Moi rodzice powiedzieli mi, że na dorocznym rodzinnym wyjeździe „nie będzie dla mnie wystarczająco miejsca”. Potem zaprosili 118 osób. Całe moje sześcioro rodzeństwa, ich rodziny, teściów, a nawet kuzynów i przyjaciół. Nie powiedziałem ani słowa. Zamiast tego podjąłem działanie. Dziewięć godzin później moja mama krzyczała… – Page 2 – Pzepisy
Reklama
Reklama
Reklama

Moi rodzice powiedzieli mi, że na dorocznym rodzinnym wyjeździe „nie będzie dla mnie wystarczająco miejsca”. Potem zaprosili 118 osób. Całe moje sześcioro rodzeństwa, ich rodziny, teściów, a nawet kuzynów i przyjaciół. Nie powiedziałem ani słowa. Zamiast tego podjąłem działanie. Dziewięć godzin później moja mama krzyczała…

Łzy napłynęły szybko, gwałtownie, jakby ktoś pstryknął przełącznikiem, o którego istnieniu nie wiedziałam. Nie szlochałam. To byłoby zbyt dramatyczne, zbyt głośne. To były łzy, które wymykają się, zanim zdążysz zatrzasnąć przed nimi drzwi. Ciche. Kontrolowane. Nie na tyle głośne, żeby ktokolwiek z zewnątrz je usłyszał, ale na tyle, żeby zabolało.

Rozległo się ciche pukanie do drzwi łazienki. „Wszystko w porządku?” – dobiegł głos Mii.

Odchrząknąłem, zmuszając się do podniesienia i uspokojenia głosu. „Tak. Coś z żołądkiem. Zaraz wyjdę”.

„Jesteś pewien? Chcesz, żebym ci coś przyniósł?”

„Nie, wszystko w porządku. Dziękuję.”

Przez kolejną minutę nie ruszyłem się z miejsca.

Potem wstałam, odkręciłam kran i ochlapałam twarz wodą, jakbym mogła zatrzeć dowody. Tusz do rzęs rozmazał mi się tylko odrobinę, tworząc dwa siwe cienie pod oczami. Przetarłam twarz papierem toaletowym, który natychmiast się strzępił, zostawiając na skórze małe białe drobinki. Zaśmiałam się cicho, bez humoru.

W krzywym lustrze nie wyglądałam na złą ani zrozpaczoną. Po prostu wyglądałam… pusto. Jakby ktoś wcisnął pauzę w połowie sceny.

Odchyliłam ramiona do tyłu. Wyćwiczyłam uśmiech. Nie ciepły, nie sztuczny. Wystarczający, żeby zdać.

Potem cofnęłam się na korytarz, jakby mój żołądek nie spadł właśnie sześć pięter niżej.

Kolacja trwała w najlepsze. Ktoś śmiał się w kuchni. Ktoś otwierał kolejną butelkę wina. Ktoś z pasją tłumaczył, jak najlepiej piec kalafior.

Usiadłem z powrotem, przyjąłem deser, uśmiechnąłem się i zachowywałem się normalnie.

Nikt tego nie zauważył.

Ale coś we mnie się zmieniło i kiedy raz się to ruszy, nie da się tego cofnąć.

Oto, jak to jest z samotnością: kiedyś myślałem, że zdarza się tylko wtedy, gdy nie ma się nikogo. Okazuje się, że jest gorzej, gdy jest się otoczonym ludźmi – nawet rodziną – i nadal czuje się jak nieproszony gość we własnym życiu.

Jestem numerem cztery na siedem.

To nie tylko środkowe dziecko. To mediana. To sytuacja, w której zapomnieliśmy, że była w samochodzie – co, nawiasem mówiąc, zdarzyło się raz. Pamiętali o tym, zanim opuścili parking kościelny, więc według nich to się „nie liczy”.

