„W jakiej roli?” zapytała Sarah z HR.
„Relacje z klientami i rozwój biznesu. Naprawdę dobrze dogaduje się z ludźmi i rozumie relacje w biznesie lepiej niż ktokolwiek z nas.”
„Czy poradzi sobie z kwestiami technicznymi?” – zapytał sceptycznie Tom.
„Nie musi zajmować się kwestiami technicznymi. Właśnie po to tu jesteśmy. Musi podtrzymywać relacje i identyfikować możliwości. My zajmiemy się wdrażaniem”.
To było radykalne odejście od tradycyjnej hierarchii rodzinnej. Ale miało sens.
Mocną stroną Dereka zawsze były relacje interpersonalne. Jego słabością było założenie, że musi wszystko rozumieć, zamiast skupić się na tym, w czym był naprawdę dobry.
„A co z Marcusem?” zapytała Sarah.
„Planowanie strategiczne i relacje inwestorskie. Ma odpowiednie wykształcenie finansowe i dobrze się w tym czuje”.
“A ty?”
„Robię to samo, co robiłem do tej pory – zajmuję się operacjami, rozwiązywaniem problemów i dbam o to, żeby wszystkie elementy ze sobą współgrały”.
Tom odchylił się na krześle. „Wiesz, co jest szalone? To może zadziałać lepiej niż pierwotny plan sukcesji”.
“Dlaczego?”
„Ponieważ opiera się na tym, co ludzie faktycznie potrafią zrobić, a nie na tym, co powinni robić”.
Spotkanie zostało przerwane pukaniem do moich drzwi.
Derek wszedł zdenerwowany, ale zdeterminowany. „Przepraszam, że przeszkadzam” – powiedział – „ale miałem nadzieję, że porozmawiamy”.
Członkowie zespołu zarządzającego wymienili spojrzenia.
„Możemy to dokończyć później” – zasugerowała Sarah, zbierając papiery.
Po ich wyjściu Derek usiadł naprzeciwko mojego biurka.
„Jestem ci winien przeprosiny” – powiedział. „Za sobotni wieczór. Za to, że mnie nie było. Za to, że utrudniłem ci to bardziej, niż było trzeba”.
„Przetwarzałeś” – powiedziałem. „Rozumiem”.
„Obrażałem się” – poprawił. „A to różnica”.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu.
„Myślałem o tym, co powiedziałeś” – kontynuował Derek – „o znalezieniu tego, w czym jestem naprawdę dobry, zamiast próbować być dobrym we wszystkim. I chcę spróbować z relacjami z klientami… jeśli oferta jest nadal aktualna”.
„Stoi.”
„Ale, Derek” – powiedziałem – „to oznacza zaczynanie od nowa. Uczenie się prawdziwej pracy zamiast odgrywania roli”.
“Ja wiem.”
„Oznacza to przyjmowanie wskazówek od osób, które wcześniej składały ci raporty”.
„Ja też to wiem.”
„A to oznacza zaakceptowanie, że nie jesteś już ich następcą. Jesteś po prostu Derekiem – z konkretną pracą i konkretnymi obowiązkami”.
Przez dłuższą chwilę milczał.
„Czy mogę ci coś powiedzieć?” zapytał w końcu.
“Oczywiście.”
„Ulga” – powiedział. „Właśnie to poczułem, kiedy dziadek ogłosił, że zostałeś prezesem. Nie złość. Nie rozczarowanie”.
„To mnie zaskoczyło”. Przyglądałem się jego twarzy. „Ulga?”
„Przez trzy lata panicznie bałem się porażki w pracy, której nie rozumiałem. Bałem się rozczarowania ludzi, podjęcia złych decyzji, udowodnienia, że nie jestem godzien rodzinnego dziedzictwa”.
Przeczesał włosy dłonią.
„Ale ty… ty nigdy się tego nie bałeś. Po prostu skupiłeś się na robieniu dobrej roboty”.
„Bałem się” – przyznałem. „Po prostu inaczej to potraktowałem”.
“Jak?”
„Pomyślałem, że jeśli mam ponieść porażkę, to dlatego, że nie jestem do tego zdolny, a nie dlatego, że nie jestem przygotowany. Dlatego spędziłem trzy lata, upewniając się, że jestem przygotowany na wszystko”.
