Moi rodzice powiedzieli „to zbyt ryzykowne”, kiedy poprosiłem o 70 000 dolarów na założenie firmy technologicznej, a potem zaciągnęli pożyczkę w wysokości 725 000 dolarów na BMW mojej siostry i niespełnione marzenia. Teraz chcą, żebym sprzedał dom, żeby ich uratować… po prostu powiedziałem: „nie” – Page 2 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Moi rodzice powiedzieli „to zbyt ryzykowne”, kiedy poprosiłem o 70 000 dolarów na założenie firmy technologicznej, a potem zaciągnęli pożyczkę w wysokości 725 000 dolarów na BMW mojej siostry i niespełnione marzenia. Teraz chcą, żebym sprzedał dom, żeby ich uratować… po prostu powiedziałem: „nie”

Więc włożyłem całą swoją energię w jedyną rzecz, którą mogłem kontrolować: dyscyplinę.

Uczyłem się do późna. Uczyłem się kodowania, kiedy tylko udało mi się wygospodarować godzinę w bibliotece. Szukałem stypendiów, jakby to była druga praca.

Kiedy otrzymałem częściowe stypendium na prestiżowym uniwersytecie w Kalifornii, moi rodzice nie urządzili przyjęcia.

Przypomnieli mi właśnie o wysokich kosztach życia na zachodnim wybrzeżu.

„Czynsz tam jest szalony” – powiedział mój tata przy kolacji. „Nie przychodź do nas z płaczem, jeśli jesteś spłukany”.

Tymczasem, gdy Rosie zapisała się na drogi kurs artystyczny w Austin, zorganizowano pożegnalne grillowanie, na którym nie zabrakło ciasteczek w kształcie masek teatralnych i transparentu z napisem: „Podążaj za swoimi marzeniami, Rosie!”.

Jakaś mała, uparta część mnie wciąż wierzyła, że ​​dorosłość wyrówna szalę. Że wysiłek i rezultaty w końcu będą miały większe znaczenie niż błyski fleszy i brawa.

Myliłem się.

Niektóre wzory nie blakną z czasem.

Niektóre rany nie goją się tylko dlatego, że się starzejemy.

Po ukończeniu studiów wkroczyłem do świata technologii, mając do dyspozycji jedynie komputer, który przegrzewał się, gdy zbyt mocno go eksploatowałem, oraz etykę pracy graniczącą z samozniszczeniem.

Przyjąłem pracę w średniej wielkości firmie zajmującej się oprogramowaniem dla budownictwa w San Jose. Było to stanowisko, na którym wykonujesz pracę trzech osób i nadal martwisz się, czy „miałeś szczęście, że ją dostałeś”.

Pracowałem po nocach, dotrzymywałem krótkich terminów i dowiedziałem się wszystkiego, czego mogłem, o branży budowlanej: o nieefektywności, wąskich gardłach i sposobie, w jaki ekipy wciąż zarządzały wielomilionowymi projektami, korzystając z tak przestarzałych arkuszy kalkulacyjnych, że równie dobrze mogłyby być kamiennymi tablicami.

Po dwóch latach ciężkiej pracy udało mi się zaoszczędzić około 40 000 dolarów.

Czterdzieści tysięcy dolarów.

Każdy cent zaoszczędzony na nadgodzinach, współlokatorach, pakowanych lunchach i odmowie wszelkich luksusów.

Aż pewnego dnia wszystko się ułożyło.

Dostrzegłem rażącą lukę: zintegrowaną platformę, która mogłaby usprawnić harmonogramowanie, komunikację i zapewnienie zgodności z przepisami dla średniej wielkości firm budowlanych. Spędzałem noce na szkicowaniu modeli szkieletowych, weekendy na testowaniu prototypów, a przerwy obiadowe na rozmowach z brygadzistami, którzy nienawidzili oprogramowania, z którego byli zmuszeni korzystać.

Prototyp zadziałał.

Nazwałem to BuildFlow.

Osiem firm zobowiązało się ustnie do podpisania umowy, gdy produkt zostanie w pełni opracowany i wdrożony.

Mój pomysł nie był fantazją.

To było wykonalne.

Prawdziwy.

