„Dobrze” – powiedział Daniel, zatrzymując dłoń na pół sekundy przy jej łokciu, niechętnie ją puszczając. „Będziemy tam, próbując powstrzymać Maxa przed kradzieżą stroików. Krzycz, jeśli będziesz potrzebowała pomocy”.
Skinęła głową i powoli zeszła z parkietu, jej ciało pulsowało adrenaliną i czymś łagodniejszym. Przy barze zamówiła wodę. Barman spojrzał na nią znacząco i bez pytania wsunął do szklanki ćwiartkę limonki. Wzięła długi łyk, chłód koił gardło, cytrusy przebijały się przez mdłą słodycz nocy.
Odwróciła się od baru, trzymając w ręku szklankę, i niemal wpadła na Erica.
„Przepraszam” – powiedziała automatycznie, cofając się.
Nie schodził jej z drogi. Po prostu stał, blokując jej drogę, z zaciśniętą szczęką. Z bliska jego woda kolońska była taka sama jak zawsze – ten ostry, drzewny zapach, który kiedyś działał na nią kojąco, a teraz wydawał się jej mdły. Na jego czole pojawiła się lekka kropelka potu, a krawat miał poluzowany w sposób, który rozpoznała jako wyrachowany, a nie luźny.
„No więc” – prychnął Eric, a jego głos był na tyle niski, że nie docierał do nich. Zniknął czarujący ton, którym zwracał się do innych. To był ton, który znała. Ten, który rezerwowała dla niej, gdy mówiła coś, co mu się nie podobało. „Szybko się wycofałaś. Kim jest ten facet? Jakiś broker funduszy hedgingowych, którego poderwałaś na noc?”
Emily wyprostowała kręgosłup. Odezwała się stara pamięć mięśniowa – chęć wyjaśnienia, usprawiedliwienia, obrony. Powiedzenia: „To nie tak, on mi tylko pomógł, tak naprawdę nie jestem z nim, proszę, nie myśl, że jestem tą dziewczyną”. Ale odezwał się inny głos, nowszy i cichszy, ale nabierający siły.
Dlaczego w ogóle jesteś mu winien jakiekolwiek wyjaśnienia?
Wzięła głęboki oddech, pozwalając tej myśli wypełnić płuca. Kiedy wypuściła powietrze, słowa, które wyszły z jej ust, zaskoczyły ją spokojem.
„Ma na imię Daniel” – powiedziała Emily. „I jest… miły. Nie zrozumiałbyś”.
Eric skrzywił usta. „Miły” – powtórzył, jakby to była obelga. „Proszę. Próbujesz wzbudzić we mnie zazdrość, Em. To żałosne. Szczerze mówiąc, współczuję temu facetowi”.
Spojrzała na niego. Naprawdę na niego spojrzała. Na to, jak co chwila zerkał wzrokiem ponad jej ramieniem, żeby sprawdzić, kto ich obserwuje. Na słabe pulsowanie w skroni. Na to, jak zaciskał palce na kieliszku. Dostrzegła niepewność w jego oczach, kruchość jego ego. Zobaczyła drobnego, małostkowego mężczyznę, który potrzebował jej nieszczęścia, żeby poczuć, że dokonał właściwego wyboru.
Kiedyś by to wchłonęła, pozwoliłaby temu zagrzebać się pod skórą. Dziś wieczorem wylądowało na powierzchni i spłynęło jak woda po naoliwionej tkaninie.
“Dziecko?”
Daniel pojawił się za Emily, obejmując ją w talii ruchem, który wyglądał na wyćwiczony, ale wydawał się ostrożny, i pytając o pozwolenie lekkim zawahaniem dłoni. Emily pozwoliła sobie na przytulenie się do niego, na tyle, na ile było to możliwe. Nie spojrzał na Erica z agresją; patrzył na niego z całkowitą, niemal znudzoną obojętnością, jakby Eric był obcym człowiekiem pytającym, czy miejsce jest zajęte.
