Chłopak w pierwszym rzędzie, ubrany w bluzę start-upu z logo, którego nie rozpoznałem, podniósł rękę.
„Czy kiedykolwiek… żałujesz, że ich po prostu nie zniszczyłeś?” – zapytał. „Jak spalona ziemia. Odsłonić wszystko. Patrzeć, jak płoną.”
To było szczere pytanie. Szanuję to.
„Myślałem o tym” – powiedziałem. „Niejednokrotnie. Fantazjowałem o tym, jak patrzę, jak ich wycena spada do zera, a inwestorzy pozwą ich do sądu. Tego właśnie pragnąłem. Naprawdę.”
„Więc dlaczego tego nie zrobiłeś?”
„Bo coś sobie uświadomiłem” – powiedziałem. „Gdybym je zniszczył, dostałbym jeden dobry nagłówek i mnóstwo zrujnowanych żyć. Inżynierowie, którzy nie mieli nic wspólnego z tą decyzją, straciliby pracę. Technologia przyszłości oparta na tej architekturze może nigdy nie ujrzeć światła dziennego. Wygrałbym chwilę, ale stracił przyszłość”.
„Więc ty… poszłaś na kompromis?” zapytał sceptycznie.
„Wykorzystałem dźwignię finansową” – poprawiłem. „Kompromis to sytuacja, gdy obie strony rezygnują z czegoś, czego pragną. Dźwignia finansowa to sytuacja, gdy uświadamiasz sobie, że to, co masz, jest cenniejsze niż to, co oferują, i zmuszasz ich do płacenia stawki rynkowej zamiast „wdzięczności”. Nie poszedłem na kompromis. Zmieniłem cenę”.
Kobieta z tyłu podniosła rękę.
„Jestem na drugim roku studiów prawniczych” – powiedziała. „Zajmuję się prawem własności intelektualnej. Większość moich kolegów ze studiów chce pracować dla dużych firm, chroniąc je. Czy kiedykolwiek pracowałbyś po ich stronie?”
Zastanowiłem się nad tym.
„Nie widzę już w tym podziału na strony” – powiedziałem. „Jest strona, która pamięta, kto co zbudował, i strona, która ma nadzieję, że nikt nie zapyta. Będę współpracował z każdym, kto rozumie różnicę”.
Po wykładzie podeszła garstka studentów, żeby się przedstawić. Jeden z nich, chudy chłopak o nerwowym spojrzeniu, uniósł notes.
„Napisałem klauzulę” – powiedział nieśmiało. „Do kontraktu, który negocjuję z laboratorium badawczym. Ty mnie zainspirowałeś”.
Podał mi to.
Wszystkie algorytmy, modele i dane szkoleniowe stworzone przez niżej podpisanego pozostaną pod wspólną kontrolą, z prawem do niezależnego licencjonowania lub wycofania zgody na ich wykorzystanie w przypadku niewłaściwego postępowania instytucji.
„Nieźle” – powiedziałem, oddając go. „Będzie ci się świetnie pracowało, próbując przekonać ich do tego”.
„Wiem” – powiedział. „Ale jeśli nie spróbuję…”
„A potem za dziesięć lat obudzisz się i zdasz sobie sprawę, że ktoś inny zarobił miliard dolarów na twojej pracy” – dokończyłem za niego.
Skinął głową.
„Powodzenia” – powiedziałem.
Pewnej nocy, prawie rok po moim zwolnieniu, dostałem od głównego radcy prawnego TechCore wiadomość e-mail oznaczoną jako priorytetowa .
Na ułamek sekundy mój żołądek ścisnął się tak samo, jak zwykle, gdy dział HR wysyłał wiadomości z prośbą o szybką odprawę.
Wtedy przypomniałem sobie, że nie jestem już po tej stronie dynamiki władzy.
W temacie wiadomości e-mail widniał następujący tekst: Wniosek o omówienie zmiany – Umowa licencyjna Parker.
