„Po prostu przynieś cokolwiek masz.”
Do 12:30 w sieci rodzinnej rozeszła się wieść, że coś jest nie tak z przygotowaniami do kolacji. Telefon Andre’a nieustannie wibrował, a zdezorientowani krewni oferowali pomoc, zadawali pytania lub próbowali ustalić, czy powinni zmienić plany.
W kuchni panował chaos.
Pani Evelyn udało się włożyć jednego indyka do piekarnika, ale oboje wiedzieli, że będzie gotowy dopiero wieczorem. Dodatki pozostały nietknięte. Elegancki harmonogram, który Danielle zawsze utrzymywała, przerodził się w panikę i improwizację.
„To upokarzające” – powiedziała panna Evelyn z mąką we włosach i nutą porażki w głosie. „Absolutnie upokarzające. Johnsonowie pomyślą, że jesteśmy niekompetentni”.
„Może po prostu powinniśmy odwołać” – zasugerował słabo Andre.
„Nie możemy odwołać” – warknęła panna Evelyn. „Nie możemy odwołać kolacji z okazji Święta Dziękczynienia o 13:00 w Święto Dziękczynienia. Masz pojęcie, co pomyślą ludzie?”
Ale Andre zaczął zdawać sobie sprawę, że ludzie uważali to za najmniejszy z jego problemów.
Dzwonek do drzwi zabrzmiał jak dzwon pogrzebowy.
Andre otworzył drzwi i zobaczył kuzynkę Cynthię i jej nowego chłopaka stojących na ganku z butelką wina i uśmiechami pełnymi oczekiwania.
„Coś pachnie… interesująco” – powiedziała Cynthia, wciągając powietrze z wyraźnym zdziwieniem.
Zamiast bogatych aromatów uczty z okazji Święta Dziękczynienia, w domu unosił się zapach surowej cebuli i potu wywołanego paniką.
„Mamy lekkie opóźnienie” – powiedział Andre, wymuszając okrzyk radości w głosie, który nie chciał współpracować.
Na podjazd wjechało więcej samochodów.
Wujek Raymond przybył z rękami pełnymi zapasowych talerzy. Następnie przybyli Johnsonowie, z sześcioletnim synem u boku, wraz ze wszystkimi oczywistymi oczekiwaniami związanymi z wykwintną kolacją, którą obiecała im panna Evelyn. Kuzyn za kuzynem, przyjaciel za przyjacielem, wszyscy przybywali, by zastać Andre stojącego w drzwiach, wyglądającego, jakby witał żałobników na pogrzebie.
„Gdzie jest Danielle?” zapytała ciocia Margaret, zerkając ponad jego ramieniem w poszukiwaniu gospodyni, która zazwyczaj witała wszystkich z serdecznością i obietnicą wspaniałego posiłku.
„Musiała wyjść” – powiedział szybko Andre. „Nagły wypadek”.
Salon wypełnił się coraz bardziej zdezorientowanymi krewnymi. Rozmowy urwały się, gdy ludzie zdali sobie sprawę, że coś jest poważnie nie tak. Stół w jadalni – nakryty starannie nakryciami Danielle sprzed dwóch dni – stał gotowy na ucztę, która nie istniała.
Panna Evelyn wyszła z kuchni wyglądając, jakby przeszła wojnę. Jej idealnie ułożone włosy były w nieładzie, ubrania poplamione różnymi substancjami spożywczymi, a jej zwykły spokój pękł, ukazując coś bliskiego panice.
„Wszyscy” – oznajmiła, klaszcząc raz w dłonie, jakby mogła siłą zaprowadzić porządek – „proszę o cierpliwość. Mieliśmy pewne… nieoczekiwane problemy z przygotowaniem posiłku”.
Pan Johnson – człowiek przyzwyczajony do obsługi klubów wiejskich i wykwintnych restauracji – znacząco spojrzał na zegarek.
„Powiedziano nam, że kolacja będzie podana o 14:00. Już prawie ta godzina.”
„Tak. No cóż.” Uśmiech panny Evelyn zadrżał. „Wystąpiły pewne komplikacje.”
„Jakiego rodzaju komplikacje?” – pytanie zadała kuzynka Andrego, Julie, która jechała trzy godziny z rodziną i zaczynała wyglądać na zirytowaną.
Andre i panna Evelyn wymienili spojrzenia. Żadne z nich nie chciało tłumaczyć, że kobieta, którą wszyscy uważali za oczywistość, po prostu zniknęła, pozostawiając ich bezradnych.
