Zadania domowe dzieci były rozrzucone po stole niczym konfetti.
Sarah postukała w kopertę z odznaką.
„Zatrzymasz to?” zapytała.
„Nie wiem” – przyznałem.
Ona mnie studiowała.
„Wiesz, o co chodzi” – powiedziała.
“Co?”
„Paragon” – odpowiedziała Sarah.
To słowo zrobiło na mnie większe wrażenie niż powinno.
Paragon.
Dowód tego, ile zapłaciłeś i dowód tego, co otrzymałeś.
Wsunąłem kopertę z odznaką do teczki z umową konsultingową i pierwszą fakturą.
Nie dlatego, że musiałem je zachować na zawsze.
Ponieważ musiałem sobie przypomnieć, dlaczego odszedłem.
Trzy tygodnie później Dana z Columbus przyleciała do miasta.
Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko lotniska, jednym z tych miejsc z dużymi oknami i zapachem espresso unoszącym się na ścianach.
Dana miała około czterdziestu pięciu lat, włosy związane z tyłu, a wzrok bystry. Wyglądała na osobę, która całe życie obserwowała problemy, zanim jeszcze dopadły.
Nie traciła czasu na pogawędki.
„Będę szczera” – powiedziała, przesuwając teczkę po stole. „Zbliża się szczyt sezonu. Zainwestowaliśmy. Unikaliśmy zbędnych sztuczek. Ale chcę testu wytrzymałościowego od kogoś, kto rozumie, jak te systemy się psują”.
Otworzyłem folder.
Wewnątrz znajdowały się diagramy, metryki i dzienniki wydajności.
Nie polerowane.
Prawdziwy.
Dana obserwowała moją twarz, gdy ją skanowałem.
„Widzisz coś?” powiedziała.
„Widzę dobry system z kilkoma cichymi wąskimi gardłami” – odpowiedziałem.
Dana skinęła głową.
„Czy możesz je naprawić?”
„Tak” – powiedziałem.
„Ile?” zapytała.
I tak też się stało.
Moment, w którym moje dawne „ja” przełknęłoby samego siebie i zaniżyłoby swoją cenę, będąc po prostu wdzięcznym, że ktoś zapytał.
Zamiast tego sięgnąłem do torby i wyciągnąłem kopertę z odznaką.
Dana uniosła brwi.
„Co to jest?” zapytała.
„Moje przypomnienie” – powiedziałem.
Następnie podałem swoją stawkę.
Dana nawet nie drgnęła.
Nie targowała się.
Powiedziała tylko: „Napisz to”.
To zdanie było jak tlen.
Bo nie chodziło o ściskanie.
Chodziło o szacunek.
To był moment, w którym zdałem sobie sprawę, że nie negocjuję z pieniędzmi. Negocjuję z kulturą.
Podpisaliśmy krótkoterminową umowę konsultingową.
Potem wróciłem do domu i zrobiłem coś, czego nie robiłem od lat.
Stworzyłem oś czasu dla mojej pracy.
Nie jest to harmonogram awaryjny.
Nie sprint.
Rozsądny plan.
Zapisałem sobie godziny w kalendarzu i zablokowałem czas dla rodziny, jakby to miało znaczenie.
Potem poszedłem na podwórko i pomogłem synowi wbić gwóźdź w kawałek drewna.
Chybił. Uśmiechnęłam się.
„Spróbuj jeszcze raz” – powiedziałem.
Prędkość nigdy nie pozwoliła nikomu spróbować ponownie.
Oczekiwali perfekcji, a potem karali za potrzebę snu.
Praca z zespołem Dany była jak przeniesienie się do innego klimatu.
W ich pokoju wojennym, gdy taki mieliśmy, nie unosił się zapach paniki.
Pachniało markerami suchościeralnymi i spokojem.
Inżynierowie zabrali głos.
Menedżerowie słuchali.
Gdy zgłosiłem ryzykowny starszy komponent, Dana nie powiedziała: „Załataj go”.
Zapytała: „Jak możemy to naprawić na stałe?”
Przepisaliśmy ten komponent w ciągu dwóch tygodni.
Udokumentowaliśmy wszystko.
Przeprowadziliśmy ćwiczenia.
Nie dlatego, że spodziewaliśmy się katastrofy.
Ponieważ szanowaliśmy możliwość takiej możliwości.
Pod koniec spotkania Dana zaciągnęła mnie do swojego biura.
Na jej półce z książkami stała mała flaga Stanów Zjednoczonych, taka, jaką ludzie trzymają z przyzwyczajenia, i oprawione zdjęcie jej dzieci przed boiskiem baseballowym.
Przesunęła nowy kontrakt po biurku.
„To na dłuższą współpracę” – powiedziała. „Nie na pełen etat. Ale… na stałe”.
Przeczytałem to.
Płaca była solidna.
Godziny były realistyczne.
Oczekiwania zostały jasno określone.
Spojrzałem w górę.
„Nie próbujesz mnie posiadać” – powiedziałem.
Dana się uśmiechnęła.
„Próbuję cię zatrzymać” – odpowiedziała. „To różnica”.
Podpisałem.
