Moja siostra wyśmiewała mnie, że jestem kelnerką – dopóki nie powiedziałam trzech słów po francusku do czterogwiazdkowego generała…
Moja siostra wyśmiała mnie jako kelnerkę na gali wojskowej, ale kiedy czterogwiazdkowy generał uniósł kieliszek, wypowiedziałam trzy słowa po francusku, które zmieniły wszystko. To, co wydarzyło się później, zmieniło noc rodzinnego dramatu w jedną z najbardziej niezapomnianych historii zemsty, jakie kiedykolwiek usłyszycie. To nie jest kolejna historia zemsty – to walka o prawdę, honor i odkupienie, która nie pozwoli oderwać się od ekranu do samego końca.
Gala wojskowa w ambasadzie USA w Paryżu wyglądała jak ożywione ogłoszenie rekrutacyjne. Błyszczące metale, mundury tak zaprasowane, że można by nimi skaleczyć, i kieliszki do szampana brzęczące pod masywnymi kryształowymi żyrandolami. Przemieszczałam się między stolikami w czarno-białym uniformie cateringowym, trzymając na dłoni tacę z ordurves, wtapiając się w tło niczym mebel. O to właśnie chodziło. Nikt nie miał mnie dziś wieczorem postrzegać jako kogokolwiek innego niż kelnerkę, a już na pewno nie moja siostra.
Ale Emily zawsze miała talent do znajdowania mnie w pokoju, nawet gdy tego nie chciałam. Dostrzegłam ją na marmurowej posadzce, stojącą z dwoma francuskimi attaché wojskowymi, jej czerwona sukienka odbijała światło, jakby to zaplanowała. Zaśmiała się z czegoś, co powiedział jeden z nich. Potem jej wzrok padł na mnie. Ten jej uśmiech – ten, który zawsze zwiastował kłopoty – rozlał się po jej twarzy. Nie czekała, aż podejdę bliżej. Lekko uniosła kieliszek szampana i powiedziała na tyle głośno, żeby wszyscy wokół mogli usłyszeć: „No, spójrz na siebie. Teraz jesteś tylko kelnerką, co? Chyba jednak Siły Powietrzne cię nie potrzebowały”.
Jeden z attache zachichotał niezręcznie. Drugi udawał, że studiuje obraz na ścianie. Emily powoli upiła łyk szampana, nie odrywając wzroku od twarzy. Ja zachowałem neutralny wyraz twarzy. Miałem trzy lata na doskonalenie tej umiejętności. Postawiłem przed nią tacę i zapytałem: „Kanapki?”. Francuski attache wziął jedną, nie patrząc na mnie. Emily nic nie wzięła. Uśmiechała się tylko, jakby już wygrała jakąś niewidzialną kłótnię. Odszedłem, zanim zdążyła zadać kolejny cios.
Mój puls był równy. Na tym polegała praca. Ciągle w ruchu. Ciągle obserwować. Ta noc nie była o niej. Nie do końca. W pokoju były ważniejsze cele. Gdziekolwiek spojrzałem, byli tam wyżsi rangą oficerowie i wstęgi, generałowie z USA, pułkownicy z Francji, wykonawcy kontraktów obronnych, politycy. Jeśli chciałeś uchwycić migawkę z wyższych sfer NATO, to właśnie to. A w samym centrum tego wszystkiego znajdował się Philip Vaughn, człowiek, którego śledziłem od miesięcy. Uścisnął dłoń dyrektora ds. technologii, którego znałem z konferencji poświęconej cyberbezpieczeństwu sprzed lat. Nie zwolniłem tempa, ale mój wzrok utkwił w małym, zapakowanym jak prezent pudełku, które Vaughn wsunął mu do kieszeni kurtki.
Przeciskałem się między kelnerami niosącymi tace z winem, zwracając uwagę na to, gdzie stali ochroniarze ambasady. Ich wzrok był zwrócony na gości, ale nie na tych, których ja obserwowałem. To było w porządku. Dziś wieczorem nie liczyłem na nich. Grupa amerykańskich oficerów przy barze wybuchnęła śmiechem z jakiejś historii, na chwilę blokując mi widok. Kiedy się odsunęli, dostrzegłem generała Marcusa Delaneya, czterogwiazdkowego dowódcę Dowództwa Armii USA w Europie, trzymającego się razem z garstką wysokich rangą dyplomatów. Człowiek, na którego nie wpada się ot tak, bez powodu. Ja miałem powód.