„Danielle musiała nagle wyjechać z miasta” – powiedział w końcu Andre. „Nagły wypadek rodzinny”.
W pomieszczeniu zapadła cisza, gdy trzydzieści dwie osoby analizowały tę informację.
„Wyjechała dzisiaj?” – zapytała siostra Ruby, która w przeciwieństwie do Ruby znalazła się na liście gości. W jej tonie słychać było niedowierzanie ostrzejsze niż nóż w kuchni. „Jaki nagły wypadek zdarza się o czwartej rano w Święto Dziękczynienia?”
Andre nie miał odpowiedzi.
Wujek Raymond odchrząknął.
„No więc… jaki jest plan na kolację?”
Wszystkie oczy zwróciły się w stronę Andre i panny Evelyn — trzydziestu dwóch osób, które nie miały żadnych planów awaryjnych, nie przywiozły ze sobą żadnych pokaźnych zapasów żywności i cały dzień zorganizowały wokół posiłku, który im obiecano.
„Pracujemy nad tym” – powiedziała słabo panna Evelyn.
Mały Timmy Johnson — sześciolatek z silną alergią na orzechy — pociągnął mamę za sukienkę.
„Mamo, jestem głodny. Kiedy jemy?”
Jego niewinne pytanie przerwało zaklęcie, które utrzymywało w pokoju uprzejmą ciszę.
Nagle wszyscy zaczęli mówić jednocześnie.
„Może powinniśmy zamówić pizzę.”
„W Święto Dziękczynienia pizzerie są zamknięte”.
„A co z chińskim jedzeniem, jeśli masz sześcioletnie dziecko, które ma alergie pokarmowe?”
„To jest szaleństwo.”
„Powinniśmy byli powiedzieć nam wcześniej.”
„Gdzie dokładnie poszła Danielle?”
„Od jak dawna wiedziałeś, że jej tu nie będzie?”
Andre poczuł, jak ściany wokół niego się zamykają — trzydzieści dwie pary oczu, wszystkie zwrócone na niego, szukające odpowiedzi, których nie znał, rozwiązań, których nie mógł mu dać.
Wtedy jego telefon zawibrował i usłyszał SMS-a.
Był to numer Danielle.
Całe pomieszczenie zdawało się wyczuwać jego reakcję, gdy otwierał drzwi. Głosy cichły jeden po drugim, aż w końcu zapadła gęsta i wyczekująca cisza, jakby wszyscy wyczuwali nadchodzącą wiadomość niczym werdykt.
Tekst zawierał jedno zdjęcie.
Danielle, ubrana w żółtą sukienkę letnią, której nigdy wcześniej nie widział, siedziała w restauracji przy plaży z tropikalnym drinkiem w dłoni. Jej rozpuszczone włosy powiewały na morskiej bryzie. Twarz zwrócona w stronę aparatu emanowała czystym, promiennym spokojem.
Pod zdjęciem prosta wiadomość:
Kolacja z okazji Święta Dziękczynienia w raju. Powiedz pannie Evelyn, że indyk jest teraz jej problemem.
Andre wpatrywał się w telefon, jego mózg próbował przetworzyć to, co widział.
Jego żona — jego niezawodna, przewidywalna, zawsze pomocna żona — była na Hawajach.
Nie zajmowała się nagłym wypadkiem rodzinnym.
Nie planowała wrócić na czas, żeby uratować kolację.
Ona to zaplanowała.
Ona to wybrała.
Porzuciła trzydzieści dwie osoby w Święto Dziękczynienia.
A patrząc na jej minę na zdjęciu, nie żałowała absolutnie niczego.
„Andre”. Głos jego matki zdawał się dochodzić z bardzo daleka. „Co ona mówi?”
Spojrzał w górę na trzydzieści dwie pełne oczekiwania twarze. Na swoją matkę, która stworzyła tę beznadziejną sytuację. Na krewnych, którzy ani razu nie zaproponowali pomocy przy wielkich produkcjach, które Danielle dla nich zorganizowała. Na Johnsonów, którzy już rozglądali się po sali z ledwie skrywaną pogardą.
Wszyscy czekali, aż naprawi to, co Danielle zepsuła, odmawiając dalszego bycia zepsutą.
„Mówi…” Głos Andre’a się załamał. „Mówi, że teraz indyk jest naszym problemem”.
W pokoju wybuchła wrzawa.
