim wypisali czeki na miliony. Nie byli mądrzejsi ode mnie. Po prostu mieli więcej kapitału i lepsze kontakty. Mógłbym robić to samo, co oni. Mógłbym założyć własną firmę inwestycyjną.
To było szaleństwo. Nie miałem żadnych powiązań w świecie venture capital, żadnej bogatej rodziny, która by mnie wspierała, żadnego prestiżowego tytułu MBA. Miałem jedynie udokumentowane sukcesy, odbudowane konto oszczędnościowe z 12 000 dolarów, które zebrałem dzięki brutalnej dyscyplinie, i palącą potrzebę udowodnienia czegoś ludziom, którzy nigdy tego nie zobaczą.
Zacząłem od małej firmy – bardzo małej. Znalazłem maleńki startup, ledwie dwóch facetów z pomysłem, którzy stworzyli aplikację do śledzenia finansów osobistych. Ich prezentacja była amatorska, model biznesowy chwiejny, ale technologia, na której się opierali, była solidna. Zaoferowałem im 10 000 dolarów za 12% udziałów. Przyjęli ofertę.
Sześć miesięcy później duży bank kupił aplikację za osiem milionów dolarów. Mój udział: 960 000 dolarów.
Przelałem te pieniądze do kolejnej inwestycji, i kolejnej. Niektóre zakończyły się spektakularną porażką – tak naprawdę większość – ale kilka odniosło sukces na tyle duży, że zrekompensowało straty. Nauczyłem się czytać nie tylko liczby, ale i ludzi – aby rozpoznawać założycieli, którzy mieli motywację i elastyczność, by w razie potrzeby zmienić kierunek.
Trzy lata po tym, jak opuściłam rodzinny dom z dwiema walizkami, założyłam własną firmę venture capital – Lexi Pearson Capital – nazwaną na cześć wersji mnie, której nigdy nie chcieli poznać. Specjalizowaliśmy się w startupach technologicznych na wczesnym etapie rozwoju, prowadzonych przez kobiety – firmach pomijanych przez tradycyjne fundusze venture capital.
Pierwszy rok był brutalny. Pracowałam w przestrzeni coworkingowej, spotykałam się w kawiarniach, nosiłam te same trzy stroje zawodowe na zmianę. Ale moje inwestycje przynosiły zyski. Portfel rósł. W kręgach startupów rozeszła się wieść o młodej kobiecie, która naprawdę znała się na finansach i dawała szczere opinie zamiast pustych obietnic.
W drugim roku przeprowadziłam się do prawdziwego biura, zatrudniłam pierwszego pracownika i zaczęłam otrzymywać zaproszenia na spotkania z prezenterami jako panelistka. W trzecim roku zarządzałam funduszem o wartości pięćdziesięciu milionów dolarów, podzielonym między moje własne pieniądze i kapitał od inwestorów instytucjonalnych, którzy zaryzykowali, stawiając na mnie. W piątym roku Lexi Pearson Capital zarządzała trzystoma milionami dolarów w dwunastu udanych wyjściach z inwestycji i trzydziestu pięciu aktywnych spółkach portfelowych. Staliśmy się znani z tego, że znajdujemy nieoszlifowane diamenty – z tego, że byliśmy miejscem, do którego zgłaszali się założyciele z genialnymi pomysłami, ale niepasującymi do typowego schematu Doliny Krzemowej.
Kupiłem ten dom, bo mogłem – a ponieważ spędziłem pięć lat mieszkając w małych mieszkaniach z cienkimi ścianami i sąsiadami, którzy kłócili się o 3 nad ranem, pragnąłem przestrzeni, prywatności i czegoś pięknego, co należało by wyłącznie do mnie. Dom znajdował się w Kenwood, ekskluzywnej dzielnicy Chicago, gdzie stare pieniądze sąsiadowały z nowymi. Rezydencja według dowolnej definicji: sześć sypialni, cztery łazienki, kuchnia dla szefa kuchni, której nie umiałem obsługiwać, podwórko z dębami, które rosły prawdopodobnie od stu lat. Nieruchomość kosztowała 3,2 miliona dolarów. Wpłaciłem znaczną zaliczkę i zabezpieczyłem korzystne finansowanie, dzięki czemu większość kapitału pozostała płynna na inwestycje.
Umeblowałam go powoli i starannie – wybierając rzeczy, które naprawdę mi się podobały, a nie te, które były modne. Wygodne kanapy w ciepłych kolorach. Sztuka z lokalnych galerii. Domowe biuro z oknami od podłogi do sufitu, gdzie mogłabym pracować w jasnym świetle. Pokoje gościnne dla odwiedzających mnie przyjaciół. Biblioteka, bo zawsze o niej marzyłam – ściany wyłożone książkami, które faktycznie przeczytałam.
Nie pisałam o tym w mediach społecznościowych. Nie wysyłałam ogłoszeń ani zaproszeń na parapetówkę. To było moje – prywatne – sanktuarium, które zbudowałam z ruin.
Pierwszy raz widziałem ich przejeżdżających w sobotni poranek. Stałem na podwórku przed domem, ubrany w stare dżinsy i koszulkę, sadząc kwiaty wzdłuż ścieżki. Ogrodnictwo stało się nieoczekiwanym hobby. Było coś medytacyjnego w pracy z glebą i obserwowaniu, jak rośliny rosną.


Yo Make również polubił
Domowy sposób na samodzielne usunięcie kamienia nazębnego
1 kg startych jabłek wymieszanych ze 120 g cukru, szarlotka z blachy do pieczenia
Odsłonięcie tajemnicy: zaskakujące zalety dodawania kostek lodu do pralki
Neurochirurg z Harvard potwierdza istnienie życia po śmierci