Żona prezesa zmrużyła oczy, patrząc na identyfikator, którego nie miałam na sobie, a potem na prostą czarną sukienkę, którą wyciągnęłam z głębi szafy tego popołudnia. Za nią kryształowe żyrandole sali balowej rzucały światło na scenę ubraną w biel i granat, a obok podium, niczym rekwizyt, który ktoś przypomniał sobie w ostatniej chwili, wisiała mała flaga USA. Kwartet grał Sinatrę w cichym szmerze dorocznej gali Ashford Technologies. Zadźwięczały kieliszki szampana. Śmiech unosił się w wystudiowanych, kosztownych falach.
„Kelnerzy powinni korzystać z bocznego wejścia” – dodała, wykrzywiając usta, jakby przyłapała mnie na wkradaniu się przez niewłaściwe drzwi.
Trzech stojących w pobliżu dyrektorów parsknęło śmiechem nad swoimi drinkami.
Obok mnie moja czternastoletnia córka Zoey zesztywniała.
W tym momencie wszystkie decyzje, które podjęłam, aby pozostać niewidzialną, stały się aktualne.
„Nie jestem pracownikiem firmy cateringowej” – powiedziałem.
Przechyliła głowę i znów mnie obejrzała, jakbym był plamą na jej markowych szpilkach.
„A kim pan jest? To wydarzenie dla zarządu. Tylko na zaproszenie.”
„Wiem” – odpowiedziałem. „To ja zaprojektowałem listę zaproszeń”.
Na sekundę przez jej idealnie wymalowaną twarz przemknął wyraz zakłopotania.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, jej mąż pojawił się tuż obok niej z kieliszkiem szampana w dłoni, wciąż śmiejąc się z jakiejś historii, którą opowiadał przy barze. Gregory Ashworth uwielbiał być w świetle reflektorów; błyszczał w światłach sali balowej, w wyprasowanym smokingu, z maleńką amerykańską flagą mrugającą na klapie, jakby sam patriotyzm był jeszcze jednym dodatkiem.
„Diane, kochanie, widzę, że poznałaś…”
Zobaczył mnie. Słowa utknęły mu w gardle.
Jego uśmiech zniknął tak szybko, że było to niemal komiczne.
„Pani Monroe” – wyjąkał. „Nie wiedziałem, że pani… będzie w tym roku.”
Prawie się uśmiechnąłem. Gregory był świetny w udawaniu, że rządzi światem. Gorzej było z zapamiętywaniem, kto go zatrudnił, żeby nim przez jakiś czas rządził.
„Prawie tego nie zrobiłam” – powiedziałam. „Ale chciałam pokazać córce, jak wygląda nasza coroczna uroczystość”.
Gestem wskazałem Zoey, stojącą tuż za moim ramieniem, z policzkami zarumienionymi od gniewu, którego nie wiedziała, co ze sobą począć.
Spojrzenie Diane powędrowało na Zoey, a potem z powrotem na mnie. „Twoja córka” – powtórzyła powoli, jakby samo słowo wymagało tłumaczenia. „Przepraszam, chyba jeszcze się sobie nie przedstawiłyśmy. Jestem Diane Ashworth”.
„Wiem kim jesteś.”
Zapadła między nami niezręczna cisza, gęsta i lepka jak rozlany syrop. Dyrektorzy, którzy przed chwilą chichotali, nagle zafascynowali się bąbelkami w swoim szampanie.
„Właśnie mówiłem twojej żonie, że nie jestem z firmy cateringowej” – ciągnąłem, starając się mówić lekkim tonem. „Chociaż rozumiem, że mogła popełnić ten błąd. Prosta czarna sukienka, bez diamentów. Muszę wyglądać strasznie nie na miejscu pośród tego wszystkiego…”
Machnęłam ręką w stronę błyszczącego pokoju, sukni, które kosztowały więcej niż mój pierwszy samochód, garniturów szytych na miarę i lodowej rzeźby w kształcie naszego logo.
„Sukces” – dodałem.
Gregory wymusił urywany śmiech. „Pani Monroe ma bardzo ironiczne poczucie humoru” – powiedział żonie. „Ona właściwie…”
„Wychodzę” – przerwałem.
Palce Zoey spotkały się z moimi, mocno ściśnięte.
„Jutro idzie do szkoły. I myślę, że widzieliśmy już wystarczająco dużo”.


Yo Make również polubił
Wymieszaj Cukier i Miętę: Efekt Zadziwi Każdego
Francuski przepis na deser z mlekiem i jabłkami: prosty, pyszny i odpowiedni do diety
Jak usunąć czarne plamy z sandałów?
Woda goździkowa: ukryta moc w Twojej kuchni