Mai tai był mocniejszy, niż się spodziewałem. Ale z drugiej strony, nie spodziewałem się, że ten dzień pójdzie po czyjejkolwiek myśli.
Siedziałam w restauracji na świeżym powietrzu z widokiem na plażę Wah, moja żółta sukienka letnia łapała podmuchy pasatu, a ja obserwowałam, jak słońce maluje diamenty na Pacyfiku.
Była dokładnie godzina 14:00 czasu hawajskiego, co oznaczało, że w domu była już godzina 19:00.
Właśnie teraz w mojej jadalni trzydzieści dwie osoby powinny zasiadać do idealnej uczty z okazji Święta Dziękczynienia.
Zamiast tego jadłem krewetki w kokosie i obserwowałem żółwie morskie wynurzające się z krystalicznie czystej wody.
Mój telefon wibrował nieustannie odkąd włączyłam go godzinę temu — siedemnaście nieodebranych połączeń od Andre, osiem od panny Evelyn, wiadomości tekstowe od krewnych, z którymi nie miałam kontaktu od miesięcy — wszyscy nagle bardzo zaniepokojeni moim samopoczuciem.
Przeglądałam je z obojętną ciekawością, jakbym czytała o czyimś życiu.
Andre: Gdzie jesteś? To już nie jest śmieszne.
Andre: Zadzwoń do mnie natychmiast. Musimy o tym porozmawiać.
Andre: Ludzie zadają pytania, na które nie potrafię odpowiedzieć.
Panna Evelyn: Danielle, cokolwiek próbujesz powiedzieć, już to zrobiłaś. Wróć do domu i to napraw.
Panna Evelyn: To skrajnie egoistyczne. Przynosisz wstyd całej rodzinie.
Kuzynka Cynthia: Andre mówi, że miałaś pilną sprawę rodzinną. Wszystko w porządku?
Ciocia Margaret: Kochanie, martwimy się o ciebie. Zadzwoń do kogoś i daj nam znać, że jesteś bezpieczna.
Przy ostatnim zdaniu prawie się roześmiałem.
Teraz zaczęli się o mnie martwić.
Po pięciu latach obserwowania, jak pracuję do upadłego dla ich dobra, teraz zaczęli się martwić o moje bezpieczeństwo.
Wziąłem kolejny łyk mai tai i otworzyłem aparat. Zachód słońca za mną zmieniał niebo w odcienie pomarańczu i różu, które wyglądały zbyt pięknie, żeby mogły być prawdziwe. Zrobiłem sobie selfie, upewniając się, że uchwycę zarówno mój autentycznie szczęśliwy wyraz twarzy, jak i rajskie tło.
Następnie wysłałem wiadomość do Andre, zawierającą wiadomość, którą układałem w głowie przez ostatnie osiem godzin:
Kolacja z okazji Święta Dziękczynienia w raju.
Powiedz pannie Evelyn, że indyk jest teraz jej problemem.
Odpowiedź nadeszła w ciągu kilku sekund.
Mój telefon zadzwonił natychmiast.
Pozwoliłem, aby odezwała się poczta głosowa.
Następnie całkowicie wyłączyłem telefon i zamówiłem kolejnego mai tai.
O godzinie 20:20 wielka katastrofa związana z Dniem Dziękczynienia osiągnęła w rodzinie status legendy.
Połowa rodziny wyjechała, by znaleźć restauracje, które być może nadal serwują jedzenie. Druga połowa zebrała się w kuchni, próbując uratować coś na kształt posiłku z chaosu, który wywołali Andre i panna Evelyn.
Wujek Raymond zajął się sprawą indyka, oświadczając, że mogliby pokroić ptaki i piec je osobno, aby przyspieszyć proces. Kuzynka Julie próbowała zrobić puree ziemniaczane od podstaw, korzystając z samouczków na YouTube.
Rodzina Johnsonów odeszła całkowicie, powołując się na obawy dotyczące bezpieczeństwa żywności i alergii ich syna.
Andre siedział przy kuchennym stole, wpatrując się w SMS-a Danielle po raz setny. Z każdym kolejnym spojrzeniem rzeczywistość stawała się coraz bardziej surrealistyczna i porażająca.
Ona nie wracała.
Nie została porwana, hospitalizowana ani zmuszona do zajęcia się czyjąś sytuacją kryzysową.
Podjęła decyzję, by zostawić ich wszystkich i było jasne, że cieszy się każdą chwilą.
