Gdybyś przyjrzał się uważnie, mógłbyś to zobaczyć.
Sposób, w jaki dyskretnie sprawdzał, w którą stronę skierowane są kamery, zanim osunął się na kolana.
Jak jego oczy pozostawały suche, nawet gdy zakrywał twarz dłońmi.
Jak zapytał szefa straży pożarnej: „Czy znaleźliście już ciała?” z ostrością, która nie pasowała do człowieka kurczowo trzymającego się nadziei — raczej do kogoś, kto czekał na potwierdzenie.
Nie zależało mu na tym, żeby wiedzieć, czy żyjemy.
Bardzo chciał się dowiedzieć, czy nie żyjemy.
Adwokat Okafor wyłączył telewizor.
„Będzie szukał waszych ciał cały dzień” – powiedziała. „Kiedy zda sobie sprawę, że ich nie ma, zacznie podejrzewać, że przeżyliście. Mamy może dwadzieścia cztery godziny, zanim zorientuje się, że uciekliście. Wtedy wpadnie w panikę”.
Usiadła na brzegu łóżka.
„A mężczyźni w panice popełniają błędy” – powiedziała.
„Ayira, musisz mi coś powiedzieć” – kontynuowała. „Znasz kombinację do sejfu, który Quasi trzyma w swoim biurze?”
Zastanowiłem się przez chwilę.
„Tak” – powiedziałem. „To jego data urodzin”.
Wydała z siebie suchy, cichy śmiech.
„Mężczyźni tacy jak on są przewidywalni” – powiedziała. „Trzyma tam ważne dokumenty?”
„Myślę, że tak” – odpowiedziałem. „Nigdy nie zwracałem na to uwagi”.
„Potrzebujemy tych dokumentów” – powiedziała. „Zwłaszcza jeśli był na tyle nieostrożny, że zostawił cokolwiek, co łączyłoby go z ludźmi, których zatrudnił”.
„Ale jak?” zapytałem.
„W domu jest teraz pełno strażaków i policjantów. Jak mamy się tam dostać?”
„To nie potrwa długo” – powiedziała. „Będą tam może kilka godzin. Potem strona zostanie zwolniona. Nie będzie chciał spać w tej spalonej skorupie. Pójdzie do hotelu. Wtedy wejdziemy”.
Patrzyłem na nią, jakby straciła rozum.
„Chcesz, żebym włamał się do własnego domu?”
„Technicznie rzecz biorąc, to nie jest włamanie, jeśli tam mieszkasz” – powiedziała z tym lekkim, zimnym uśmiechem, który zaczynał nabierać sensu. „A poza tym, to jedyny sposób na zdobycie niezbitych dowodów, zanim on sprawi, że znikną”.
„Idę z tobą” – powiedział nagle Kenzo.
„Nie ma mowy” – powiedziałem. „Zostajesz tutaj, kochanie”.
„Mamo, wiem, gdzie tata chowa rzeczy” – powiedział cicho. „Są miejsca, których nie znasz. Wiem, bo obserwuję. Zawsze obserwuję”.
Miał rację.
Mój cichy syn, którego wszyscy uważali za nieśmiałego, był spostrzegawczy w sposób, w jaki nie potrafiła tego zrobić większość dorosłych.
„Jeśli coś jest ukryte, może wiedzieć, gdzie szukać” – powiedział adwokat Okafor. „Dzieci widzą to, co dorośli ignorują”.
Nie podobało mi się to.
Nie chciałem narażać go na kolejne niebezpieczeństwo.
Ale potrzebowaliśmy dowodów.
A czas nie był naszym sprzymierzeńcem.
Dzień mijał powoli.
Siedzieliśmy w biurze, z zasłoniętymi roletami, oglądając wiadomości i transmisje na żywo z kamer monitoringu w okolicy, do których dostęp miał jeden z kontaktów prokuratora Okafora.
Oglądaliśmy wywiady Quasiego dla trzech różnych stacji. Za każdym razem jego występ był identyczny — zdruzgotany biznesmen, kochający ojciec, cierpiący mąż.
