W bibliotece usiadłem przy biurku Catherine. Otworzyłem górną szufladę, a potem podniosłem fałszywe dno, które wbudowałem w nią dwadzieścia lat temu.
W środku znajdował się mały notes i list zaadresowany do mnie.
„Tom” – zaczynał się list – „jeśli to czytasz, to mnie już nie ma. A jeśli to czytasz, to znaczy, że Brandon zrobił dokładnie to, czego się obawialiśmy…”
Pisała o tym, jak go wyciągnąć z tarapatów. O spłacaniu długów. O obserwowaniu, jak popada w spiralę.
„Nie dawaj mu pieniędzy” – napisała. „Dopóki się nie załamie. Dopóki nie zrozumie, co to znaczy zarobić dolara. Złam go, Tom, żebyśmy mogli go odbudować”.
Otarłam łzę z policzka.
Nie byłem złoczyńcą.
Byłem jej ostatnią linią obrony.
Ale wojna się nie skończyła.
Brandon był teraz przyparty do muru. A przyparty do muru szczur nie tylko się chowa – on gryzie.
Zadzwonił mój telefon. Numer zastrzeżony.
„Panie Blackwood” – usłyszałem głęboki, chropawy głos, kiedy odebrałem. „Reprezentujemy strony zainteresowane w Chicago. Rozumiemy, że teraz kontroluje pan finanse swojego syna”.
„Tak”, powiedziałem.
„Dobrze. Więc wiesz, że jest nam winien osiemset tysięcy z odsetkami. Powiedzmy, że to parzysty milion”.
„Nic ci nie jestem winien” – powiedziałem.
„Nie” – odpowiedział głos – „nie masz. Ale wypadki się zdarzają. Starzy ludzie spadają ze schodów. Domy się palą. Szkoda by było, gdyby coś się stało powiernikowi, zanim zdążył podpisać czek”.
„Czy mi grozisz?”
„Wyjaśniam kwestie ekonomiczne” – powiedział spokojnie mężczyzna. „Masz dwadzieścia cztery godziny na przelanie pieniędzy, albo przyjdziemy po zapłatę. I nie przyjmujemy weksli”.
Linia się urwała.
Siedziałem w cichej bibliotece. Brandon zaprosił wilki pod moje drzwi.
Podniosłem słuchawkę i zadzwoniłem do Prescotta.
„Mamy problem” – powiedziałem.
„Zapłacimy im” – odpowiedział natychmiast. „Zadzwoń na policję, ale im też zapłać. Możemy to potraktować jako stratę”.
„Nie” – powiedziałem. „Nie damy im pieniędzy Catherine. Kupię dług”.
„Nie rozumiem.”
„Wykorzystam własne oszczędności” – powiedziałem. „Mam coś odłożonego. Nie miliony, ale wystarczająco dużo, żeby kupić weksel z rabatem, gotówką dzisiaj. Kiedy będę właścicielem długu, będę właścicielem Brandona. Nie będzie już winien mafii. Będzie winien mnie. I będę ściągał dług w sposób, w jaki oni nigdy nie potrafili”.
“Jak?”
„Zmuszę go do odpracowania” – powiedziałem. „Płaca minimalna do końca życia, jeśli będzie trzeba”.
To był ryzykowny ruch. Pochłonąłby całą moją emeryturę – pieniądze, które zarobiłem projektując mosty i wiadukty od Oregonu po Teksas.
Ale nie walczyłem już o pieniądze.
Walczyłam o duszę mojego syna.
Siedziałem w pokoju hotelowym z zaciągniętymi zasłonami, hałas Seattle zredukowany do odległego szumu. Mój telefon nieustannie wibrował – powiadomienia, wzmianki, tagi.
Moje imię było popularne.
„Thomas Blackwood: potwór z Highland Drive”.
W moich wiadomościach ciągle pojawiał się link. W końcu go kliknąłem.
Otworzył się streaming na żywo. Znów Tiffany.
Siedziała na podłodze w małym salonie rodziców, obejmując kolana, ubrana w szary T-shirt. Wyglądała na bezbronną, załamaną. Doskonale wiedziała, co robi.
„Nie chciałam tego robić” – wyszeptała do kamery. „Chciałam to załatwić w cztery oczy. Ale się boję. Tak bardzo boję się o mojego męża”.
Liczba widzów rosła — dwadzieścia tysięcy, trzydzieści tysięcy, pięćdziesiąt.