„Gotowa do wyjścia?” – zapytał Daniel, skupiając uwagę na Emily. „Max zasypia na stojąco. Jest o jedno ziewnięcie od załamania nerwowego o prawdziwie historycznych rozmiarach”.
Eric otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Daniel odwrócił się, skutecznie wycinając go z ich kręgu. „Złapałem twój szal” – dodał do Emily, unosząc szal przewieszony przez ramię. „Robi się zimno”.
Emily spojrzała na Erica ostatni raz. W tym ułamku sekundy, w ułamku sekundy, przez jej głowę przemknął pokaz slajdów z ich związku – pierwszy raz, kiedy powiedział jej, że jest „odświeżająco szczera”, a potem, kilka miesięcy później, „naprawdę nie musisz mówić wszystkiego, co myślisz”. Sposób, w jaki zbagatelizował jej atak paniki, nazywając go „dramatem”. Sposób, w jaki wysłał ostatnią wiadomość: To nie działa. Potrzebuję kogoś, z kim łatwiej mi się przebywa. Powodzenia.
Stojąc teraz tutaj, z ramieniem Daniela obejmującym ją i wciąż czując smak śmiechu na języku, uświadomiła sobie coś szokującego.
Już nie nienawidziła Erica. Nie kochała go. Nawet nie czuła do niego całkowitej niechęci. Nie czuła… nic. Był tylko cieniem złego wspomnienia w namiocie pełnym migoczących światełek.
„Jestem szczęśliwa, Ericu” – powiedziała cicho, a słowa brzmiały prawdziwie, gdy je wypowiadała. „Naprawdę szczęśliwa. I mam nadzieję, że kiedyś ty też to znajdziesz. Ale ze mną ci się to nie uda”.
Nie czekała na odpowiedź. Odwróciła się w stronę Daniela.
„Gotowa” – powiedziała.
Wyszli razem, krok po kroku, bez większego wysiłku, zostawiając Erica stojącego samego przy barze, wyglądającego na mniejszego niż kiedykolwiek, z odbiciem rozbitym w lustrze za butelkami.
Na zewnątrz panowała cisza i spokój, nocne niebo było głębokie i aksamitne nad rzędami winorośli. Lampki choinkowe wzdłuż ścieżki rzucały delikatną poświatę na żwir. Szarada – gdyby tylko na tym się skończyła – mogłaby się na tym skończyć. Dotarli do stanowiska parkingowego, a pracownik parkingu podszedł do nich z promiennym, wyćwiczonym uśmiechem.
„Dziękuję” – powiedziała Emily, a jej głos lekko drżał, gdy adrenalina uleciała. „Uratowałeś mnie tam. Nie masz pojęcia”.
Daniel potarł kark, nagle onieśmielony, przez co wydawał się młodszy i bardziej bezbronny. „Chyba ty też mnie uratowałeś”, przyznał, zaskakując ją. „Nienawidzę ślubów. Większość z nich spędzam, odganiając Maxa od stołu z tortem i udając, że nie myślę o rozwodzie. Sprawiłeś, że ten był znośny”.
Max rzeczywiście spał na pobliskiej ławce, z głową odchyloną do tyłu, z otwartymi ustami, ściskając nową babeczkę niczym pluszowy miś. Jego policzek zdobiła plama czekolady. Serce Emily zabiło mocniej na ten widok.
„No cóż” – powiedziała Emily, czując nagły przypływ smutku, że bańka wieczoru zaraz pęknie. „Chyba to już koniec. Żegnaj, Danielu”. Mówiła serio. Nauczyła się na własnej skórze, że czasem najzdrowszą rzeczą, jaką można zrobić, to pozwolić, by dobra chwila pozostała chwilą, a nie próbować przekręcać jej w wieczność, którą nie miała być.