Moja rodzina jest duża, głośna i muzykalna, jak jakiś chaotyczny remake von Trappa, bez mundurów, bez reżimu, ale wciąż dziwnie opresyjna. Wszyscy śpiewają. Niektórzy grają na instrumentach. Dwoje z nich ma prawdziwe kariery muzyczne. Rodzinne obiady były połączone z harmoniami. Pokazy talentów były obowiązkowe. Występy grupowe były nagrywane i wrzucane na YouTube jak materiały dodatkowe.

Jestem głuchy na dźwięki.

Na początku o tym nie wiedziałam. Myślałam, że jestem w porządku, normalna, po prostu kolejny dzieciak śpiewający razem z nami w minivanie. Aż pewnego dnia, koło siódmej, dołączyłam do chóru urodzinowego, a moja starsza siostra skrzywiła się, jakbym dźgnęła ją fletem.

„Clara, proszę” – powiedziała. „Wszystko niszczysz”.

Nie wiedziałem, co to znaczy, ale śmiech otaczający stół powiedział mi wystarczająco dużo.

Stało się to powtarzającym się żartem. Clara – hałas. Clara – zabójczyni klimatu. W pewnym momencie mój brat stworzył ranking, klasyfikując całą siódemkę rodzeństwa według zdolności muzycznych. Mnie tam nie było.

Podpis głosił: Niektórych rzeczy nie da się zmierzyć.

Powiedzieli, że to żart. Taki, który nie powinien cię urazić, bo „tylko się z ciebie nabijamy”.

Kiedyś próbowałem być zabawny. Myślałem, że to moja działka, jedyne, co potrafię. Suchy, oparty na obserwacjach, trochę dziwaczny. Rzucałem przy kolacji jakieś teksty, drobne komentarze, które w mojej głowie miały sens.

Wylądowali jak cegły.

Suchy humor nie sprawdza się w pomieszczeniu pełnym ludzi, którzy uważają, że wpadki i sztuczny akcent to szczyt wyrafinowania.

Ukuli termin: Żart Klary. Oznaczał on żart, z którego nikt się nie śmieje. Używali go nawet wobec siebie nawzajem.

„To był taki żart w stylu Clary” – jęczał ktoś, gdy żart okazał się klapą, nawet jeśli mnie nie było w pokoju.

Kiedyś zapytałem mamę, czy uważa, że ​​jestem zabawny.

Uśmiechnęła się, jakbym zapytała, czy mam skrzydła. „Jesteś sprytny” – powiedziała. „Ale nie jesteś specjalnie… zabawny”.

Potem przestałem próbować.

W szkole wystawiałam swój humor na próbę małymi dawkami. Tu komentarz, tam zdanie. Moi przyjaciele czasami się śmiali – szczerze, mrużąc oczy, trzęsąc ramionami – ale ja zawsze się powstrzymywałam, czekając na ciszę, która oznaczała, że ​​znów źle odczytałam nastrój w sali.

Więc nauczyłem się być cichym. Pomocnym. Przyjemnym.

To zadziałało lepiej.

Lata później zacząłem zapisywać różne rzeczy. Zabawne myśli. Chwile niezręczności przerodziły się w krótkie szkice. Obserwacje, które rozśmieszały mnie, gdy nie mogłem spać. Nadal nie uważałem się za zabawnego. Myślałem o sobie jako o kimś, kto próbuje zrozumieć, dlaczego nic nigdy nie jest takie, jak powinno.

Pewnego dnia spróbowałem je wykonać.

Nic wielkiego. Lokalny wieczór z otwartym mikrofonem w małym klubie w centrum miasta. Maleńka scena, kiepskie oświetlenie, mikrofon, który trzeszczał, gdy się źle oddychało. Trzydzieści składanych krzeseł, bar z tyłu, ściany pomalowane na czarno, żeby ukryć fakt, że się rozpadały.

Ale tłum się śmiał.

Niegrzecznie. Nie ze współczucia.

Prawdziwy, zaskoczony śmiech.

Wbiło się prosto w mój układ nerwowy. Zeszłam ze sceny, napęczniała, jakbym połknęła roje.

Od razu się uzależniłem.