„Tak się dzieje, kiedy kogoś za bardzo rozpieszczasz” – oznajmiła panna Evelyn, próbując uratować zapiekankę z fasolki szparagowej. „Za dużo wolności, a oni myślą, że mogą po prostu porzucić swoje obowiązki, kiedy tylko mają na to ochotę”.
Ale nawet gdy to mówiła, w jej głosie brakowało zwykłego przekonania.
Bo gdzieś pośród chaosu tego dnia, niemożliwe do osiągnięcia przez Danielle, stało się oczywiste.
Sześciu dorosłym zajęło cztery godziny samo włożenie indyków do piekarnika i przygotowanie trzech dodatków. To, co Danielle robiła sama rok po roku, zaczęło wyglądać mniej jak obowiązek, a bardziej jak drobny cud.
„Może powinniśmy byli jej bardziej pomóc” – powiedział cicho wujek Raymond, zastanawiając się, jak właściwie przyprawić kawałki indyka.
„Pomóc jej?” Głos panny Evelyn stał się ostrzejszy. „Nigdy nie prosiła o pomoc. Zawsze upierała się, żeby wszystko robić sama”.
Andre podniósł wzrok znad telefonu.
„Poprosiła mnie o pomoc dwa dni temu” – powiedział, a słowa zabrzmiały dziwnie – jakby trzymał je w ustach latami, nie czując ich smaku. „Powiedziałem jej, że jestem zbyt zmęczony po grze w golfa”.
W kuchni zapadła cisza, słychać było jedynie gotującą się wodę i miarowe tykanie minutnika piekarnika.
„We wtorek poprosiła o pomoc” – kontynuował Andre, a jego głos stawał się coraz mocniejszy w miarę jak pamięć się klarowała. „Powiedziała mi, że potrzebuje prawdziwej pomocy, nie tylko krojenia indyka, a ja jej powiedziałem, że gotuje lepiej ode mnie”.
Teraz widział tę scenę z bolesną ostrością — wyczerpaną twarz Danielle, jej dłonie poobijane od wielogodzinnych przygotowań, jej desperacką prośbę o realną pomoc i jego lekceważące odrzucenie, bo pomoc byłaby dla niego niewygodna.
„Ona prosi o pomoc od lat” – dobiegł głos Carmen zza drzwi.
Andre podniósł wzrok i zobaczył swoją szwagierkę stojącą z pojemnikiem jedzenia i z wyrazem ledwo powstrzymywanego gniewu na twarzy.
„Carmen?” Andre mrugnął. „Co ty tu robisz?”
„Przyniosłam zapiekankę ze słodkich ziemniaków” – powiedziała Carmen, wchodząc do środka. „Ponieważ pomyślałam, że może ci się przydać prawdziwe jedzenie”.
Postawiła pojemnik na blacie z większą siłą, niż było to konieczne.
„I przyszedłem, żeby powiedzieć ci to, co powinienem był powiedzieć ci lata temu”.
Rozejrzała się po pokoju, patrząc na zgromadzonych krewnych. Wszyscy przestali gotować, żeby posłuchać.
„Danielle cię nie porzuciła” – powiedziała Carmen, a jej głos przebił się przez kuchenny hałas. „Porzuciłeś ją. Całą siebie”.
Panna Evelyn otworzyła usta.
„A teraz poczekaj chwilkę…”
„Nie” – powiedziała Carmen, gwałtownie wskazując głową na pannę Evelyn. „Poczekaj”.
Potem odwróciła się z powrotem do pokoju, ku twarzom, które przez lata zajadały się jedzeniem Danielle i ani razu nie zastanowiły się, ile ją to kosztowało.
„Masz pojęcie, jak wyglądały przygotowania Danielle do Święta Dziękczynienia?” – zapytała Carmen. „Zaczęła planować menu trzy tygodnie wcześniej. Dwa dni spędziła na zakupach składników. Wstała o 3:30 rano, żeby zacząć gotować, i usiadła dopiero o 21:00, kiedy naczynia były już gotowe”.
Pozwoliła mu tam wisieć.
„Siedemnaście–osiemnaście godzin nieprzerwanej pracy, podczas gdy reszta z was oglądała mecz i narzekała, jeśli farsz był za suchy”.
Andre poczuł, jak coś zimnego osiada mu w żołądku.
„Nigdy nie mówiła, że to aż tak dużo pracy” – powiedział i nawet on usłyszał, jak słabo to zabrzmiało.
