„Sarah” – powiedziałem, zdejmując słuchawki – „zachowaj taśmę. Zachowaj nagranie, na którym odmawia wykonania nakazu bezpieczeństwa. Zachowaj dane telemetryczne pokazujące, że został uwięziony przez trzy różne pociski”.
„Zapisane i zaszyfrowane, szefie” – powiedziała Sarah, a na jej ustach pojawił się mały, znaczący uśmiech.
„Dobrze” – powiedziałem, wstając. „Wyląduje teraz. Wejdzie do tej sali odpraw, jakby był jej właścicielem. Powie tacie, jaki jest wspaniały”.
Spojrzałem na pusty ekran, na którym przed chwilą toczyła się bitwa.
„Niech cieszy się zachodem słońca” – wyszeptałam. „Bo jutro przyniosę burzę”.
Trzeci dzień Red Flag nastał z taką przemocą, jaką potrafi wywołać tylko pustynia Nevady. Niebo nie było błękitne. Było sinofioletowe, ciężkie od kurzu i trzasków. Wiatr wył po płycie lotniska z prędkością czterdziestu węzłów, smagając piaskiem hangary niczym śrutem.
Tego ranka, podczas odprawy, oficer ds. bezpieczeństwa wyraził się jasno i wyraźnie.
„Pogoda jest fatalna. Twardy pokład jest podniesiony do dziesięciu tysięcy stóp nad poziomem gruntu. Jeśli zejdziesz poniżej dziesięciu tysięcy stóp, zginiesz. Bez wyjątków.”
Twardy pokład to wyimaginowana podłoga na niebie. Pod tą linią wyobrażamy sobie, że istnieje ziemia. Jest po to, by piloci-amatorzy adrenaliny nie rozbijali się o góry w pogoni za zdobyczą. Naruszenie twardego pokładu to nie tylko złamanie zasad. To wykroczenie, za które grozi zwolnienie.
Ale Mark nie przejmował się instrukcjami bezpieczeństwa. Interesował się tarasem widokowym dla VIP-ów. Wiedział, że nasz ojciec, Rhett, siedzi tam z szefami, popijając kawę i obserwując transmisję telemetryczną. Mark traktował przestrzeń powietrzną jak swoją osobistą scenę.
A dziś postanowił improwizować.
Siedziałem w klatce, z oczami wlepionymi w główny teleskop. Turbulencje były silne. Nawet tu, w bunkrze, czułem napięcie na ekranie. Bloki danych reprezentujące silniki odrzutowe drgały, walcząc z bocznymi wiatrami.
„Viper One” – usłyszałem głos Marka, napięty, ale wciąż pewny siebie. „Mam bandytę na ogonie. Robi uniki. Leci pionowo”.
„Odmowa, Viper One” – zawołał jego skrzydłowy. „Uważaj na wysokość. Jesteśmy blisko ziemi…”
„Mam to, mam to” – warknął Mark. „Patrz na to”.
Na moim ekranie F-35 Marka obrócił się do góry dnem. Opuścił nos, nurkując prosto w poszarpane szczyty poligonu. Próbował zgubić Spike’a – jednego z moich najlepszych pilotów Red Air, latającego F-16. Spike trzymał się go jak przyklejony, podążając za nim w dół, czekając, aż alarm pokładowy wymusi reset.
„Wysokość, Viper One” – ostrzegłem na częstotliwości bezpieczeństwa. „Zbliżacie się do twardego pokładu. Wyrównajcie”.
Mark mnie zignorował. Nadal nurkował.
Dziewięć tysięcy stóp. Osiem tysięcy.
Łamał zasady. Popisywał się przed tatą.
„Idzie na dół” – wyszeptał Mike obok mnie, zaciskając palce na biurku.
„Spike” – nacisnąłem mikrofon – „odłącz się. On jest szalony. Podciągnij się.”
„Zrozumiałem, Falcon One. Odlatuję” – odpowiedział Spike.
Spike postąpił słusznie. Wyrównał lot skrzydłami, żeby wyjść z nurkowania.
Ale Mark nie podjechał.
Zamiast tego wykonał beczkę z dużym przeciążeniem – efektowny i desperacki manewr – prosto na tor lotu Spike’a.
Stało się to w mgnieniu oka. Alarmy zbliżeniowe w klatce zawyły. Na ekranie pojawiło się ostrzeżenie o kolizji. Na telemetrii dwie kropki – niebieska i czerwona – połączyły się w jedną.
„Skręć w prawo, skręć w prawo!” krzyknąłem do mikrofonu, niszcząc własną opanowanie.
W powietrzu Spike zobaczył, jak brzuch F-35 Marka wypełnia całą kabinę. Ściana szarego metalu poruszająca się z prędkością sześciuset mil na godzinę. Spike nie pomyślał. Zareagował. Szarpnął drążkiem na bok i szarpnął go do tyłu, wywołując dziewięć G – dziewięć razy większą siłę grawitacji. Jego ciało zostało wciśnięte w fotel, a wzrok zamglił się, gdy odrzutowiec zadrżał i gwałtownie potoczył się w dal.
Mark przeleciał zaledwie kilka stóp od kokpitu Spike’a. Turbulencje w śladzie aerodynamicznym jego silnika uderzyły w samolot Spike’a niczym fizyczny młot, wywracając F-16 do góry nogami.
W pokoju kontrolnym zapadła cisza. Wszyscy czekaliśmy na wybuch. Czekaliśmy na kulę ognia na ekranie.
Wtedy w radiu rozległ się głos Spike’a, zdyszanego i drżącego.
„O rany… Falcon One, nic mi nie jest. Odzyskuję kontrolę. To było… to było za blisko. Wymieniliśmy się farbami.”
Żył. Ale był przerażony.
