Kiedy otworzyłam torebkę, zamarłam na widok dziwnego urządzenia w środku. Czując, że dzieje się coś strasznego, zaniosłam je prosto na najbliższy komisariat. Po zbadaniu torebki podszedł do mnie funkcjonariusz z twarzą wykrzywioną paniką i strachem i powiedział: „Niebezpieczeństwo, proszę pani. To nie jest jakiś przypadkowy gadżet”. Stałam tam w szoku, nie mogąc uwierzyć w wyjaśnienie, jakie mi dał funkcjonariusz.
W sypialni panowała cisza i spokój. Jedynym dźwiękiem był cichy szum centralnej klimatyzacji, otulający noc. Wskazówki zegara na ścianie poruszały się w równym rytmie, wskazując dokładnie trzecią nad ranem. Wciąż spałam głęboko, pogrążona w spokojnym, ciężkim śnie. Moje sny wydawały się odległe i niewyraźne. Nagle telefon stacjonarny na stoliku nocnym zadzwonił z przenikliwą, piskliwą siłą. Dźwięk przebił się przez ciszę nocy niczym długi krzyk, zmuszając moją świadomość do wydostania się na powierzchnię. Obudziłam się gwałtownie, a moje serce waliło z prędkością stu mil na minutę.
Zamrugałam, próbując pozbierać resztki siebie, wciąż rozproszone w świecie snów. Moja ręka macała w ciemnościach w poszukiwaniu słuchawki. Kto dzwoni o tak nieludzkiej porze? Telefony o tak późnej porze nigdy nie przynoszą dobrych wieści. Drżącą ręką podniosłam słuchawkę i przyłożyłam ją do ucha. Mój głos zabrzmiał ochryple, gdy powitałam osobę po drugiej stronie linii. Był to męski głos, przepełniony paniką i pośpiechem. Powiedział, że jest sąsiadem mojej mamy, Uli, ze wsi, i bez owijania w bawełnę przekazał wiadomość, która zmroziła mi krew w żyłach: mama nagle straciła przytomność i jest w stanie krytycznym. Zaparło mi dech w piersiach. Obraz twarzy mamy – teraz już w podeszłym wieku, mieszkającej samotnie w domu – natychmiast zalał mój umysł. Łzy napłynęły mi do oczu. Strach przed utratą osoby, którą kochałam najbardziej, ścisnął mi gardło tak mocno, że nie mogłam oddychać. Mężczyzna nalegał, żebym natychmiast przyjechała, bo jej stan pogarszał się z każdą sekundą. Upuściłam słuchawkę, która z głuchym łoskotem wróciła na miejsce. Odwróciłam się na drugą stronę łóżka king-size i potrząsnęłam ciałem mojego męża, Therena, który spał tyłem do mnie.
„No to!”
Przeciągnął się powoli i otworzył oczy z lekko zirytowanym, ale spokojnym wyrazem twarzy. Pomiędzy szlochami, łamiącym się głosem, wyjaśniłam, że moja matka umiera i muszę natychmiast wracać do domu. Spodziewałam się, że Theren wyskoczy z łóżka, ubierze się i weźmie kluczyki do samochodu, żeby mnie zawieźć, jak zrobiłby to każdy wspierający mąż. Zamiast tego jego reakcja była zupełnie nieoczekiwana. Usiadł na brzegu łóżka, powoli pocierając twarz, a potem spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Wcale nie wydawał się zaniepokojony. Złapał mnie za ramiona i próbował uspokoić łagodnym, ale stanowczym głosem. Powiedział, że chętnie by ze mną poszedł, ale dziś jest kluczowy dzień dla jego kariery. Przypomniał mi o ważnym spotkaniu z zarządem, które odbędzie się tego samego popołudnia. To spotkanie zadecyduje o przyszłości firmy i pozycji Therena w niej. Jeśli się nie pojawi, lata wysiłków pójdą na marne i możemy stracić wszystko. Zamilkłam, słuchając jego wyjaśnień. Ukłucie rozczarowania przeszyło moje serce. W tak krytycznym momencie rozpaczliwie potrzebowałam wsparcia, ale wiedziałam też, jak ciężko pracował, żeby utrzymać nasz komfortowy tryb życia. Nauczyłam się być wyrozumiała. Niechętnie przełknęłam dumę i powiedziałam, że rozumiem i pojadę sama. Theren skinął głową, mówiąc, że to najlepsze rozwiązanie. Poprosił mnie, żebym szybko się przygotowała, podczas gdy on rozgrzeje samochód i spakuje wszystko, czego będę potrzebowała na podróż, żebym nie musiała się o nic martwić.