Otworzyłem, spodziewając się typowego korporacyjnego stepowania. Zamiast tego, było… niemal skromnie. Bezpośrednio. Chcieli wcześniej przedłużyć okres obowiązywania umowy. Warunki rynkowe się zmieniały, konkurencja rosła, inwestorzy pytali o długoterminową stabilność własności intelektualnej. Byli gotowi zaoferować zmienioną strukturę stawek, dodatkowe wynagrodzenie zaległe i niewielki, ale znaczący grant kapitałowy.
Krótko mówiąc, byli gotowi przyznać – bez użycia tego słowa – że nie stanowię już zagrożenia, którego należy unikać.
Byłem atutem.
Przesłałem to Michelle.
JA: Co o tym myślisz?
Odpowiedziała załącznikiem: projektem odpowiedzi, który nie uwzględniał niczego, przyznawał się do mniejszej liczby zarzutów i czterokrotnie zwiększał początkową propozycję kapitałową.
MICHELLE: Zacznij tutaj. Oni będą kontrować. My będziemy tańczyć. Wygrasz.
Zgodnie z obietnicą, odpowiedzieli. Zatańczyliśmy. Ostatecznie nie dostałem wszystkiego, o co prosiła – ale dostałem więcej, niż sądziłem, że jest możliwe tego wieczoru, kiedy wracałem do domu z tą kopertą na siedzeniu pasażera.
Kapitał własny. Licencjonowanie. Doradztwo. Moje nazwisko na każdym zgłoszeniu dotyczącym instrumentów pochodnych.
To nie była bajka. Bywały dni, kiedy drobiazgowość tego wszystkiego drapała mnie do żywego. Kiedy zobaczyłem zdjęcie jakiegoś nowego „wizjonera” na okładce magazynu, stojącego przed diagramem, który podejrzanie przypominał coś, co naszkicowałem na serwetce w barze o drugiej w nocy.
Ale takich dni było coraz mniej.
Bo oto, czego nikt ci nie powie o zemście, gdy jesteś inżynierem.
Najlepszą zemstą nie jest patrzenie na upadek wrogów.
Budują coś tak solidnego, że nie mają innego wyboru, jak tylko na tym stanąć i płacić ci czynsz.
Kiedy więc ludzie pytają mnie teraz, na przykład znajomi Harper czy przypadkowy kuzyn na Święcie Dziękczynienia, który nagle bardzo zainteresował się tym, „jak działają patenty”, czy zrobiłabym coś inaczej, odpowiadam im:
„Wcześniej walczyłbym o Klauzulę 9.3. I wcześniej uwierzyłbym, że moja praca jest warta więcej niż pozycja w czyimś bilansie”.
Wszystko inne — sala konferencyjna, panika, wypowiedzenie umowy, cisza, wydawanie licencji, powolna, nieunikniona zmiana władzy — to wszystko było tylko potwierdzeniem tej lekcji przez wszechświat.
Ostatecznie nie spaliłem domu.
Właśnie udowodniłem, że jestem właścicielem fundacji.
I teraz za każdym razem, gdy budują kolejne piętro, wysyłają architektowi czek.


Yo Make również polubił
Produkty o właściwościach przeciwnowotworowych: Naturalna elektrownia zdrowia 🌿✨
Jak Przechowywać Świeżą Pietruszkę przez Miesiąc: Tajemnica Szefów Kuchni
Wybuch mojej teściowej zabolał, ale milczenie mojego męża bolało jeszcze bardziej. Lily wstała i powiedziała: „Mamo, właśnie przekroczyłaś granicę z właścicielem”. Otarłam wargę i uśmiechnęłam się: „Marco, proszę pokaż moim gościom drzwi”. Ich świat pękł w mojej jadalni…
3 sposoby na wzmocnienie łamliwych paznokci za pomocą czosnku, aby rosły szybciej