Minęły miesiące, zanim powiedziałam o tym komukolwiek z rodziny. Do tego czasu występowałam już dość regularnie. Nic wirusowego, nic wielkiego, ale prawdziwi ludzie, prawdziwy śmiech, prawdziwe występy. Czułam się, jakbym należała tylko do siebie.

Nadal pamiętam noc, kiedy o tym wspomniałem.

Siedzieliśmy po rodzinnej kolacji w domu moich rodziców w Ohio, tym samym domu, z magnesem na flagę krzywo przyklejonym do lodówki i pianinem zajmującym więcej miejsca niż kanapa. Tata opowiadał jakąś historię po raz trzeci, a każdy odgrywał swoją zwykłą rolę – ścieżka dźwiękowa śmiechu, hypeman, refren z przewracaniem oczami.

Odchrząknąłem.

„No więc, trochę komediowałem” – powiedziałem.

Mrugnęli.

„Lubisz… oglądać?” zapytała moja młodsza siostra, uśmiechając się ironicznie.

„Występuję” – powiedziałem. „Standup. W małym klubie w centrum”.

Mój brat się roześmiał. „Ty? Na scenie?”

„No cóż, to nie stadion” – powiedziałem. „To głównie lepkie podłogi i przeterminowane piwo, ale tak. Scena”.

Znów się roześmiali. Nie do końca okrutnie. Raczej tak, jakbym powiedział, że dołączyłem do programu kosmicznego w centrum handlowym.

„Nigdy nie byłeś zabawny” – powiedziała mama łagodnie, tak jak ktoś mógłby ci powiedzieć, że nie każdy ma zostać pilotem. „Ale to miłe. Dobrze mieć hobby”.

Chciałem wierzyć, że to tylko zaskoczenie. Że jak zobaczą mój występ, to zrozumieją. Będą dumni. Może w końcu zdrapią tę nieśmieszną etykietkę z mojego identyfikatora.

Więc ich zaprosiłem.

Wybrałem dobry koncert – piątkowy wieczór, przyzwoita frekwencja, wspierająca publiczność. Założyłem nowy top, wyćwiczyłem swój występ na śmierć i pojawiłem się wcześniej, żeby zająć miejsca. Zająłem miejsce w rzędzie z przodu, wieszając kurtkę na krześle jak flagę oznaczającą terytorium.

Ludzie zaczęli się gromadzić. Para, która już mnie widziała, pomachała. Ktoś pochwalił moje buty. Sala powoli, ale systematycznie się zapełniała.

Ciągle sprawdzałem drzwi.

Aż do momentu, gdy gospodarz wypowiedział moje imię.

Nikt nie przyszedł.

Nie moja mama. Nie mój tata. Ani jedno rodzeństwo.

Gdy podszedłem, poczułem coś – nie cios, ale jak odkurzacz. Jakby ktoś otworzył drzwi i całe powietrze z pokoju wyleciało naraz.

Ale się uśmiechnąłem. Zacząłem od spontanicznego tekstu, wywołałem śmiech, znalazłem rytm.

I rozwaliłem go.

Tej nocy podeszła do mnie kobieta i powiedziała, że ​​nie śmiała się tak od miesięcy. Jakiś facet zapytał, gdzie mnie znaleźć w internecie. Powinnam była wrócić do domu na czystej adrenalinie.

Zamiast tego, w mojej głowie było tylko puste miejsce w trzecim rzędzie, które zarezerwowałem dla mojej mamy.

Ktoś kiedyś powiedział, że komicy rozśmieszają innych, podczas gdy oni sami płaczą w duchu. Tej nocy poczułem się wyjątkowo trafnie.

Potem przestałem ich zapraszać. Nie ze złości. Z samozachowania.

Nigdy więcej o to nie pytali.

Czasami ktoś wspominał o nowej piosence, którą wydali, albo o krewnym, który zarezerwował trasę koncertową, a potem ktoś inny mówił: „Clara ma swój mały talent komediowy”, jakbym w weekendy robiła na drutach czapki dla wiewiórek.