Ruszyłem dalej, dając się ponieść rytmowi sali. Zespół grał delikatny jazz – taki, który ludzie zauważają dopiero po jego zakończeniu. Z kuchni unosił się zapach pieczonej jagnięciny i świeżego chleba. Gdzieś przy wejściu ambasador Francji wygłaszał krótkie przemówienie w obu językach, ale nikt w tej części sali go nie słuchał.
Emily pojawiła się u mojego boku bez ostrzeżenia. Miała do tego talent. „Czy pozwalają ci chociaż zjeść resztki?” – zapytała głosem ociekającym sztuczną słodyczą.
Uśmiechnąłem się do niej z takim uprzejmym półuśmiechem, jakim obdarza się nieznajomego w autobusie. „Miłej nocy, Emily”.
Przechyliła głowę, przyglądając mi się, jakby próbowała zrozumieć, dlaczego nie reaguję tak, jak się spodziewała. „Nie mów mi, że wciąż dręczy cię przeszłość. Naprawdę powinieneś iść naprzód. To żenujące”.
Gdyby tylko wiedziała, jak bardzo się posunęłam. Odsunęłam się, zanim zdążyła mocniej nacisnąć. W słuchawce cicho zatrzeszczało – dwa słowa wypowiedziane przez głos, który dobrze znałam: „przenosimy paczkę”. Nie potwierdziłam tego na głos, po prostu skręciłam w przeciwną stronę sali balowej. Vaughn zmierzał w tamtym kierunku, lawirując w tłumie z tym samym dyrektorem technicznym na czele.
Mijając jedno z wysokich okien wychodzących na dziedziniec ambasady, moje odbicie wyglądało dokładnie tak, jak powinno – anonimowo. Niezapomniane. Właśnie dlatego to działało. Nikt nie szukał Catherine LeI, byłej oficer kontrwywiadu Sił Powietrznych. Patrzyli tuż obok niej.
Grupa generała przesunęła się w kierunku środka sali, bliżej ścieżki Vaughna. Czas miał tu znaczenie. Zły ruch za wcześnie i wszystko zepsuję. Za późno i nie będzie miało znaczenia, co wiem. Znów dostrzegłem Emily po drugiej stronie sali. Znów się śmiała, ale tym razem jej śmiech wydawał się wymuszony, jej wzrok powędrował w moją stronę na sekundę. Może zastanawiała się, po co w ogóle tu jestem. Może już coś podejrzewała. Nie miało to znaczenia. Dziś nie chodziło o to, żeby ją zmusić do refleksji. Chodziło o to, żeby właściwi ludzie zobaczyli dokładnie to, co wcześniej przegapili. A ta chwila zbliżała się z każdym krokiem Vaughna.
Poprawiłam tacę w dłoniach, jeszcze raz rozglądając się po pokoju. Delaney wciąż mówił, nieświadomy, jak szybko wieczór się zmieni. Vaughn pokonywał dzielącą go odległość, a małe pudełko wciąż było ukryte w wewnętrznej kieszeni kurtki. Zajęłam pozycję, zaciskając lekko palce na tacy, gdy szłam w stronę bocznych drzwi, poruszając się instynktownie. Brzęk kieliszków i cichy szum rozmów ucichły w mojej głowie, zastąpione trwałym wspomnieniem innego pokoju sprzed trzech lat, gdzie wszystkie oczy wpatrywały się we mnie.
Wtedy nie nosiłem munduru cateringowego. Miałem na sobie niebieski mundur Sił Powietrznych – idealnie wyprasowany, wstążki ustawione zgodnie z regulaminem, buty tak wypastowane, że odbijały się w nich górne światła. Zostałem wezwany na odprawę za zamkniętymi drzwiami w kwaterze głównej Dowództwa Obrony Cybernetycznej Sił Powietrznych USA. W pomieszczeniu unosił się delikatny zapach spalonej kawy i zrecyklingowanego powietrza. Pułkownik Mason siedział na czele długiego stołu – człowiek, który potrafi przekazać dobre wieści albo zrujnować komuś życie bez zmiany wyrazu twarzy. Po jego prawej stronie grupa oficerów z OSI i JAG. Po lewej dwie osoby z biura łącznikowego NATO. Każda z nich miała przed sobą teczkę. I na okładce każdej z tych teczek widniało moje nazwisko.