„Oczywiście, że nie” – odparła Carmen. „Bo za każdym razem, gdy próbowała dać wyraz swojemu przytłoczeniu, mówiłeś jej, że jest w tym świetna. Mówiłeś jej, że gotuje lepiej niż wszyscy inni”.
Oczy Carmen błysnęły.
„Zmieniłeś jej kompetencje w więzienie”.
W kuchni zapadła całkowita cisza.
Nawet dźwięk timera wydawał się odległy, jakby tykał w innym domu, innej rodzinie.
„A kiedy w końcu nie wytrzymała i odeszła”, kontynuowała Carmen, „twoje pierwsze zmartwienie nie brzmiało: »Czy z moją żoną wszystko w porządku?« ani »Dlaczego była tak nieszczęśliwa, że czuła, że to jedyne wyjście?«”.
Głos Carmen stał się ostrzejszy niż ostrze noża.
„Twoją pierwszą obawą było: kto upiecze indyka?”
Andre ponownie spojrzał na wiadomość tekstową.
Na zdjęciu Danielle wyglądała na szczęśliwszą niż widział ją od lat. Jej uśmiech był szczery – niewymuszony, pozbawiony starannej uprzejmości, którą okazywała w towarzystwie jego rodziny.
Kiedy ostatni raz tak się do niego uśmiechnęła?
Kiedy ostatni raz zrobił coś, co wywołało u niej taki uśmiech?
„Ona jest na Hawajach” – powiedział cicho.
Carmen skinęła głową.
„Dobrze dla niej. Zawsze chciała pojechać na Hawaje”.
„Ona nigdy mi tego nie powiedziała” – powiedział Andre, oszołomiony.
„Powiedziała ci mnóstwo rzeczy” – odpowiedziała Carmen. „Po prostu nigdy nie słuchałeś”.
Obudziłem się w pokoju hotelowym przy szumie fal i ciepłym hawajskim wietrze poruszającym się przez otwarte drzwi balkonowe.
Przez chwilę leżałam zupełnie nieruchomo, delektując się nieznanym uczuciem budzenia się naturalnie, a nie przez dźwięk alarmu – nie mając żadnego celu ani zadania do wykonania dla innych.
Była 9:30 rano
W domu już bym się zajmował resztkami indyka i konsekwencjami przyjęcia trzydziestu dwóch osób. Załadowałbym zmywarkę po raz czwarty, zapakowałbym niezliczone pojemniki z jedzeniem i zaplanował wykwintne posiłki z resztek, które rozciągnęłyby Święto Dziękczynienia na cały następny tydzień.
Zamiast tego zamierzałem zamówić obsługę pokojową i spędzić dzień na plaży.
Gdy w końcu włączyłem telefon, okazało się, że jest pełen wiadomości.
Ale te wiadomości nie pochodziły już tylko od Andre i panny Evelyn. Pochodziły od krewnych, z którymi nie rozmawiałam bezpośrednio od lat. Od przyjaciół, którzy dowiedzieli się o wielkiej katastrofie Święta Dziękczynienia pocztą pantoflową. Od ludzi, którzy najwyraźniej mieli zdanie na temat mojej decyzji o priorytetowym traktowaniu własnego dobra.
Najbardziej zaskakujące były wiadomości wsparcia.
Carmen: Jestem z ciebie taka dumna. Powinnaś widzieć ich miny.
Ruby: Słyszałam, co zrobiłeś. Żałuję, że nie miałam twojej odwagi, kiedy panna Evelyn mnie odwołała.
Maya: Carmen opowiedziała mi o twoim wyjeździe na Hawaje. Ciesz się każdą chwilą.
Ale były też inne wiadomości.
Panna Evelyn: Mam nadzieję, że jest pani zadowolona. Zniszczyła pani Święto Dziękczynienia trzydziestu dwóm osobom i zawstydziła męża przed kolegami.
Dennis: Naprawdę dojrzałe, Danielle. Nieźle, że zniszczyłaś rodzinną tradycję przez napad złości.
Niektórzy kuzyni Andrego — ludzie, dla których gotowałam i po których sprzątałam przez lata — najwyraźniej uznali, że jestem samolubna i niewdzięczna.
Krytyka była bolesna.
Ale nie tak dużo jak się spodziewałem.
Bo na każdą wiadomość, w której nazywano mnie egoistą, przypadała kolejna od kogoś, kto dokładnie rozumiał, dlaczego odszedłem.