„Wiesz o testamencie” – kontynuowała. „Wiesz, że mama Brandona zmarła. Ale nie znasz prawdy o jego ojcu, Thomasie. Zawsze kontrolował. Nie fizycznie, ale tutaj”. Stuknęła się w skroń. „Manipulował Catherine latami. Teraz robi to samo z nami. Wyrzucił nas na ulicę. Trzyma spadek jako zakładnika, bo chce, żebyśmy cierpieli. To narcyz. Drapieżnik”.
Podniosła kartkę papieru w stronę kamery.
„Spójrz na to” – szlochała. „To list, który do nas wysłał, grożąc nam. Jeśli nie damy mu połowy pensji Brandona do końca życia, dopilnuje, żebyśmy nie zobaczyli ani grosza”.
Zmrużyłem oczy. List był fałszywy. Nigdy niczego nie pisałem. Rozmawiałem tylko przez prawników.
Link do wpłaty na dole filmu znów zabłysnął. Pieniądze popłynęły strumieniem.
Wyłączyłem telefon.
Nie rzucałem. Nie krzyczałem.
Zamówiłem kanapkę klubową i herbatę z obsługi pokoju. Kelner nie mógł spojrzeć mi w oczy. Widział nagranie.
Zjadłem. Popijałem herbatę.
Następnie otworzyłem laptopa i rozpocząłem rozmowę wideo z Prescottem.
„Thomas” – powiedział, pocąc się. „To katastrofa. Telefony nie przestaną dzwonić. Grożą nam śmiercią. Domagają się ode mnie wydalenia z palestry za reprezentowanie cię. Musimy wydać oświadczenie. Musimy zawrzeć ugodę. Daj im coś, żeby to powstrzymać”.
„Nie” – powiedziałem.
„Tracisz wpływ opinii publicznej”.
„Nie obchodzi mnie opinia publiczna” – powiedziałem. „Obchodzą mnie fakty”.
„Niszczą twoją reputację”.
„Moja reputacja zbudowana jest na czterdziestu latach uczciwej pracy” – powiedziałem. „Nie zniszczy jej dziewczyna z lampą pierścieniową i sztucznymi łzami”.
„Co chcesz zrobić?” zapytał Prescott.
„Chcę, żebyś przygotował plik” – powiedziałem.
„Plik?”
„Chcę planów, Arthurze.”
„Jakie plany?”
„Plany ich zniszczenia” – powiedziałem. „Tiffany popełniła błąd. Sfałszowała list i wykorzystała go do zbierania datków online. To oszustwo. Oszustwo telekomunikacyjne. Federalne”.
„Chcesz wnieść oskarżenie?”
„Jeszcze nie. To za wolno” – powiedziałem. „Chcę opcji nuklearnej”.
Prescott zamarł.
„Masz na myśli klauzulę B?”
„Mam na myśli klauzulę B.”
„Thomas” – wyszeptał – „ta klauzula była zabezpieczeniem. Catherine nigdy nie miała zamiaru jej użyć. Wszystko się spali”.
„Czas to spalić” – powiedziałem. „Sporządź wniosek i wyślij kopię Brandonowi. Na jego prywatny adres e-mail. Nie do jego prawnika. Nie do jego żony. Tylko do niego”.
„Jesteś zimnym człowiekiem, Thomasie.”
„Jestem inżynierem konstrukcji, Arthurze” – odpowiedziałem. „Naprawiam usterki. A czasami, żeby naprawić budynek, który gnije od środka, trzeba go wyburzyć”.
Zakończyłem rozmowę i czekałem.
Na zewnątrz, pod oknem mojego hotelu zebrali się protestujący, skandujący: „Hej, hej, ho ho, chciwy ojciec musi odejść”.
Wpadło mi w ucho. To trzeba przyznać.
Powiadomienie na moim laptopie zamigotało: Potwierdzenie odczytu: Brandon Blackwood. Otworzył e-mail.
Oparłem się na krześle.
Prawie to widziałem: Brandon zeskakujący z poplamionej kanapy w motelu, rozlewający drinka, krzyczący, że staruszek w końcu oszalał. Tiffany chwytająca telefon, żeby nagrać taniec zwycięstwa.
Myśleli, że wygrali.
Myśleli, że presja mnie złamała.
