Brenda prychnęła, wydając obrzydliwy dźwięk. „Ból? Wszyscy tu cierpią. To szpital, a nie bar, w którym można zamówić, co się chce. Następna dawka o 21:00. Poczekaj do tego czasu”.
„Ale to za trzy godziny” – jęknęłam. „Nie dam rady”.
„W takim razie będziesz musiał” – powiedziała beznamiętnym głosem. „Mamy naprawdę chorych pacjentów, którymi musimy się zająć. Nie przeszkadzaj mi więcej”.
Odwróciła się na pięcie i odeszła, zostawiając mnie w milczeniu. Nie czułam gniewu. Czułam chłodną, chirurgiczną precyzję. Pierwszy znak zaniedbania. Zauważyłam to.
Godziny mijały.
Nie byłam po prostu zaniedbana. Stałam się niewidzialna. Obserwowałam pracę Brendy i jej zespołu. Traktowali pacjentów z elegancko ubranymi gośćmi z przesłodzoną, fałszywą słodyczą. Ale tym, którzy wyglądali na biednych, którzy byli sami – jak ja – okazywały nieskrywaną pogardę. Zwlekały ze zmianą brudnej pościeli. „Zapominały” przynieść wodę.
A potem zobaczyłem jej syna, doktora Marka. Czytałem jego akta – przeciętny student medycyny, który jakimś cudem dostał się tu na staż. Miał takie same aroganckie, lekceważące spojrzenie jak jego matka.
Patrzyłem, jak Brenda zaciągnęła Marka w kąt korytarza, tuż za moim pokojem. Zasłona nie była całkowicie zaciągnięta i słyszałem ich doskonale.
„Stary z 12B” – wyszeptała Brenda. „To narzekacz, prawdziwy utrapienie. Potrzebuję tego łóżka. Znajdźcie sposób, żeby go wypisać”.
„Spojrzałem na jego kartę zdrowia” – odpowiedział Mark. „To tylko ból pleców. Ale on nie chce chodzić. Nie mogę go po prostu wyrzucić, skoro twierdzi, że jest unieruchomiony”.
Brenda uśmiechnęła się przebiegłym, okrutnym uśmiechem. „To spraw, żeby chciał odejść. Jesteś lekarzem. Bądź kreatywny”.
Krew mi zmroziła krew w żyłach. To już nie było zaniedbanie. To był celowy spisek.
Dziesięć minut później do mojego pokoju wszedł dr Mark. Trzymał w ręku podkładkę.
„No cóż, Arthurze” – powiedział, nie kryjąc zniecierpliwienia. Pobieżnym gestem przycisnął mi stetoskop do pleców przez szpitalną koszulę. „Przejrzałem twoje wyniki. Wszystko w porządku. To tylko ból mięśni. Właśnie rozpatruję twoje dokumenty wypisowe”.
„To niemożliwe” – powiedziałem słabym głosem. „Nie mogę wstać. Muszę być monitorowany”.
Uśmiech doktora Marka zniknął. „Słuchaj, staruszku” – warknął. „Nie mam na to czasu. Albo wypisujesz się dobrowolnie, albo odnotowuję w twojej dokumentacji, że „odmawiasz leczenia i jesteś agresywny wobec personelu medycznego”.
Uniósł długopis. „To znaczy, że twoja firma ubezpieczeniowa, o ile w ogóle jakąś masz, nie zapłaci ani grosza. Dostaniesz pełny rachunek. Tego chcesz?”
To był ten moment. Moment, w którym zgnilizna stała się przestępstwem.
„Nie wychodzę” – powiedziałem.
„Jak sobie życzysz” – dr Mark wzruszył ramionami. Otworzył moją kartę i zaczął pisać. Z mojego kąta widziałem słowa do góry nogami: „Pacjent pobudzony… odmawia stosowania się do planu leczenia… wykazuje oznaki poszukiwania leku…”
Fałszował moją dokumentację medyczną. Robił ze mnie kłamcę, narkomana. Popełniał przestępstwo.
Podczas gdy on pisał, ja powoli i z trudem sięgnęłam po tani telefon jednokrotnego użytku, który ze sobą wzięłam.
Doktor Mark uśmiechnął się, nie podnosząc wzroku. „Do kogo dzwonisz? Do wnuków, żeby cię odebrali?”
Nic nie powiedziałem. Wybrałem szybko jeden numer, zapisany pod nazwą „Thompson”. Przyłożyłem telefon do ucha, ale mój wzrok nie spuszczał z doktora Marka.
Kiedy po drugiej stronie rozległ się dźwięk, mój głos się zmienił. Nie był już słaby i drżący. Stał się ostry, władczy i przesiąknięty śmiercią.
„Witaj, synu.”
To była celowa kpina, parodia chorej relacji między nim a jego matką.
Długopis w dłoni doktora Marka przestał się poruszać. Powoli podniósł wzrok, a na jego twarzy malowało się zdezorientowanie.
Kontynuowałem, patrząc mu prosto w oczy. „Mam do wykonania małą operację w szpitalu St. Jude. Muszę wyciąć kilka „guzów” korupcji. Przygotować „salę operacyjną”. Już jadę.”
Rozłączyłem się.
Odłożyłem telefon na stolik nocny.
Doktor Mark zamarł. Długopis wypadł mu z palców, brzęcząc o podłogę. Wpatrywał się we mnie – starego, biednego człowieka na szpitalnym łóżku – i widziałem, jak w jego oczach maluje się przerażające zrozumienie. Zbladł. Po raz pierwszy w życiu poczuł prawdziwy, absolutny strach.
Dotarcie na miejsce zajęło im mniej niż pięć minut.
Drzwi do mojego pokoju otworzyły się gwałtownie. Na czele szedł Thompson, mój szef ochrony korporacyjnej, potężny były detektyw z twarzą, na której nigdy nie było uśmiechu. Za nim stali dwaj śledczy i dyrektor szpitala, mężczyzna obficie pocący się i blady jak ściana.
Thompson nie tracił czasu. Podszedł prosto do wciąż zamrożonego doktora Marka. „Doktorze Marku” – powiedział Thompson głosem pozbawionym emocji. „Zostajesz zawieszony ze skutkiem natychmiastowym. Proszę oddać dowód osobisty i pójść z nami”.
W tym momencie Brenda, słysząc zamieszanie, przybiegła. „Co tu się dzieje?” – wrzasnęła. „Kto upoważnił…”
Thompson dał znak drugiemu śledczemu: „Pielęgniarko Brenda. Jesteś również zawieszona. Proszę o okazanie dowodu tożsamości”.
„Co? Nie możesz…” zaczęła krzyczeć.
Wtedy usiadłem na łóżku. Już nie udawałem. Spojrzałem prosto na drżącego prezesa.
„Ty” – powiedziałem i w pokoju zapadła cisza. „Ten szpital nie jest miejscem uzdrawiania. To choroba. A ja jestem tu po to, żeby ją wyleczyć. Zaczynając od zwolnienia cię. Masz dziesięć minut na posprzątanie biurka”.
Zapanował chaos. Brendę i Marka wyprowadzono, krzycząc o pozwach. Wstałem z łóżka, a Thompson narzucił mi płaszcz na ramiona.
„Operacja” zakończyła się sukcesem. Nasze wewnętrzne śledztwo ujawniło szambo systemowej korupcji i zaniedbań. Brenda i dr Mark nie tylko sfałszowali moją dokumentację medyczną. Zrobili to dziesiątkom innych nieubezpieczonych pacjentów, wypychając ich za drzwi w niebezpiecznych warunkach, aby „zwolnić łóżka”.


Yo Make również polubił
Czy to zmęczenie, czy udar? Kobiety nie powinny ignorować tych sygnałów ostrzegawczych.
Jak wyeliminować próchnicę w domu i naturalnie
Nigdy nie spłukuj toalety po oddaniu moczu. To duży błąd. Oto dlaczego
Milioner zostawił żonę dla jej najlepszej przyjaciółki – przyjechała na jego ślub limuzyną z czworaczkami