Derek się uśmiechnął. „W tym tkwi różnica między nami. Ty byłeś przygotowany na sukces. Ja byłem przygotowany na porażkę”.
„Jeszcze nie jest za późno, żeby to zmienić”.
„Czy naprawdę nie jest dla nas za późno?” – zapytał. „Mam na myśli… jako rodzeństwo”.
Pytanie dotarło do mnie głębiej, niż się spodziewałem.
„Derek” – powiedziałem – „nigdy nie chciałem z tobą konkurować. Chciałem po prostu być w czymś dobry”.
„Wiem” – powiedział. „I zamieniłem to w rywalizację, bo czułem się niepewnie, że nie jestem w tym tak naturalnie dobry jak ty”.
„Jesteś dobry w innych rzeczach.”
„Naprawdę?”
„Skłoniłeś panią Patterson do przedłużenia umowy, kiedy była wściekła z powodu błędów w rozliczeniach. Przekonałeś zespół Morrisona, żeby dał nam drugą szansę po problemach z jakością. Uratowałeś więcej relacji z klientami niż ktokolwiek inny w tej firmie”.
„Nigdy nie uważałem tego za umiejętność”.
„To dlatego, że byłeś zbyt zajęty myśleniem, że musisz być mną.”
Derek milczał przez kilka minut, analizując to.
„Czy możemy spróbować jeszcze raz?” – zapytał w końcu. „Tym razem jako koledzy, a nie konkurenci”.
„Chciałbym.”
„Dobrze” – powiedział, a w jego oczach zabłysła iskra. „Bo mam pomysł na konto Hendersona, który, jak sądzę, ci się spodoba”.
Przez następną godzinę rozmawialiśmy o interesach – o prawdziwych interesach, a nie o polityce rodzinnej czy walce o władzę. Derek miał autentyczną wiedzę na temat potrzeb klientów i możliwości rynkowych. Ja miałem rozwiązania operacyjne i strategie wdrożeniowe.
Pod koniec rozmowy uświadomiłem sobie coś ważnego: dobrze nam się współpracowało, gdy nie staraliśmy się działać przeciwko sobie.
„Derek” – powiedziałem, gdy przygotowywał się do wyjścia.
“Tak?”
„Dziękuję za powrót.”
„Dziękuję, że mi pozwoliłeś.”
Po jego wyjściu siedziałem w biurze i rozmyślałem o tym, jak wiele zmieniło się w ciągu zaledwie kilku tygodni.
Firma funkcjonowała lepiej niż kiedykolwiek. Moje relacje z braćmi się poprawiały. Nawet moi rodzice zdawali się przystosowywać do nowej rzeczywistości.
Ale czekał nas jeszcze jeden test.
Jutro rada dyrektorów miała się zebrać, aby formalnie zatwierdzić zmianę kierownictwa. Po raz pierwszy będę musiał bronić swojego stanowiska przed ludźmi, którzy mieli władzę, by mnie z niego usunąć.
Wszystko, co do tej pory osiągnęłam, było wewnętrzne: dynamika rodziny, relacje między pracownikami, usprawnienia operacyjne.
Jutro będę musiał się zmierzyć z zewnętrzną oceną — z udowodnieniem, że potrafię poradzić sobie nie tylko z pracą, ale i z polityką, która się z nią wiąże.
Kiedy pakowałam swoje rzeczy na ten dzień, poczułam znajome uczucie nerwowości zmieszane z ekscytacją.
Do niektórych testów możesz się przygotować. Do innych musisz po prostu uwierzyć, że jesteś gotowy.
Jutro dowiem się, jaki to rodzaj.
Posiedzenie zarządu zaplanowano na dziesiątą rano w głównej sali konferencyjnej firmy. Przybyłem trzydzieści minut wcześniej, żeby przejrzeć materiały do prezentacji i uspokoić nerwy.
Kwartalne raporty wyglądały dobrze na papierze – nawet lepiej niż dobrze. Przychody rosły. Koszty spadały. Satysfakcja pracowników poprawiła się w każdym dziale.
Wiedziałem jednak, że zarząd nie będzie się martwił liczbami. Będzie się martwił pewnością siebie. O to, czy 24-letnia kobieta zdoła zdobyć szacunek klientów, konkurencji i liderów branży. O to, czy mój dotychczasowy sukces był trwały, czy to po prostu szczęście początkującego.