„Kapitanie LeI” – zaczął Mason. „Jest pan tu w związku z naruszeniem bezpieczeństwa, które dotyczyło tajnych danych radarowych objętych pana uprawnieniami”.
Utrzymywałem spokojny ton głosu. „Proszę pana, zidentyfikowałem to naruszenie. Zgłosiłem je”.
„Nasze dowody tego nie pokazują”. Stuknął w teczkę przed sobą. Wyłożyli schludny, mały pakiet – logi dostępu z moimi danymi uwierzytelniającymi, znaczniki czasu idealnie pasujące do skradzionych plików i ślad IP idealnie pasujący do mojego terminala służbowego. Na każdy kontrargument, który przedstawiłem, mieli odpowiedź. Każdy dowód, który mógłby mi pomóc, został już odrzucony jako niejednoznaczny. Poprosiłem o czas na przeprowadzenie własnej analizy. Odmówili. Poprosiłem o niezależną analizę kryminalistyczną. Powiedzieli, że już ją przeprowadzono. Szybkość ich odpowiedzi sugerowała, że podjęli decyzję, zanim jeszcze wszedłem.
W pewnym momencie zerknąłem w stronę okna obserwacyjnego. Emily była tam w cywilu, rozmawiając cicho z kimś, kogo nie znałem. Nie spojrzała na mnie. Spotkanie trwało niecałą godzinę. Werdykt był ostateczny: honorowe zwolnienie ze służby, cofnięcie wszystkich uprawnień, zakaz dostępu do tajnych systemów. Nie oskarżyli mnie wprost o zdradę, ale sugestia unosiła się w powietrzu niczym nieprzyjemny zapach.
Kiedy się skończyło, wyszedłem z kartonu z moimi osobistymi rzeczami – zdjęciem rodzinnym, monetami okolicznościowymi i kubkiem do kawy z logo placówki. Emily stała na korytarzu, oparta o ścianę, jakby czekała na windę.
„Powinnaś to po prostu zaakceptować” – powiedziała cicho. „Walka z tym tylko pogorszy twoją sytuację”.
Zatrzymałem się, wpatrując się w jej twarz, szukając choćby śladu współczucia. „Wiedziałaś o włamaniu”.
Jej szczęka zacisnęła się na tyle, żeby dać mi znać, że w coś uderzyłem. „Nie mogę o tym rozmawiać”.
„To nie jest odpowiedź „nie”.
Odepchnęła się od ściany. „Idź do domu, Katie. To już koniec”.
Patrzyłem, jak odchodzi, stukając obcasami o kafelki. Ten dźwięk utkwił mi w pamięci dłużej niż oficjalne dokumenty o wypisie.
Kolejne miesiące upłynęły podaniom o pracę i grzecznym odrzuceniom. Cywilni pracodawcy byli zachwyceni moimi umiejętnościami na papierze, ale wycofali się, gdy dowiedzieli się, dlaczego odszedłem ze służby. O kontraktach rządowych nie było mowy. Siły Powietrzne napisały szkarłatną literę na moich danych i nikt nie chciał ich tknąć. Skończyłem z powrotem w Maine, w małym miasteczku nad jeziorem, gdzie dorastaliśmy, przejąłem zakurzony mały warsztat, naprawiając laptopy i popękane ekrany telefonów. Klienci nazywali mnie panną LeI lub Kate, jeśli pamiętali moje imię ze szkoły. Nikt już nie zwracał się do mnie „kapitan”.
Czasem siedziałem na werandzie z piwem, gapiąc się na wodę i zastanawiając się, czy to wszystko sobie wymyśliłem – czy moja kariera naprawdę się wydarzyła, czy to tylko historyjka, którą sobie opowiadałem, żeby poczuć się mniej bezużytecznym. Ale za każdym razem, gdy myślałem o tym włamaniu, o szczegółach, które tylko ja mogłem znać, wracałem do tego samego wniosku: ktoś mnie wrobił, a Emily była wystarczająco blisko, żeby wiedzieć, kto to był. Nie miałem dowodów. Jeszcze nie. Ale trzymałem się jednej rzeczy, której Siły Powietrzne mi nie odebrały – umiejętności trzymania języka za zębami i czekania na odpowiedni moment.