Pobiegłam do łazienki, żeby umyć twarz opuchniętą od płaczu. Zimna woda na skórze pomogła mi myśleć nieco jaśniej. Niepokój o stan zdrowia matki dominował nad wszystkim, ale ubrałam się w wygodne ubrania i szybko, ale starannie ułożyłam włosy. Nie miałam czasu, żeby spojrzeć w lustro. Moje myśli krążyły już wokół domu matki na wsi, setki kilometrów od miasta, w którym mieszkałam. Modliłam się w duchu, błagając Boga o jej ochronę do mojego przyjazdu. Na dole Theren przemieszczał się między kuchnią a garażem, zajęty w sposób, który z daleka wyglądał na pomocny. Chwycił jedną z moich toreb podróżnych i zaczął pakować różne rzeczy. Włożył butelkę wody mineralnej, kanapki i paczkę chusteczek. Jego ruchy były spokojne i metodyczne, zupełnie niepodobne do ruchów kogoś, kogo żona pędzi ku tragedii. Po spakowaniu jedzenia wyjął małe pudełko z ukrytej szuflady w gabinecie. Przyglądał mu się przez chwilę z lodowatym wyrazem twarzy, a potem wsunął je głęboko do mojej torby. Na dole, pod fałdami zapasowej kurtki, mocno zapiął torbę i zaniósł ją do samochodu.
Zbiegłam po schodach w pośpiechu i zobaczyłam go stojącego przy samochodzie, którego silnik już cicho mruczał. Otworzył mi drzwi i położył torbę na siedzeniu pasażera. Spojrzał na mnie z wyrazem zatroskania. Powiedział, żebym uważała na drodze, nie przekraczała prędkości i żebym dała mu znać, jak tylko dojadę. Skinęłam głową. Znów napłynęły mi łzy. Czułam się winna, że zostawiłam go samego, żeby zajął się domem, ale o wiele bardziej martwiłam się o mamę. Pocałowałam go, prosząc o błogosławieństwo, żeby moja podróż przebiegła pomyślnie. Pocałował mnie w czoło – pocałunek, który wydawał się normalny, ale dodał mi sił. Wsiadłam do samochodu, zapięłam pas, wzięłam głęboki oddech i próbowałam uspokoić bicie serca. Zamknął drzwi i dał mi znak, żebym odjechała. Samochód powoli wycofał, opuszczając nasz luksusowy podmiejski podjazd. Kiedy samochód zaczął odjeżdżać z podwórka, spojrzałam w lusterko wsteczne i zobaczyłam jego postać stojącą na słabo oświetlonym ganku. Nie wszedł od razu do środka. Stał wyprostowany, patrząc, jak mój samochód odjeżdża. Z daleka jego twarz była niewyraźna. Nie widziałem wyraźnie jego wyrazu twarzy, ale coś we mnie wyczuło złą atmosferę. Wyciągnął telefon z kieszeni i zaczął coś pisać, zamiast jak zwykle pomachać na pożegnanie. Zignorowałem to dziwne uczucie, mówiąc sobie, że pewnie kontaktuje się z kolegą, żeby przygotować się do spotkania. Musiałem się skupić na prowadzeniu.