„Jesteś na to gotowy?” – zapytał Marcus, pojawiając się w drzwiach z dwoma filiżankami kawy.
„Zdefiniuj, gotowe” – powiedziałem, z wdzięcznością przyjmując kawę.
„Wystarczająco gotowy, by przekonać dwunastu odnoszących sukcesy ludzi biznesu, że powinni postawić na ciebie swoje inwestycje”.
„Kiedy tak to ujmujesz”, powiedziałem, „brzmi to przerażająco”.
Marcus usiadł naprzeciwko mnie. „Mogę ci coś powiedzieć? Coś, czego nigdy nikomu nie mówiłem”.
“Oczywiście.”
„W ciągu ostatnich dwóch lat uczestniczyłem w dziesiątkach posiedzeń zarządu, siedząc z tyłu, robiąc notatki, obserwując, jak przebiegają te rozmowy. I… nigdy nie widziałem, żeby któryś z nich zadawał Derekowi albo mnie tak szczegółowe pytania, jakie prawdopodobnie zadaliby tobie dzisiaj”.
To nie było pocieszające.
„Zakładali, że wiemy, co robimy, bo jesteśmy spadkobiercami. Ale każą wam udowodnić, że wiecie, co robicie, bo nie jesteście tacy, jakich się spodziewali”.
„Dzięki za motywującą przemowę” – powiedziałem sucho.
Marcus się roześmiał. „To nie ma cię zniechęcać. To ma ci przypomnieć, że naprawdę wiesz, co robisz. Kiedy zadadzą ci szczegółowe pytania, otrzymasz szczegółowe odpowiedzi. Derek i ja nigdy byśmy tego nie zrobili”.
Punktualnie o dziesiątej do sali konferencyjnej weszli członkowie zarządu — dwanaście osób, które łącznie kontrolowały inwestycje warte miliony dolarów i miały za sobą dziesiątki lat doświadczenia w biznesie.
Dziadek zajął miejsce na czele stołu.
Ale to był mój występ.
„Dzień dobry wszystkim” – zacząłem, stojąc z przodu sali z materiałami do prezentacji. „Dziękuję za poświęcenie czasu na formalne omówienie zmiany przywództwa”.
Kliknąłem pierwszy slajd.
„Trzy tygodnie temu zostałem prezesem Montgomery Industries. Dziś chciałbym pokazać, co osiągnęliśmy w tym czasie i nakreślić naszą strategię na przyszłość”.
Następne dwadzieścia minut było najbardziej intensywnym okresem w moim życiu zawodowym. Opowiedziałem im o kwartalnych usprawnieniach, zmianach operacyjnych i wzroście zadowolenia klientów. Wyjaśniłem swoją wizję rozwoju, plany ekspansji i strategie utrzymania przewagi konkurencyjnej.
Ale co ważniejsze, odpowiadałem na pytania — szczegółowe, konkretne, trudne pytania dotyczące wszystkiego, od zarządzania łańcuchem dostaw, przez zgodność z przepisami, po pozycjonowanie rynkowe.
„Pani Montgomery” – powiedziała Helen Crawford, żona Roberta i sama członkini zarządu – „te wyniki są imponujące. Ale skąd wiemy, że są trwałe?”
„Ponieważ opierają się na systematycznych usprawnieniach, a nie na szybkich poprawkach” – odpowiedziałem. „Zidentyfikowaliśmy podstawowe problemy i zajęliśmy się ich przyczynami. Wzrost efektywności nie jest tymczasowym sposobem na cięcie kosztów. To usprawnienia strukturalne, które będą nadal generować wartość”.
„A co z relacjami z klientami?” – zapytał James Morrison. „Wielu naszych partnerów współpracuje z tą rodziną od dziesięcioleci. Jak utrzymać te relacje pod nowym kierownictwem?”
„Kontynuując osiąganie doskonałych wyników i podtrzymywanie ważnych osobistych relacji. Derek przejdzie do działu relacji z klientami, aby utrzymać i wzmocnić te partnerstwa, podczas gdy ja będę mógł skupić się na operacjach i strategii”.
„A twój brat Marcus?”