Nie wiedzieli, że wpadli w bardzo starą, starannie zastawioną pułapkę.
Treść wiadomości e-mail była prosta: formalne powiadomienie od powiernika, że zgodnie z pilną prośbą Brandona o mieszkanie i na mocy klauzuli B umowy powierniczej, Brandonowi i Tiffany przyznano natychmiastowe zajęcie głównego miejsca zamieszkania przy Highland Drive 55.
Nie przeczytali drobnego druku. Nigdy tego nie zrobili.
Zobaczyli adres. Zobaczyli „przyznane”.
Nie zapytali, dlaczego Catherine nadała tej rezydencji przydomek „Złota Klatka”.
Nie pytali, dlaczego ja, inżynier konstrukcji, nie chciałem tam mieszkać przez ostatnie pięć lat naszego małżeństwa.
Zobaczyli tylko dom wart 4,5 miliona dolarów.
Do akcji doszło niecałe dwadzieścia cztery godziny później.
Nie musiałem zgadywać.
Oglądałem to na kamerach bezpieczeństwa.
Brandon podjechał wynajętą ciężarówką do przeprowadzek. Tiffany podążyła za nim kabrioletem, wciąż próbując wyglądać jak Beverly Hills, mimo że wszystko wokół niej waliło się w gruzy.
Tiffany wyszła na zewnątrz w ogromnych okularach przeciwsłonecznych i białej kamizelce ze sztucznego futra, wpatrując się w dom niczym królowa powracająca do swojego zamku.
Miejsce robiło wrażenie już z zewnątrz – rozległa wiktoriańska posiadłość z kamiennymi wieżyczkami, bluszczem pnącym się po ścianach i amerykańską flagą powiewającą leniwie na ganku. Krzyczało „stare pieniądze”, mimo że instalacja elektryczna w środku wciąż pochodziła z czasów administracji Eisenhowera.
Kamery uchwyciły, jak Tiffany kręci się w holu i filmuje samą siebie.
„Udało nam się!” krzyknęła. „Patrzcie na to, chłopaki. W końcu jesteśmy w domu. Hejterzy próbowali nas powstrzymać, ale miłość zwycięża”.
Brandon otworzył butelkę szampana.
„Za nas” – krzyknął. „Za dobre życie”.
Podniosłem filiżankę herbaty w cichym pokoju hotelowym.
„Ciesz się” – szepnąłem. „Temperatura dziś w nocy spadnie”.
Sześć godzin później, gdy listopadowy chłód nadciągał od strony zatoki, Tiffany objęła się ramionami.
„Brandon, jest strasznie zimno” – powiedziała.
Podszedł do starego termostatu i go podkręcił.
Nic się nie stało.
Trafił. Sprawdził wyłącznik. Zaklął.
Wiedziałem dokładnie, co było nie tak.
Kocioł w piwnicy był prastarą bestią, którą trzeba było rytualnie namawiać – odpowietrzać zawory w odpowiedniej kolejności, dokręcać płomień pilota, monitorować ciśnienie, sprawdzać odpowietrzniki. Catherine płaciła konserwatorowi na pełen etat tylko po to, żeby ledwo trzymał się przy życiu. Zwolniłem go, kiedy przejąłem stery.
O północy Brandon i Tiffany siedzieli skuleni na antycznych sofach, okryci płaszczami i kocami. Okazały kominek stał nieużywany – komin nie był czyszczony od lat. Gdyby go rozpalili, wydymiliby się w kilka minut.
O pierwszej w nocy zadzwonił mój telefon. Brandon.
Pozwoliłem, żeby włączyła się poczta głosowa. Potem zadzwonił jeszcze raz. I jeszcze raz.
W końcu odebrałem.
„Dzień dobry” – powiedziałem, udając oszołomienie.
„Tato, ogrzewanie zepsute” – krzyknął Brandon. „Jest tu strasznie zimno. Musisz do kogoś zadzwonić”.
„Nic nie muszę robić, Brandonie” – powiedziałem. „Czy przeczytałeś cały tekst punktu B?”
„Co? Nie obchodzi mnie tekst, zależy mi na tym, żeby widzieć swój oddech w salonie. Napraw to.”
„Klauzula B stanowi, że po zajęciu obiektu, beneficjent przejmuje odpowiedzialność za wszelkie prace konserwacyjne, media i utrzymanie. Fundusz powierniczy zapewnia aktywa. Państwo zapewniają opiekę. Obiekt jest również wpisany do rejestru zabytków. Naprawy muszą być wykonywane przez certyfikowanych specjalistów. Nie można po prostu wezwać fachowca”.