„Właściwie” – powiedział Daniel, sięgając do kieszeni, jakby szukając w niej odwagi. Wyciągnął wizytówkę, lekko zagiętą w rogu. „Max pytał, czy lubisz pizzę. Uważa, że każdy, kto nienawidzi tortu weselnego, jest godny zaufania. I powiedział” – Daniel uśmiechnął się złośliwie – „że śmiejesz się jak ta pani z jego ulubionej kreskówki, co z pewnością jest komplementem. Więc, jeśli kiedyś będziesz chciała… no wiesz, nie udawać randki? Może moglibyśmy zrobić prawdziwe jedzenie z mniejszą ilością cekinów”.
Emily wzięła wizytówkę. To było proste. Tylko jego imię i nazwisko – Daniel Reyes – adres e-mail i numer telefonu komórkowego. Żadnego logo firmy, żadnego wyolbrzymionego tytułu. Jego palce musnęły jej palce na sekundę, wywołując delikatny dreszcz wzdłuż jej ramienia.
„Uwielbiam pizzę” – powiedziała. „I nienawidzę ciasta mydlanego”.
Uśmiechnął się, a ulga złagodziła jego rysy. „Dobrze. W takim razie zgadzamy się już w ważnych sprawach”.
DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ
Jarzeniowe światła w Trader Joe’s były ostre, ale Emily to nie przeszkadzało. Było w tym miejscu coś kojącego – ręcznie rysowane szyldy, stosy warzyw i owoców, radośni pracownicy w hawajskich koszulach. Wydawało się to przeciwieństwem wesela: normalne, zwyczajne, nieskrępowane. Prawdziwe.
Nuciła pod nosem, oglądając awokado, delikatnie wciskając kciuk w skórkę, by sprawdzić, czy jest elastyczne. Włosy miała spięte w niedbały kok, z którego wystawał długopis. Jej karmazynowa sukienka druhny wisiała bezpiecznie na dnie szafy, a ona miała na sobie dżinsy i miękką bluzę z napisem „WESPRZYJ SWOJĄ LOKALNĄ BIBLIOTEKĘ”. Właśnie wróciła z pracy, gdzie spędziła dzień projektując nowy interfejs użytkownika, i jej mózg był przyjemnie zmęczony.
„Przepraszam, proszę pani?”
Odwróciła się.
Max stał tam, uśmiechając się szeroko, zwisając z boku wózka sklepowego niczym muszla. Jego włosy były jeszcze bardziej potargane niż na weselu, a na sobie miał koszulkę z dinozaurem trzymającym kawałek pizzy. Za nim, z jedną ręką na wózku, stał Daniel, uśmiechając się – szczerym, swobodnym uśmiechem, który sprawiał, że jej kolana wydawały się podejrzanie zawodne.
„Max zażądał, żebyśmy przeszli przez to przejście” – powiedział Daniel. „Powiedział, że poczuł zapach „miłej pani”. Powiedziałem mu, że zapach tak nie działa, ale nalegał”.
„Tak!” – zaćwierkał dumnie Max. „A tata gadał o tobie cały tydzień. Ciągle powtarzał: »Ciekawe, czy Emily rzeczywiście lubi ananasa na pizzy«, a ja na to: »Powinniśmy ją zapytać«”.
Twarz Daniela poczerwieniała. Spojrzał na syna wzrokiem, który mówił: „Stary, co się stało z dochowaniem tajemnic?”. „Max, stary, zabijasz mój poziom elegancji” – mruknął.
Emily roześmiała się, wrzucając awokado do koszyka. „No cóż, tak na marginesie” – powiedziała – „jestem zdecydowanie po stronie zwolenników teorii, że ananas jest dozwolony, ale nieobowiązkowy”.
Max dramatycznie sapnął. „To chaos” – oznajmił. „Jesteś nieprzewidywalny”.
„Wielka pochwała” – powiedział sucho Daniel.
Serce Emily zabiło mocniej. Pomyślała o wizytówce schowanej w kieszeni torby do pracy, którą wyjmowała trzy razy w ciągu ostatnich dwóch tygodni i wpatrywała się w nią, trzymając kciuk nad ekranem telefonu, zanim stchórzyła. A jednak stali tu, w alejce chłodniczej, jakby wszechświat postanowił ją popchnąć.
