Pułkownik Marcus Hail się nie roześmiał. Nie poruszył się. Wpatrywał się we mnie z intensywnością, która płonęła mocniej niż świetlówki.
„Majorze” – warknął mój ojciec, a jego twarz pokryła się niebezpiecznym, fioletowym rumieńcem. Zrobił krok w moją stronę, unosząc rękę, jakby miał zamiar uderzyć nieposłuszne dziecko. „Wydałem ci bezpośredni rozkaz. Siadaj, zanim żandarmi cię stąd wyciągną za niesubordynację”.
W pomieszczeniu zapadła grobowa cisza. Śmiech ucichł natychmiast. Grożenie oficerowi stopnia polowego żandarmerią wojskową podczas odprawy było krokiem za daleko, nawet jak na generała Nevesa.
Powietrze zrobiło się ciężkie, naładowane elektrycznością statyczną, która sprawiła, że włosy na moich rękach stanęły dęba.
Marcus Hail ruszył. Nie zrobił kroku w stronę mojego ojca. Wszedł między nas.
Odwrócił się do generała plecami, łamiąc protokół tak rażąco, że aż zaparło dech w piersiach w pierwszym rzędzie. Hail spojrzał prosto na mnie.
„Major Neves.”
„Pułkowniku” – odpowiedziałem spokojnym głosem, nie zdradzającym ani odrobiny adrenaliny krążącej w moich żyłach.
„Prosiłem o konkretnego agenta” – powiedział Hail niskim, groźnym głosem. „Powiedziano mi, że agent jest w tym pokoju. Czy rościsz sobie prawo do tej tożsamości?”
Za nim mruknął mój ojciec.
„Pułkowniku, nie wiem, w co pan gra, ale moja córka jest oficerem logistyki. Zamawia spinacze i ustala harmonogramy dostaw paliw. Ona nie jest…”
„Cisza!” – ryknął Hail.
Słowo trzasnęło jak bicz. Mój ojciec zamarł z otwartymi ustami. Nikt nie kazał Arthurowi Nevesowi milczeć – ani w jego własnej bazie, ani w jego własnym królestwie.
Hail nawet się nie odwrócił. Nie spuszczał mnie z oczu.
„Zadaję ci pytanie, majorze. Status i identyfikator.”
To był ten moment. Punkt, z którego nie było powrotu.
Wziąłem głęboki oddech. Puściłem córkę, która sprzątała meble ogrodowe. Puściłem dziewczynę, która chowała wstążki pod łóżkiem.
„Duch-13” – powiedziałem.
Nazwa zawisła w powietrzu.
„Sektor?” zapytał Hail.
„Sierra Tango” – odpowiedziałem. „Hindu Kush. Operacja Dolina Śmierci. Overwatch dla Drużyny Szóstej”.
Hail skinął głową, a jego wyraz twarzy był nieodgadniony.
„A jaki masz poziom uprawnień?”
Zatrzymałem się na ułamek sekundy. Pozwoliłem, by mój wzrok powędrował w stronę ojca, który stał tam, mrugając szybko, z twarzą wykrzywioną konsternacją.
„Poziom Piąty” – powiedziałem wyraźnie. „Yankee White, program specjalnego dostępu”.
Reakcja była natychmiastowa i katastrofalna.
Ręka mojego ojca, trzymająca szklankę z wodą, zaczęła drżeć. Woda chlupotała, kapała na jego wypolerowane buty. Poziom piąty. Wiedział, co to oznacza. Każdy oficer w tym pokoju wiedział, co to oznacza.
Mój ojciec był generałem trzygwiazdkowym. Miał dostęp do informacji trzeciego stopnia – ściśle tajnych. Uważał się za Boga. Ale piąty stopień – to była stratosfera. To była tak wysoka ranga , że nawet generałowie nie byli wtajemniczani, chyba że byli specjalnie potrzebni do misji.
Oznaczało to, że składałem raporty cieniom. Oznaczało to, że wiedziałem rzeczy, za które, gdybym wyszeptał mu je do ucha, poszedłby do więzienia.
„To… to niemożliwe” – wyjąkał mój ojciec, a jego głos stracił cały swój donośność. Rozejrzał się po pokoju, rozpaczliwie szukając sojusznika. „Ona kłamie. Ma urojenia. Pracuje w zaopatrzeniu”.