Widzieliśmy, jak poszedł na komisariat policji i złożył zeznania.
Oglądaliśmy, jak stał przed ruinami naszego domu i rozmawiał z sąsiadami, funkcjonariuszami, każdym, kto chciał słuchać.
I w końcu, gdy słońce zachodziło, a niebo przybrało delikatny, pomarańczowy odcień typowy dla Georgii, oglądaliśmy, jak wsiada do samochodu i odjeżdża.
„Teraz” – powiedział adwokat Okafor.
Podała mi ciemne ubranie, rękawiczki i małą latarkę. To samo zrobiła dla Kenzo.
W odbiciu w oknie jej biura wyglądało to tak, jakbyśmy mieli zamiar dokonać napadu.
W pewnym sensie tak.
Dojechaliśmy na skraj osiedla i zaparkowaliśmy.
„Nie wejdziemy od frontu” – powiedziała. „Za ślepą uliczką jest przejście. Mur jest niższy, nie ma kamer. To przywilej bronienia dewelopera w jego rozwodzie kilka lat temu”.
Poszliśmy za nią wąską ścieżką za osiedlem, w powietrzu wciąż unosił się delikatny zapach dymu.
Wspięliśmy się na niski murek – a właściwie to ona i ja. Podnieśliśmy Kenzo i ostrożnie spuściliśmy go po drugiej stronie.
W środku było ciemno i niesamowicie cicho.
Zapach spalonego drewna, stopionego plastiku i chemikaliów uderzył mnie niczym fala.
„Dwadzieścia minut” – wyszeptał adwokat Okafor. „Wsiadajcie. Weźcie, co wam potrzeba. Wynoście się. Zostanę tu i popatrzę”.
Wziąłem Kenzo za rękę.
Ruszyliśmy w stronę tego, co kiedyś było tylnymi drzwiami kuchni.
Rama była spalona, drzwi częściowo zwęglone, ale nadal wisiały. Otworzyłem je.
Zniszczenie było całkowite.
Ściany poczerniały. Belki stropowe odsłonięte. Meble rozpadły się w popiół. Podłoga chrzęściła pod naszymi butami.
Wszystko, co stanowiło istotę mojego życia, uległo zniszczeniu.
Nie ma czasu na smutek.
„Do biura” – wyszeptałam. „Musimy iść do biura taty”.
Kenzo prowadził nas przez zrujnowaną kuchnię i salon, wchodząc po schodach, które uginały się pod naszym ciężarem.
Jakimś cudem biuro Quasiego na drugim piętrze uniknęło najgorszego pożaru. Zadymione, owszem, ale wciąż w większości nienaruszone.
Drzwi były zablokowane, ale naparłem ramieniem, aż ustąpiły.
Sejf znajdował się dokładnie tam, gdzie wiedziałem, że będzie, wmurowany w ścianę, za miejscem, gdzie kiedyś wisiał oprawiony dyplom.
Rama zniknęła, ale sejf pozostał.
Wprowadziłem datę urodzenia Quasiego.
Cichy sygnał dźwiękowy.
Światło zaświeciło się na zielono.
Drzwi otworzyły się z kliknięciem.
W środku leżały schludne pliki banknotów, spięte gumkami. Dokumenty. I tani czarny telefon na kartę.
„Weź wszystko” – nalegał Kenzo.
Przeszedł na drugą stronę pokoju.
„Mamo, spójrz” – wyszeptał.
Wskazywał na luźną deskę podłogową w rogu.
Pospieszyłam, gdy on z determinacją podważał go małymi palcami.
Pod spodem znajdował się kolejny telefon, starszy i bardziej zniszczony, cienki czarny notes i zapieczętowana koperta.
Wsadziłem wszystko do plecaka, który przynieśliśmy, razem z gotówką i dokumentami z sejfu.
„Chodźmy” – powiedziałem. „Teraz.”
Byliśmy już prawie przy drzwiach biura, gdy usłyszałem głosy na dole.
„Jesteś pewien, że nikogo tu nie ma?” zapytał mężczyzna.