Podróż do miasta mojej matki zajęłaby około czterech, pięciu godzin, gdyby ruch był niewielki. O tej porze autostrada międzystanowa byłaby pusta i mogłabym jechać szybciej. Obraz twarzy mojej matki ponownie wypełnił moje myśli. Miałam nadzieję, że to nie ostatni raz, kiedy widzę jej uśmiech. Z determinacją dodałam gazu. Ruszyłam samochodem przez mrok wczesnego poranka, zostawiając za sobą dom i męża, który powoli zniknął za zakrętem.
Nieświadomie Theren uśmiechnął się lekko po wysłaniu SMS-a. Nie wrócił do środka, żeby się przespać ani przygotować materiały na spotkanie. Zamiast tego, spokojnie poszedł do kuchni, zaparzył sobie kawę i usiadł na sofie w salonie z wyrazem głębokiej satysfakcji, jakby zdjęto mu z ramion ogromny ciężar. Plan, który tak skrupulatnie ułożył, już wszedł w życie. Dla niego mój wyjazd tej nocy nie był zwykłą wizytą u chorego krewnego. To był początek końca, na który czekał od dawna.
Rozciągająca się przede mną autostrada wyglądała jak niekończący się, czarny tunel. Żółtawe światła latarni ulicznych migały jedno po drugim nade mną, tworząc hipnotyczny rytm światła i cienia. Ponieważ była głęboka noc, ruch był znikomy. Prawym pasem poruszały się powoli tylko jedna lub dwie ciężarówki z naczepą, przewożące ładunki między miastami. Poza tym droga należała do mnie. Ciszę w kabinie przerywał jedynie szum opon na asfalcie i cicha muzyka gospel, którą słuchałem cicho. Potrzebowałem tego spokoju, żeby zachować spokój. Jechałem ze znaczną prędkością. Wskazówka prędkościomierza utrzymywała się powyżej średniej. Chciałem dotrzeć tam jak najszybciej. Każda mijająca sekunda była torturą, wyobrażałem sobie matkę samotnie walczącą ze śmiercią.
Wtedy zacząłem zauważać coś dziwnego w moim pojeździe. Początkowo myślałem, że to tylko moja wyobraźnia, spowodowana zmęczeniem i sennością. Ale wrażenie stawało się coraz bardziej realne. Samochód, który zazwyczaj sunął gładko, teraz wydawał się cięższy. Delikatne wibracje unosiły się od spodu samochodu do kierownicy, którą ściskałem. To nie były normalne wibracje. Brzmiały jak niskie, ciągłe buczenie, jakby coś było przymocowane pod spodem i wpływało na jazdę. Starałem się to ignorować, wmawiając sobie, że samochód po prostu potrzebuje rutynowego przeglądu, który Theren mógł przeoczyć. Starałem się skupić na drodze.
Minęła godzina i byłem już daleko od miasta. Ciemność po obu stronach autostrady gęstniała, zdominowana przez lasy i pola, których nie widziałem. Nagle kontrolka paliwa na desce rozdzielczej zamrugała na pomarańczowo. Zmarszczyłem brwi. Przedwczoraj Theren powiedział mi, że zatankował. Czy samochód naprawdę tak dużo palił? A może zapomniał zatankować? Zwolniłem. Nie mogłem ryzykować, że zabraknie mi benzyny na środku opustoszałej autostrady. Zobaczyłem znak wskazujący parking ze stacją benzynową jakieś pięć kilometrów dalej. Postanowiłem się na chwilę zatrzymać. Poza zatankowaniem, chciałem skorzystać z toalety i umyć twarz, żeby się obudzić. Włączyłem kierunkowskaz i zwolniłem, gdy samochód wjechał na parking.