Spojrzał na swojego szefa sztabu, pułkownika Rohra.
„Powiedz im, Rohr. Powiedz im, że ona jest tylko papierkową robotą.”
Ale pułkownik Rohr nie patrzył na generała. Patrzył na mnie. I po raz pierwszy od dziesięciu lat nie patrzył na mnie z litością. Patrzył na mnie z podziwem.
„Proszę pana” – powiedział cicho Rohr – „jeśli ona zna oznaczenie Sierra Tango… nie mamy dostępu do tych plików. To tajne operacje”.
Mój ojciec odwrócił się do mnie, szeroko otwierając oczy, szukając dziecka, które uważał za swoje. Ale jej tam nie było.
„Lucia” – wyszeptał. „Ty… nigdy mi nie powiedziałaś”.
„Nigdy nie pytałeś” – powiedziałem. „Byłeś zbyt zajęty opowiadaniem wszystkim, że podróżuję z plecakiem po Europie”.
W pokoju rozległ się szmer. Dwustu funkcjonariuszy zaczęło szeptać naraz.
„Słyszałeś to? Duch-13. Snajper z Doliny Korengal.”
„Generał nie wiedział”.
„Jak mógł nie wiedzieć, że jego własna córka jest operatorem pierwszego szczebla?”
„Traktował ją jak sekretarkę”.
Uświadomienie sobie tego uderzyło ich niczym fala uderzeniowa. Człowiek, którego się bali, człowiek, który emanował wizerunkiem wszechwiedzącej mocy, był głupcem we własnym domu. Był cesarzem bez ubrania.
Marcus Hail spojrzał na zegarek. Miał już dość dramatu. Miał to, po co przyszedł.
„Mamy ptaka kręcącego się po płycie lotniska” – powiedział do mnie Hail. „Za dziesięć minut ruszamy. Masz sprzęt?”
„Zawsze” – powiedziałem. „Jest w bagażniku mojego samochodu”.
„SP. Zabierz go” – rozkazał Hail. „W Jemenie czeka ekipa ewakuacyjna. Potrzebuję mieć oko na teren do 6:00”.
„Tak, proszę pana.”
Wyszedłem z szeregu. Minąłem funkcjonariuszy, którzy przed chwilą parsknęli ze mnie śmiechem. Podciągnęli nogi, próbując zejść mi z drogi. Niektórzy nawet zaczęli wstawać – instynktowna reakcja na obecność lepszego wojownika.
Dotarłem do środkowego przejścia. Ojciec blokował mi drogę.
Wyglądał teraz na mniejszego. Jego ramiona były zgarbione. Pewność siebie, która zazwyczaj z niego emanowała, wyparowała, pozostawiając po sobie zdezorientowanego, starzejącego się mężczyznę w garniturze, który nagle wydawał się na niego za duży.
Wyciągnął rękę, jakby chciał złapać mnie za ramię i odzyskać nade mną kontrolę.
„Lucia, zaczekaj. Musimy to omówić. Nie możesz po prostu odejść. Zabraniam…”
Nie drgnęłam. Nie odsunęłam się. Po prostu zatrzymałam się i spojrzałam na niego. Spojrzałam na zmarszczki wokół jego oczu. Spojrzałam na strach kryjący się za jego wybuchem emocji.
Przez lata miałam ochotę na niego krzyczeć. Chciałam się wściekać, wyliczać każdą niesprawiedliwość, każdą zniewagę, za każdym razem, gdy sprawiał, że czułam się mała. Myślałam, że ta chwila będzie jak zemsta. Myślałam, że poczuję złość.
Ale tego nie zrobiłem. Poczułem litość.
Całe życie budował sobie świątynię, goniąc za rangą i statusem, przekonany, że moc pochodzi z gwiazd na ramieniu. Tęsknił za wielkością, która stała tuż przed nim. Tęsknił za mną.
„Nie ma pan uprawnień, żeby o tym rozmawiać, generale” – powiedziałem cicho.
Słowa te były ostre, ale wypowiedziałam je z delikatnością pielęgniarki.
„Lucia…” – jego głos się załamał.
„Do widzenia, tato” – powiedziałem. „Miłego spotkania”.