Tak rozpoczęła się moja działalność konsultingowa.
Nie z wielką zapowiedzią.
Z jedną umową, która traktowała mnie jak profesjonalistę, a nie jak kogoś, kto w ostatniej chwili dokonał cudu.
A potem wydarzyło się coś, czego się nie spodziewałem.
Velocity znów zaczęło wzywać.
Nie Sterling.
Nie HR.
Ludzie niżej w łańcuchu.
Wiceprezes, którego nigdy nie spotkałem.
Menedżer, który ignorował moje e-maile.
Zostawiali wiadomości, które zaczynały się od słów: „Hej Nick, mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku…”, a kończyły się słowami: „Chętnie porozmawiamy z Tobą na ten temat”.
Wybierz swój mózg.
Tłumaczenie: daj nam wartość bez ceny.
Nie odpowiedziałem.
Pewnego popołudnia mój telefon zawibrował, sygnalizując imię Sterlinga.
Zawahałem się.
Sarah podniosła wzrok znad zlewu w kuchni.
„Chcesz to wziąć?” zapytała.
„Nie wiem” – przyznałem.
Wytarła ręce ręcznikiem.
„W takim razie tego nie rób” – powiedziała.
Ale i tak odpowiedziałem.
„Nick” – powiedział Sterling i brzmiał… zmęczony. Nie gniewnie. Nie ostro. Po prostu wyczerpany decyzjami, jakie prezesi podejmują, gdy zarząd depcze im po piętach.
„Mam nadzieję, że nie zastaję cię w złym momencie” – dodał.
„To zależy” – powiedziałem.
Zaśmiał się krótko.
„Słusznie” – odpowiedział. „Słuchaj. Velocity prowadzi rozmowy. Przejęcie. Private equity. Chcą, żeby wszystko było uporządkowane. Pytają o zależności systemowe”.
Oparłem się na krześle.
„I zdali sobie sprawę, że są zależni od faceta, którego traktowali jak coś drugorzędnego” – powiedziałem.
Sterling westchnął.
„Nie dzwonię, żeby się kłócić” – powiedział. „Dzwonię, bo chcę być z tobą szczery. Spróbują odbudować firmę. Zaangażują konsultantów. Wielkie nazwiska. Wielkie slajdy. I wszystko zepsują, jeśli nie uszanują rzeczywistości”.
„Jaka rzeczywistość?” zapytałem.
„Ludzie tacy jak ty są rzeczywistością” – powiedział Sterling.
To oświadczenie zabrzmiało dziwnie.
Jak komplement, który dotarł za późno.
„Czego chcesz?” zapytałem.
Sterling zrobił pauzę.
„Chcę, żebyś porozmawiał z naszym zespołem” – powiedział. „Nie po to, żeby wracać. Nie po to, żeby naprawiać. Tylko… żeby wyjaśnić. Żebyśmy nie zepsuli wszystkiego, próbując to zmodernizować”.
Wpatrywałem się w kopertę z odznaką w moim folderze.
„To jest konsultacja” – powiedziałem.
„Wiem” – odpowiedział Sterling.
Nazwałem swoją stawkę.
Sterling nie protestował.
Powiedział tylko: „Wyślij warunki”.
Ta rozmowa była inna.
Nie dlatego, że Velocity stało się szlachetne.
Ponieważ po raz pierwszy płacili za prawdę.
Tydzień później poleciałem do siedziby Velocity.
Bez paniki.
Nie o 2:14 rano
O godzinie 10:00 rano, w świetle dziennym.
Przeszedłem przez hol i zauważyłem coś, na co wcześniej nie miałem czasu zwrócić uwagi.
Ściany były pokryte plakatami motywacyjnymi.
WPROWADZAĆ INNOWACJE.
ZAKŁÓCAĆ.
DZIAŁAJ SZYBKO.
Prawie się roześmiałem.
Bo to ja szybko się poruszałem, podczas gdy wszyscy inni robili zdjęcia.
Sterling spotkał się ze mną w sali konferencyjnej.
Wyglądał starzej, niż pamiętałem.
Fizycznie nie.
W oczach.
W pokoju były jeszcze trzy inne osoby.
Dwóch konsultantów w drogich garniturach.
I nowy lider operacyjny — ktoś ze spokojną twarzą i notatnikiem.
Sterling wskazał na krzesło.
„Dziękuję za przybycie” – powiedział.
Usiadłem.
Jeden z konsultantów rozpoczął prezentację slajdów.
Było tam pełno modnych słów.
Modernizacja.
Transformacja.
Migracja do chmury.
Słuchałem przez pięć minut, a potem podniosłem rękę.
„Zanim zaczniemy cokolwiek przenosić”, powiedziałem, „musisz zrozumieć, co masz”.
Konsultant mrugnął.
Sterling patrzył na mnie.
Wyciągnąłem prosty diagram.


Yo Make również polubił
Przepis na domowy chleb
Puszyste, wilgotne i ekspresowe ciasto z owocami, które zawsze wychodzi! Polecam do kawy
Domowy trik na czyszczenie odpływów i rur bez wzywania hydraulika
Bułeczki Laugenbrot