Jej twarz lekko się rozjaśniła. „Dostałam się do State dzięki pełnemu stypendium naukowemu” – powiedziała. „Nie jest to wykwintna prywatna szkoła, o jakiej marzyła mama, ale to wciąż naprawdę dobry program. Studiuję pedagogikę. Chcę uczyć historii w liceum”.
„To niesamowite” – powiedziałem i mówiłem poważnie. „Pełny przejazd to ogromna sprawa. Powinieneś być dumny”.
„Tak”, powiedziała. „I dostałam pracę w księgarni niedaleko kampusu. To nie są jakieś wielkie pieniądze, ale wystarczają na dodatkowe wydatki. Kawa, pizza i takie tam.”
„Popatrz na siebie i bądź taki odpowiedzialny i niezależny” – powiedziałem z uśmiechem.
Odwzajemniła uśmiech, nieco nieśmiała. „No cóż. Musiałam dorosnąć. Po tym wszystkim… zdałam sobie sprawę, że nie mogę oczekiwać, że inni będą płacić za moje życie. A tak przy okazji, mama, babcia i dziadek wciąż są na ciebie źli. Dużo o tobie gadają”.
„Założę się, że tak” – powiedziałem ironicznie.
„Myślą, że jesteś zimny” – powiedziała. „Ale szczerze? Teraz rozumiem. To, o co cię prosili, było szalone. Kto kupuje osiemnastolatce mieszkanie?”
Oboje się zaśmialiśmy, a odgłos ten przypominał nam, że coś się rozluźnia.
Rozmawialiśmy jeszcze dwadzieścia minut. Opowiedziała mi o swoim pokoju w akademiku, zajęciach, przyjaciołach, których poznała. Zaczęła opowiadać o profesorze, który naprawdę ją zmotywował, o tym, jak siedziała do późna, żeby skończyć pracę, z której była dumna.
„Evo” – powiedziałam w końcu – „jestem z ciebie naprawdę dumna. Za to, że przeprosiłaś. Za to, że ciężko pracowałaś. Za to, że znalazłaś rozwiązanie, nie czekając, aż ktoś wpadnie i to naprawi”.
„Dziękuję” – powiedziała, a jej policzki pokryły się rumieńcem.
Pomyślałam o tych 500 dolarach, które mogłabym teraz z łatwością odkładać co miesiąc. O dziewczynie siedzącej naprzeciwko mnie, próbującej zbudować sobie życie na własną rękę.
„Wiesz co?” – zapytałem. „Skoro tak ciężko pracujesz i tak dobrze ci idzie w szkole, chciałbym trochę pomóc. Nic szalonego. Ale jeśli ci to nie przeszkadza, chcę ci wysyłać 500 dolarów miesięcznie. Tylko na książki, jedzenie i nagłe wypadki”.
Jej oczy rozszerzyły się. „Serio?”
„Poważnie” – powiedziałem. „Potraktuj to jak stypendium od Dolly’s Diner”.
Zaśmiała się. „To by bardzo pomogło” – powiedziała. „Ale… mama wpadnie w panikę, jeśli się dowie”.
„Ona się nie dowie” – powiedziałem. „To zostanie między nami. Nie chcę, żeby twoja mama ani dziadkowie się w to mieszali. Chodzi o ciebie i twoją pracę, a nie o nich”.
„Obiecuję” – powiedziała szybko. „Nie powiem im”.
Uwierzyłem jej.
Przytuliliśmy się niezręcznie w drzwiach, zanim wyszła. Patrząc, jak idzie chodnikiem w koszulce z napisem „studencki”, z plecakiem przewieszonym przez ramię, poczułem coś na kształt nadziei.
Być może, choć może, uda się uratować tę gałąź drzewa genealogicznego.
W ciągu następnych kilku miesięcy przyzwyczailiśmy się do nowego rytmu.
Pierwszego dnia każdego miesiąca ustawiałem przelew: 500 dolarów z mojego konta na konto Evy. Wysyłała mi zrzuty ekranu swoich ocen, zdjęcia księgarni, w której pracowała, albo selfie przed budynkiem kampusu, z policzkami zaróżowionymi od zimna.
W międzyczasie konto EXPANSION nadal rosło.
Dzięki przekierowanym 1800 dolarów miesięcznie i stałym zyskom Dolly, w końcu miałem wystarczająco dużo pieniędzy, by poważnie rozważyć otwarcie drugiego lokalu. Oglądałem puste witryny sklepowe, podpisywałem dokumenty, które przyprawiały mnie o zawroty głowy i kłóciłem się z wykonawcami o kolory płytek.
Nowe miejsce byłoby większe, z pełnym barem, miejscami do siedzenia na zewnątrz i muralem przedstawiającym moją babcię smażącą naleśniki pod gigantyczną, stylizowaną flagą amerykańską. Czułem się, jakbym budował list miłosny w murach z cegły i zaprawy.
Wielkie otwarcie było dokładnie tym, o czym marzyłem.
Zanim jeszcze otworzyliśmy drzwi, ustawiła się kolejka. Lokalni blogerzy kulinarni przyszli z aparatami. Poranny program w Nashville nakręcił materiał o „restauracji, która pokonała przeciwności losu i się rozwinęła”. Uśmiechnęłam się tak szeroko, że aż bolały mnie policzki.
