Światła w Suburbanie przygasły, gdy wjechaliśmy na autostradę, a miasto znikało za nami w rozmazanej złocie i czerwieni. Moja sukienka wydawała się teraz nieodpowiednia, zbyt miękka i cywilna w porównaniu z twardą krawędzią tego, co czekało na drugim końcu pasa startowego.
Martinez obrócił się na krześle.
„Mamy dla pani cały pakiet Thunderstorm w kolejce w SIPR, jak tylko trafimy na ptaka, proszę pani” – powiedział. „Początkowy odczyt jest… chaotyczny”.
„Jaki bałagan?” – zapytałem.
„Dwie grupy przewoźników, trzech partnerów regionalnych, jeden tankowiec trafiony dronem, do którego nikt się jeszcze nie przyznał, oraz sojusznik, który uważa, że to my to zrobiliśmy”.
Powoli wypuściłem powietrze.
„To się kwalifikuje” – powiedziałem. „Jakieś ofiary?”
„Tylko szkody i obrażenia. Jak dotąd żadnych ofiar śmiertelnych. Ale wystarczy zły telefon w ciągu najbliższej godziny i to się zmieni”. Zawahał się. „Biały Dom jest nerwowy. Departament Stanu już rzuca słowem „akt wojny”.
Skinąłem głową i znów spojrzałem na telefon. Po stronie zabezpieczonej czekały dokumenty informacyjne, świecące na zielono za warstwami szyfrowania. Po stronie prywatnej, na razie nic. Żadnych telefonów. Żadnych SMS-ów. Może wciąż siedzieli zamrożeni w tej sali balowej, z szampanem na marmurze, z otwartymi ustami.
Dobrze, pomyślałem. Niech sobie z tym posiedzą chwilę.
Suburban przejechał przez bramkę bezpieczeństwa na lotnisku Pope Army Airfield, a strażnicy stanęli na baczność, gdy reflektory oświetliły przednią szybę. Mój dostęp do systemu już się zarejestrował. Ramię bramy uniosło się, zanim jeszcze całkowicie się zatrzymaliśmy.
Piętnaście minut po wyjściu z hotelu wdrapywałem się na rampę czekającego C-37, Gulfstreama, który służył mi za lotnicze biuro. Powietrze smakowało paliwem lotniczym i zimnym metalem, znajomo i dziwnie kojąco.
Mały zespół był już zapięty – wywiad, operacje, łączność. Przed nimi rozbłysły ekrany, linie danych spływały kaskadowo.
„Proszę pani” – odpowiedzieli chórem, gdy wszedłem na pokład.
Opadłam na siedzenie, obcasy stukały o aluminiową podłogę, i wzięłam bezpieczny tablet, który podał mi Martinez. Plik Thunderstorm otworzył się z cichym dźwiękiem.
Zdjęcia satelitarne. Sygnatury termiczne na ciemnej wodzie. Uszkodzony tankowiec przechyla się w Zatoce Perskiej, czarny dym snuje się w noc. Gromada szybkich łodzi krąży wokół niego jak szerszenie. Niszczyciel aliantów utrzymuje pozycję w pobliżu, na razie bez ognia. Fregata państwa trzeciego zbliża się zbyt szybko i zbyt blisko.
Trzy flagi. Trzy plany. Jedno złe założenie od katastrofy.
„Oś czasu” – powiedziałem.
Oficer wywiadu, kapitan Ray, odpiął pasy na tyle, by móc się pochylić do przodu.
„Uderzenie drona o 1920 Zulu” – powiedziała. „Właściciel tankowca jest zarejestrowany na Cyprze, załoga ma mieszane obywatelstwo. Nadawali trasę komercyjną, gdy dron uderzył w rufę. Żadnych wcześniejszych gróźb, żadnych ostrzeżeń”.
„Pochodzenie dronów?”
„Nieznane. Analiza fragmentów jest w toku, ale wstępne wskazówki sugerują zmodyfikowany sprzęt komercyjny. Nie nasz. Ani ich. Wygląda na kompilację innej firmy”.
„Wszyscy więc wskazują palcami” – powiedziałem.
„Tak, proszę pani. Nasz sojusznik jest przekonany, że regionalny rywal zrobił to, żeby zablokować szlaki żeglugowe. Rywal głośno twierdzi, że zrobiliśmy to pod fałszywą flagą. Media społecznościowe są…” Ray skrzywił się. „Nieprzydatne. Hasztagi, wątki spiskowe, filmy z płonącymi statkami sprzed dziesięciu lat, które są ponownie prezentowane jako „na żywo”.
Przewinąłem brief, czując znajomą zmianę, gdy mój umysł wpasował się w schemat pracy. Zidentyfikuj punkty decyzyjne. Zmapuj ludzkie ego na sprzęcie. Znajdź zawór bezpieczeństwa, zanim ktoś pociągnie za niewłaściwą dźwignię.
