Zakryła usta dłonią. Łzy spływały jej po policzkach.
„Anak, Manila” – powiedziała. “Ang lao. Ang mahal. Paano na?”
Nie spojrzałem jej w oczy.
„Dobra, lang, nie” – powiedziałam szybko, mimo że serce mnie bolało. „Mogę… Mogę tu zostać. Nic nie szkodzi. Znajdę pracę po liceum. Nie chcę…”
„Hej” – przerwał głos.
Spojrzeliśmy w górę.
Tatay stał w drzwiach, w koszuli wilgotnej od potu, z ręcznikiem przewieszonym przez ramię. Właśnie wrócił z pracy. Podszedł, wziął list z drżących rąk Nanay i czytał go powoli, linijka po linijce, poruszając ustami.
Przeczytał to dwa razy.
Potem usiadł na drewnianym stopniu, opierając łokcie na kolanach, z listem w jednej szorstkiej dłoni, papierosem w drugiej. Wpatrywał się w podłogę, zamyślony.
Nanay otarła łzy. „Wala tayong pera, Ben” – powiedziała. „Czynsz, pagkain, pamasahe, czesne…”
Delikatnie podniósł rękę.
– Naiintindihan ko – powiedział.
Dokończył papierosa w milczeniu.
Następnego dnia sprzedał swój jedyny motocykl.
To był jego jedyny luksus, jedyny symbol niezależności. Oszczędzał lata, żeby go kupić – na raty, z niską zaliczką, płacąc potem i bólem pleców. Był stary, ale dbał o niego, czyścił go, polerował w niedziele.
Kiedy się obudziłem, motocykla nie było, a na stole leżała mała sterta banknotów .
„Pambili ng gamit mo sa Manila” – powiedział po prostu. „Zapisy. Pang-unang buwan na renta. Saka pamasahe.”
„Nakakahiya, Tay” – szepnęłam z zaciśniętym gardłem.
Uśmiechnął się słabo. „Mas nakakahiya kung hindi ka mag-aaral.”
W dniu, w którym zabrał mnie do miasta, ubrał się tak, jakby szedł jednocześnie na rozmowę kwalifikacyjną i na imprezę.
Miał na sobie starą czapkę baseballową, pogniecioną koszulę z kołnierzykiem, wyprasowaną do tego stopnia, że materiał wyglądał na cienki, i czarne spodnie, które niewygodnie opinały mu nogi. Jego plecy były mokre od potu od noszenia moich kartonowych pudeł i małej malety.
Trzymał pudełko, jakby zawierało coś kruchego i bezcennego. W środku znajdowały się „prezenty z domu”: kilka kilogramów ryżu, szklany słoik tuyo i tinapa oraz kilka małych torebek prażonego mani zawiniętych w gazetę.
W autobusie kurczowo trzymał się fotela, aż zbielały mu kostki. Ruch uliczny w Manili go przytłaczał – autobusy, jeepneye, trąbienie, chaos.
Gdy w końcu dotarliśmy do akademika, bez słowa skargi wniósł wszystko na trzy piętra, mimo że z każdym krokiem jego oddech stawał się cięższy.
Spokojnie ułożył moje rzeczy: mały wentylator elektryczny, cienki materac, książki ułożone równo na biurku.
Nanay nie mogła przyjechać, pracowała w polu. Byliśmy tylko we dwoje.
Zanim wyszedł, stanął w drzwiach i spojrzał na mały pokój.
– Ang lit – powiedział półżartem. “Pero kaya mo ‘yan. Malaki ang pangarap mo.”
Sięgnął do kieszeni i wyciągnął zmiętą kopertę.
„May konti pa dito” – powiedział, podając mi go. „Pang dagdag mo sa unang buwan.”
„Nie mogę tego znieść, Tay” – zaprotestowałem. „Potrzebujesz tego”.
„Tata nie wie, czego się uczysz” – powiedział powoli – „ale cokolwiek będziesz studiować, Tatay to zrobi. Nie martw się”.
Dopiero gdy odszedł i otworzyłem pudełko z lunchem, owinięte w liście bananowca, zobaczyłem na spodzie małą złożoną kartkę.
Jego pismo było brzydkie i nierówne, jakby każdą literę trzeba było siłą wcisnąć na stronę.
“Anak,
Kahit hindi ko alam lahat ng ginagawa mo sa school, alam ko na kaya mo.
Huwag kang matakot sa hirap. Sanay na tayo sa hirap.
Kaya natin ‘to.
– Tatay”
Nie płakałam przy nim. Ale tej nocy, sama na cienkim materacu, z hałasem miasta na zewnątrz, przycisnęłam list do piersi i szlochałam, aż poduszka zrobiła się mokra.
Spędziłem cztery lata na studiach, a potem kontynuowałem naukę na studiach podyplomowych.