Miesiąc później, gdy szkoliłem kelnerów w nowym barze, zadzwonił mój telefon.
To była Ewa.
„Hej, dzieciaku” – odpowiedziałem, wychodząc na tylny korytarz. „Wszystko w porządku?”
„Tak” – powiedziała. „Chciałam cię tylko uprzedzić. Mama wie o pieniądzach, które mi wysyłasz”.
Ścisnęło mnie w żołądku. „Jak?”
„Zostawiłam wyciąg z konta na kuchennym stole, kiedy wróciłam do domu w zeszły weekend” – powiedziała zirytowana sobą. „Mama zobaczyła wpłaty i je zgubiła. Pokazała babci i dziadkowi, a teraz wszyscy są wściekli, że mnie „faworyzujesz”.
Oczywiście, że tak.
„Czy oni ci dokuczają?” – zapytałem.
„Nie do końca” – powiedziała. „W większości narzekają na ciebie. Ale powiedzieli, że to „niesprawiedliwe”, że ty pomagasz mi, a nie im”.
Oparłam się o ścianę i zamknęłam oczy. „Evo, posłuchaj mnie. Jeśli to utrudnia ci życie, wstrzymam transfery. Nie chcę, żebyś znalazła się w ogniu krzyżowym”.
„Nie” – powiedziała szybko. „Proszę, nie. Te pieniądze robią ogromną różnicę. Pracuję i jestem odpowiedzialna. To nie to samo, co oni robili. I nie moja wina, że tego nie dostrzegają”.
Odetchnęłam. „Dobrze. Będziemy to trzymać między sobą, jak tylko się da. Ale jeśli to się kiedyś przeciągnie, daj mi znać. Zrozumiano?”
„Zrozumiałam” – powiedziała.
Trzy tygodnie później, w kolejny spokojny niedzielny poranek, zadzwonił dzwonek do drzwi.
Tym razem był to tylko Quinn.
Stała na moim ganku w dżinsach i wyblakłej podkoszulce z Walmartu, z oczami podkrążonymi ze zmęczenia. Włosy miała spięte w niedbały kok. Wyglądała na więcej niż czterdzieści kilka lat.
Otworzyłem drzwi, ale nie odsunąłem się.
„Czego chcesz, Quinn?” zapytałem.
Przełknęła ślinę. „Żeby porozmawiać” – powiedziała. „Naprawdę porozmawiać. Nie krzyczeć”.
„Nie sądzę, żebyśmy mieli sobie cokolwiek do powiedzenia” – odpowiedziałem.
„Proszę” – powiedziała łamiącym się głosem. „Dajcie mi tylko pięć minut. Nie jestem tu po to, żeby prosić o pieniądze. Przysięgam”.
To ostatnie zdanie było jedynym powodem, dla którego nie zamknąłem drzwi.
„Pięć minut” – powiedziałem. „Na werandzie”.
Skinęła głową i skrzyżowała ramiona, by osłonić się przed porannym chłodem.
„Wiem, że namieszałam” – zaczęła. „Wiem, że myliłam się co do mieszkania, co do imprezy, co do wtargnięcia do twojej restauracji jak jakiś czarny charakter z reality show”.
Milczałem.
„Miałam dużo czasu na myślenie” – kontynuowała. „Praca w Walmarcie po nocach i sprzątanie biur w weekendy tak na ciebie działa. Ciągle to sobie w głowie odtwarzam. Pomagasz nam od lat. Traktuję twoją hojność jak kieszonkowe. Żądam więcej. Udaję, że mam prawo do twojej ciężkiej pracy”.
Spojrzała na swoje dłonie. Palce były popękane i szorstkie.
„Przepraszam” – powiedziała po prostu. „Naprawdę, szczerze przepraszam. Nie byłeś nam winien ani grosza. Zdecydowałeś się pomóc, a my cię wykorzystaliśmy. Kiedy w końcu odmówiłeś, nazwaliśmy cię egoistą. Zaatakowaliśmy cię publicznie. To było okropne. Ja byłam okropna”.
Quinn, którego znałam, rzadko przepraszał. Słysząc te słowa na głos, coś w mojej piersi się rozluźniło.
„Eva opowiedziała mi o swoim stypendium” – powiedziała. „O swojej pracy. O tym, jak bardzo jesteś z niej dumny. Ja też jestem z niej dumna. Musiała szybko dorosnąć. Wszyscy musieliśmy, kiedy skończyły się darmowe pieniądze”.
„Jak się masz?” zapytałem wbrew sobie.


Yo Make również polubił
Portulaka to niedoceniana roślina pełna zaskakujących korzyści
Oto dlaczego nie należy łączyć tych produktów
Orchidee – jeśli podlejesz je tym popularnym składnikiem, będą długo rosły
Na urodzinach taty na moim identyfikatorze widniał napis „Rozczarowanie”. Macocha się roześmiała. „Cóż, to prawda”. Wstałem więc, stuknąłem się kieliszkiem i powiedziałem: „Chciałbym wznieść toast – za ostatni raz, kiedy mnie widzisz”. Tata się zakrztusił, ale prawdziwy szok przeżyłem, gdy wyszedłem za drzwi i zostawiłem za sobą ostatnią…