Odejście z firmy wydawało się ostateczne, ale nie wymazało reszty mojego życia. Nie wymazało domu, w którym dorastałem, tego z łuszczącymi się białymi listwami i klonem, który jesienią zrzucał tak gęste liście, że można było w nich zgubić buty. Nie wymazało automatycznego pobierania rat kredytu, który i tak pierwszego dnia każdego miesiąca, jak w zegarku, pobierał z mojego konta ratę kredytu hipotecznego. Nie wymazało mojego ojca, siostry ani tego, jak nasza historia kurczowo trzymała się wszystkiego, co próbowałem zbudować sam.

Przez kilka tygodni miałem jednak wrażenie, że tak właśnie się stało.

Nowe biuro mieściło się w odnowionym ceglanym budynku z dużymi oknami i żywymi roślinami. Pierwszego dnia kierowniczka działu kadr, Jenna, kobieta w moim wieku, oprowadziła mnie po biurze i przedstawiła, jakbym była kimś wartym poznania, a nie problemem do rozwiązania.

„To jest Erin” – powtarzała nie raz, kładąc mi dłoń na ramieniu. „Kieruje działem dostaw produktów. To dzięki niej za sześć miesięcy będziesz lepiej spał”.

Ludzie się śmiali. Wyciągali ręce. Zadawali poważne pytania. Nikt nie zerkał mi przez ramię, szukając ojca. Nikt nie pytał: „Och, jesteś siostrą Rebekki?”, jakby to miało być odpowiedzią na wszystko.

Przy moim nowym biurku – prostym zestawie przy ścianie z oknami, bez szklanej obudowy, bez akwarium – odłożyłam laptopa i patrzyłam na swoje odbicie w ekranie. Ta sama twarz. Te same ramiona. Ten sam nawyk odgarniania włosów do tyłu, gdy potrzebowałam się skupić. Ale coś w sposobie, w jaki siedziałam, wydawało mi się inne, jakbym przestała się przygotowywać na uderzenie, które już nastąpiło.

Jenna oparła się o przegrodę. „Wszystko w porządku?” zapytała.

Skinęłam głową. „Tak. Po prostu… przyzwyczajam się do tego, że nie muszę czekać, aż ktoś wpadnie przez drzwi i powie mi, że robię to źle”.

Uśmiechnęła się, nie ze współczuciem, tylko ze zrozumieniem. „Daj sobie tydzień” – powiedziała. „Znudzi cię ten brak dramatyzmu”.

Nie do końca miała rację. Nigdy się nie nudziłem. Ale brak eksplozji zaczął sprawiać wrażenie mniej upiornej ciszy przed katastrofą, a bardziej tego, jak mogłaby wyglądać normalność.

Mój nowy szef, Mark, dbał o takie rzeczy jak zakres, przepustowość i realistyczne harmonogramy. Kiedy powiedziałem: „Nie damy rady tego zrobić w cztery tygodnie, nie wypalając ludzi”, nie powiedział mi, żebym „po prostu to załatwił”. Zapytał: „Czego potrzebujesz, żeby to zrobić w osiem?”, a potem wysłuchał odpowiedzi.

W pierwszy piątek wsunął głowę w moje drzwi – prawdziwe drzwi, które mogłem zamknąć, ale tym razem bez szyby. „Idź do domu” – powiedział. „Jest po piątej. Nie robimy tu bohaterskich wyczynów”.

Wpatrywałem się w zegarek widoczny w rogu ekranu. 17:06 W firmie mojego ojca o tej porze ludzie polowali na osobę, która jeszcze siedziała przy biurku, żeby móc zrzucić na nią jeszcze jedno zadanie, zanim znikną na weekend.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama