„Była też skrupulatna. Wiedziała, że ten dzień nadejdzie. Kochała cię tak bardzo, Chie, że przygotowała się na to. Przygotowała się na… cóż, na wszystko.”
Wiedziałem, co oznacza „wszystko”. Oznaczało ich. Ludzi, z którymi łączyła mnie krew, ale nie życie. Ludzi, którzy nie zadzwonili, nie napisali, ani nawet nie wysłali ani jednego SMS-a od 20 lat.
Zimny strach, niezależny od mojego żalu, zaczął wkradać się do mojego żołądka. Chciałam tylko, żeby to się skończyło. Chciałam wrócić do pustego domu mojej ciotki w dzielnicy Collier Heights, wpełznąć do jej łóżka i przespać tydzień. Cisza w tym domu była ogłuszająca, ale to była moja cisza. Było bezpiecznie. Ciocia Rosetta zapewniła mi bezpieczeństwo.
„Załatwimy to szybko” – powiedział cicho pan Henderson, jakby czytał w moich myślach. „Wiem, że potrzebujesz odpoczynku. Musimy tylko załatwić formalności prawne”.
Założył okulary do czytania. W pokoju panowała grobowa cisza. Słyszałem ciche tykanie zegara stojącego w kącie, dźwięk, który zazwyczaj działał na mnie kojąco, ale teraz brzmiał jak uciekający czas. Słyszałem w uszach pulsowanie własnego tętna.
Otworzył teczkę. W ciszy rozległ się dźwięk otwieranego grubego, drogiego papieru.
„Ja, Rosetta James…” – zaczął czystym i formalnym głosem, nabierając oficjalnego tonu, charakterystycznego dla jego zawodu. „Będąc zdrowy na umyśle i ciele, niniejszym oświadczam, że to jest moja ostatnia wola i testament”.
Zatrzasnąć.
Drzwi biura otworzyły się gwałtownie. Nie otworzyły się ot tak. Zostały rzucone, uderzając w wewnętrzną ścianę z trzaskiem, który sprawił, że podskoczyłem tak mocno, że aż zazgrzytałem zębami. Serce podskoczyło mi do gardła, waliło jak uwięziony ptak. Całe powietrze zostało wyssane z pokoju.
I wtedy to usłyszałem. Dźwięk, którego nie słyszałem od dwóch dekad, ale moje ciało natychmiast go zapamiętało. Dźwięk, z którego zrodziły się moje koszmary.
Ostry, agresywny, arogancki stukot drogich szpilek na wypolerowanej drewnianej podłodze. Dźwięk, który zawsze, zawsze oznaczał, że mój świat zaraz się rozpadnie.
Altha weszła do pokoju i wraz z nią wyparowało całe ciepło. Miała 48 lat, ale jej twarz była napiętą, gładką maską, ściągniętą drogimi zabiegami. Ubrano ją w czarny, designerski kostium, który musiał kosztować fortunę, a jej jasna skóra stanowiła ostry kontrast z ciemnym materiałem. Jej paznokcie były długie, czerwone i wyglądały jak pazury.
Wyglądała, jakby uczestniczyła w fuzji przedsiębiorstw, a nie odczytywaniu testamentu siostry, której nie widziała od dwóch dekad.
Za nią Marcus, mój biologiczny ojciec, wypełniał drzwi. Miał 50 lat, był wysoki i barczysty, miał na sobie kamizelkę i jedwabny krawat. Wyglądał na eleganckiego i odnoszącego sukcesy, ale jego oczy, w przeciwieństwie do jej, były nerwowe. Przeskakiwały ode mnie na pana Hendersona, a potem, co najbardziej wymowne, na grubą skórzaną teczkę na biurku.
Pan Henderson, jak zawsze profesjonalista, zesztywniał. Jego głos stał się stalowy jak stal.
„Przepraszam, to prywatne spotkanie. Czy jest pan umówiony?”
Altha go zignorowała. Nawet nie spojrzała w jego stronę. Jej wzrok utkwił we mnie, a ta idealnie gładka, zimna twarz rozciągnęła się w szerokim, promiennym uśmiechu. Uśmiech był pełen zębów. To była najbardziej sztuczna rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem.
„Chonnie, kochanie” – zagruchała wysokim, słodkim głosem.
Rzuciła się naprzód, szeroko rozkładając ramiona, a zapach jej drogich perfum uderzył mnie sekundę wcześniej.
„O, spójrzcie na siebie, jesteście już dorośli. To my. Mama i Tata są tutaj.”
Z mojego gardła wyrwał się surowy, pierwotny krzyk.
„Nie.”
Cofnąłem się gwałtownie, odsuwając od niej ciężki skórzany fotel. Zatrzeszczał przeraźliwie na wypolerowanej drewnianej podłodze, dźwięk, który idealnie pasował do dzwonków alarmowych w mojej głowie.
„Nie dotykaj mnie.”
Wszystko się zatrzymało. Pokój zamarzł.
Ramiona Althy wciąż były wyciągnięte, a jej uśmiech zastygł w tym udawanym, pełnym miłości wyrazie. Ale jej oczy – przez ułamek sekundy to dostrzegłem. Czystą, nieskażoną wściekłość. Maska opadła. Była wściekła, że jej się sprzeciwiłem, że wpędziłem ją w zakłopotanie przed prawnikiem.
A potem, równie szybko, maska wróciła. Jej twarz wykrzywiła się w teatralny, pełen bólu wyraz. Powoli opuściła ramiona.
„Chonnie, kochanie” – powiedziała głosem ociekającym udawanym bólem. „Nie bądź taka. Wiemy, że przeżywasz żałobę. Wiemy, że to dla ciebie szok. Jesteśmy tu tylko po to, żeby cię wspierać. Jesteśmy twoimi rodzicami”.
Mój głos drżał, ale był zimny. Czułem adrenalinę, zimny ogień rozchodzący się po moich żyłach.
„Nie odpowiedziałeś na moje pytanie” – powiedziałem cicho i groźnie. „Co tu robisz?”
Altha wyglądała na urażoną, jakbym nie miała prawa pytać. Otworzyła usta, ale Marcus zrobił krok naprzód i położył jej dłoń na ramieniu. Starał się wyglądać na spokojnego i rozsądnego.
„Jesteśmy tu” – powiedział głębokim, autorytatywnym głosem – „aby wysłuchać woli mojej siostry Rosetty. W końcu jesteśmy rodziną”.
Zaśmiałem się. Dźwięk był okropny, krótki, ostry, pełen bólu, który nie miał dokąd się podziać. Zaskoczył nawet mnie.
„Rodzina?” powtórzyłem, czując w ustach smak trucizny. „Chcesz teraz użyć tego słowa?”
Wstałam, nogi mi się trzęsły, ale mnie nie puściły. Spojrzałam prosto w oczy Althy.
„Nie byłeś rodziną od 20 lat. Od dnia, w którym zawiozłeś mnie na dworzec autobusowy Greyhound w centrum miasta. Od czasu, gdy włożyłeś mi do ręki zmięty banknot dwudziestodolarowy i kazałeś usiąść na ławce i poczekać na kogoś. Miałem osiem lat. Nigdy nie wróciłeś”.
„To było kompletne nieporozumienie” – warknęła Altha, a jej głos stracił słodki ton i stał się ostry, obronny. „Byliśmy w trudnej sytuacji. My… szukaliśmy cię. Próbowaliśmy cię znaleźć”.
„Szukałeś mnie?” – zapytałam podniesionym głosem. „To największe kłamstwo, jakie kiedykolwiek powiedziałeś. Ciocia Rosetta znalazła mnie trzy dni później, ukrywającą się w kabinie toalety. Legalnie mnie adoptowała. Wysłała ci dokumenty sądowe. Wysłała ci nasz nowy adres. Wysłała ci nasz numer telefonu. Nigdy nie zadzwoniłeś. Ani razu. Ani na urodziny. Ani na Boże Narodzenie. Ani kiedy skończyłam liceum. Ani kiedy skończyłam studia. Ale teraz… teraz moja ciotka nie żyje, a ty jesteś tutaj.
Więc zapytam jeszcze raz: Co tu robisz?
„To wystarczy” – powiedział pan Henderson głosem, który brzmiał jak rozkaz.
Spojrzał na Althę i Marcusa.
„Nie ma cię na liście gości. Właściwie, panna James wyraźnie zaznaczyła w swoich instrukcjach, że nie możesz być obecny. Muszę cię poprosić o wyjście.”
Marcus nawet na niego nie spojrzał. Uśmiechnął się tylko cienkim, zimnym uśmiechem. Zrobił krok naprzód, mijając Altę, bliżej biurka. A jego oczy… jego oczy nie były skierowane na mnie, na córkę, którą tak cieszył się na jej widok. Były wpatrzone w grubą, oprawioną w skórę teczkę na biurku pana Hendersona. Na testament.
„Nigdzie się nie wybieramy” – powiedział Marcus głosem gładkim jak olej. „Jesteśmy tu dla testamentu mojej siostry i dla naszej córki”.
Pan Henderson przeniósł wzrok z zadowolonej miny Marcusa na niecierpliwą Althę. Spojrzał na mnie, jego oczy były pełne troski. Skinęłam mu lekko i stanowczo głową. Przeczytaj to. Chciałam, żeby to się skończyło.
Westchnął ciężko i z frustracją, po czym usiadł z powrotem. Wyraźnie nie podobała mu się ich obecność, ale był profesjonalistą. Podniósł testament.
„Dobrze” – powiedział ochrypłym i zimnym głosem. „Kontynuujmy”.
Założył okulary z powrotem i zaczął czytać, jego głos brzmiał formalnie i monotonnie. Pominął wstępny język prawniczy, drobne, hojne datki, które ciotka Rosetta zostawiła dla swojego lokalnego kościoła, dla schroniska dla zwierząt, gdzie znalazła kota, i na fundusz stypendialny, który założyła w swojej dawnej szkole średniej.
Altha wręcz wibrowała z niecierpliwości. Zaczęła stukać długimi, czerwonymi paznokciami w skórzany podłokietnik fotela. Puk, puk, puk. Dźwięk był ostry, rytmiczny, niczym maleńki młoteczek rozbijający ciężką ciszę w pokoju. Był to jedyny dźwięk poza głosem pana Hendersona.
Marcus po prostu siedział, pochylony do przodu, z ciałem zwiniętym jak wąż, z oczami utkwionymi w dokumencie w dłoni pana Hendersona. Słuchał każdego słowa.
Pan Henderson przewrócił stronę. Lekki szelest grubego papieru sprawił, że podskoczyłem. Zatrzymał się, jakby się przygotowywał.
„A teraz” – powiedział, a jego głos nieco złagodniał, gdy przeczytał słowa mojej ciotki – „na pozostałą część mojego majątku. Obejmuje to między innymi mój główny dom w dzielnicy Collier Heights w Atlancie w stanie Georgia, całą jego zawartość, moją kolekcję dzieł sztuki oraz wszystkie aktywa płynne, akcje, obligacje i gotówkę zgromadzoną na wszystkich rachunkach bankowych i inwestycyjnych…”
Altha przestała stukać. Powietrze w pokoju zrobiło się rzadkie. Wstrzymałem oddech.
„O łącznej szacunkowej wartości” – kontynuował pan Henderson – „pięć milionów dolarów”.
Zobaczyłem, jak oczy Marcusa się rozszerzyły. Na jego ustach pojawił się głodny, zadowolony uśmiech – błysk zwycięstwa – zanim znów przybrał maskę poważnego zaniepokojenia.
Pan Henderson wziął głęboki, ostatni oddech, zanim przeczytał ostatnią część.
„Zapisuję to wszystko w całości, bez pytań i warunków, mojej ukochanej siostrzenicy, kobiecie, którą zawsze uważałem w sercu za córkę, Chie Brooks”.
W pokoju panowała cisza. Pięć milionów dolarów. To nie była liczba. To była tarcza. To była forteca. To całe życie ciężkiej pracy mojej ciotki – jej miłość, jej wiara we mnie – wszystko skondensowane w jednym zdaniu.
Nie mogłem oddychać. Mój wzrok się zamazał, gdy łzy, z którymi walczyłem cały dzień, w końcu zaczęły palić moje oczy i spływać, gorące i szybkie, po moich policzkach. To nie była radość. To był ciężar. To był miażdżący ciężar jej ostatniego aktu miłości.
Ciszę przerwał wysoki wrzask.
„Ha ha!”
Altha odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się. To był zimny, ostry, paskudny dźwięk, który odbił się echem od drogich, wyłożonych boazerią ścian. Był to dźwięk niedowierzania i kpiny.
„Pięć milionów?” zachichotała, wskazując na mnie długim, czerwonym palcem. „Dla niej?”
Spojrzała na pana Hendersona jak na szaleńca.
„Ta staruszka naprawdę oszalała. Ta dziewczyna” – powiedziała to słowo jak obelga – „nawet nie potrafi o siebie zadbać. Jest dzieckiem. Jest w rozsypce. Pewnie już ma długi”.
Wściekłość ogarnęła mnie tak szybko, że prawie mnie udusiła.
„Mam 28 lat” – powiedziałem cicho i drżącym głosem. „Prowadzę własną firmę i nie będziecie o mnie mówić, jakby mnie tu nie było”.
„Biznes?” – Marcus prychnął szyderczo, a w jego głosie słychać było udawane współczucie. „Masz na myśli swojego małego bloga komputerowego?”
Wstał powoli, niczym drapieżnik. Nie patrzył na mnie. Spojrzał prosto na pana Hendersona i ten zadowolony z siebie, triumfalny uśmiech powrócił, tym razem szerszy, pełen pewności siebie. Czekał na ten właśnie moment.
„Właśnie dlatego tu jesteśmy” – powiedział spokojnym, groźnym głosem.
Marcus dał znak Alcie. To był drobny, ostry gest, ruch, który najwyraźniej już przećwiczyli. Altha, z twarzą pełną udawanego zaniepokojenia, sięgnęła do swojej ogromnej, drogiej torby Hermès. Wyciągnęła grubą teczkę z manili, taką, jakiej używa się do przechowywania dokumentów prawnych, i rzuciła ją na wypolerowane biurko pana Hendersona. Dźwięk był głośny i ostateczny.
„Co to jest?” zapytałem.
Mój głos był cichy, ale strach stawał się coraz bardziej zimny i ciężki w moim żołądku.
Marcus położył mi dłoń na ramieniu. Jego uścisk był ciężki, zaborczy, nie pocieszający. Wzdrygnęłam się, ale nie puścił.
„Chonnie, kochanie” – powiedział głosem ociekającym udawanym współczuciem – „zawsze byłaś wrażliwa, odkąd byłaś małą dziewczynką. Zawsze trochę niestabilna”.
Cofnęłam się, wyrywając ramię spod jego dłoni, jakby jego dotyk był kwasem.
„Zabierz ode mnie rękę” – syknąłem.
Altha westchnęła, wydając długi, teatralny dźwięk, dźwięk matki będącej u kresu wytrzymałości.
„Widzisz?” – powiedziała, zwracając się do pana Hendersona – „tak wzruszona, tak poruszona. Dokładnie tak, jak ci mówiliśmy. Śmierć twojej ciotki była ewidentnie strasznym szokiem. Taka ogromna suma pieniędzy… to po prostu… zbyt przytłaczające dla kogoś takiego jak ty. Potrzebujesz wskazówek. Potrzebujesz rodziców, żeby cię chronili”.
Oczy pana Hendersona były jak bryłki lodu. Spojrzał na dłoń Marcusa, a potem z powrotem na jego twarz.
„Chronić ją? Panna Brooks ma 28 lat. Jest pełnoletnia, zdrowa psychicznie i ma pełną zdolność do czynności prawnych, prowadzi własną, dobrze prosperującą firmę”.
„Nie do końca” – powiedział Marcus.
Jego uśmiech zniknął. Jego głos był płaski, zimny i pełen triumfu.
„Dziś rano złożyliśmy petycję do Sądu Najwyższego hrabstwa Fulton”.
Stuknął palcem w teczkę leżącą na biurku.
„Petycja o ustanowienie kurateli tymczasowej”.
To słowo uderzyło mnie jak fizyczny cios. Kuratela. Nie mogłam oddychać. Moje serce, które waliło jak młotem, zdawało się zupełnie stanąć. To nie było prawdziwe. To było coś, co w filmach przytrafia się gwiazdom popu. To nie mogło dziać się ze mną.
„Kuranty?” – wydusiłem w końcu. „Czy ty… czy ty oszalałeś? Prowadzę firmę. Płacę podatki. Mam samochód”.
Altha zrobiła krok naprzód, a na jej twarzy malował się wyraz litości.
„Wiemy, kochanie. Wiemy, że się starasz. Ale mamy dowody. To oczywiste, że twoja ciotka wykorzystywała twój kruchy stan psychiczny. Izolowała cię. Mamy dokumentację medyczną”.
Spojrzała na pana Hendersona, a w jej oczach pojawiło się zło.
„Wypadek, który miała, gdy miała osiem lat i podpaliła swój własny pokój”.
Krew mi zmroziła krew w żyłach. Stare kłamstwo. To, którego użyli, żeby się mnie pozbyć.
„Ona ma przeszłość związaną z samookaleczaniem” – dokończyła Altha szeptem udawanego smutku.
„To kłamstwo!”
Krzyk wyrwał się z mojej piersi, przeszywający i pełen bólu trwającego 20 lat. Zerwałem się na równe nogi, a krzesło przewróciło się za mną z głośnym hukiem.
„Nie podpaliłem tego. To był Jamal. To był mój brat. On i jego koledzy bawili się zapałkami. Próbowałem go ugasić. Wiesz o tym”.
„To” – powiedział Marcus spokojnym i rozsądnym głosem – co było najbardziej przerażające – „jest historia, której zawsze się trzymałeś. Jakież to smutne”.
Spojrzał ponad moim ramieniem na pana Hendersona, który również teraz stał.
„Panie Henderson, jako jej prawni petenci, informujemy pana, że dopóki sędzia nie orzeknie o zdolności do czynności prawnych naszej córki, cały ten majątek i wszystkie jego aktywa zostaną zamrożone. Ze skutkiem natychmiastowym. Nie zwolni pan ani jednego dolara”.
Wpatrywałam się w nich, cała się trzęsąc. Zaplanowali to. To nie był nagły impuls chciwości. Planowali to od tygodni, może dłużej. Mieli lekarzy. Mieli prawników. Posługiwali się kłamstwem, które stworzyli 20 lat temu, żeby przedstawić mnie jako szaloną, odciąć mnie od własnego życia i ukraść wszystko, na co ciotka Rosetta kiedykolwiek pracowała.
Byłem uwięziony.
Pokój wirował. Słowo „opieka” rozbrzmiewało mi w uszach. Zaplanowali to. To kłamstwo o pożarze, to kłamstwo sprzed dwudziestu lat, było kluczem do kradzieży mojej przyszłości.
Spojrzałem na Althę. Na jej twarzy malował się zadowolony, pełen samozadowolenia uśmieszek, a ręce skrzyżowała na piersi, jakby sprawa była przesądzona. Marcus wyglądał jak człowiek, który właśnie wygrał na loterii – arogancki i dumny.
Myśleli, że mnie mają. Myśleli, że jestem złamaną, pogrążoną w żałobie dziewczyną, którą łatwo mogą zignorować.
Ale potem zobaczyłem pana Hendersona. Nie panikował. Nie był zły. Wyglądał na cierpliwego. Wyglądał jak człowiek, który czekał na ten właśnie ruch.
Spokojnie wygładził krawat i spojrzał prosto na Marcusa.
„Właściwie, panie Marcus” – powiedział, a jego głos przeciął napiętą ciszę niczym nóż – „odczyt jeszcze się nie skończył”.
Altha prychnęła i machnęła lekceważąco ręką.
„Co jeszcze? Nieważne. Aktywa są zamrożone.”
„Wręcz przeciwnie” – powiedział pan Henderson.
Powoli i rozważnie przewrócił ostatnią stronę testamentu.
„Jest jedno ostateczne postanowienie”.
Spojrzał w dół i zaczął czytać. Jego głos był czysty i mocny, wypełniając pomieszczenie.
„Postanowienie końcowe. W przypadku, gdyby jakakolwiek osoba, spokrewniona ze mną czy nie, formalnie zakwestionowała ten testament lub próbowała uzyskać finansową lub prawną kontrolę nad moją siostrzenicą, Chani Brooks, w jakikolwiek sposób…”
Zatrzymał się. Oderwał wzrok od papieru. Nie patrzył na mnie. Patrzył prosto na Althę i Marcusa. Jego wzrok był ciężki, jak młotek sędziego, który zaraz spadnie.
„Oddałem pod opiekę mojego prawnika, pana Hendersona, zapieczętowaną skrytkę depozytową. Ta skrytka, którą Chani może otworzyć tylko w przypadku takiego wyzwania, zawiera całą niezbędną dokumentację, dowody i ostateczne instrukcje niezbędne do ochrony jej przyszłości i spełnienia moich prawdziwych życzeń”.
W pomieszczeniu zapadła cisza.
Zadowolony uśmiech Althy zniknął.
„Co? Co to ma znaczyć?”
Pan Henderson zamknął grubą skórzaną teczkę. Rozległ się cichy, ostateczny odgłos. Pochylił się do przodu, zaciskając dłonie na biurku.
„To oznacza, pani Altha, panie Marcus, że składając dziś rano wniosek o ustanowienie kurateli, zgodnie z definicją prawną, zakwestionowaliście ten testament. Próbowaliście przejąć kontrolę nad majątkiem Chani”.
Pozwolił, by słowa zawisły w powietrzu przez straszną sekundę.
„I tym samym oficjalnie uruchomiłeś ostatnią linię obrony Rosetty. Gratulacje.”
Krew odpłynęła z idealnie umalowanej twarzy Althy. Pewna siebie mina Marcusa zbladła. Wyglądał, jakby dostał cios w twarz. Wpatrywali się w siebie z lekko otwartymi ustami, twarzami bladymi i nagle śliskimi od potu.
Wpadli prosto w pułapkę. A moja ciotka Rosetta, nawet zza grobu, właśnie ją zastawiła.
Wyszedłem z gabinetu pana Hendersona, serce waliło mi tak mocno, że czułem je w gardle. Zimny, ciężki metalowy sejf w torbie. Czułem się jak tykająca bomba.
Mój umysł się trząsł. Kuratela. Niestabilność psychiczna. Historia samookaleczeń. Posługiwali się kłamstwem, kłamstwem sprzed 20 lat, żeby mnie wymazać.
Chciałam tylko dotrzeć do domu ciotki Rosetty w Collier Heights. To nie był zwykły dom. To był jedyny prawdziwy dom, jaki kiedykolwiek znałam. To była moja oaza spokoju. To był piękny ceglany dom, w którym ciocia Rosetta nauczyła mnie piec chleb kukurydziany, gdzie siadałyśmy na werandzie i śmiałyśmy się, gdzie mnie tuliła, gdy śnił mi się dworzec autobusowy. To było jedyne miejsce na świecie, w którym czułam się bezpiecznie.
W końcu włożyłam nowy klucz do zamka. Drzwi się otworzyły. Spodziewałam się kojącej ciszy domu, który przeżywał żałobę razem ze mną. Spodziewałam się znajomego, delikatnego zapachu olejku cytrynowego i starych, ukochanych książek.
Zamiast tego, uderzył mnie w twarz zapach tłustego fast foodu – smażonego kurczaka – i śmiech. Głośny, ohydny śmiech. Dźwięk meczu sportowego dobiegający z telewizora w salonie.
Krew mi zmroziła krew w żyłach. Nikogo nie zaprosiłam. Z nikim nie rozmawiałam.
