Na korytarzu unosił się zapach wybielacza i starej cebuli.
Spałem na materacu pneumatycznym.
Jadłam makaron instant na każdy posiłek.
Były dni, kiedy w ogóle nie jadłem.
Nie dlatego, że chciałem umrzeć z głodu.
Bo nie potrafiłem się tym przejąć.
Byłem tak przygnębiony, tak załamany, że nie widziałem sensu, żeby dalej próbować.
Kobieta, którą kiedyś byłam — ta, która wierzyła w miłość i pracowała na trzech etatach z uśmiechem — odeszła.
Miałam wrażenie, że jestem duchem przechadzającym się po moim własnym życiu.
W końcu znalazłem pracę w barze na skraju miasta.
Miejsce, w którym kierowcy ciężarówek zatrzymują się o czwartej rano, żeby napić się kawy i zjeść ciasto.
Długi licznik.
Kabiny winylowe.
Dzbanek do kawy, który nigdy się nie opróżnia.
Szafa grająca, która nie działa, ale nadal świeci.
Płaca była okropna.
Godziny były gorsze.
Ale to było wszystko, co mogłem dostać.
Nikt nie chciał zatrudnić dziewczyny z popularnego w sieci filmu o rozwodzie.
Nawet gdy o tym nie wspomniałem, rozpoznali mnie.
Nawet gdy miałam inaczej ułożone włosy, ich oczy były przymrużone, jakby próbowali mnie umiejscowić.
A gdy już to zrobili, uprzejmy uśmiech zniknął.
„Zadzwonimy do ciebie” – mówili.
Nigdy tego nie zrobili.
W barze nikogo to nie obchodziło.
Zależało im na tym, żebyś poradził sobie z pędem.
Zależało im na tym, aby można było dolewać kawy bez jej rozlewania.
Zależało im na tym, żebyś przyjął zamówienie, podczas gdy kucharz będzie krzyczał z tyłu.
Stałem się niewidzialny.
Po prostu kolejna kelnerka w poplamionym uniformie, dolewana kawy i wymuszająca uśmiechy, których nie czułam.
Była starsza kobieta o imieniu Jo, która pracowała rano.
Miała włosy w kolorze stali i głos, który potrafił przebijać się przez hałas.
Nie pytała mnie o filmy.
Nie pytała mnie o Dereka.
Podała mi tylko fartuch, wskazała na ekspres do kawy i powiedziała: „Ruszaj się. Ludzie nie lubią zimnej kawy”.
I co dziwne, to pomogło.
Bo nie chciałam litości.
Chciałem normalności.
Minął tak cały rok.
Trzysta sześćdziesiąt pięć dni przetrwania, nie życia.
Przestałem sprawdzać media społecznościowe.
Przestałem się przejmować tym, jak wyglądam.
Przestałem wierzyć, że może być lepiej.
Budziłem się w ciemnościach, zakładałem mundur i wpatrywałem się w swoje odbicie, jakbym obserwował kogoś innego.
Jeździłem autobusem, bo w końcu zepsuł mi się samochód i nie było mnie stać na naprawę.
Siadałem wśród obcych ludzi i słuchałem, jak opowiadają o swoim życiu.
Zastanawiałam się, jak to jest mieć życie, na które nie trzeba się przygotowywać.
Aż pewnego wtorkowego popołudnia wróciłem do domu i znalazłem list wsunięty pod drzwi.
Było to z kancelarii prawnej.
Harrison i Wspólnicy.
Koperta była gruba, wyglądała na drogą, a moje imię było napisane złotymi literami.
Złoto.
W moim świecie złoto było zarezerwowane dla obrączek ślubnych i bogatych ludzi.
Moją pierwszą myślą było, że Derek pozywa mnie o coś.
Więcej upokorzenia.
Kolejny sposób, żeby mi przypomnieć, że nic nie mam.
Ale gdy ją otworzyłem, list w środku nie miał sensu.
„Szanowna M. Elelliano Witmore” – głosił napis.


Yo Make również polubił
Mój mąż nie wiedział, że w pokoju jest kamera: byłam przerażona, kiedy
Ciasto Waniliowe Bez Pica – Pyszna Propozycja na Słodką Przekąskę
„Trik mojego dziadka na czyste rynny bez drabiny – sprytne czyszczenie w kilka minut”
Sześć lat po tym, jak moja siostra ukradła mi narzeczonego-milionera, obnosiła się z nim na pogrzebie naszej matki — ale kiedy powiedziałam: „Czy poznaliście już mojego męża?”, cała sala przestała oddychać.