„Tato, proszę. Tu jest czterdzieści stopni.”
„W takim razie radzę ci założyć sweter” – powiedziałem. „Albo zapłacić za naprawę. Ostatnia wycena za wymianę kotła wynosiła pięćdziesiąt dwa tysiące”.
„Pięćdziesiąt dwa—”
Witaj w gronie właścicieli własnego domu, synu.
Rozłączyłem się. Wyłączyłem telefon. Spałem jak dziecko.
Światło dzienne ukazało to, co skrywała ciemność: popękane okna, pleśń w szafach, brązową wodę sączącą się ze skorodowanych rur.
Krzyk Tiffany, gdy pod prysznicem chlapała ją rdzawa woda, było wyraźnie słyszalne na nagraniu audio.
„To miejsce to śmietnik” – krzyknęła. „Mówiłeś, że to rezydencja”.
„To rezydencja” – warknął Brandon. „Potrzebuje tylko trochę pracy”.
„Trochę? W szafach jest pleśń. Buty mi tu zaraz umrą.”
W południe kurier dostarczył grubą kopertę od powiatowego urzędnika podatkowego. Patrzyłem, jak Brandon otwiera ją na podjeździe. Zgarbił się, czytając rachunek za podatek od nieruchomości – osiemdziesiąt pięć tysięcy dolarów do zapłaty za trzydzieści dni.
Nie mogli niczego sprzedać. W kolejnym e-mailu Prescotta Brandon przypomniał, że każdy przedmiot w domu został skatalogowany w spisie powierniczym. Każde usunięcie lub sprzedaż byłoby kradzieżą, podstawą do natychmiastowej eksmisji i postawienia zarzutów karnych.
Podniósł srebrną łyżkę i rzucił nią przez pokój.
Mieszkał w muzeum, na którego zwiedzanie nie było go stać.
Tego popołudnia pod bramę podjechał czarny sedan. Wysiadło z niego dwóch mężczyzn w garniturach, nacisnęło domofon i czekało. Obserwowałem Brandona chowającego się w korytarzu, wyglądającego zza zasłony.
Zrobili zdjęcie bramy, zadzwonili i odeszli. Na razie.
Siedział na schodach, z głową w dłoniach. Tiffany siedziała obok niego, przeglądając telefon, prawdopodobnie usuwając komentarze z pytaniem, dlaczego jeszcze nie nagrała wycieczki po domu.
Zamknąłem laptopa.
Umówiłem się z innym rodzajem pożyczkodawcy — takim, który kupuje złe długi dla zabawy.
Kilka godzin później, w tylnej części stekowni, przesunąłem po stole czek kasjerski na kwotę sześciuset tysięcy.
„Dług wynosi osiemset dolarów plus odsetki” – powiedział mieszkaniec Chicago.
„Dług jest zły” – odpowiedziałem. „Wiesz o tym. Brandon nie może spłacić. Fundusz powierniczy jest zamknięty. Zabij go, a nic nie dostaniesz. Pozwij go, a będziesz stał w kolejce za każdym innym wierzycielem. Weź dziś sześćset dolarów i przelej weksel do mojej spółki holdingowej albo odejdź z pustym portfelem”.
Chciwość pokonuje dumę. Zawsze tak jest.
Przyjęli ofertę.
O zachodzie słońca spełnił się mój najgorszy koszmar Brandona.
Tego samego dnia zaciągnął drapieżną pożyczkę w wysokości pięćdziesięciu tysięcy dolarów od lokalnego pożyczkodawcy, który prowadził lombard, zastawiając zawartość rezydencji jako zabezpieczenie. Pieniądze wykorzystał na naprawę kotła… oraz na zamówienie wykwintnego sushi i szampana.
Oglądałem ich na kamerze, wreszcie rozgrzanych, zajadających się jedzeniem i wznoszących toast moimi pieniędzmi.
Wysłałem SMS-a z Ironwood Financial, mojej nowo utworzonej spółki-wydmuszki.
„Panie Blackwood” – brzmiał komunikat – „Pana długi zostały skonsolidowane i przejęte. Pierwsza rata w wysokości 15 000 dolarów jest należna za 48 godzin. Brak zapłaty spowoduje natychmiastowe zajęcie mienia”.
