„Dokładnie. To dlaczego nie zasługujesz na to samo?”
Nie miałem na to odpowiedzi. A może miałem, ale nigdy nie pozwoliłem sobie powiedzieć tego głośno. Przez tyle lat wierzyłem, że moja wartość tkwi w tym, co mogę dać, w tym, co mogę zrobić dla innych, że zapomniałem, że mam również prawo do otrzymywania.
Jechaliśmy dalej. Zatrzymaliśmy się raz, żeby zatankować i rozprostować nogi. Paula kupiła kawę i słodkie pieczywo. Usiedliśmy na ławce przed stacją benzynową, jedząc w komfortowej ciszy.
„Miasteczko, do którego jedziemy, jest małe” – powiedziała Paula. „Nie ma tu wiele do roboty, ale o to właśnie chodzi. Jest spokojnie. Ludzie są przyjaźni. Jest piękna plaża. A dom, który wynajęłam, ma taras, z którego można oglądać zachód słońca”.
„Brzmi idealnie.”
„W domu nie ma internetu. No cóż, jest, ale jest fatalnie. Więc praktycznie zostaniesz odcięty od świata”.
„Jeszcze lepiej.”
Dotarliśmy do miasteczka około drugiej po południu. Było dokładnie takie, jak opisała je Paula – małe, malownicze, z pastelowymi domami i brukowanymi uliczkami. Dotarła do nas morska bryza, niosąc zapach soli i wolności.
Dom, który wynajęła Paula, był skromny, ale przytulny. Dwie sypialnie, mała kuchnia, salon z dużymi oknami z widokiem na plażę. Wszystko było proste, czyste i spokojne.
„To twój pokój” – powiedziała Paula, otwierając drzwi.
Był to mały pokój z łóżkiem przykrytym białą pościelą, szafką nocną i oknem z widokiem na morze. Rzuciłem walizkę na podłogę i podszedłem do okna. Ocean rozciągał się nieskończenie przede mną, mieniąc się w popołudniowym słońcu. Fale delikatnie rozbijały się o brzeg. Kilka mew krążyło.
Po prostu stałam i patrzyłam, a coś we mnie zaczęło się luzować — coś, co było spięte przez lata.
„Idę coś zjeść” – powiedziała Paula od progu. „Odpocznij chwilę, jeśli chcesz”.
Usiadłem na łóżku i wziąłem głęboki oddech. Powietrze tutaj smakowało inaczej – czystsze, swobodniejsze.
Włączyłem na chwilę telefon, żeby sprawdzić, czy to naprawdę jakiś nagły wypadek.
Pięćdziesiąt trzy nieodebrane połączenia. Dwadzieścia siedem SMS-ów. Wszystkie od Amandy, Roberta, Martina i Lucy.
Wiadomości początkowo wyrażały zamieszanie, potem zmieniły się w gniew, a następnie w próby manipulacji.
Od Amandy: „Mamo, dzieci płaczą. Czy tego chciałaś?”
Od Roberta: „Zadzwoniłem do sklepu spożywczego. Potwierdzili, że wszystko anulowałeś. To poziom egoizmu, jakiego nigdy bym się po tobie nie spodziewał”.
Od Martina: „Celio, Amanda jest bardzo zdenerwowana. To nie służy jej zdrowiu. Musisz wrócić”.
Od Lucy: „Nie rozumiem, co zrobiliśmy źle. Zawsze traktowaliśmy cię z szacunkiem”.
Czytałem każdą wiadomość, nie odczuwając tego, czego się spodziewałem. Nie czułem winy. Nie czułem potrzeby, żeby odpisać. Czułem po prostu wyraźny dystans między nimi a mną.
Wyłączyłem telefon i schowałem go na dnie walizki.
„Jedzenie gotowe” – zawołała do mnie Paula z kuchni.
Wyszedłem z pokoju i zastałem prosty stolik, ale pełen pyszności – świeża sałatka, grillowana ryba, ryż, owoce. Proste jedzenie, które smakowało jak troska.
Jedliśmy powoli, bez pośpiechu, rozmawiając o nieistotnych rzeczach – o pogodzie, kolorach zachodzącego słońca, planach na kolejne dni.