Uśmiechałem się. Kiwałem głową. Śmiałem się z ich żartów.

W środku coś stwardniało.

Przestałem mieć nadzieję, że się pojawią. Przestałem oczekiwać, że puentą będzie cokolwiek innego niż ja.

Kiedy więc mama powiedziała, że ​​na rekolekcjach nie ma wystarczająco dużo miejsca dla wszystkich, odłożyłam to w myślach do tej samej szufladki, co wszystko inne — rozczarowujące, ale nie zaskakujące.

Dopóki nie zobaczyłem ujęcia z drona.

Dopóki nie policzyłem.

Sto osiemnaście osób.

I za mało miejsca dla mnie.

Nie planowałem tego, co będzie dalej. To ironia. Albo ludzka strona. A może po prostu ta część, na której rozwikłaniu terapeuci dobrze zarabiają.

Tego wieczoru, po powrocie od Mii, podgrzałam w mikrofalówce resztki jedzenia, których nie czułam smaku, usiadłam przy moim małym stoliku jadalnym przy oknie i otworzyłam laptopa.

Kursor mrugał do mnie z pustego dokumentu, jakby stukał stopą.

Spojrzałem na nią.

Dwadzieścia minut później zacząłem pisać.

To nie był mój typowy rodzaj humoru. Nie był wypolerowany. Ani trochę, ani trochę.

To było uczciwe.

Następnego wieczoru miałem set w klubie. Miałem zaprezentować swój typowy materiał – niezręczne historie o randkach, moją teorię, że mleko owsiane smakuje jak roztopiona tektura, moją tyradę o ludziach, którzy mówią „wróćmy do tematu”, jakby rzucali starożytne zaklęcie.

Ale kiedy wywołali moje nazwisko, zostawiłem notatki w torbie.

Wyszłam na scenę, mając przy sobie tylko to, co zostało we mnie wyrzucone.

Poprawiłem mikrofon, spojrzałem na niewyraźne sylwetki ludzi popijających drinki i powiedziałem: „Większość komików zaczyna występować stand-upowo, bo ich rodziny śmiały się z ich żartów”.

Kilka osób skinęło głowami.

„Zająłem się stand-upem, bo mój nigdy tego nie robił. W ogóle.”

Fala śmiechu.

„Właściwie stworzyli dla tego osobną kategorię” – kontynuowałem. „Żart o Clarze. Wiecie, taki żart o tatusiu, ale bardziej złośliwy i najwyraźniej zaraźliwy. W moim domu, jeśli opowiedziałeś kiepski żart, to nie była to tylko klapa, tylko skandal na całego. Powinienem był nakręcić własny dokument – ​​Dziewczyna, która nie była zabawna”.

Ten dostał przerwę na oklaski.

Więc kontynuowałem.

zobacz więcej na następnej stronie Reklama
Reklama

Yo Make również polubił

Czekoladowa Ganache – Klucz do Idealnego Smaku i Konsystencji w Twoich Deserach

Sposób przyrządzenia: Przygotowanie czekolady: Czekoladę posiekaj na drobne kawałki, aby łatwiej się rozpuściła w śmietanie. Możesz użyć czekolady gorzkiej, mlecznej ...

Mojito Coco Rose : Tropikalny i Elegancki Akcent

Uzupełnij wodą gazowaną : Dodaj wodę gazowaną, aby koktajl był lekki i musujący. Udekoruj : Ozdób szklankę jadalnymi płatkami róż ...

Puszyste Ciasto Kakaowe: Przepis na Domową Rozkosz Smaku

Cukier puder do posypania Polewa czekoladowa Owoce sezonowe (np. maliny, truskawki) Sposób przyrządzenia Przygotowanie składników: Rozgrzej piekarnik do 180°C i ...

Naturalna moc detoksykacji wątroby i naczyń krwionośnych: 4 potężne składniki!

Przygotowanie składników: Obierz i pokrój buraki, marchewkę i imbir na kawałki Usuń łodygi pietruszki. Mieszanka składników: W blenderze dodaj buraki, ...

Leave a Comment