„Planowanie strategiczne i relacje inwestorskie. Dostosowujemy role do indywidualnych mocnych stron, zamiast próbować dopasowywać ludzi do z góry określonych stanowisk”.
Pytania trwały jeszcze trzydzieści minut — były to pytania techniczne dotyczące procesów produkcyjnych, pytania strategiczne dotyczące ekspansji rynkowej, pytania finansowe dotyczące alokacji budżetu i marży zysku.
Na każde z nich odpowiedziałem konkretnymi przykładami i danymi.
Na koniec Robert Crawford odchylił się na krześle.
„Pani Montgomery, muszę przyznać… kiedy pani dziadek po raz pierwszy ogłosił tę zmianę, miałem pewne obawy”.
„Jakiego rodzaju rezerwacje?”
„Wiek. Doświadczenie. Optyka tak dramatycznej zmiany w kierownictwie”. Zrobił pauzę, rozglądając się po stole. „Ale szczerze mówiąc, właśnie zademonstrowaliście głębsze zrozumienie tej branży niż widziałem na poprzednich prezentacjach w tej firmie”.
“Dziękuję.”
„Nie dziękuj mi jeszcze” – powiedział, choć się uśmiechał. „Mam jeszcze jedno pytanie”.
“Zacząć robić.”
„Gdzie widzisz Montgomery Industries za pięć lat?”
To było pytanie, które mogło zadecydować o powodzeniu lub porażce całego spotkania.
Wziąłem głęboki oddech i spojrzałem na tych dwunastu ludzi siedzących przy stole, którzy trzymali w rękach przyszłość mojej firmy.
„Za pięć lat widzę Montgomery Industries jako branżowy standard doskonałości operacyjnej i obsługi klienta. Widzę firmę, która rozwija się nie tylko pod względem przychodów, ale i reputacji – firmę, którą konkurencja bada, a klienci polecają innym”.
Kliknąłem, żeby obejrzeć ostatni slajd.
„Ale co więcej, widzę firmę, w której ludzie chcą pracować, w której rozwija się talenty, nagradza innowacyjność, a sukces jest wspólny. Bo zrównoważony rozwój to nie tylko marża zysku. To budowanie czegoś, co przyciąga najlepszych ludzi i daje im powody, by zostać”.
Na chwilę w pokoju zapadła cisza.
Wtedy Helen Crawford zaczęła powoli klaskać. Reszta zarządu dołączyła do niej.
„Cóż” – powiedział Robert Crawford – „myślę, że na razie usłyszeliśmy już wystarczająco dużo”.
Członkowie zarządu wyszli, aby obradować w ciszy, zostawiając mnie samego z dziadkiem i Marcusem.
„Jak myślisz, jak poszło?” zapytał Marcus.
„Nie mam pojęcia” – przyznałem. „Mogą mnie wyrzucić albo dać podwyżkę”.
Dziadek się uśmiechnął. „Nie wyrzucą cię z urzędu”.
„Skąd wiesz?”
„Bo obserwuję ich twarze od czterdziestu lat” – powiedział. „I to był wyraz twarzy ludzi, którzy po prostu, wbrew sobie, byli pod wrażeniem”.
Dwadzieścia minut później tablica wróciła. Robert Crawford wstał.
„Pani Montgomery, zarząd podjął jednomyślną decyzję”.
Moje serce się zatrzymało.
„Niniejszym formalnie zatwierdzamy Twoją nominację na stanowisko dyrektora generalnego Montgomery Industries ze skutkiem natychmiastowym”.
Ulga była przytłaczająca.
„Ponadto” – kontynuował – „autoryzujemy zwiększenie budżetu na usprawnienia operacyjne, które pan przedstawił, i chcielibyśmy zaplanować kwartalne przeglądy, aby śledzić postępy”.
„Dziękuję” – wydusiłem. „Wszystkim”.
„Nie dziękuj nam” – powiedziała Helen Crawford. „Podziękuj sobie. Zasłużyłeś na to”.
Kiedy członkowie zarządu wyszli, dziadek podszedł do mnie.
„Jak się czujesz?” zapytał.
„Przerażony i podekscytowany” – powiedziałem szczerze.
„Dobrze. To znaczy, że rozumiesz, na co się nabrałeś.”
„Czy wiedziałeś, że to zatwierdzą?”