Twarz Brandona zbladła, gdy to przeczytał. Tiffany zakończyła transmisję na żywo w połowie zdania.
„Kim jest Ironwood Financial?” – zapytała.
„Nie wiem” – wyjąkał Brandon. „Ale kupili wszystko – weksel z Chicago, lokalną pożyczkę, nawet karty kredytowe”.
Oficjalnie zostali uwięzieni.
Czas na następny ruch.
Tej nocy jedynym światłem w moim apartamencie hotelowym była poświata ekranu laptopa.
Na nagraniu z monitoringu dźwięk z rezydencji był wyraźny. Wiatr trząsł starymi szybami. Paznokcie Tiffany nerwowo bębniły o marmur.
Byli zdesperowani.
„Nie mamy wyboru” – wyszeptała Tiffany pod kocem. „On nas zrujnuje, Brandon. Kupił dług. Kontroluje dom. Sprawi, że stracimy dach nad głową. Musimy zdecydować się na leczenie”.
Zacisnąłem mocniej dłoń na poręczy krzesła.
I oto było.
Brandon przestał chodzić.
„Iris chce pięćdziesiąt tysięcy gotówki” – powiedział. „Daliśmy mu ostatnią zaliczkę na karcie kredytowej. Jeśli to nie zadziała, to koniec”.
„Zadziała” – upierała się Tiffany. „Wczoraj sporządził akta – ostra paranoja, demencja z tendencjami do agresji. Przesunął datę w aktach o sześć miesięcy wstecz. Kiedy policja zobaczy akta, nie będzie zadawać pytań. Zabiorą go od razu. A kiedy już będzie w ośrodku, Iris będzie go pod wpływem środków uspokajających, złożymy wniosek do sądu o przyznanie opieki w trybie doraźnym, przejmiemy kontrolę nad funduszem powierniczym i spłacimy Ironwooda”.
To był solidny plan. Zły, nielegalny, ale solidny.
Gdybym był po prostu starym człowiekiem bez środków do życia, obudziłbym się na oddziale zamkniętym, śliniąc się, podczas gdy mój syn wyprzedawałby imperium Catherine.
Ale nie byłem po prostu starym człowiekiem.
Słuchałem.
Wysłałem SMS-a na numer zapisany pod jednym słowem: MEDYK.
„To się stanie dziś wieczorem” – napisałem. „Bądźcie gotowi”.
Dwie godziny później ktoś zapukał do drzwi mojego hotelu.
Niegrzeczne. Brutalne.
Wygładziłam kurtkę, spojrzałam na swoje odbicie i ją otworzyłam.
Korytarz był zatłoczony.
Brandon stał przed nami ze łzami w oczach i załamywał ręce jak najbardziej przekonujący, zatroskany syn na świecie.
„Tato, proszę” – szlochał. „Otwórz drzwi. Chcemy ci tylko pomóc”.
Za nim stał dr Aerys, spocony najemny rewolwerowiec w tanim garniturze, ściskający notes. Dwóch umundurowanych policjantów. Dwóch ratowników medycznych z noszami.
„Panie Blackwood” – powiedział jeden z funkcjonariuszy. „Otrzymaliśmy zgłoszenie, że stanowi pan zagrożenie dla siebie i innych. Mamy nakaz sądowy na pilną ocenę psychiatryczną”.
Spojrzałem na niego spokojnie.
„Panie oficerze, siedzę w pokoju hotelowym i piję herbatę. Czy to wygląda panu niebezpiecznie?”
„Ukrywa broń!” krzyknęła Tiffany zza Brandona. „Powiedział nam, że ma broń! Powiedział, że zrobi nam krzywdę, a potem sobie! Słyszy głosy!”
Kłamstwa płynęły jak woda.
„Jestem dr Aerys” – powiedział lekarz, machając notesem. „Jestem lekarzem rodzinnym. Pan Blackwood ma udokumentowaną historię schizofrenii paranoidalnej i wczesnej demencji. Od kilku tygodni nie bierze leków. Jest w ostrej psychozie. Jeśli teraz go nie uspokoimy, może zapaść na zdrowiu”.
„Nigdy w życiu cię nie spotkałem” – powiedziałem.
„Widzisz?” – powiedział Aerys ze smutkiem do policjanta. „On mnie nie poznaje. To demencja”.