Miejsce wyglądało na opuszczone. Zaparkowanych było tylko kilka ciężarówek z kierowcami śpiącymi w środku, a w odległym kącie stał sedan. Neony stacji benzynowej cicho brzęczały, otoczone ćmami. Pracownik wyglądał na sennego, siedząc na ławce przy dystrybutorach. Po zaparkowaniu samochodu obok dystrybutora i poproszeniu pracownika o zatankowanie, odchyliłem się na siedzeniu. Czułem ból w ciele. Chwyciłem torbę, którą Theren spakowała dla mnie, żebym wyjął portfel. Sięgając do torby, poczułem mnóstwo rzeczy upchniętych dość ciasno. Była tam butelka wody, kanapki i kurtka. Sięgnąłem głębiej, żeby znaleźć portfel, który zazwyczaj trzymałem w wewnętrznej kieszeni torby, ale zamiast miękkiej skóry, moje palce dotknęły zimnej, twardej metalicznej powierzchni.
Zmarszczyłem brwi. Nie przypominałem sobie, żebym miał coś takiego w torbie.
Z ciekawością odsunąłem na bok kurtkę zakrywającą spód. Ukryłem tam czarne, metalowe pudełko wielkości małej cegły. Przedmiot wyglądał dziwnie. Nie miał żadnej marki ani napisu – tylko solidną, czarną obudowę z cienkimi drutami widocznymi na łączeniach. Serce nagle zabiło mi szybciej, gdy dostrzegłem małą kontrolkę z boku pudełka, migającą słabym, czerwonym światłem.
Powoli wyjąłem pudełko z torby. Było ciężkie. Obróciłem je pod kopułą.
„To nie jest powerbank” – pomyślałem.
Jego kształt był zbyt toporny, by można go było nazwać zwykłym akcesorium elektronicznym. Nie był to też modem internetowy. Poczułem niepokój. Dlaczego Theren włożył to do mojej torby? Czy to jedno z jego narzędzi roboczych, które przez pomyłkę się tam znalazło? Ale dlaczego znalazło się w mojej torbie podróżnej? I dlaczego ta kontrolka migała, jakby urządzenie było aktywne? Szukałem przycisku, żeby je wyłączyć. Bałem się, że rozładuje baterię albo uszkodzi inne rzeczy w mojej torbie. Znalazłem mały przełącznik z boku. Bez zastanowienia nacisnąłem go.
Zamiast zgasnąć, kontrolka – wcześniej migająca powoli na czerwono – zmieniła kolor na żółty i zaczęła migać w szybszym rytmie. Następnie rozległ się cichy, rytmiczny sygnał dźwiękowy.
Pip. Pip.
Brzmiało to jak odliczanie.
Lodowaty chłód przeszedł mi przez całe ciało. Każdy instynkt krzyczał, że coś jest nie tak. Bardzo nie tak. Przypomniały mi się filmy akcji o tropicielach… albo coś jeszcze gorszego. Ale to był prawdziwy świat, a ja byłam tylko zwykłą kobietą, na wpół przysniętą, jadącą w ciemności. Wydawało mi się niemożliwe, żeby taki przedmiot znalazł się w mojej torbie. Próbowałam odpędzić te myśli, ale dreszcz strachu nie ustępował.
Spojrzałem na pracownika za oknem, zamykającego wlew paliwa. Świat na zewnątrz wydawał się normalny, ale w samochodzie czułem się, jakbym skrywał śmiertelną tajemnicę. Ostrożnie położyłem przedmiot na siedzeniu pasażera, jakby był z cienkiego, kruchego szkła. Trzęsącą się ręką chwyciłem portfel, zapłaciłem pracownikowi bez słowa i szybko zamknąłem okno. Nie poszedłem już do toalety. Pokusa zniknęła, zastąpiona bezpodstawnym, ale intensywnym przerażeniem.
Wpatrywałem się w czarny obiekt, który migał na żółto.
Czy powinnam zadzwonić do Therena i zapytać? Cichy głosik we mnie temu zabraniał. Obraz jego twarzy na ganku – jego nieczytelny uśmiech – i jego decyzja, żeby nie iść ze mną do matki… kawałki układały się w mojej głowie. Gdyby Theren włożył to do mojej torby i wyglądało to niebezpiecznie, dzwonienie do niego mogłoby nie być dobrym pomysłem.