„Miałem taką nadzieję” – powiedział – „ale to ty ich przekonałeś”.
Położył mi rękę na ramieniu.
„Twoi rodzice będą chcieli dziś wieczorem świętować. Twój wybór, czy jesteś na to gotowy”.
Zastanowiłem się. „Właściwie chyba tak. Po raz pierwszy od tygodni myślę, że jestem gotowy na wszystko, co przyniesie przyszłość”.
Dziadek zaśmiał się pod nosem. „Nawet jeśli to, co będzie dalej, to twoja matka zaplanuje kolejną imprezę”.
Zaśmiałem się. „Zwłaszcza to.”
Ponieważ w końcu, po miesiącach niepewności i tygodniach przejściowych, wiedziałem, kim jestem i do czego jestem zdolny.
A co ważniejsze, wszyscy inni też tak myśleli.
Sześć miesięcy później stałem w tej samej sali konferencyjnej, w której zarząd zatwierdził moje przywództwo, ale wszystko było inne.
Kwartalne raporty wykazały rekordowe zyski. Wskaźniki satysfakcji pracowników osiągnęły rekordowy poziom. Trzech głównych konkurentów zwróciło się do nas z propozycją partnerstwa, a magazyn biznesowy leżący na moim biurku uznał Montgomery Industries za Firmę Roku – jak tradycyjne przywództwo ustąpiło miejsca innowacjom.
Derek zapukał do drzwi mojego biura, trzymając w ręku butelkę szampana i uśmiechając się.
„Czas świętować” – oznajmił. „Właśnie doszło do przedłużenia kontraktu z Morrisonem. Trzyletni kontrakt, dwadzieścia procent wzrostu w porównaniu z poprzednimi okresami”.
„To fantastyczne” – powiedziałem. I mówiłem poważnie. „Jak ci się to udało?”
„Okazuje się, że jeśli naprawdę słuchasz potrzeb klientów, zamiast próbować zrobić na nich wrażenie tym, czego według ciebie chcą, to są oni o wiele bardziej skłonni do podjęcia długoterminowej współpracy”.
Derek przeszedł transformację w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Kiedy przestał udawać prezesa, którym myślał, że powinien być, i zaczął być menedżerem relacji, którym faktycznie był, jego pewność siebie wzrosła. Klienci szczerze lubili z nim współpracować, ponieważ skupiał się na zrozumieniu ich problemów, a nie na promowaniu naszych rozwiązań.
„Czy Marcus ma jakieś wieści na temat spotkania z inwestorami?” – zapytałem.
„Jest tam teraz i finalizuje umowę o finansowaniu rozbudowy. Powinno to nastąpić w ciągu godziny”.
Marcus również odnalazł swoje miejsce w rzeczywistości – współpracując z inwestorami i partnerami strategicznymi w zakresie możliwości rozwoju. Jego doświadczenie finansowe i naturalne zdolności networkingowe sprawiły, że idealnie nadawał się do zarządzania relacjami, które miały sfinansować naszą przyszłą ekspansję.
Kiedy Derek odszedł, by przekazać dobre wieści swojemu zespołowi, pomyślałem o tym, jak radykalnie zmieniła się dynamika naszej rodziny.
Już nie rywalizowaliśmy.


Yo Make również polubił
Wczoraj w naszym domu pieczenie ciasteczek zostało zastąpione tym luksusowym ciastem kokosowym, które rozpływa się na języku
Moja córka uderzyła rękami w stół i krzyknęła: „Dość, mamo! Po prostu odejdź – nikt cię tu nie chce!”. W pokoju zapadła cisza. Mój mąż powoli wstał, a jego oczy wypełniły się rozpaczą, gdy na nią patrzył. Nikt nie mógł przewidzieć, co powie później…
Konsultant ślubny mojej siostry zadzwonił: „Twoja rodzina odwołała zaproszenie, ale zatrzymała 60 tys. dolarów, które zapłaciłaś”. Odpowiedziałem: „Zadzwoń do każdego dostawcy”. „Ale proszę pani… Pani jest ich wszystkich właścicielką”. Długopis Montblanc
Miliarder widział, jak jego narzeczona znęca się nad jego matką — a czarna służąca zrobiła coś nie do pomyślenia!