Brandon wszedł do pokoju, wyciągając ramiona, jakby chciał mnie przytulić.
„Tato, proszę” – powiedział drżącym głosem. „Po prostu idź z nimi. Zajmą się tobą. Nie mogę patrzeć, jak tak cierpisz”.
Pochylił się, jego usta były zaledwie kilka centymetrów od mojego ucha.
„Jutro nie będziesz nic z tego pamiętać” – wyszeptał. „Te leki są silne”.
Odsunął się i skinął głową w stronę ratowników medycznych.
„Zabierz go.”
Podniosłem ręce.
„Pójdę z tobą” – powiedziałem. „Nie chcę robić scen”.
„On stawia opór!” – krzyknęła Tiffany. „Ma nóż!”
Policjanci byli spięci.
„Proszę się odsunąć”, powiedział jeden z nich.
Przeszukali mnie. Portfel. Telefon. Notatnik. Żadnej broni.
„Ma halucynacje” – upierał się Aerys. „Musimy go obezwładnić dla jego własnego bezpieczeństwa”.
Ratownicy medyczni ruszyli do akcji. Jeden z nich – wysoki, barczysty mężczyzna z identyfikatorem DAVIS – chwycił mnie za ramię. Jego uścisk był mocny, ale ostrożny.
„Przepraszam, panie Blackwood” – powiedział stłumionym głosem spod maski. „Tak będzie najlepiej”.
Zapiął paski wokół moich nadgarstków i kostek.
Brandon odetchnął z ulgą.
„Dziękuję, oficerowie” – powiedział. „Uratowaliście go”.
Zawieziono mnie windą dla personelu medycznego, mijając hol, gdzie goście udawali, że się nie gapią, i wsadzono na tył karetki.
Drzwi się zamknęły. Syrena zawyła. Odjechaliśmy.
Przejechaliśmy dwie przecznice. Syrena ucichła. Karetka zwolniła.
Davis wstał, opuścił roletę w tylnych drzwiach, zdjął maskę i uśmiechnął się.
„Było blisko, szefie” – powiedział.
Wyciągnął z kieszeni mały kluczyk i odblokował moje kajdanki.
Usiadłem i pocierałem nadgarstki.
„Dostałeś?” – zapytałem.
Stuknął palcem w malutką kamerę przyczepioną do jego piersi.
„Dźwięk i obraz w jakości HD” – powiedział. „Mamy wszystko: Aerysa, który twierdził, że leczył cię przez pięć lat, Tiffany kłamie o broni, twojego syna szepczącego o wymazaniu ci pamięci. Wszystko jest już zapisane w chmurze”.
Zerknąłem w stronę przedniej kabiny. Przez małe okienko zobaczyłem Aerysa, który leżał nieprzytomny na fotelu pasażera.
„Kierowca wie?” – zapytałem.
„To mój kuzyn” – powiedział Davis. „Aerys myśli, że jedziemy do jego prywatnej kliniki. Kiedy się obudzi, będzie w pokoju przesłuchań na komisariacie, a pisemne zeznanie będzie czekało na jego podpis”.
„Dokąd tak naprawdę zmierzamy?”
„Do bezpiecznego domu” – powiedział Davis. „Prescott czeka z notariuszem i sędzią w pogotowiu. Dziś wieczorem zajmiemy się tymi dowodami”.
Pięć minut później tylne drzwi otworzyły się na ciemną uliczkę. Wysiadłem, wolny człowiek.
Karetka odjechała, wioząc zupełnie innego pacjenta w zupełnie inne miejsce.
Stałem sam między ceglanymi ścianami, które pachniały mokrym betonem i starym olejem.
Mój syn myślał, że jestem przywiązany do łóżka i czeka mnie całe życie w stanie uśpienia.
Świętował. Wydawał pieniądze, których nie miał, i sprzedawał rzeczy, których nie posiadał. Stawał się nieostrożny.
Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Prescotta.
„Faza trzecia zakończona” – powiedziałem. „Jestem pod ziemią”.
„Doskonale” – odpowiedział Prescott. „Brandon właśnie opublikował aktualizację statusu: „Zrozpaczony, ale i ulżony. Tata w końcu otrzymuje potrzebną pomoc”. Planuje aukcję. Jutro wieczorem sprzedaje antyki z posiadłości w rezydencji”.
„Aukcja” – powtórzyłem. Nielegalna. Nieautoryzowana. Publiczna.