„Co Thunderstorm poleca do tej pory?” – zapytałem.
Martinez wskazał zaznaczony fragment.
„Ciśnienie niekinetyczne, oznaka obecności, żadnych uderzeń, dopóki nie otrzymamy pozytywnej identyfikacji na platformie startowej” – powiedział. „Ale Siódma Flota prosi o wstępną autoryzację do ataku, jeśli szybkie łodzie zbliżą się na odległość pięciuset metrów od tankowca”.
„Czego chce państwo?” – zapytałem.
Ray cicho prychnął.
„Proszę pani, niech wszyscy złapią się za ręce i wydadzą stanowcze oświadczenia.”
Pozwoliłem, aby kącik moich ust drgnął.
„A Biały Dom?”
„Chcą, żeby ta informacja zniknęła z kanałów informacyjnych jeszcze przed świtem” – powiedział Martinez.
To brzmiało dobrze.
Silniki samolotu zaczęły pracować szybciej, pod naszymi stopami rozległ się niski, narastający ryk. Szef załogi pokazał mi kciuk w górę.
„Mamy pozwolenie na kołowanie, proszę pani. Za pięć minut ruszamy.”
Podpisałem wstępne potwierdzenie protokołu Thunderstorm, moje nazwisko znalazło się w linijce, która nigdy nie pojawi się w dokumentach publicznych, po czym położyłem tablet na kolanach i zamknąłem oczy na trzy sekundy — to było coś najbardziej zbliżonego do resetu, co znałem.
Wdech. Wydech. Hotelowe żyrandole i kieliszki do szampana rozpłynęły się. Sala balowa, moi rodzice, blada twarz Trevora, potłuczone szkło – wszystko to zsunęło się do pudełka w głębi mojej pamięci, a wieko opadło.
Gdy otworzyłem oczy, była tam tylko mapa.
Sześć godzin później kryzys, który mógł rozpalić pół świata, został zdegradowany do „poważnego incydentu, trwające śledztwo”. Nie było to przyjemne. Nigdy takie nie jest. Ale tankowiec był holowany, łodzie motorowe wycofały się pod czujnym okiem trzech niszczycieli i eskadry samolotów krążących tuż poza zasięgiem rakiet, a fregata trzeciej strony została uprzejmie, ale stanowczo eskortowana z bezpośredniego sąsiedztwa.
Głos miałem ochrypły od mówienia. Bezpieczne linie, wideokonferencje, rozmowa bezpośrednio z prezesem, podczas której przedstawiłem trzy opcje i jedną rekomendację.
„Zachowajmy spokój” – powiedziałem. „Zachowajmy spokój. Trzymamy wszystkie kamery na tym skrawku wody i wszystkie jednostki w gotowości, i nie oddajemy strzału, chyba że ktoś zrobi coś tak lekkomyślnego, że nie pozostawi nam wyboru”.
„Jesteś pewien, że nie musimy wysłać wiadomości?” – zapytał prezydent, a na jego twarzy malował się ciężar wewnętrznej polityki.
„Wysyłamy sygnał, nie mrugając” – powiedziałem. „W chwili, gdy zaczniemy rzucać amunicją, zagramy w ich grę. Ktokolwiek zbudował tego drona, chciał eskalacji. Nie dajcie mu tego”.
Długa pauza. Spojrzenie poza ekranem na kogoś w pokoju dziennym. Potem skinienie głową.
„Dobrze, Generale” – powiedział prezydent. „Zrobimy to po twojemu”.
Teraz, z powrotem na ziemi, w bezpiecznym pokoju, który pachniał kawą i powietrzem z odzysku, siedziałem sam przy stole, a adrenalina powoli, boleśnie uchodziła z mojego organizmu. Na rzędach ekranów wzdłuż ścian wyświetlano tankowiec, statki eskortowe i przewijające się linie danych.
Martinez wsunął głowę przez drzwi.
„Burza oficjalnie została zdegradowana do pozycji obserwacyjnej, proszę pani” – powiedział. „Ma pani wolną chwilę przez kilka godzin, jeśli pani chce”.
„Jeśli tego chcę” – powtórzyłem.
„Proszę pani”. Zawahał się. „Biały Dom przysłał notatkę. Prezydent poprosił mnie, żebym przekazał ją osobiście”. Wyciągnął małą, złożoną kartkę, taką, jaką zazwyczaj dołącza się do formalnych zaproszeń lub odręcznie napisanych kondolencji.
Wziąłem go, przesuwając kciukiem po grubym kartonie. W środku, szybkim, pochylonym pismem, widniały trzy słowa.
Dobrze powiedziane dziś wieczorem.
Brak podpisu. Nie jest potrzebny.