„Jutro Wigilia” – powiedziała Paula. „Pomyślałam, że moglibyśmy rano pospacerować po plaży. W centrum jest mały targ, gdzie sprzedają rękodzieło. A wieczorem, jeśli chcesz, możemy zjeść tu prostą kolację albo pójść do miejskiej restauracji. Jak wolisz, to mi pasuje”.
„Celio, ta podróż jest dla ciebie. Czego chcesz?”
Pytanie mnie zaskoczyło. Czego ja właściwie chcę? Minęło tyle czasu, odkąd ktokolwiek mnie o to zapytał.
„Chcę spacerować po plaży” – powiedziałem powoli. „Chcę zobaczyć targ. A wieczorem chcę tu zjeść spokojną kolację, bez stresu”.
Paula się uśmiechnęła.
„W takim razie to właśnie zrobimy.”
Tego popołudnia spacerowaliśmy po plaży. Słońce zaczynało zachodzić i wszystko było pomalowane na złoto. Pozwoliłem wodzie dotknąć moich stóp. Była zimna, ale orzeźwiająca. Paula szła obok mnie, od czasu do czasu zbierając muszelki.
Na plaży byli też inni ludzie – rodziny z dziećmi budującymi zamki z piasku, pary spacerujące ręka w rękę, grupki śmiejących się przyjaciół. Wszyscy wydawali się być spokojni. Nikt nie zdawał się dźwigać ciężaru świata na swoich barkach.
„Wiesz, co boli najbardziej?” zapytałem nagle.
“Co?”
„Że nawet nie zauważyli, że znikam. Nawet nie zauważyli, że jestem, chyba że mnie potrzebowali. Przez lata byłem niewidzialny, a oni się tym nie przejmowali”.
Paula zatrzymała się i wzięła mnie za ramię.
„Celio, spójrz na mnie. Nie jesteś niewidzialna. Oni postanowili cię nie widzieć. To ogromna różnica. A to, że nie widzieli twojej wartości, nie znaczy, że jej nie masz”.
Jej słowa mocno mnie poruszyły. Czułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale tym razem ich nie powstrzymywałam. Pozwoliłam im swobodnie płynąć, a towarzyszył im szum fal.
Paula mnie przytuliła. Nie powiedziała nic więcej. Po prostu mnie tuliła, podczas gdy ja wypłakiwałam ból nagromadzony przez lata.
Kiedy w końcu się od niego oderwałam, otarłam łzy i spojrzałam na horyzont. Słońce dotykało teraz wody, tworząc smugę światła na falach.
„Dziękuję” powiedziałem do Pauli.
“Po co?”
„Za to, że mnie dostrzegasz. Za to, że tu jesteś. Za to, że mnie nie oceniasz.”
„To właśnie robią prawdziwi przyjaciele.”
Wróciliśmy do domu, gdy już robiło się ciemno. Paula zrobiła herbatę, a my siedzieliśmy na tarasie, otuleni lekkimi kocami, wsłuchując się w nieustanny szum morza. Nie rozmawialiśmy dużo. Nie było potrzeby. Towarzystwo nam wystarczało.
Tej nocy po raz pierwszy od tygodni spałem głęboko. Nie miałem koszmarów ani lęku – tylko głęboki i regenerujący sen.
Wigilia nastała jasna i ciepła. Obudziły mnie odgłosy mew i zapach świeżej kawy dochodzący z kuchni. Przez chwilę nie pamiętałem, gdzie jestem. Potem wszystko do mnie wróciło.
Byłem daleko. Byłem wolny. Wybierałem siebie po raz pierwszy od dziesięcioleci.
Wstałem powoli, bez pośpiechu. Paula była już w kuchni i robiła śniadanie – tosty, świeże owoce i sok pomarańczowy.
„Dzień dobry. Jak ci się spało?”
„Lepiej niż przez ostatnie lata.”
Zjedliśmy śniadanie na tarasie, patrząc na morze. Woda była dziś rano spokojna, niczym lustro odbijające niebo. Niektórzy ludzie spacerowali już po plaży, korzystając z chłodnych godzin, zanim słońce się wzmocni.
„Gotowa na targ?” zapytała Paula.
“Gotowy.”
