Zatoczyłam się do tyłu. Zahaczyłam obcasem o krawędź podjazdu i omal nie upadłam, zataczając się o maskę mojej dziesięcioletniej Camry. Samochód wyglądał na malutki i sfatygowany obok okrągłej fontanny na środku podjazdu Desmonda. Obok tego domu, który prawdopodobnie kosztował więcej, niż zarobiłam przez całą swoją karierę pielęgniarki.
Anise już ruszyła z powrotem w stronę bocznych drzwi, poruszając się szybko, a jej rozsądne buty chrzęściły na żwirze. Zniknęła w środku.
Stałem tam zmarznięty. Zimne powietrze paliło mnie w płucach. Palce zdrętwiały mi na kluczykach do samochodu i uświadomiłem sobie, że ściskałem je tak mocno, że metal wbił mi się w dłoń. Na mojej bladej skórze pojawiła się cienka, jaskrawoczerwona strużka krwi.
Ruszaj się, powiedziałem sobie. Ruszaj się.
Szarpnąłem drzwi samochodu i wskoczyłem do środka. Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że upuściłem kluczyki na podłogę. Musiałem się schylić, grzebiąc w ciemności pod pedałem hamulca. Mój oddech był krótki i zaparowywał przednią szybę. Znalazłem je. Wcisnąłem kluczyk w stacyjkę. Silnik zapalił z rzężącym kaszlem. Wrzuciłem wsteczny i za mocno dodałem gazu. Opony zapiszczały. Rozprysnął się żwir. W lusterku wstecznym rezydencja wciąż była oświetlona, idealna i piękna. Nikt nie wybiegł. Nikt mnie nie zatrzymał.
Dotarłam do końca długiego prywatnego podjazdu i zjechałam na pobocze głównej drogi. Nie mogłam jechać dalej. Nie mogłam myśleć. Całe moje ciało drżało, drżało tak mocno, że szczękałam zębami. Zapakowany prezent leżał na siedzeniu pasażera. Srebrny papier, idealna kokarda. Kupiłam ten szalik 3 tygodnie temu w Macy’s. Wydałam pieniądze, których tak naprawdę nie miałam, bo to był Kashmir, a Desmond zasługiwał na to, co najlepsze. Zawsze dawałam mu to, co najlepsze, nawet gdy to oznaczało pracę na dwie zmiany w Hartford General. Stopy puchły mi w butach pielęgniarskich do tego stopnia, że ledwo mogłam chodzić. Nawet gdy oznaczało to jedzenie ramenu na kolację, żeby mógł mieć lekcje gry na pianinie, nawet gdy oznaczało to zaciągnięcie pożyczki, którą spłaciłam dopiero w zeszłym roku, żeby mógł iść na Yale.
Telefon miałam w torebce. Powinnam do niego zadzwonić, zażądać wyjaśnień, co się dzieje, dlaczego jego pokojówka patrzyła na mnie z takim strachem, dlaczego błagała mnie, żebym wyszła, ale ręce nie przestawały mi się trząść. Siedziałam z włączonym silnikiem, z kratek wentylacyjnych buchał żar, i próbowałam oddychać. Po prostu oddychać. Wdech nosem, wydech ustami, tak jak mówiłam spanikowanym pacjentom na ostrym dyżurze.
Nic ci nie jest. Jesteś bezpieczny. Nic się nie stało, poza tym, że coś prawie się stało. Coś na tyle złego, że kobieta zaryzykowała pracę, żeby mnie ostrzec.
Minęło 5 minut, może sześć. Mój oddech w końcu zaczął się uspokajać, gdy zadzwonił telefon. Dźwięk był tak nagły, tak głośny w cichym samochodzie, że podskoczyłam i uderzyłam głową o dach. Ból eksplodował w mojej czaszce. Chwyciłam telefon drżącymi palcami. Nieznany numer. Prawie nie odebrałam. Prawie pozwoliłam, żeby włączyła się poczta głosowa. Ale co, jeśli to był Desmond? Co, jeśli widział, jak odchodzę i dzwonił, żeby wyjaśnić?
“Cześć?”
„Pani Callaway” – powiedział męski głos, głęboki i profesjonalny. „Tu detektyw Marcus Reeves z policji w Greenwich. Czy znajduje się pani obecnie w pobliżu adresu Lakeshore Drive 847?”
Świat się przechylił. To był adres Desmonda. Adres mojego syna. Właśnie tam byłem. Dałem radę. Wyszedłem.
„Co się stało? Czy mój syn…”
„Proszę pani, proszę pozostać dokładnie tam, gdzie pani jest. Proszę pod żadnym pozorem nie wracać pod ten adres. Czy może mi pani podać swoją aktualną lokalizację?”
„Zatrzymali mnie na Lakeshore, może jakieś ćwierć mili od domu, przy głównym skrzyżowaniu”.