Przeszedłem obok niego. Podszedłem do ciężkich, podwójnych drzwi, za którymi czekał pułkownik Hail. Jasne, oślepiające, białe światło słoneczne Florydy wlewało się z zewnątrz. Przekraczając próg, usłyszałem dźwięk tłuczonego o podłogę szkła.
Nie odwróciłem się. Wyszedłem z klimatyzowanego koszmaru na płytę lotniska. Uderzył mnie upał, pachnący paliwem lotniczym i wolnością. Wirniki helikoptera Blackhawk już się kręciły, przecinając powietrze, czekając, by zabrać mnie na wojnę, gdzie kule były prawdziwe, a wrogowie uczciwi.
Miałam już dość walki o jego aprobatę.
Teraz walczyłem o życie.
I po raz pierwszy spodobały mi się moje szanse.
Współrzędnych nie było w żadnym cywilnym GPS-ie. Byliśmy w tajnym miejscu wykopanym głęboko w skalistym terenie Jemenu, gdzieś na północ od gór Hadramaut.
Powietrze tutaj różniło się od tego na Florydzie. Nie pachniało pastą do podłóg i starą kawą. Pachniało olejem napędowym, palonymi śmieciami i ozonową wonią elektroniki wysokiego napięcia.
Siedziałem w Centrum Operacji Taktycznych (TOC) – tymczasowej konstrukcji wzmocnionej workami z piaskiem i płytami kevlarowymi. Jedynym stałym dźwiękiem był szum wentylatorów chłodzących z szaf serwerowych. Na ścianie rząd monitorów o wysokiej rozdzielczości wyświetlał transmisje z dronów, ziarniste, zielonkawe obrazy wioski oddalonej o trzy mile.
Nie miałem już na sobie munduru galowego. Miałem na sobie wielokamerowy mundur, zakurzony i cuchnący potem. Włosy miałem ciasno związane w warkocz, przylegający do skóry głowy.
Przede mną siedziało narzędzie mojego fachu: CheyTac M200 Intervention. To nie był zwykły karabin. To był matematyczny pewnik. Strzelał pociskiem kalibru .408, który mógł osiągać prędkość naddźwiękową na odległość ponad dwóch tysięcy jardów.
“Duch.”
W słuchawce zatrzeszczał mi głos. To był Marcus Hail. Stał na ziemi, prowadząc czteroosobowy oddział SEAL przez labirynt domów z mułowej cegły w dolinie poniżej.
„Jesteśmy uwięzieni. Snajper w minarecie, sektor czwarty. Masz jakieś rozwiązanie?”
Nachyliłem się do lunety. Mój świat zwęził się do szklanego kręgu. Znalazłem minaret. Zobaczyłem sygnaturę cieplną wrogiego strzelca. Był dobry. Zajmował podwyższoną pozycję i blokował drużynę Haila, uniemożliwiając im dotarcie do zakładników.
„Odległość wynosi dwa tysiące czterysta metrów” – powiedziałem spokojnie do mikrofonu.
Dwa tysiące czterysta metrów. To było ponad półtorej mili.
W sali odpraw w McDill byłam „małą Lucią”, dziewczynką, która przynosiła gin z tonikiem. Tutaj byłam Bogiem.
Nikt w TOC nie pytał, kim był mój ojciec. Nikogo nie obchodziła moja płeć. Nie obchodziło ich, czy jestem ładna, ani czy powinnam częściej się uśmiechać. Liczyło się tylko jedno: czy potrafię liczyć?
„Wiatr wieje z pełną prędkością, z lewej do prawej, osiem mil na godzinę” – mruknąłem do siebie, palcami regulując pokrętła lunety. Klik. Klik. Klik.
Musiałem uwzględnić wszystko: wilgotność powietrza, temperaturę paliwa w naboju. Musiałem nawet obliczyć efekt Coriolisa – obrót samej Ziemi. Pocisk znajdowałby się w powietrzu na tyle długo, że planeta dosłownie obróciłaby się pod nim.
„Ghost, jesteśmy pod silnym ostrzałem”. Głos Hail był napięty. „Musimy natychmiast otworzyć to okno”.
„Proszę czekać” – powiedziałem.


Yo Make również polubił
Ponieważ w nocy powodują skurcze nóg
Kolorowa Chmurka
Mus czekoladowy z ryżem – kremowy, aksamitny i pełen smaku!
Grecki Gyros z Kurczaka