Żadnego uścisku. Żadnego uśmiechu. Tylko krytyka.
Idę za nim do holu, gdzie czeka mama, ściskając już chusteczki w dłoni. Jej oczy są zaczerwienione, a makijaż starannie nałożony, żeby wyglądała, jakby płakała, ale nie psuł jej wyglądu.
„Quinn.”
Jej głos dramatycznie się załamuje. „Bardzo się martwiliśmy”.
Nie odpowiadam. Scenariusz jest aż nazbyt znajomy – jej łzy, moje poczucie winy, moje ostateczne poddanie się. Nie dziś wieczorem.
Miles wyłania się z salonu z drinkiem w dłoni. Zatrzymuje się na mój widok, a jego wyraz twarzy zmienia się z nonszalanckiej pewności siebie w coś niepewnego. Prostuję się, patrząc mu w oczy, aż on pierwszy odwróci wzrok.
„Obiad stygnie” – mówi mama, odwracając się w stronę jadalni.
Stół zastawiony jest piękną porcelaną, świece migoczą w srebrnych świecznikach – to dar pojednania albo łapówka. Kładę albumy ze zdjęciami na kredensie i zajmuję swoje zwykłe miejsce naprzeciwko Milesa, po przekątnej od szczytu stołu, przy którym króluje tata.
„Mama zrobiła twoją ulubioną” – mówi tata, jak zawsze nakładając sobie pierwszą porcję. „Wołowina Wellington”.
Nie był to mój ulubiony utwór od czasów liceum. Miles go woli.
„Przejdźmy do sedna” – mówię, zostawiając talerz pusty. „Wiem, dlaczego nazwałeś to kolacją”.
Mama odłożyła widelec z teatralnym westchnieniem.
„Quinn, kochanie, po prostu martwią nas twoje impulsywne decyzje.”
„Kupiłeś ten dom nad jeziorem bez konsultacji z nami?” – wtrąca się tata, tnąc nożem mięso z chirurgiczną precyzją. „To źle świadczy o wizerunku rodziny. Lekkomyślne wydawanie pieniędzy, kiepskie planowanie finansowe. To była moja premia” – mówię cicho.
„Pieniądze, które można było właściwie zainwestować” – kontynuuje, jakbym w ogóle się nie odezwał – „lub przyczynić się do czegoś znaczącego dla rodziny”.
Miles odchrząknął.
„Quinn, nikt nie mówi, że nie możesz mieć ładnych rzeczy, ale może sprzedaż tego przywróci spokój w rodzinie. Mama płacze co noc”.
Mama osusza oczy, które pozostają podejrzanie suche.
„Łamiesz serce swojej matki” – szepcze.
Odsuwam krzesło i podchodzę do kredensu. Album wydaje się ciężki w dłoniach, kiedy wracam i kładę go na środku stołu.
„Przyniosłem coś, co moim zdaniem powinieneś zobaczyć.”
Usta taty się zaciskają.
„Nie mamy czasu na albumy ze zdjęciami”.
„Znajdź czas.”
Mój głos się nie załamuje.
Otwieram pierwszy album: strony z Milesem w czapeczkach imprezowych, Milesem zdmuchującym świeczki, Milesem otoczonym wieżami prezentów. W wieku od sześciu do dwudziestu pięciu lat, każde urodziny udokumentowane profesjonalną fotografią.
„Otwórz stronę szesnastą” – mówię Milesowi.
Waha się, po czym przewraca stronę. Zdjęcie z jego osiemnastych urodzin. Samochód z gigantyczną kokardą. Tata wręczający mu kluczyki. Mama płacząca łzami prawdziwej radości.
Przesuwam drugi album do przodu.
„Ten jest mój.”
Mama sięga po nią pierwsza. Jej palce lekko drżą, gdy ją otwiera.
Puste strony wpatrują się w nią. Kilka rozrzuconych zdjęć, ja sam z babeczkami kupionymi w sklepie. Jedno z panią Bennett przytulającą mnie, gdy kończę trzydziestkę. Nic więcej.
„Nie było co tam włożyć” – wyjaśniam. „W moje dwudzieste pierwsze urodziny byłaś na przyjęciu zaręczynowym Milesa. Pamiętasz?”
Miles wzdryga się.
Otwieram trzeci album nie czekając na odpowiedź.
„Wakacje rodzinne. Disney World. Wielki Kanion. Wycieczki po Europie.”
Nie jestem w tym, bo mnie tam nie było” – mówię. „Zostałam z babcią, na obozie letnim albo powiedziano mi, że nie ma wystarczająco pieniędzy, żeby wszyscy pojechali”.
Tata gwałtownie wstaje, a krzesło zaszurało o twarde drewno.
„Po co ten melodramat, Quinn? Zawsze byłaś tą trudną”.
„Chodzi o dowody”.
Następnie należy wydrukować arkusz kalkulacyjny i zaznaczyć go.
„To śledzi wydatki rodzinne. Mile kontra ja. Czesne za studia. Prezenty urodzinowe. Zaliczki na samochód. Wyjazdy rodzinne.”
Liczby mówią same za siebie. Tysiące mil, setki dla mnie.
„A to” – mówię, wyciągając zniszczoną stronę pamiętnika – „jest z czasów, gdy miałam dziewięć lat”.
Czytam na głos.
„Może w przyszłym roku będą pamiętać o moich urodzinach, bez konieczności dzwonienia do babci, żeby im o nich przypomnieć”.
W końcu robię zdjęcie. Kolacja wigilijna, trzy lata temu. Puste krzesło przy stole, nakrycie z moim imieniem na kartce.
„Byłem w Chicago, pracowałem. Wiedziałeś, że nie mogę przyjechać, ale i tak umówiłeś się na spotkanie, zrobiłeś to zdjęcie i wysłałeś mi je ze słowami: »Tęskniliśmy za tobą«. Chciałeś, żebym czuł się winny, że mnie tam nie było. Ale tylko ja coś zauważyłem”.
Wskazuję na krzesło.
„Przyjrzyj się bliżej.”
Mama robi zdjęcie, mrużąc oczy.
„To nie jest moje zwykłe krzesło” – mówię cicho. „Tam siedzą goście. Nawet kiedy udajesz, że tu pasuję, wciąż jestem outsiderem”.
Cisza rozciąga się między nami, napięta jak drut. Twarz taty ciemnieje i robi się purpurowa.
„Czego od nas chcesz, Quinn? Przeprosin? W porządku. Faworyzowaliśmy Milesa. Zawsze był priorytetem. On kontynuuje nazwisko Edwards, dziedzictwo Edwards.”
Mama się załamała, teraz łzy same płyną.
„Nie mieliśmy tego na myśli” – jąka się. „To po prostu się stało. A potem stało się to schematem i… i…”
„A mnie łatwiej było ignorować” – dokończyłem za nią.


Yo Make również polubił
Zagadka „Kobieta w łodzi” – spróbuj rozwiązać zagadkę wirusową
Niezawodne danie na przyjęcie: Mini tortille z kurczakiem i warzywami
Wyostrz swój umysł dzięki temu prostemu wyzwaniu
10 oznak, że nie pijesz wystarczającej ilości wody – zadbaj o nawodnienie organizmu!