Potrzebowałem zaledwie 70 000 dolarów, żeby to wszystko zrealizować — zatrudnić jeszcze jednego inżyniera, pokryć początkowe koszty operacyjne i przetrwać ten trudny pierwszy rok.

Zrobiłem więc coś, czego prawie nigdy nie robiłem.

Pozwoliłem sobie mieć nadzieję, że moi rodzice mnie wybiorą.

Poleciałem z powrotem do Austin na weekend z wydrukowaną prezentacją, prognozami finansowymi oprawionymi w schludny folder i dopracowaną wersją demonstracyjną gotową do wyświetlenia na moim laptopie.

W trakcie lotu w głowie układałem plan działania: jak rozplanuję harmonogram, pokażę podpisane listy intencyjne, wytłumaczę, że nie gonię za jakimś mglistym marzeniem, lecz buduję firmę z prawdziwymi, płacącymi klientami.

Wyobraziłem sobie, jak oczy mojego taty się rozświetlają, jak mama zadaje mu dodatkowe pytania, a Rosie może nawet jest ze mnie dumna.

Kiedy stałam w ich salonie z laptopem położonym na stoliku kawowym, czułam, jak moje serce wali mi w żebrach.

„Daj mi tylko dziesięć minut” – powiedziałem.

Tata westchnął, złożył gazetę i położył ją obok kanapy. Mama położyła telefon ekranem do dołu, jakby robiła mi przysługę.

Opowiedziałem im o wszystkim: o wielkości rynku, obecnych rozwiązaniach, problemach klientów, moim prototypie, ośmiu firmach gotowych podpisać kontrakty po starcie. Wskazałem na liczby, marże i sposoby ograniczania ryzyka.

Kiedy skończyłem, miałem wrażenie, że pokój jest zawieszony w powietrzu.

„No i co?” – zapytałem, starając się zachować spokojny głos.

Mój tata znów wziął do ręki gazetę.

„Ayla, to zbyt ryzykowne” – powiedział stanowczo.

Mama skinęła głową. „Masz już stabilną pracę. Nie ryzykuj życia, licząc na coś, co może się rozpaść z dnia na dzień”.

Nie pytali o listy intencyjne.

Nie pytali o prototyp.

Nie pytali o mnie.

Kursor na moim laptopie mrugał w ciszy.

Zamknęłam je powoli, przełykając ból, który wydał mi się znajomy, niemal przewidywalny.

„Zrozumiałem” – powiedziałem cicho.

Opłukałam szklankę w zlewie, odstawiłam ją obok magnesu z flagą na drzwiach zamrażarki i powiedziałam sobie, żeby oddychać.

Rozczarowanie nie było niczym nowym.

Ale to co nastąpiło później nie było rozczarowaniem.

To była zdrada.

Kilka miesięcy później siedziałem w swoim malutkim mieszkaniu w San Jose, debugując uporczywy fragment kodu, podczas gdy miasto za moim oknem rozmywało się w blasku neonów i tylnych świateł.

Była już prawie północ, gdy na moim telefonie wyświetliło się imię mojej mamy.

Prawie nie odebrałam.

Żałuję, że to zrobiłem.

„Ayla!” powiedziała bez tchu, jakby nie mogła się doczekać, żeby podzielić się dobrą nowiną. „Wiesz co? Rosie zakłada luksusową firmę eventową w Dallas!”

Wpatrywałem się w świecący ekran.

„To jest… duże” – powiedziałem ostrożnie.

„Pomagamy jej wystartować” – kontynuowała mama. „To jej marzenie. Będzie planować luksusowe wesela, imprezy dla gwiazd – kto wie? Może kiedyś pojawi się w telewizji”.

Poczułem suchość w gardle. „Jak jej pomóc?”

Zapadła cisza, trochę za długa.

„No cóż, wzięliśmy pożyczkę” – powiedziała. „Siedemset dwadzieścia pięć tysięcy dolarów. Kupiliśmy jej nowiutkie BMW na spotkania z klientami, wynajęliśmy biuro w Uptown, a ona musi wyglądać stosownie, więc były zakupy… ale wiesz, Rosie, ona to wszystko odzyska. Potrzebuje tylko mocnego startu”.

725 000 dolarów.

Poprosiłem o 70 000 dolarów.

Nie mogłem mówić.