Zamarłem w wejściu.
Szłam powoli korytarzem, ściskając torbę przy piersi, a serce waliło mi jak spanikowany ptak o żebra. Skręciłam za róg do salonu i mój świat po raz drugi tego dnia obrócił się do góry nogami.
Mój złoty brat, Jamal, leżał rozwalony na ulubionej kremowej aksamitnej sofie ciotki Rosetty. Miał 30 lat, ale wciąż miał tę samą arogancką, zgarbioną postawę, którą miał w wieku 16 lat. Swoje brudne trampki oparł o jej antyczny, drewniany stolik kawowy. Wokół niego na podłodze walały się puste pudełka po kurczaku Popeyes i okruchach ciastek.
Obok niego jego żona Becky przeglądała telefon. Becky była… Becky. Miała 30 lat, była białą blondynką i emanowała z niej wieczna irytacja, jakby cały świat ją lekko rozczarowywał.
Po prostu jedli i śmiali się, jakby to była impreza w domu mojej ciotki. Pogrzeb odbył się dziś rano.
„Co… co robisz?”
Mój głos był stłumionym szeptem.
Jamal podniósł wzrok z ustami pełnymi kurczaka. Żuł głośno, bezwstydnie, a potem połknął.
„O, cześć, siostrzyczko” – powiedział głosem ociekającym sarkazmem. „Wreszcie jesteś w domu. Długo ci to zajęło”.
„Co ty tu robisz?” – zapytałem ponownie, tym razem mocniejszym głosem. „Co to wszystko znaczy? Zdejmij nogi z jej stołu”.
Jamal tylko uśmiechnął się ironicznie. Zjadł kolejny kęs kurczaka.
„Dzwonili mama i tata” – powiedział, wycierając tłuste palce o podłokietnik sofy.
Skrzywiłem się.
„Mówili, że spotkanie poszło dobrze. Wiesz, powiedzieli, że byłeś bardzo zdenerwowany. „Niestabilny” to było określenie. Chyba powiedzieli, że możesz potrzebować wsparcia. Więc jesteśmy tutaj. Wsparcia.”
Becky w końcu podniosła wzrok znad telefonu, marszcząc nos z obrzydzeniem. Wstała, strzepując okruszki z markowych legginsów. Zaczęła chodzić po pokoju, zbierając rzeczy cioci Rosetty, z twarzą wykrzywioną w grymasie niesmaku.
Stuknęła długim akrylowym paznokciem o piękną, ręcznie rzeźbioną drewnianą maskę z Ghany, którą tak ceniła ciocia Rosetta.
„Ugh” – powiedziała Becky cienkim i piskliwym głosem. „Cały ten dom jest taki ciemny”.
Pomachała ręką w stronę pokoju, gdzie znajdowały się bogate drewno mahoniowe, żywe obrazy i półki pełne czarnej literatury i historii.
„Wszystko to… etniczne rzeczy. Jest tak ponuro. Zdecydowanie będziemy musieli wszystko pomalować. Na ładną, czystą biel. To rozjaśni całe miejsce.”
Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy. Pomaluj ją na biało. Mówiła o wymazaniu mojej ciotki. O wymazaniu mnie.
Becky zwróciła się do Jamala i uśmiechnęła się cienkim, zadowolonym, intrygującym uśmiechem.
„Sypialnia główna na górze jest idealna, kochanie. Ma najlepsze popołudniowe światło. To będzie nasza sypialnia, oczywiście.”


Yo Make również polubił
Mam 60 lat i dzięki tej diecie odzyskałem wzrok, zniknęło stłuszczenie wątroby i oczyszczenie jelita grubego.
Rasistowska pielęgniarka uderzyła i upokorzyła ciężarną czarnoskórą kobietę, a następnie wezwała policję, aby ją aresztować. Piętnaście minut później przyjechał jej mąż — i wszystko się zmieniło…
Oczyść swoje naczynia krwionośne czosnkiem i cytryną: naturalny środek na zdrowie serca
Zaraz po pogrzebie naszej 15-letniej córki mój mąż nalegał, żebym się jej pozbyła