Pewnego deszczowego popołudnia, około sześć miesięcy po wypisaniu ze szpitala, do sklepu dotarła paczka bez adresu zwrotnego. W środku znajdował się zwykły pendrive, bez żadnych oznaczeń, z wyjątkiem jednego słowa wydrapanego na plastiku: Oracle, mój stary znak wywoławczy. Pliki na nim były zaszyfrowane, wojskowej klasy. Ktokolwiek go wysłał, wiedział, że w końcu go złamię. Ale w kopercie było coś jeszcze: złożona notatka z odręcznym pismem, którą rozpoznałem od razu.
Mojego ojca. „Katie. To na czas, kiedy będziesz gotowa. Zaufaj momentowi”.
Wpatrywałem się w te słowa, aż deszcz je zatarł. Tata nie żył od dwóch lat. To oznaczało, że cokolwiek znajdowało się na tym dysku, było przeznaczone dla mnie na długo przed włamaniem – może nawet zanim sam się o tym dowiedziałem.
Tej nocy zamknąłem sklep wcześnie i zacząłem pracować nad szyfrowaniem. Nie złamało się przez godzinę. Nie złamało się przez tydzień. Ale sam fakt, że w ogóle tam było, powiedział mi coś ważnego. Nie myliłem się, że zostałem wrobiony. A skoro mój ojciec zostawił mi coś tak wrażliwego, to znaczyło, że wciąż istnieje sposób, żeby to naprawić.
Wsunąłem pendrive’a do zabezpieczonego laptopa, którego trzymałem pod ladą, tego, którego żaden klient nigdy nie widział. Szyfrowanie broniło się jak zamknięty sejf – warstwy na warstwach – dokładnie tak, jak zrobiłby to mój ojciec. Służył 30 lat w wywiadzie Sił Powietrznych i nigdy nie ufał zamkowi z jednym kluczem. Do północy odkleiłem tylko pierwszą warstwę. Był to katalog z dziwnymi nazwami plików. Nic, co miałoby sens.
Ale prawdziwą niespodzianką nie była cyfrowa wersja. Dwa tygodnie później, po tym jak burza przeszła i pozbawiła prądu połowę miasta, poszedłem na strych starego domu rodzinnego, żeby sprawdzić, czy nie ma przecieków. Wtedy zauważyłem luźną deskę podłogową pod narożnym bagażnikiem. Byłem na tym strychu setki razy i nigdy jej nie widziałem. Deska uniosła się z łatwością, odsłaniając małą metalową klamkę. Pociągnąłem. W ciemnym pomieszczeniu stał zakurzony sejf, akurat na tyle duży, żeby pomieścić kilka segregatorów i może pistolet. Zamek szyfrowy wydawał się znajomy – taki sam, jakiego używał mój tata w swoim biurze. Wypróbowałem kod, który zapamiętałem z dzieciństwa, ten, który, jak mówił, otwierał „ważne rzeczy”. Tarcza kliknęła i drzwi się otworzyły.
W środku znajdowały się trzy rzeczy: zewnętrzny dysk twardy, oprawny w skórę dziennik i złożona kartka papieru z moim imieniem zapisanym jego ręką. Notatka była krótka. „Katie, jeśli to czytasz, to znaczy, że nadeszła po ciebie burza. Ten dysk przechowuje to, czego nie mogłem powiedzieć, a dziennik ci powie dlaczego. Niektórzy ludzie, którym ufasz, nie są tacy, jakimi się wydają. Nie poddawaj się, dopóki nie zrozumiesz wszystkiego”.
Usiadłem po turecku na strychu, moje dżinsy oblepiały się kurzem, i otworzyłem dziennik. Wpisy zaczęły się pięć lat temu, przed moim zwolnieniem ze służby, kiedy tata stacjonował w Europie. Początkowo były banalne – notatki ze szkoleń, aktualizacje projektów – ale po kilku stronach ton się zmienił. Śledził nietypowy ruch danych w systemach radarowych NATO – sygnały z miejsc, w których nie powinny się znajdować, w okresach, gdy nie były zaplanowane żadne ćwiczenia. Podejrzewał, że ktoś z wewnątrz przekazuje specyfikacje techniczne osobom trzecim. Im głębiej drążył, tym częściej wspominał o facylitatorze w amerykańskim korpusie dyplomatycznym. Nigdy nie zapisał nazwiska, tylko inicjały: L.