Na moim biurku cicho brzęczał mój prototyp BuildFlow. Na lodówce, przytrzymywana magnesem z taniego stoiska z pamiątkami w San Jose, leżała zmięta lista zakupów, którą spisałam po obliczeniu, ile dokładnie posiłków uda mi się wycisnąć z 40 dolarów.

Moja mama cały czas mówiła, opisując wystrój biura Rosie, jakby to był pałac królewski.

„Wiedzieliśmy, że będziesz się z nią cieszył” – dokończyła. „Rozumiesz, jak ważne są marzenia”.

Rozłączyłem się ze ściśniętą piersią i zamazanym wzrokiem.

Nie byłem naiwny. Wiedziałem, że Rosie zawsze była faworytką.

Ale to? To nie był tylko faworyzowanie.

To była deklaracja.

Wybór.

Linia narysowana tak dużymi liczbami, że prawie nie wyglądały na prawdziwe.

W tym cichym mieszkaniu, oświetlonym jedynie blaskiem monitora, coś we mnie się poruszyło.

Nie złość.

Jeszcze nie.

Po prostu przejrzystość — ostra, zimna, niezaprzeczalna.

Jeśli chcę mieć przyszłość, muszę ją zbudować sam.

Kiedy to zaakceptowałem, podjąłem najtrudniejszą decyzję w moim życiu.

Zaciągnąłem kredyt hipoteczny na moje małe mieszkanie w San Jose — to samo, na które wpłacałem zaliczkę za każdy nadgodzinowy czek, każdą odwołaną podróż, każdą zniszczoną parę butów.

Połączyłem tę pożyczkę z zaoszczędzonymi 40 000 dolarami.

Strach mnie dręczył, gdy podpisywałam papiery, wiążąc całą moją przyszłość z kruchą ideą i prawie pustym kontem bankowym.

Ale strach wydawał się czystszy niż rozczarowanie.

Przynajmniej strach był mój.

Wynająłem maleńkie biuro w starzejącym się budynku przemysłowym na obrzeżach miasta. Farba łuszczyła się ze ścian, sufit przeciekał podczas deszczu, a grzejnik wydawał dźwięki, jakby walczył o przetrwanie.

Dla mnie to było piękne.

To było moje.

Zatrudniłam Miguela, świeżo upieczonego absolwenta z dobrym instynktem i nawykiem myślenia trzy kroki naprzód, oraz Rachel, która zajmowała się klientami i logistyką z rodzajem stałego ciepła, którego nie zdawałam sobie sprawy, że tak bardzo pragnęłam.

Siedzieliśmy we trójkę przy wgniecionym stole w sklepie z artykułami używanymi, rozrysowując szczegóły, rysując modele szkieletowe na papierze pakowym, dzwoniąc na zimno do potencjalnych klientów, którzy jednak częściej się rozłączali, niż słuchali.

Rzeczywistość uderzyła szybko.

Pierwsze kilka miesięcy niemal nas zmiażdżyło.

Pracowaliśmy po osiemnaście godzin dziennie.

Jedliśmy pizzę za dolara i makaron instant. Kodowałem, aż bolały mnie nadgarstki i piekły oczy. Bywały dni, kiedy aplikacja psuła się w sposób, którego nie potrafiłem wyjaśnić. Bywały dni, kiedy potencjalni klienci ignorowali nas, mimo że brzmieliśmy entuzjastycznie.

Potem nadszedł najgorszy cios.

Średniej wielkości firma budowlana, która obiecała podpisanie dużego kontraktu, wycofała się w ostatniej chwili.

Ich e-mail był uprzejmy, obojętny i druzgocący.

Bez tej umowy nasz budżet wyparował.

Siedziałem w ciemnym biurze długo po tym, jak Miguel i Rachel poszli już do domu, wpatrując się w prawie pustą tabelę płatności i słuchając, jak deszcz uderza o pękniętą szybę.

Przez chwilę zastanawiałem się, czy moi rodzice mieli rację.

Czy było to zbyt ryzykowne?

Czy byłam głupia, stawiając wszystko na siebie, skoro ludzie, którzy mnie wychowywali, byli pewni, że to zły pomysł?