Poszliśmy do centrum miasta. Ulice były bardziej ożywione niż poprzedniego dnia. Ze sklepów dobiegała świąteczna muzyka, ale nie była to głośna, komercyjna muzyka miasta. Była łagodna, wręcz kojąca.
Targ był niewielki, ale urokliwy. Znajdowały się tam stragany z lokalnym rękodziełem, ręcznie robioną biżuterią, czarno-białymi fotografiami lokalnych artystów. Wszystko miało osobisty charakter, jakby każdy przedmiot niósł historię osoby, która go stworzyła.
Zatrzymałem się przy stoisku, na którym sprzedawano plecione bransoletki. Były proste, ale piękne, każda w innym kolorze. Kobieta, która je sprzedawała, była starsza, prawdopodobnie w moim wieku. Miała pomarszczone, ale silne dłonie, dłonie, które pracowały całe życie.
„Są piękne” – powiedziałem jej.
„Dziękuję. Robię je sama. Każdy jest wyjątkowy” – powiedziała.
„Ile kosztuje ten?” Wskazałem na ten w odcieniach zieleni i bieli.
„Piętnaście dolarów.”
Wyjęłam pieniądze z torebki i kupiłam. Założyłam ją na nadgarstek i spodobało mi się, jak się układała – lekka, prosta, moja.
Paula kupiła kolczyki. Szliśmy dalej, zatrzymując się przy różnych straganach bez presji, bez żadnego harmonogramu.
Po raz pierwszy od lat mogłam coś takiego zrobić — po prostu chodzić, po prostu patrzeć, po prostu istnieć, a nikt niczego ode mnie nie będzie potrzebował.
Na jednym ze stoisk stały ręcznie robione notesy. Przypomniałem sobie notes, który przywiozłem w walizce. Pomyślałem o wszystkich rzeczach, o których chciałem napisać, o wszystkich rzeczach, o których tak długo milczałem.
Kupiłem mały notes w okładce z materiału. Kosztował dwanaście dolarów. Miałem go jako zapasowy, kiedy ten drugi był zapełniony słowami, które trzeba było wykreślić.
Około południa wróciliśmy do domu. Było już gorąco i postanowiliśmy spędzić popołudnie na plaży. Paula przyniosła parasole i ręczniki. Po raz pierwszy od trzech lat włożyłem strój kąpielowy.
Przed wyjściem spojrzałam na siebie w lustrze. Moje ciało się zestarzało. Były na nim zmarszczki, rozstępy, ślady czasu. Ale było też ciało, które nosiło dwójkę dzieci. Ciało, które pracowało niestrudzenie. Ciało, które podtrzymywało mnie przez to wszystko.
Kiedyś bym się krytykował. Myślałbym o wszystkim, co było nie tak. Ale dziś czułem tylko wdzięczność. To ciało przyprowadziło mnie tutaj, do tej chwili wolności.
Popołudnie spędziliśmy pod parasolem. Paula czytała książkę. Ja po prostu patrzyłem na morze, czułem słońce na skórze, słuchałem fal. Panował tu spokój, spokój, o jakim nie wiedziałem, że istnieje.
W pewnym momencie popołudnia na chwilę włączyłem telefon. Więcej wiadomości. Więcej połączeń. Teraz pojawiły się też wiadomości z numerów, których nie rozpoznałem – prawdopodobnie znajomi Amandy i Roberta, których zwerbowano, żeby wzbudzić we mnie poczucie winy.
Jedna wiadomość szczególnie przykuła moją uwagę. Była od Amandy.
Musieliśmy wszystko odwołać. Hotele nie oddały nam pieniędzy. Robert jest wściekły. Dzieciaki nie przestaną o ciebie pytać. Mam nadzieję, że jesteś zadowolony.
Przeczytałem wiadomość dwa razy. Spodziewałem się, że coś poczuję – poczucie winy, może wyrzuty sumienia – ale poczułem jedynie chłodną jasność.
To nie była moja odpowiedzialność. Nigdy nie powinna.
Odpowiedziałem po raz pierwszy: „Przykro mi, że musiałeś zmienić plany. Dzieci mają rodziców. Czas, żebyś zaczął zachowywać się jak oni”.
Wysłałem wiadomość i wyłączyłem telefon.