„No cóż, skoro już tu jesteś” – powiedziała, zbierając odwagę gdzieś w okolicach palców u stóp – „nie zdążyłam ci się odwdzięczyć za ten taniec. Ani za ratowanie muffinki”.
„Obiad?” – zapytał Daniel, a nadzieja rozświetliła mu twarz tak szybko, że aż nabrała chłopięcego wyrazu. „Kilka przecznic stąd jest miejsce, gdzie serwują pizzę tak dobrą, że może nawet uleczy traumę z dzieciństwa”.
„Wow” – powiedziała Emily. „To odważne stwierdzenie”.
„Podtrzymuję to” – powiedział. „Potraktuj to jako… drugą fazę naszego programu odzyskiwania mydlanych tortów”.
„Obiad” – zgodziła się Emily, czując, jak coś ciepłego i przerażającego rozkwita w jej piersi. „Ale tylko jeśli Max obieca, że da mi szczerą recenzję ciasta”.
„Zgoda” – rzekł natychmiast Max, wyciągając do niego dłoń umazaną czekoladą.
To nie było jak z bajki, jak z natychmiastowego rozwiązania. Było lepiej. Było powoli. To były randki przy kawie, podczas których rozmawiali godzinami o swoich lękach – o panice, która budziła Emily o 3 nad ranem, o tym, jak Daniel wciąż sięgał po drugi kubek, zanim przypomniał sobie, że jej już nie ma. To były wieczory z pizzą z Maxem, podczas których Emily dowiedziała się o Minecrafcie więcej, niż kiedykolwiek uważała za możliwe, i uświadomiła sobie, że siedmiolatki potrafią być jednocześnie brutalnie szczere i dziwnie głębokie.
Ich pierwsza kolacja odbyła się w małej pizzerii, o której wspomniał Daniel – przytulnym miejscu z niedopasowanymi krzesłami i tablicą z menu. Usiedli przy stoliku w rogu, podczas gdy Max kolorował mapę piratów w menu dla dzieci.
„No więc” – powiedział Daniel, czekając na zamówienie. „Porozmawiajmy szczerze. Jak się macie? Nie w stylu „wszystko w porządku”.
Emily wpatrywała się w skroploną wodę na szklance, kreśląc na niej palcem linię. „Uczę się…” – powiedziała powoli. „Uczę się, jak nie oceniać swojej wartości tym, czy ktoś uważa, że jestem „za bardzo”. Uczę się być sama bez poczucia, że ponoszę porażkę w życiu. Uczę się, jak nie śledzić Instagrama mojego byłego, co, szczerze mówiąc, jest pracą na pełen etat”.
Daniel skinął głową, jego wyraz twarzy był otwarty i pozbawiony osądu. „Rozstania są jak detoks” – powiedział. „Pierwsze kilka tygodni spędzasz, myśląc, że umrzesz bez tej rzeczy, a potem pewnego dnia uświadamiasz sobie, że znowu możesz oddychać i zaczynasz się zastanawiać, dlaczego w ogóle myślałeś, że tak bardzo jej potrzebujesz”.
„A ty?” zapytała. „Mówiłeś, że twoja żona odeszła trzy lata temu. Jak ty… wciąż rozmawiasz?”


Yo Make również polubił
Odpędzaj komary w mgnieniu oka dzięki tej zaskakującej sztuczce z papierem toaletowym
„Ekspresowe ciasteczka w 15 minut: Przepis na szybki i pyszny deser”
„Magiczny” przycisk rozmraża przednią szybę samochodu w ciągu kilku sekund – a niektórzy kierowcy nie mieli o tym pojęcia
Wróciłem do domu i zastałem teściową liczącą kasę. Sprzedałem ten rozklekotany samochód. I tak potrzebowałaś czegoś bardziej praktycznego”. Uśmiechnąłem się i podziękowałem jej za opiekę. Nie miała pojęcia, że ten „rozklekotany” samochód to odrestaurowana Shelby Cobra z 1967 roku warta 400 000 dolarów – ani że już zadzwoniłem na policję…