Potem przypomniałem sobie dźwięk składanej gazety przez mojego tatę i pewność w jego głosie, gdy powiedział: „To zbyt ryzykowne”, nie czytając ani jednego numeru.

Bez mrugnięcia okiem wyobraziłem sobie BMW Rosie, to, na które podpisali się moi rodzice.

Siedemset dwadzieścia pięć tysięcy dolarów.

A coś we mnie stwardniało.

Nie zgodziłem się na porażkę, która mogłaby udowodnić, że mieli rację.

Właśnie gdy myślałem, że jesteśmy na krawędzi, w naszej skrzynce odbiorczej pojawił się e-mail.

Firma budowlana z Sacramento chciała wypróbować BuildFlow przez rok.

Kontrakt nie był ogromny, ale realny.

Stały.

Uzasadniony przychód.

Kiedy podpisywaliśmy umowę, siedzieliśmy we trójkę na podłodze w biurze, jedliśmy pizzę za dolara, śmiejąc się i płacząc jednocześnie.

Od tego momentu BuildFlow zaczął się rozwijać.

Z jednego małego kontraktu zrobiły się dwa.

Z dwóch zrobiło się pięć.

Naprawiliśmy błędy, wprowadziliśmy aktualizacje, odpowiadaliśmy na telefony do pomocy technicznej o 2 w nocy i przepraszaliśmy więcej razy, niż potrafię zliczyć. Ale z miesiąca na miesiąc czerwone liczby w naszym arkuszu kalkulacyjnym zaczęły zmieniać kolor na czarny, a potem powoli przechodziły w zielony.

Podczas gdy nasza mała grupa dochodziła do siebie, zaczęły napływać wieści z Austin.

Firma Rosie zajmująca się organizacją luksusowych imprez popadła w ruinę.

Na początku były to drobiazgi.

Dostawca, któremu nie zapłacono na czas.

Klient, który groził pozwem za źle zorganizowane wesele.

Potem było już tylko gorzej.

Jej wydatki gwałtownie wzrosły. Lista klientów zniknęła. BMW, którym chwaliła się na Instagramie, pojawiało się coraz rzadziej, aż w końcu zniknęło całkowicie.

„Czy oni… zabrali samochód?” – zapytałem pewnego wieczoru starego przyjaciela rodziny, który do mnie zadzwonił.

Zapadła niezręczna cisza.

„Tak” – przyznała. „Bank go przejął. Twoi rodzice są… pod ogromną presją”.

Moi rodzice tonęli, pogrążeni w kryzysie z powodu pożyczki, którą zaciągnęli na sfinansowanie marzeń Rosie.

Po raz pierwszy zaczęli patrzeć w moją stronę.

Pierwszy telefon zadzwonił w czwartek wieczorem, tuż po zakończeniu spotkania dotyczącego nowej aktualizacji BuildFlow.

Mój telefon dzwonił raz po raz, aż w końcu wyszedłem na korytarz, żeby odebrać.

„Ayla” – powiedziała mama drżącym głosem – „potrzebujemy twojej pomocy. Bank grozi przejęciem domu. Gdybyś mogła wysłać 100 000 dolarów, moglibyśmy spłacić część długu”.

100 000 dolarów.

Kwota, którą udało mi się zebrać dzięki nieprzespanym nocom i nieustannemu skupieniu. Kwota, która reprezentowała każdy cal mojej niezależności.

Zanim zdążyłem odpowiedzieć, mój tata odebrał telefon.

„Teraz ci się udało” – powiedział. „Masz pieniądze. Wychowaliśmy cię. Inwestowaliśmy w ciebie. Czas, żebyś odwdzięczył się rodzinie”.

Zapadła cisza.

„Sprzedaj swój dom, jeśli musisz.”

Te ostatnie cztery słowa wstrząsnęły mną do głębi.

Sprzedaj swój dom.

Jakby mieszkanie, o które walczyłem — to, które zaciągnąłem na kredyt, żeby uratować BuildFlow — było po prostu aktywem, który można spieniężyć.

Przełknęłam ślinę.

„Tato, nie mogę” – powiedziałem. „To mieszkanie to wszystko, co mam. To fundament, który podtrzymał moją firmę”.

Cisza.

Potem ciężkie westchnienie.

„Więc wybierasz siebie ponad rodzinę”.