Paula spojrzała na mnie.
„Wszystko w porządku?”
„Wszystko jest idealne.”
Tego wieczoru, zamiast wystawnej kolacji, przygotowaliśmy coś prostego – makaron ze świeżymi warzywami, sałatkę i lampkę wina. Jedliśmy na tarasie, gdy słońce chyliło się ku zachodowi.
„Wesołego wigilijnego wieczoru” – powiedziała Paula, unosząc kieliszek.
„Wesołego wigilijnego wieczoru” – odpowiedziałem.
Wznieśliśmy toast, a dźwięk brzęku kieliszków był cichy i wyraźny. Nie było fajerwerków. Nie było drogich prezentów. Nie było stresu. Tylko dwoje przyjaciół dzielących się spokojną kolacją nad morzem.
„Wiesz, co jest najdziwniejsze?” zapytałem po chwili.
“Co?”
„Że nie tęsknię za niczym, co zostawiłam. Myślałam, że będę się źle czuć. Myślałam, że będę tęsknić za dziećmi, tradycjami, całym tym świątecznym szaleństwem. Ale nie, po prostu czuję ulgę”.
„To dlatego, że w końcu jesteś tam, gdzie powinieneś być – ze sobą”.
Tej nocy znów spałem twardo. Śniło mi się morze, spacery bez celu po plaży, czas na wszystko i brak pośpiechu.
Dzień Bożego Narodzenia nastał równie piękny. Z Paulą zjedliśmy późne śniadanie, bez żadnych budzików i zobowiązań. Potem poszliśmy na spacer ścieżką biegnącą wzdłuż wybrzeża. Krajobraz zapierał dech w piersiach – skały, dzika roślinność, morze rozciągające się bezkresnie.
Po południu postanowiliśmy pójść do restauracji w miasteczku. To była mała, rodzinna knajpka. Byli tam też inni ludzie, którzy spędzali tam spokojne święta Bożego Narodzenia – starsza para, grupa przyjaciół. Wszyscy wydawali się szczęśliwi i zrelaksowani.
Zamówiliśmy świeżą rybę i butelkę białego wina. Jedzenie było pyszne, przygotowane z dbałością i miłością. Nie był to wykwintny, piętnastodaniowy obiad. Był prosty, ale miał coś, czego nie miały obiady, które wcześniej przygotowywałam: mogłam się nim delektować, nie martwiąc się o obsługę innych.
Podczas jedzenia telefon zaczął wibrować w mojej torebce. Zignorowałam to. Wibrował dalej. Paula spojrzała na mnie.
„Zamierzasz odpowiedzieć?”
“NIE.”
Ale wibracje nie ustawały, uporczywe, irytujące. W końcu wyjąłem telefon. To Amanda dzwoniła, raz po raz.
Westchnąłem i odpowiedziałem.
“Tak?”
„Mamo”. Jej głos brzmiał inaczej, opanowany, ale napięty. „Musimy porozmawiać”.
„Jestem zajęty.”
„Jesteś zajęty?” powtórzyła tonem, którego nie mogłem rozszyfrować. „Jest Boże Narodzenie, a ty jesteś zajęty?”
„To prawda.”
„Robert i ja przyjedziemy do ciebie jutro. Musimy to wyjaśnić.”
„Nie ma nic do załatwienia, Amanda. Już podjąłem decyzję.”
„Nie możesz po prostu odejść i udawać, że nie masz żadnych obowiązków”.
„Moje jedyne obowiązki dotyczą mnie samego. Jesteście dorośli. Musicie nauczyć się kierować własnym życiem”.
„A co z dziećmi? Co zrobiły źle?”
„Dzieci nie zrobiły nic złego, ale nie jest też moim zadaniem ich wychowanie. Ja już wychowałam swoje dzieci. Teraz twoja kolej”.
„Nie poznaję cię.”


Yo Make również polubił
Zapiekanka makaronowa „Hawajska”
Mój zawsze się strasznie brudzi. Próbowałem wielu metod, ale ta jest jedyną, na którą przysięgam.
Zamówiliśmy sałatkę, ale w jedzeniu były małe czarne plamki – trafiliśmy prosto do szpitala
Bułki zaparzane