„Tak” – odpowiedział inny. „Policja już udostępniła stronę. Tylko sprawdzamy”.
Moja krew zamieniła się w lód.
Chwyciłam dłoń Kenza tak mocno, że aż się skrzywił, i pociągnęłam go do tyłu.
Nie mogliśmy zejść w dół.
Ktokolwiek to był, stanął między nami a jedynym wyjściem.
Wpadliśmy do biurowej szafy i wcisnęliśmy się do środka, zamykając drzwi tak cicho, jak tylko mogliśmy.
Serce waliło mi jak młotem. Przycisnąłem dłoń do ust, żeby stłumić oddech.
Przez szparę w drzwiach szafy zobaczyłem promienie światła przesuwające się po korytarzu.
Dwóch mężczyzn.
Nie policjanci.
Rozpoznałem ich głosy.
To byli ci sami mężczyźni, co poprzedniej nocy.
„Szef kazał potwierdzić, że robota jest skończona” – powiedział jeden z nich. Jego głos był głęboki, z południowym akcentem.
„Wygląda na to, że jeszcze nie znaleźli ciał” – odpowiedział drugi.
„Niemożliwe” – powiedział pierwszy mężczyzna. „Ogień był na tyle silny, że nic nie powinno zostać. Może już zabrali ich do kostnicy. Tylko się upewnimy. Sprawdźcie pokoje”.
Ich kroki się rozeszły.
Jedna z nich poszła w stronę pomieszczenia, które kiedyś było sypialnią główną.
Drugi udał się prosto do biura.
Drzwi zaskrzypiały i otworzyły się.
Palce Kenzo wbiły się w moje ramię.
Snop światła latarek przesunął się po pokoju.
Zatrzymali się przy otwartym sejfie.
„Hej, Marcus, wchodź tutaj!” – zawołał mężczyzna.
Drugi mężczyzna pojawił się w drzwiach.
„O co chodzi?” zapytał.
„Sejf” – powiedział pierwszy. „Jest otwarty”.
„Czy tak było, kiedy wyjeżdżaliśmy?”
„Nie. Jestem tego pewien. Nie dotykaliśmy sejfu. Po prostu go podpaliliśmy i odbiliśmy.”
Zapadła napięta cisza.
„Ktoś tu był” – powiedział w końcu mężczyzna o imieniu Marcus. „Ostatnio. Spójrz na ten kurz. I…”
Opuścił belkę w kierunku podłogi.
„Te odciski. Za małe dla osoby dorosłej.”
Zrobiło mi się niedobrze.
„Dziecko” – powiedział powoli pierwszy mężczyzna.
„Myślisz?”
„Myślę, że mamy problem” – odpowiedział Marcus.
Wyciągnął telefon.
„Dzwonię do szefa” – powiedział. „Musi wiedzieć”.
Ogarnęła mnie panika.
Gdyby zadzwonił do Quasiego i powiedział mu, że ktoś włamał się do domu i ukradł rzeczy z sejfu, Quasi wiedziałby, że żyjemy — i że coś mamy.
Ale co mogłem zrobić?
Byłem nieuzbrojony, stłoczony w szafie z synem.
I wtedy to usłyszałem.
Krzyk.
Krzyk kobiety dochodzący z zewnątrz.
Głośny.
Surowy.
Pełen grozy.
„Co to, do cholery, było?” – mruknął pierwszy mężczyzna.
Marcus zawahał się, ale schował telefon z powrotem do kieszeni.
„Sprawdź to” – warknął.
Zbiegli po schodach.
Nie czekałem.
Złapałem Kenza za rękę, szarpnąłem drzwi szafy i pobiegłem.
Zbiegliśmy po zadymionych schodach, przeszliśmy przez zrujnowaną kuchnię i wyszliśmy tylnymi drzwiami, z sercem w gardle.
Po drugiej stronie podwórza, przy murze, stał adwokat Okafor.
Ciężko oddychała.
„To byłeś ty?” – wysapałem. „Ten krzyk?”