Te lata to był istny chaos wykładów, egzaminów, projektów grupowych, kolokwiów, prac badawczych, późnych wieczorów w bibliotece i dorywczych prac. Podejmowałam się każdej pracy, jaką mogłam znaleźć: obsługi fast foodów, korepetycji, asystentki bibliotecznej.
Wielokrotnie miałem ochotę się poddać.
Był taki semestr, kiedy mój profesor powiedział mi, że mój angielski „nie jest wystarczająco akademicki”.
Pewnego razu mój projekt pracy magisterskiej został odrzucony dwa razy i musiałem zaczynać wszystko od nowa.
Nadszedł dzień, w którym dowiedziałem się, że mój kolega z klasy, którego rodzina prowadziła kilka firm, dostał staż w Makati, o jakim ja mogłem tylko pomarzyć.
Artykuły na przyjęcie urodzinowe
Za każdym razem, gdy czułem niepokój i brak pewności siebie, przypominałem sobie dłonie Tataya.
Szorstki, popękany, pokryty bliznami.
Ręce, które dźwigały pustaki, stalowe pręty, worki z cementem cięższe od całego mojego ciała. Ręce, które pracowały w południowym upale i niewygodzie deszczu.
Kiedy wracałem do domu na przerwy, widywałem go na placach budowy.
Kiedyś odwiedziłem go bez zapowiedzi. Znalazłem go siedzącego u stóp betonowego szkieletu budynku, bez kasku, z potem spływającym mu po karku. Oddychał płytko, jakby w płucach miał kamienie.
„Tay” – powiedziałam spanikowana. „Wszystko w porządku?”
Uśmiechnął się słabo. „Napagod lang.”
Jego dłonie drżały, gdy odbierał od współpracownika plastikowy kubek z wodą. Jego paznokcie były pokryte pyłem cementowym.
Powiedziałem mu, że powinien odpocząć i poszukać czegoś łatwiejszego.
Machnął lekceważąco ręką.
„Tatay wciąż potrafi” – powiedział, wymuszając uśmiech. „Kiedy jestem zmęczony, myślę: »Robię doktorat« – i czuję dumę”.
Oboje się zaśmialiśmy.
Nie odważyłam się powiedzieć mu, że doktorat oznacza więcej lat nauki, wyższe czesne i więcej poświęceń.
Nie powiedziałam mu, że czasami nienawidzę siebie za to, że tak bardzo tego pragnę.
Studia podyplomowe to był zupełnie inny świat.
Uniwersytet w Diliman wydawał się niemal obcym krajem, gdy po raz pierwszy wszedłem na teren kampusu. Budynki wydawały się większe. Profesorowie mówili szybciej. Oczekiwania były wyższe.
Byłem starszy od niektórych moich kolegów z klasy i biedniejszy od niemal wszystkich z nich.
Bywały noce, kiedy bolał mnie brzuch z głodu, bo wolałam kserokopie niż porządny posiłek. Były dni, kiedy udawałam, że nie jestem zmęczona, bo nie chciałam, żeby ktokolwiek widział, jak bardzo się męczę.
Ale za każdym razem, gdy myślałam o rzuceniu tego wszystkiego, wyobrażałam sobie Tataya wspinającego się po rusztowaniu w popołudniowym słońcu, o jeden błąd od upadku, a wszystko po to, abym ja mogła usiąść w dobrze oświetlonej klasie i napisać swoje imię na papierze.
Nie miałem prawa się poddać.
Lata znów się zatarły.
Praca zaliczeniowa. Egzaminy kompleksowe. Obrona wniosków. Praca w terenie. Analiza danych. Szkice i poprawki.
Doktorat stał się nie tylko tytułem naukowym, ale i obietnicą. Sposobem na usprawiedliwienie wszystkiego, co zrobili moi rodzice.
Kiedy dzwoniłam do domu, Nanay zawsze zadawała te same pytania.
„Kumakain ka ba?”
„May kaibigan ka ba diyan?”
„Może dziewczyna na?”
Tatay też zawsze miał takie same. Mniej słów, ale cięższe.
„OK, ka lang ba?”
„Hindi ka ba napapagod?”
„Kaya mo pa?”
Czasami mówił po prostu: „Kaya natin ‘to” i szybko się rozłączał, jakby wstydził się powiedzieć coś sentymentalnego.
Z czasem jego głos się zmieniał. W zdaniach było więcej powietrza, więcej pauz. Czasami kaszlał w środku słowa.
„Tay, może sakit ka ba?” Zapytałem raz.
„Ubo lang” – odpowiedział. „Trabaho par rin si Tatay.”


Yo Make również polubił
ciasto marchewkowe z mascarpone
Zobaczyłem ten sposób na czyszczenie piekarnika i nie będę już robił niczego innego
Oto dlaczego powinieneś umieścić ząbek czosnku po jednej stronie ucha
Nie przesyłaj żadnych objawów – moje serce było tykającą bombą zegarową