Wpatrywałem się w te listy, aż się rozmazały. Kolejne wpisy dokumentowały spotkania, drobne szczegóły, daty i miejsca: Bruksela, Waszyngton, Ramstein. Zanotował każdą anomalię, każdy nieodebrany telefon, każde zablokowane zapytanie. Potem pojawił się wpis datowany zaledwie kilka tygodni przed jego śmiercią w wypadku podczas szkolenia. „Wyłom jest bliżej, niż im się wydaje. Jeśli coś mi się stanie, Katie będzie wiedziała, komu zaufać”.
Zewnętrzny dysk twardy był kolejną twierdzą szyfrowania. Nie miałem zamiaru łamać go na strychu z latarką, więc zaniosłem wszystko z powrotem do warsztatu, zamykając za sobą drzwi. Praca nad obydwoma dyskami stała się moją codzienną rutyną. W ciągu dnia naprawiałem zepsute tablety i usuwałem złośliwe oprogramowanie. W nocy likwidowałem zabezpieczenia, które zostawił mi ojciec. Zaprojektował je tak, aby pliki otwierały się tylko po kolei. Złamać jeden, znaleźć wskazówkę do następnego. To była powolna praca, ale elementy zaczęły układać się w obraz: przechwycone e-maile, logi systemowe, fragmenty audio.
Pewnej nocy odblokowałem plik audio zatytułowany po prostu „odprawa 7”. Głos mojego ojca wypełnił pokój, spokojny i opanowany. „Główny przeciek przechodzi przez sieć Vaughna. Współpracuje z kimś w Departamencie Stanu, aby zatuszować śledztwo. Ten ktoś ma dostęp do protokołów łącznikowych NATO i jest gotów utrudniać dochodzenie OSI. Jeśli Katie kiedykolwiek to usłyszy – wiedz, że miałeś rację”. Koniec cytatu.
To nie był niezbity dowód, ale niewiele brakowało. Nazwisko Vaughna widniało na wszystkich wewnętrznych listach podejrzanych, zanim jeszcze zostałem oskarżony. A teraz mój ojciec mówił to na głos, miesiące przed tym, jak zaciągnięto mnie do tego pokoju kontroli. Pamięć USB, która przyszła pocztą, zdawała się pasować do struktury plików na dysku twardym. Dwie połówki tej samej wiadomości. Ktokolwiek ją wysłał, wiedział, że w końcu będę miał obie.
Zadało mi to pytania, na które jeszcze nie potrafiłem odpowiedzieć. Kto jeszcze wiedział, że mój ojciec był na tropie Vaughna? Po co wysyłać mi pierwszą połowę dopiero po zwolnieniu ze służby? I po co w ogóle ryzykować wysłanie czegokolwiek?
Ostatnia strona dziennika nie była wpisem. Było to wydrukowane zdjęcie złożone na pół. Przedstawiało mojego ojca na uroczystej kolacji – w smokingu, z medalionami na piersi – ściskającego dłoń mężczyźnie, którego twarz rozpoznałem od razu: generałowi Marcusowi Delaneyowi. Tuż za nimi, częściowo odwrócona od aparatu, stała Emily. Położyłem zdjęcie na biurku i odchyliłem się na krześle. Prąd wrócił już kilka godzin temu, ale w warsztacie wciąż unosił się delikatny zapach deszczu. Gdzieś tam, ci sami ludzie, którzy zakończyli moją karierę, wciąż działali, wciąż nietykalni – a przynajmniej tak im się wydawało.
Tego wieczoru zamknąłem sklep wcześniej, zasłaniając rolety, zanim włączyłem zabezpieczonego laptopa. Zdjęcie mojego ojca, Delaney i Emily wisiało oparte o ścianę, wpatrując się we mnie, jakby czekało na wyjaśnienie. Jeszcze go nie miałem, ale wiedziałem, kto mógłby mi pomóc je znaleźć. Otworzyłem zaszyfrowanego czata i wyszukałem kontakt, którego nie używałem od lat – Toma Renera. Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, był na drugim końcu świata, po uszy w tarapatach z niewłaściwymi ludźmi, a ja spaliłem przysługi, żeby go stamtąd wyciągnąć. Wtedy był wytrawnym testerem penetracyjnym, który stał się najemnym hakerem. Teraz, sądząc po nijakim zdjęciu profilowym i martwych aktualizacjach statusu, starał się nie rzucać w oczy.