„Doskonale” – powiedziałem. „Niech zbierze kupców. Niech stanie na podium i będzie udawał, że jest królem świata. Będę tam. Załatw mi maskę”.
Żwir na podjeździe chrzęścił pod oponami czarnego sedana, który wynająłem.
Na wzgórzu, wzdłuż okrągłego podjazdu, stały luksusowe samochody – Bentleye, Ferrari, zabytkowe Rolls-Royce. Brandon przyciągnął każdego sępa platynową kartą od Seattle po San Francisco.
Poprawiłam jedwabną maskę na twarzy. Tiffany wybrała motyw maskarady, aby wydarzenie przypominało efektowną galę charytatywną, a nie napad na podwórko. To było coś, co uwielbiali influencerzy z Los Angeles. Dało mi to również potrzebną przykrywkę.
Dla nich byłem tylko kolejnym portfelem w smokingu.
Dla mnie byłem katem.
Wnętrze rezydencji uległo transformacji. Meble odsunięto na bok, szklane gabloty ustawiono wzdłuż sali balowej, kieliszki do szampana na tacach. Kryształowy żyrandol lśnił nad tłumem ludzi, którzy nigdy nie spotkali Catherine, ale pragnęli rozpracować jej dzieło życia.
Od razu zobaczyłem Brandona.
Stał na podium na drugim końcu sali z mikrofonem w dłoni, a z niego emanowała maniakalna energia. Miał na sobie jeden z moich starych smokingów z nowojorskiej gali rozdania nagród sprzed lat. Guziki na jego piersi się napinały. Nie wypełniał go.
Tiffany wodziła za tłumem, śmiejąc się zbyt głośno, ubrana w diamenty Catherine – przedmioty wyraźnie wymienione w funduszu powierniczym jako przedmioty niepłynne, przeznaczone wyłącznie do konserwacji. Dosłownie nosiła dowód.
Wziąłem szklankę wody z tacy, w której przechodził ktoś, i skryłem się w zacienionym kącie, czekając.
„Panie i panowie” – rozległ się wzmocniony głos Brandona – „witamy na wyprzedaży garażowej stulecia. Dziś wieczorem oferujemy przedmioty, których dotąd nie widziała publiczność. Skarby zbierane przez całe życie budowania imperium. Pamiętajcie – gotówka i towar na wynos. Żadnych papierowych śladów, tylko czysty nabytek”.
Wśród tłumu rozległ się pełen wdzięczności śmiech.
Wiedzieli, że to złe. To właśnie było powodem ich atrakcyjności.
Aukcja rozpoczęła się w szaleńczym tempie.
Wazy z epoki Ming. Perskie dywany. Antyczne zegary. Oferty leciały. Pieniądze płynęły. Brandon niemal wibrował, obserwując rosnące w jego głowie liczby.
Czekałem.
W końcu dwóch mężczyzn wniosło na scenę duże, przykryte płótno. Brandon zerwał aksamitną tkaninę.
Tłum wstrzymał oddech.
To była „Samotność” , obraz, który Catherine kupiła w Wiedniu trzydzieści lat temu. Był nie tylko cenny – w testamencie została przeznaczona na darowiznę dla Galerii Narodowej. Chroniony zasób kultury.
Sprzedaż prywatna nie była zwykłą kradzieżą. To było przestępstwo federalne.
„Licytacja zaczyna się od pięciuset tysięcy” – oznajmił Brandon bez tchu.
„Pięćset” – zawołał ktoś.
„Sześćset” – rozległ się kolejny głos.
Podniosłem rękę.
„Milion” – powiedziałem.
W pokoju zapadła cisza. Wszyscy się odwrócili.
Brandon mrużył oczy, oślepiony światłem.
„Milion” – powtórzył drżącym głosem. „Czy ja słyszę 1.1?”
Cisza. Nawet złodzieje mają swoje granice.
„Idę raz” – powiedział Brandon.
Obserwowałem, jak jego ręka drżała na młotku.
„Idę drugi raz.”


Yo Make również polubił
Wiadomość młodej dziewczyny do jej ojca…
Najlepsza sałatka z makaronem i jajkiem faszerowanym
Jak pozbyć się nieprzyjemnych zapachów w toalecie
Czy otwierasz oczy o tej samej porze każdej nocy? Dowiedz się, co to oznacza.