Coś we mnie pękło – nie ze złości, ale z jasności umysłu.

„Wybieram sprawiedliwość” – powiedziałem cicho. „Czegoś, czego nigdy nie dostałem”.

Moja mama zaczęła płakać.

Mój tata mruknął coś o niewdzięczności.

Rozłączyłem się, zanim ich poczucie winy zdążyło mnie zmiażdżyć.

Przez cały następny tydzień telefony nie ustawały.

Mój telefon rozświetlał się co kilka godzin.

Poczta głosowa się piętrzyła.

Rosie wysyłała SMS-y akapit po akapicie, a każdy z nich był przepełniony poczuciem wyższości.

Tylko Ty możesz to naprawić.

Jesteś nam winien.

Przestań być samolubny.

Zignorowałem ich wszystkich.

Pracowałem, spałem, jadłem w ciszy, z telefonem odłożonym ekranem do dołu obok tej samej lodówki w San Jose, a magnes z flagą z naszego domu trzymał teraz jedną z naszych pierwszych podpisanych faktur BuildFlow.

Myślałem, że dystans wytrzyma.

Myślałem, że ostatecznie zaakceptują moją decyzję.

Myliłem się.

Pewnego ciepłego jesiennego popołudnia zadzwonił dzwonek do drzwi i już nie przestawał.

Wytarłam ręce w ściereczkę kuchenną i otworzyłam drzwi, spodziewając się dostawy lub wizyty sąsiada.

Zamiast tego moi rodzice stali na progu moich drzwi, a Rosie była u ich boku.

Mój tata wyglądał surowo, miał zaciśniętą szczękę.

Moja mama wyglądała na zmęczoną w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie widziałam.

Rosie stała ze skrzyżowanymi ramionami, niczym obraz skrzywdzonej księżniczki.

„Musimy porozmawiać” – powiedział mój tata, mijając mnie i wchodząc do salonu, jakby wciąż był właścicielem każdej przestrzeni, w której stałam.

Usiedli na mojej kanapie, wyraźnie czując się niekomfortowo w moim małym mieszkaniu, które nie pasowało do dawnej luksusowej estetyki Rosie.

Zostałem na stojąco.

Mama zaczęła drżącym głosem. „Ayla, co się stało z firmą Rosie… nikt nie mógł tego przewidzieć. Rynek się zmienił. Ona po prostu potrzebuje czasu. Wszyscy go potrzebujemy”.

Nic nie powiedziałem.

Mój tata pochylił się do przodu, opierając łokcie na kolanach. „Masz możliwości, żeby pomóc” – powiedział. „Prosimy tylko, żebyś sprzedał to miejsce. Wykorzystaj te pieniądze, żeby uratować rodzinę”.

Rosie w końcu przemówiła, a w jej głosie słychać było oskarżenie.

„Wiesz, że nie chciałam, żeby wszystko się rozpadło” – powiedziała. „Ale dobrze ci idzie. Czemu tym razem nie możesz zrobić czegoś dla nas?”

To słowo – po raz pierwszy – niemal mnie rozśmieszyło.

Wziąłem głęboki oddech.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Popraw swoje samopoczucie dzięki liściom laurowym i goździkom

Pij: Delektuj się 1-2 filiżankami dziennie, najlepiej rano lub wieczorem. Wdychaj: Wdychaj parę z mieszanki, aby oczyścić zatoki i ukoić ...

Oto pięć nietypowych objawów stóp

Jeśli odczuwasz niewyjaśniony ból lub pieczenie w stopach, może to być oznaką uszkodzenia nerwów spowodowanego cukrzycą. Zasięgnij porady lekarskiej, aby ...

Odmień swoją łazienkę: magiczny składnik, który przywróci blask płytkom

Zamiast wody możesz użyć ciepłej wody, co ułatwi rozpuszczenie sody oczyszczonej. Możesz dodać kilka kropel olejku eterycznego, aby nadać łazience ...

Korzyści z rozciągania palca serdecznego kciukiem

Dlaczego palec serdeczny jest tak wyjątkowy? Prawdopodobnie nigdy tego nie zauważyłeś, ale w niektórych kulturach Wschodu i praktykach wellness każdy ...

Leave a Comment