Wiadomość, którą wysłałem, była prosta: Potrzebuję twoich oczu, wysokich stawek, tylko starych znajomych. Dwie godziny później nadeszła odpowiedź – tylko jedna linijka. Przykułeś moją uwagę, Oracle.
Nawiązaliśmy połączenie za pomocą przekaźnika maskującego głos. Kiedy odebrał, jego ton był swobodny, ale usłyszałem zmianę w jego oddechu, gdy wspomniałem imię Vaughna. „Tak, widziałem go w kilku zbiorach danych” – powiedział Tom. „Jest ostrożny. Sam nic nie robi. Zawsze dwie warstwy usunięte. Po co drażnisz tego niedźwiedzia?”
„Bo zabrał coś mnie – i mojemu ojcu”.
To go uciszyło. „To wyślij mi to, co masz. Wszystko”.
Zawahałem się. „To cię nie opuszcza. Proszę.”
„Uratowałeś mi życie w Kabulu. Nie zamierzam cię sprzedać za kilka dolców”.
Przesłałem zaszyfrowane kopie segmentów dysku i plik audio od mojego ojca. Podczas gdy on je analizował, ja przeszukiwałem własne archiwa offline – e-maile, stare akta spraw OSI, które skopiowałem, zanim straciłem dostęp. W dokumentach z miesiąca poprzedzającego moje zwolnienie była luka, jakby ktoś usunął każdą wewnętrzną wzmiankę o Vaughnie.
Trzy dni później Tom oddzwonił. „Nie spodoba ci się to. Połowa ruchu IP, który zarejestrował twój tata, pochodziła z bezpiecznej podsieci w Waszyngtonie – Departamentu Stanu. Dane uwierzytelniające należały do kogoś z przykrywką dyplomatyczną i uprawnieniami NATO”.
Nie musiałem mówić tego imienia. Powiedział je za mnie. „E. LeI.”
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, włączył się kolejny głos: Bobby Hargrove, mój stary kolega z OSI. Czaił się na tym samym zaszyfrowanym forum, na którym spotkaliśmy się z Tomem. Bobby pozostał w służbie, ale nie korzystał z oficjalnych kanałów.
„Mam coś, czego będziesz potrzebować” – powiedział Bobby. „Vaughn będzie w Paryżu za dwa tygodnie na wspólnej gali amerykańsko-francuskiej w ambasadzie. Podobno dostarcza przesyłkę – małą, ale wartościową. Nie mogę się do niej zbliżyć, ale ty możesz”.
„Dlaczego ja?”
„Bo wtapiasz się w tłum – i bo Emily tam będzie. Chcesz, żeby ją przyparli do muru. To jest to.”
Odchyliłem się na krześle. Myśl o wejściu do tego samego pokoju co Emily sprawiła, że zacisnęła mi się szczęka, ale okazja była zbyt idealna, by ją zignorować. Bobby wyjaśnił, co wiedział: Vaughn wykorzystał galę jako spotkanie. Odbiorca prawdopodobnie był powiązany z tym samym włamaniem do radaru NATO. Ochrona ambasady będzie zaostrzona, ale skupiona na bezpieczeństwie gości, a nie na monitorowaniu samych gości.
„To nie jest dużo do wykorzystania” – powiedziałem.
„To prawda, ale jeśli potwierdzisz przekazanie, Delaney nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko działać. Od lat szuka powodu, żeby zaatakować Vaughna”.
Tom wtrącił się. „Mogę ci załatwić kilka zabawek – mikrofon w spince do mankietu, kamerę w uchwycie tacy, nadajnik z impulsem sygnału, kiedy będziesz potrzebował odwrócenia uwagi”.
Rozważyłem logistykę. Potrzebowałbym osłony – powodu, żeby być w pokoju.
Bobby zaśmiał się pod nosem. „Zabawna rzecz z imprezami w ambasadzie: zawsze potrzebują dodatkowego personelu. Mogę wpisać twoje nazwisko na listę tymczasowych pracowników cateringowych. Byłbyś niewidzialny”.
„Niewidzialne dzieła” – powiedziałem.