Zadzwonił mój telefon.
Znowu Andre.
Tym razem odpowiedziałem.
„Danielle.”
Jego głos brzmiał szorstko, jakby nie spał.
„Dzięki Bogu. Wszystko w porządku? Jesteś bezpieczny?”
„Nic mi nie jest, Andre.”
Uderzenie.
„Jestem na Hawajach.”
„Hawaje?” Jego niedowierzanie uderzyło z całą siłą, jakby potrzebował czegoś niemożliwego. „Co robisz na Hawajach?”
„Jestem na wakacjach” – powiedziałem. „Coś, co chciałem zrobić od lat”.
„Ale…” Przełknął ślinę. „Ale nie możesz po prostu wyjechać z miasta bez uprzedzenia. Nie możesz po prostu zrezygnować z kolacji z okazji Święta Dziękczynienia. Ludzie na ciebie liczyli.”
Spojrzałem na ocean, gdzie grupa delfinów bawiła się w falach, jakby byli właścicielami całego świata i nie obchodziło ich, kto to akceptuje.
„Ludzie liczyli, że zrobię coś nierozsądnego bez niczyjej pomocy” – powiedziałem. „Postanowiłem już tego nie robić”.
„To nie jest niemożliwe” – upierał się Andre. „Już to robiłeś”.
„Już się tym kiedyś zamęczyłem” – powiedziałem. „To robi różnicę”.
Cisza.
„Słuchaj” – powiedział w końcu łagodniej – „cokolwiek próbujesz powiedzieć, już to zrobiłeś. Wróć do domu, to porozmawiamy o tym, jak zapewnić ci więcej pomocy w przyszłym roku”.
Więcej pomocy.
Jakbym prosił o przysługę, a nie o zwykłą ludzką względy.
„Jakiej pomocy, Andre?” zapytałem.
„Nie wiem” – powiedział, szurając nogami. „Może moglibyśmy zatrudnić kogoś do podawania jedzenia, żebyś nie musiał biegać tam i z powrotem”.
„A co z gotowaniem jedzenia?” zapytałem.
„No cóż…” Zawahał się, jakby odpowiedź była oczywista i nie wymagała powtórzenia. „Jesteś w tym o wiele lepszy niż ktokolwiek inny”.
I oto stało się to fundamentalne nieporozumienie, które zdefiniowało nasze małżeństwo.
Andre szczerze wierzył, że skoro potrafię sobie poradzić z wygórowanymi ciężarami, to powinnam się nimi zająć, zamiast uznać, że ciężary te były wygórowane od samego początku.
„Andre” – powiedziałem cicho – „czy wiesz, ile godzin spędziłem na przygotowywaniu wczorajszej kolacji?”
„Nie wiem. Dużo?”
„Trzydzieści siedem godzin w ciągu trzech dni” – powiedziałem. „Obliczyłem to, siedząc w samolocie”.
Cisza.
„A wiesz, ile godzin spędziłeś pomagając mi?”
„To niesprawiedliwe” – powiedział szybko. „Miałem pomóc przy serwowaniu i sprzątaniu”.
„Ile godzin, Andre?”
Więcej ciszy.
„Może… godzinę” – przyznał. „Krojenie indyka i otwieranie butelek wina”.
„Więc ja byłem odpowiedzialny za trzydzieści sześć godzin pracy” – powiedziałem – „a ty za jedną godzinę, a wyjaśnienie jest takie… Lubię gotować?”
„Dobrze ci to wychodzi” – powiedział, jakby miało to mnie uspokoić.
Zamknąłem oczy i próbowałem wyjaśnić coś, co powinno być oczywiste.
„Andre, uwielbiam gotować. Lubię gotować obiady dla mojej rodziny. Lubię też przygotowywać specjalne dania na święta.”
Otworzyłem oczy.
„Nie podoba mi się to, że muszę sam karmić trzydzieści dwie osoby, podczas gdy wszyscy inni oglądają mecz i krytykują moje wysiłki”.
„Więc co mam zrobić?” – Jego głos podniósł się, sfrustrowany. „Nie mogę zostać szefem kuchni z dnia na dzień”.


Yo Make również polubił
Jak zrobić pedicure w domu przy użyciu sody oczyszczonej
Jak zrobić pedicure w domu przy użyciu sody oczyszczonej
Domowy ser z 1 litrem mleka, połową cytryny i 1 jogurtem
A co jeśli Twoje oczy próbują Ci coś powiedzieć?