Zamknąłem kartę i wsunąłem ją do kieszeni, obok telefonu, który jakimś cudem jeszcze ani razu nie zawibrował.
„Coś z mojej prywatnej linii?” – zapytałem.
„Nie, proszę pani” – powiedział Martinez. „Czy powinno być?”
„Można by pomyśleć” – powiedziałem lekko. „Nieważne. Odpocznij trochę”.
Kiedy wyszedł, cisza w sali nabrała cięższego charakteru. Wyciągnąłem telefon i wpatrywałem się w pusty pasek powiadomień, absurdalnie świadomy różnicy czasu między tym miejscem a salą balową.
Mieli mój numer. Zawsze go mieli. Odbierałem go w trakcie strzelanin, dyplomatycznych kolacji i odpraw operacyjnych. Odbierałem telefony od mamy, stojąc sześć metrów od prezydenta Stanów Zjednoczonych, wychodząc na korytarze, żeby porozmawiać o planach wakacyjnych i o tym, czy rozważałem refinansowanie kredytu samochodowego.
Dzisiaj nic.
Położyłem telefon ekranem do dołu na stole.
Rozmowy telefoniczne rozpoczęły się dwanaście godzin później.
Obudziłem się w swojej kwaterze, słysząc dźwięk mojego osobistego dzwonka, który dźwięczał jak alarm. Przez chwilę, zdezorientowany, myślałem, że to bezpieczna linia, coś znowu się pali w jakiejś innej części świata. Ale na ekranie widniało znajome nazwisko.
Mama.
Leżałam tam i czekałam, aż włączy się poczta głosowa.
Po minucie zadzwonił ponownie.
Trevor.
Wpatrywałam się w jego imię. W małe zdjęcie zrobione dziesięć lat temu na jakimś dawno zapomnianym grillu, na którym uśmiechał się szeroko z piwem w dłoni, a jego ręka była przerzucona przez moje ramiona.
Odebrałem po czwartym dzwonku.
„Hej” powiedziałem.
Po drugiej stronie zapadła cisza, taka, która nie dotyczyła odbioru. Chodziło o to, że ktoś zdał sobie sprawę, że nie ma pojęcia, jak rozpocząć rozmowę.
„L—Lisha” – powiedział w końcu Trevor. Jego głos brzmiał szorstko, jakby nie spał całą noc albo wypił jeszcze trochę szampana po moim wyjściu. „Czy ty… możesz rozmawiać?”
„Mam kilka minut” – powiedziałem. „Jak smakuje polędwica wołowa?”
Nie śmiał się.
„Odszedłeś” – powiedział. „A potem ten… facet w mundurze po prostu wchodzi na salę balową jak z filmu i nazywa cię generałem, a ja…” Urwał, po czym spróbował ponownie. „Co się, do cholery, dzieje?”
Zwlokłam nogi z łóżka i usiadłam, przyciskając bose stopy do chłodnej podłogi.
„Dzieje się tak” – powiedziałem ostrożnie – „że doszło do incydentu za granicą, a moim zadaniem jest zajmowanie się takimi sprawami”.
„Twoja praca” – powtórzył powoli. „Twoja praca. Lisha, on ci pogratulował”. Jego głos podniósł się przy ostatnim słowie, jakby wciąż wydawał się absurdalny w jego ustach. „Powiedział, że masz się zgłosić do dowództwa JSOC. James wyglądał, jakby miał dostać udaru. Mama o mało nie zemdlała. Tata…” Znów urwał.
„Jak się czuje tata?” zapytałem.
Kolejna pauza.
„Cicho” – powiedział Trevor. „On jest… cichy”.
To powiedziało mi więcej niż jakikolwiek przymiotnik.
„Trevor” – powiedziałem. „Co dokładnie chcesz wiedzieć?”
„Chcę wiedzieć, kim jesteś” – wybuchnął. „Bo najwyraźniej nie jesteś kierowcą Amazona”.
Zaskoczył mnie śmiech, ostry i pozbawiony humoru.
„Najwyraźniej nie” – powiedziałem.


Yo Make również polubił
„Usunęłam twoje podanie na studia medyczne! Teraz nie możesz ze mną konkurować” – napisała siostra. Dziekan zadzwonił: „Widzieliśmy wszystko przez nasz portal śledzący. Zostałaś przyjęta z pełnym stypendium. Twoja siostra jest na czarnej liście wszystkich uczelni medycznych”. JEJ LIST PRZYJĘCIOWY ZOSTAŁ ODWOŁANY W TRAKCIE UROCZYSTOŚCI
Uwaga: Ryzyko uzależnienia, biszkopt z twarogiem gotowy do pieczenia w 5 minut
Ciasto z truskawkami i bezą
Najlepszy minerał do usuwania plam starczych