Wziąłem głęboki oddech i zmusiłem się do myślenia. Nie mogłem wpaść w panikę. Musiałem dowiedzieć się, czym naprawdę jest ten obiekt.
Uruchomiłem silnik, ale nie zawróciłem w stronę wjazdu na autostradę. Instynkt podpowiadał mi, że dalsza podróż z tym dziwnym przedmiotem to samobójstwo. Przypomniałem sobie, że jakieś pięć kilometrów przed wjazdem na autostradę widziałem znak wskazujący najbliższy komisariat szeryfa. Może to najbezpieczniejsze miejsce. Poprosiłbym policję o zbadanie przedmiotu. Jeśli okaże się, że to tylko niegroźne narzędzie pracy, przeproszę i będę kontynuował podróż. Ale jeśli to coś innego… Nie śmiałem dalej myśleć.
Z dłońmi mokrymi od zimnego potu kręciłem kierownicą, wyjeżdżając samochodem z parkingu tylnym wyjściem, oddalając się od autostrady w stronę ciemnej, pustej drogi. Obiekt na siedzeniu obok mnie wciąż wydawał dźwięk.
Pip. Pip.
Niczym towarzysz podróży niosący wiadomość o śmierci, pędziłem przez noc, już nie po to, by oszczędzić czas matce, lecz by ocalić własne życie przed przerażającą niepewnością.
Wjechałem na parking komisariatu, który wyglądał na pusty, ale był dobrze oświetlony reflektorami. Budynek nie był zbyt duży, z wyblakłą farbą i flagą USA powiewającą powoli na maszcie przy wejściu. Stał tam tylko jeden radiowóz i kilka motocykli policjantów. Zaparkowałem samochód nieco dalej od głównego wejścia, kierując się instynktem, by trzymać się z dala od budynku. Po wyłączeniu silnika ponownie zapadła cisza – przerywana jedynie rytmicznym pikaniem czarnej skrzynki na siedzeniu obok mnie, które brzmiało coraz bardziej groźnie.
Z drżącymi dłońmi podniosłem czarne pudełko. Niosłem je ostrożnie, jakbym niósł własne życie na dłoni. Wysiadłem z samochodu i pobiegłem do recepcji. Zimne nocne powietrze zmroziło mi kości i sprawiło, że kosmyki włosów zatrzepotały, ale plecy zlał mi zimny pot.
Na stacji młody oficer drzemiący na krześle za ladą recepcyjną natychmiast się wyprostował, widząc kobietę o bladej twarzy i płytkim oddechu, która pojawiła się o tak samotnej porze. Sztywnym ruchem położyłem czarne pudełko na drewnianym blacie oficera. Młody oficer zmarszczył brwi, patrząc na dziwny przedmiot, którego żółte światło migało szybko. Próbowałem przemówić, ale głos uwiązł mi w gardle. Mogłem tylko wskazać na przedmiot, jąkając się, że znalazłem go w torbie i uważam za niebezpieczny. Oficer wydawał się początkowo zdezorientowany i miał zamiar go dotknąć, jakby to był po prostu zepsuty gadżet.
Zatrzymał go stanowczy, władczy głos.
„Odsuń się. Odsuń się.”
Z wewnętrznego gabinetu wyszedł mężczyzna w średnim wieku w pełnym umundurowaniu z odznaką detektywa za pasem. Detektyw Vance. Komendant komisariatu. Akurat pracował po godzinach, przeglądając jakieś akta. Jego bystre oczy wpatrywały się w czarną skrzynkę niczym jastrząb wypatrujący ruchu w wysokiej trawie. Jego twarz, wcześniej spokojna, w ciągu kilku sekund stężała. Rozkazał młodemu funkcjonariuszowi odejść od lady. Następnie powoli podszedł, obserwując migający wzór i cienkie druty widoczne w szczelinach.