„Detektywie, co się dzieje? Czy Desmond jest ranny? Czy coś się stało?”
„Pani syn jest właśnie aresztowany, pani Callaway”. Jego głos był ostrożny, wyważony, jakby dobierał każde słowo. „Muszę panią o coś bardzo ważnego zapytać. Czy kiedy przyjechała pani dzisiaj do rezydencji, była pani w domu?”
„Nie”. Wzrok mi się zaciemnił. „Służąca mnie zatrzymała. Kazała mi wyjść. Wyglądała na przestraszoną”.
„Ona uratowała pani życie, proszę pani”. Wszystko się zatrzymało. Serce, oddech. Czas zdawał się zastygnąć w tej chwili. Te pięć słów zawisło w zimnym powietrzu mojego samochodu.
„Co?” wyszeptałam. „Co powiedziałeś?”
„Obserwujemy pani syna od 3 tygodni, pani Callaway. Mamy niezbite dowody na to, że on i jego żona planowali panią dziś otruć. Zamiarem było upozorowanie zawału serca. Jest pani w podeszłym wieku. Ma pani udokumentowane problemy z sercem. Zadzwoniliby pod numer 911, odegrali rolę zrozpaczonych członków rodziny i odziedziczyliby pani majątek, nie wzbudzając żadnych podejrzeń”.
Nie mogłam oddychać, nie mogłam przetworzyć tego, co mówił. Słowa nie miały sensu. Trucizna. Morderstwo. Desmond. Mój Desmond, którego bujałam w koszmarach, gdy miał trzy lata, który płakał w moich ramionach, gdy zdechła mu złota rybka, który przytulił mnie tak mocno, gdy dostał się na Yale, że nie mogłam oddychać.
Musi być jakaś pomyłka.
„Dlaczego miałby to zrobić?” – zapytałam szeptem. „Nie mam żadnych aktywów. Żyję z emerytury. Nie ma nic do odziedziczenia, nic wartościowego…”
„Proszę pani” – przerwał jej detektyw – „czy wie pani, że pani zmarły mąż miał polisę ubezpieczeniową na życie wykupioną za pośrednictwem swojego pracodawcy?”
„Ale Gerald, mój Gerald, który zmarł 40 lat temu…”
Ubezpieczenie wypłaciło 20 000 dolarów. Ledwo starczyło na pogrzeb i 6 miesięcy rachunków, dopóki nie znalazłem pracy.
„Była druga polisa, pani Callaway” – kontynuował detektyw. „Znacznie większa. Dokumentacja została źle przeprowadzona podczas restrukturyzacji firmy w latach 80. Od dziesięcioleci toczy się postępowanie sądowe. Ugoda w końcu została zakończona w zeszłym miesiącu. Kwota odszkodowania wynosi 2,3 miliona dolarów, a pani jest jedynym beneficjentem”.
Telefon wyślizgnął mi się z palców i wylądował na kolanach. 2,3 miliona dolarów. Kwota była tak duża, że wydawała się nierealna. Nie mogła być prawdziwa.
Odebrałam telefon. „Nie dostałam żadnego powiadomienia. Nikt się ze mną nie kontaktował w sprawie…”
„Tak. W ciągu ostatniego roku na pani adres wysłano wiele listów. Mamy kopie z akt firmy ubezpieczeniowej. Ale pani syn przechwytuje pani korespondencję od około 14 miesięcy, odkąd dowiedział się o tej polisie dzięki kontaktom zawodowym w swoim funduszu hedgingowym. Przez cały ten czas miał dostęp do pani skrzynki pocztowej. Pani Callaway, dlatego pani nigdy się o tym nie dowiedziała”.
Rok milczenia nagle nabrał przerażającego sensu. Desmond nie przestał dzwonić, bo zrobiłam coś złego. Nie porzucił mnie, bo był zajęty, zestresowany albo zmęczony opieką nad starzejącą się matką. Zerwał ze mną kontakt, bo byłam dla niego więcej warta martwa niż żywa.
Żołądek mi się trząsł. Mocno szarpnęłam za klamkę. Udało mi się otworzyć w ostatniej chwili. Zwymiotowałam na zamarzniętą trawę, całe moje ciało się wymiotowało. Wymiotowałam tylko żółcią i kawą. Nic nie jadłam od wczoraj. Byłam zbyt zdenerwowana widokiem Desmonda, żeby cokolwiek przełknąć.
„Pani Callaway?” Głos detektywa był cichy i daleki.
“Czy jesteś tam?”


Yo Make również polubił
Ciasto z Dyni: Piernikowe Przeżycie z Orzechowym Akcentem
Biszkopt na bożonarodzeniowy bal: idealna baza
Chleb Brownie z Gorącym Fudżem
7 wczesnych objawów raka krwi, które każdy powinien znać