Tej nocy posprzątałem stół warsztatowy w warsztacie i zacząłem rozkładać to, czego będę potrzebował. Nic nadzwyczajnego – po prostu narzędzia, które nie wzbudzą alarmu, jeśli ktoś mnie przeszuka. Spakowałem smukły rejestrator, światłowodowy długopis z kamerą i parę słuchawek z mikrofonami kostnymi. Tom obiecał dostarczyć resztę w skrytce, zanim odlecę.
Ciągle wracałem do tego zdjęcia na biurku. Mój ojciec uśmiechał się tej nocy do Delaney, prawdopodobnie myśląc, że znalazł w sobie kogoś, kto mógłby mu pomóc. Gdyby się pomylił, nie dożyłby chwili, żeby tego żałować.
Plan na papierze był prosty: wtopić się w tłum, śledzić Vaughna, złapać podanie i upewnić się, że zobaczy je właściwa osoba. Ale w głębi duszy wiedziałem, że prawdziwym wyzwaniem będzie spotkanie z Emily. Od lat nie byliśmy w tym samym pomieszczeniu, a ostatnim razem odeszła, nie oglądając się za siebie. Tym razem mnie zobaczy i to nie ja wyjdę pierwszy.
Odsunąłem kawę i otworzyłem plan ambasady na laptopie, tym samym, który Bobby dyskretnie wsunął mi do skrytki. Każdy korytarz, korytarz służbowy i wejście były oznaczone. Trasa cateringu biegła przez środek sali balowej, mijając strefę VIP i omijając prywatną salę jadalną, gdzie rozmowy na wysokim szczeblu toczyły się z dala od kamer. To była moja trasa.
Tom zawołał, gdy mapowałem trasę. „Przygotowałem sprzęt. Mikrofon na spinki, kamera w tacce, nadajnik sygnału w opasce. Bateria starcza na sześć godzin, ale nie przesadzaj. I nie bądź taki słodki, jeśli cię złapią. Nie dam rady cię wyrwać z francuskiego aresztu”.
„Zanotowałem” – powiedziałem, biorąc łyk wystygłej kawy.
Bobby dołączył do rozmowy. „Pamiętajcie, ochrona ambasady będzie miała listę obecności każdego pracownika. Waszą przykrywką jest Catherine Lee, tymczasowa pracownica zatrudniona przez paryską agencję cateringową. Zachowajcie swoją rolę, nawet jeśli ktoś z waszej przeszłości was rozpozna – zwłaszcza Emily”.
Wpatrywałem się w plan piętra. „Ona nie będzie problemem”.
Bobby zawahał się. „Jesteś tego pewien?”
„Ona może mówić, co chce. Nie jestem przy niej.”
Prawda była bardziej skomplikowana. Latami uczyłem się zachowywać kamienną twarz podczas przesłuchania, ale rodzinne zaczepki to zupełnie inna broń, a Emily wiedziała dokładnie, gdzie celować.
Przez kolejne kilka dni ćwiczyłam tę galową rutynę, aż stała się moją pamięcią mięśniową. Taca w lewej ręce, prawa wolna do czyszczenia naczyń lub aktywacji nadajnika. Oczy nieustannie skanowały otoczenie, nie obracając zbytnio głowy. Ćwiczyłam neutralny głos zarówno po angielsku, jak i po francusku, zmieniając go bez zastanowienia.
Tom zostawił sprzęt w szafce w kawiarni niedaleko Gare du Nord. Podniosłem go w okularach przeciwsłonecznych i szaliku – kolejny turysta unikający mżawki. W wynajętym mieszkaniu rozłożyłem wszystko na łóżku: spinki do mankietów, etui ładujące, zmodyfikowany uchwyt odkładczy z wbudowaną soczewką. Wszystko było matowo czarne. Żadnych błyszczących krawędzi, które odbijałyby światło. Ostatnim elementem była słuchawka. Przewodnictwo kostne oznaczało brak widocznego przewodu biegnącego do mojego ucha i nikt stojący obok mnie nie mógł go usłyszeć, chyba że był wystarczająco blisko, żeby mnie pocałować.


Yo Make również polubił
Użyj wazeliny na swojej kuchence i obserwuj efekty!
Sernik jagodowy
Czy to się skończyło, gdy uruchomiliście Dzień 3 – jeść jajka?
Miękki pieczony omlet