Bez dotykania, atmosfera w pomieszczeniu zmieniła się drastycznie. Powietrze stało się ciężkie. Przytłaczające.
Detektyw Vance spojrzał na mnie poważnie.
„Skąd wziąłeś ten przedmiot?”
Drżącym głosem powiedziałem mu, że znalazłem go w torbie podczas wyjazdu za miasto. Vance powoli skinął głową i chwycił radio. Mówił niezrozumiałymi dla mnie kodami, ale jego ton był niezwykle naglący. Potem powiedział coś, co sprawiło, że ugięły mi się kolana: poprosił najbliższą jednostkę EOD (Explosive Ordnance Disposal) o natychmiastowe zgłoszenie się na miejsce zdarzenia.
Złapałem się krawędzi blatu, żeby nie upaść.
Vance zaprowadził mnie na długą ławkę z dala od lady recepcyjnej, ale wciąż w strefie bezpieczeństwa. Poprosił wszystkich obecnych funkcjonariuszy o opuszczenie wejścia i tymczasowe zamknięcie drzwi stacji. Następnie wyjaśnił tonem starającym się zachować spokój, żebym nie wpadł w panikę, że przedmiot, który przyniosłem, to nie sama bomba, ale zaawansowany detonator, zdalny wyzwalacz. Tego typu urządzenia były montowane przez profesjonalistów, a nie amatorów. Wskazał na migającą kontrolkę i powiedział mi, że na podstawie swoich obserwacji urządzenie wydaje się być powiązane z ruchem – zostało zbudowane tak, aby aktywować się, gdy obiekt porusza się z dużą prędkością, jak samochód jadący z dużą prędkością na autostradzie międzystanowej. Żółta kontrolka wskazywała tryb czuwania, oczekujący na sygnał do dokończenia wyzwalania.
Gdybym jechał przez kilka minut z prędkością ponad 120 km/h bez zatrzymywania się, urządzenie wysłałoby sygnał aktywacyjny.
Zakryłam usta dłonią, tłumiąc westchnienie. Wyobraziłam sobie siebie samą na ciemnej autostradzie. Gdybym nie zatrzymała się po benzynę, gdybym nie otworzyła torby, gdybym po prostu pędziła dalej drogą, desperacko próbując dogonić mamę… Mogłabym wjechać prosto w kulę ognia.
Niedługo potem atmosfera na komisariacie stała się jeszcze bardziej napięta. Przyjechał czarny samochód taktyczny oddziału saperskiego z wyłączonymi syrenami, aby nie zwracać na siebie uwagi. Kilku funkcjonariuszy w pełnych kombinezonach ochronnych i grubych hełmach wysiadło ze specjalnym sprzętem. Zabezpieczyli czarną skrzynkę w pojemniku przeciwwybuchowym. Detektyw Vance rozmawiał poważnie z dowódcą oddziału saperskiego, wskazując na mój samochód na parkingu. Patrzyłem, jak kłócą się z napiętymi minami, a co jakiś czas patrzyli na mnie z wyrazem zaniepokojenia.
Vance podszedł do mnie, kucnął tak, że nasze oczy były na tym samym poziomie i zapytał łagodnie:
„Kto jeszcze miał dostęp do twojej torby i samochodu, zanim wyjechałeś?”
Znów zaczęły płynąć mi łzy. Głos mi się załamał, gdy wymówiłam imię mojego męża.
„Tam.”
Opowiedziałem mu, jak Theren spakował torbę – włożył jedzenie, rozgrzał samochód – i dlaczego nie pojechał ze mną: na ważne spotkanie. Słysząc tę historię, Vance zacisnął szczękę. Nie powiedział tego jeszcze na głos, ale widziałem to na jego twarzy. Już składał wszystko w całość. Mimo to potrzebował fizycznego dowodu.
A dowód ten, był tego pewien, znajdował się w moim samochodzie.