„Musiałam ich wyprosić z domu” – powiedziała. „Podziałało?”
Rozpiąłem plecak i jej pokazałem.
„Mamy wszystko” – powiedziałem.
Przeskoczyliśmy przez mur, pobiegliśmy tylną ścieżką i nie zatrzymaliśmy się, dopóki nie znaleźliśmy się w jej samochodzie, z zamkniętymi drzwiami, i nie odjechaliśmy od sąsiedztwa.
Dopiero wtedy naprawdę odetchnąłem.
„Wiedzą, że ktoś otworzył sejf” – powiedziałem. „Widzieli ślady stóp. Powiedzą Quasi”.
„Doskonale” – powiedziała.
Spojrzałem na nią.
„Jak to możliwe?” zapytałem.
„Bo teraz wie, że żyjesz” – powiedziała spokojnie. „I że masz dowody. Wpadnie w panikę. A ludzie w panice robią głupie rzeczy”.
Nie byłem pewien, czy podoba mi się jej logika.
Ale w tym momencie ufałem jej bardziej niż swojemu osądowi.
Wróciwszy do biura, wysypaliśmy wszystko z plecaka na jej biurko.
Gotówka.
Dokumenty.
Dwa telefony jednorazowe.
Czarny notatnik.
Najpierw sięgnęła po notatnik.
Jej oczy skanowały strony. Im więcej czytała, tym bardziej jej usta wykrzywiały się w lekkim uśmiechu.
„Bingo” – mruknęła.
„O co chodzi?” zapytałem.
„Twój mąż jest albo skrupulatny, albo strasznie głupi” – powiedziała. „Prawdopodobnie jedno i drugie”.
Odwróciła notatnik tak, żebym mógł zobaczyć.
Strona po stronie pełna dat, kwot i nazw.
„Dokumentował każdego pożyczonego centa, od kogo i kiedy musiał spłacić” – wyjaśniła. „Patrzcie. Notatki z rozmów z lichwiarzami, podziemnymi kasynami. Wszystko”.
Obróciłem się do tyłu.
Ostatnie strony wywołały u mnie skurcze żołądka.
Ostateczne rozwiązanie: ubezpieczenie na życie Ayiry – 2,5 mln dolarów.
Wypadek. Musi wyglądać naturalnie.
Skontaktuj się z Marcusem – usługa 50 000 USD (połowa z góry).
Data: 2 listopada.
To było wczoraj.
„On wszystko zapisał” – wyszeptałam przerażona.
„Ubezpieczenie” – powiedziała po prostu. „Gdyby coś poszło nie tak, mógłby to wykorzystać, żeby zagrozić zatrudnionym ludziom. Dowód, że oni też byli w to zamieszani”.
Sięgnęła po nowszy telefon z jednorazowym numerem.
„I założę się, że jest na to więcej dowodów” – powiedziała. „SMS-y. Rozmowy. Terminy spotkań”.
Zajęło to większość nocy.
Telefony były zablokowane, ale znała technika, który mógł pracować zdalnie. Po jakimś czasie i wielu przekleństwach z jego strony, oba telefony zostały złamane.
I tak to się stało.
Wiadomość za wiadomością między Quasim i Marcusem.
Potrzebuję, żeby to była noc, w którą podróżuję. Solidne alibi.
Musi wyglądać na przypadkowe. Ogień jest dobry. Trudno go namierzyć.
A co z dzieckiem? – zapytał Marcus.
Quasi odparł, że nikogo nie można zostawić w tyle.
Pisał o zabiciu naszego syna, jakby to był punkt na liście rzeczy do zrobienia.
Coś we mnie stwardniało.
Nie byłam już kobietą, która wyszła za mąż z miłości i wierzyła w wieczność.
Byłam matką.


Yo Make również polubił
Co się dzieje, gdy jesz pestki awokado?
Przepis na empanady jabłkowe
Zielone naleśniki z cukinią i jogurtem greckim – zdrowa przyjemność na talerzu
Dlaczego warto zamykać drzwi przed pójściem spać