Oddział saperski podszedł do mojego pojazdu z ostrożnością. Użyli lusterek inspekcyjnych z długimi uchwytami, wykrywaczy metalu i chemikaliów. Obserwowałem przez okno stacji w towarzystwie policjantki, która podała mi kubek gorącej wody. Serce biło mi jak szalone, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Miałem nadzieję, że niczego nie znajdą. Miałem nadzieję, że to wszystko było wielkim nieporozumieniem, okropną pomyłką, kiepskim żartem.
Ta nadzieja zniknęła, gdy jeden z saperów dał znak swojemu partnerowi i wskazał miejsce pod siedzeniem kierowcy. Błysk alarmu przebiegł przez zespół, po czym powrócił do surowego profesjonalizmu. Wysłali małego robota na gąsienicach, aby odzyskać podejrzany obiekt bez bezpośredniego kontaktu z człowiekiem. Mijały minuty, które wydawały się godzinami. W końcu robot odczepił pakunek mocno przyklejony do podwozia samochodu i wyciągnął go na otwartą przestrzeń, przygotowaną workami z piaskiem.
Detektyw Vance wrócił do pokoju. Jego twarz była teraz bardziej ponura. Usiadł obok mnie i westchnął głęboko, zanim przemówił.
Poważnym głosem powiedział mi, że saperzy znaleźli cztery funty plastiku wybuchowego C4, umieszczonego profesjonalnie i precyzyjnie tuż pod moim siedzeniem. Był on podłączony do bezprzewodowego systemu odbiorczego, którego częstotliwość odpowiadała detonatorowi, który wniosłem do środka.
Mój świat się zawalił.
Nie mogłam już powstrzymać płaczu. Moje ciało gwałtownie się trzęsło. W głowie wirował mi obraz mojego ciała rozerwanego na kawałki na autostradzie. Nie mogłam uwierzyć, że samochód, którym wiozłam dzieci do szkółki niedzielnej albo na zakupy spożywcze, został przez kogoś zamieniony w trumnę na kółkach.
A tą osobą był najprawdopodobniej mój mąż.
Ból spowodowany zdradą był gorszy niż strach przed samą śmiercią.
Detektyw Vance pozwolił mi się na chwilę wypłakać. Potem zapytał, dlaczego wyszedłem tamtej nocy. Opowiedziałem mu o telefonie – że sąsiad powiedział, że moja mama jest poważnie chora. Wzrok Vance’a się wyostrzył. Coś mi nie pasowało. Poprosił mnie, żebym natychmiast zadzwonił do mamy, z telefonu na stacji, żeby potwierdzić jej stan. Zawahałem się – był jeszcze wczesny ranek – ale posłuchałem. Drżącymi rękami wybrałem numer telefonu domowego mamy.
Dzwonek rozległ się kilka razy. Serce waliło mi jak młotem, bo bałam się, że nikt nie odbierze.
Po czwartym sygnale ktoś odebrał.
“Cześć?”
To była moja matka. Zmęczona snem. Zdrowa. Spokojna. Zdezorientowana.
Słysząc jej głos, załamałem się.
„Mamo, jesteś chora?” wykrztusiłam.
Ula zaśmiała się.


Yo Make również polubił
„Podczas rodzinnego spotkania moja ciotka nagle zapytała: «Co ona tu w ogóle robi?». Wszyscy przy stole zamarli, narzeczony mojej kuzynki spojrzał na mnie na chwilę, a potem odezwał się łagodnie… wystarczyło jedno przedstawienie, a cała atmosfera się zmieniła, a moja ciotka była tak zdenerwowana, że się potknęła i upuściła szklankę, którą trzymała w dłoni…”
Kiedy mój syn się ożenił, milczałam, że odziedziczyłam ranczo po zmarłym mężu. Dobrze, że milczałam, bo tydzień później pojawiła się moja synowa z notariuszem. Ale jej uśmiech zniknął, kiedy…
budzisz się między godziną 3 a 5 rano
Czy dostajesz gęsiej skórki, gdy słuchasz muzyki?