Wypuściłem oddech, który rozdarł mi płuca. Moje ręce drżały. To nie była symulacja. To była śmierć pukająca do drzwi.
Wtedy ciszę przerwał głos Marka.
„Hej, uważaj, gdzie lecisz, idioto!” – krzyknął Mark głosem pełnym adrenaliny i nieuzasadnionej wściekłości. „Przeciąłeś mi drogę. Prawie porysowałeś mój odrzutowiec. Naucz się latać albo uciekaj z mojej przestrzeni powietrznej”.
Nie przepraszał. Nie sprawdzał, co u mężczyzny, którego prawie zabił. Obwiniał ofiarę. Był zły, że bliskie spotkanie Spike’a ze śmiercią zniweczyło jego opanowanie.
To właśnie ten moment, w którym krew wrze. Wszyscy spotkaliśmy kogoś takiego jak Mark – kogoś, kto podpala dom, a potem obwinia cię za dym. To skrajna forma gaslightingu.
Jeśli kiedykolwiek miałeś do czynienia z toksyczną osobą, która nie chce wziąć odpowiedzialności za wyrządzone szkody, proszę, wciśnij teraz ten przycisk „Lubię to”. Pokażmy im, że potrafimy przejrzeć ich kłamstwa. A w komentarzach napisz jedno słowo: „Odpowiedzialność”. Żądajmy tego.
Coś we mnie nie pękło. To się stwardniało.
Siostra, która chciała dać nauczkę młodszemu bratu, zniknęła. Przejął ją major, który chciał chronić swoich pilotów.
Zerwałam słuchawki z uszu i rzuciłam je na konsolę. Plastik pękł, ale nie zwracałam na to uwagi. Wstałam, krzesło zgrzytnęło o podłogę. Wszyscy w pokoju zwrócili się w moją stronę. Zobaczyli ogień w moich oczach. Zobaczyli sokoła, o którym mój ojciec mówił, że nigdy nie istniał.
Pochyliłem się nad głównym mikrofonem – tym, który nadawał na wszystkich częstotliwościach: niebieskiej, czerwonej i ochronnej.
„Przestań” – powiedziałem. Mój głos był niski, przerażająco spokojny. „Przestań. Przestań”.
Niebo ucichło. Ćwiczenia natychmiast przerwano.
„Do wszystkich samolotów, natychmiast RTB” – rozkazałem. „Viper One, jesteście uziemieni. Wskakujcie na pokład natychmiast”.
„Nie możesz mnie uziemić” – argumentował Mark piskliwym głosem. „Tata patrzy. Miałem kontrolę…”
„No, poruczniku” – przerwałem mu – „albo każę żandarmom czekać przy drabinie, żeby wyciągnąć pana z kokpitu”.
Przerwałem podawanie.
W pokoju panowała grobowa cisza. Mike spojrzał na mnie z mieszaniną strachu i podziwu na twarzy.
„Majorze” – zapytał cicho – „co robimy jutro? Ostatnie ćwiczenie?”
Wpatrywałem się w pusty ekran. Mark omal nie zabił jednego z moich ludzi. Udowodnił, że jest niebezpieczny. Nie był po prostu arogancki. Był obciążeniem. A mój ojciec był tam na górze, pewnie mówiąc generałowi, że to wina Spike’a.
Spojrzałem na Sarę.
„Wprowadźcie protokoły bezpieczeństwa na wypadek ostatecznego scenariusza” – powiedziałem.
„Które, proszę pani?” zapytała.
„Wszystkie” – powiedziałem. „Przygotować Protokół Alfa”.
Sarah sapnęła.
„Protokół Alfa, proszę pani – to aktywuje cały zintegrowany system obrony powietrznej. Symulowane stanowiska rakiet przeciwlotniczych. Zagłuszanie elektroniczne. Scenariusz Złotej Ordy. To… to jest niemożliwe do przeżycia. To jest zaprojektowane do pełnowymiarowej symulacji wojny, a nie do szkolenia”.
„On chce wojny” – powiedziałem, podnosząc zepsuty zestaw słuchawkowy. „Chce zostać bohaterem. Dobrze”.
Podszedłem do drzwi. Potrzebowałem powietrza. Musiałem się przygotować.
„Jutro” – powiedziałem, patrząc na swój zespół – „nie będziemy uczyć. Jutro niebo się zawali. Aktywujcie wszystko. Chcę, żeby pustynia spłonęła”.
„Tak, proszę pani” – wyszeptał Mike.
Wyszedłem.
Słońce jeszcze nie wynurzyło się zza horyzontu nad górami Sheep Range, gdy mój telefon zawibrował na konsoli środkowej mojego pickupa. Była 6:00. Powietrze na zewnątrz było chłodne – ten zwodniczy pustynny chłód, zanim upał zamienił asfalt w patelnię. Wpatrywałem się w ekran. Identyfikator dzwoniącego wskazywał „Tato”.
Podniosłem go, wpatrując się w linię lotu Nellis przez przednią szybę. F-16 i F-35 były sylwetkami na tle fioletowego świtu – uśpione bestie czekające na przebudzenie.
„Majorze Wyatt” – odpowiedziałem, starając się zachować profesjonalny ton głosu.
„Julisa” – rozległ się głos mojego ojca, rezygnując z uprzejmości. Brzmiał radośnie, pewnie już po drugiej filiżance kawy w hotelu-kasynie. „Za godzinę idę na taras widokowy z generałem Harrisem. Wielki dzień dzisiaj. Ostatni lot”.
„Tak” – powiedziałem, mocniej ściskając kierownicę. „Mark znów prowadzi”.
„Dokładnie” – powiedział Rhett, a jego ton zmienił się w poufny, protekcjonalny ton, którego używał, gdy chciał przysługi. „Słuchaj, wiem, że wczoraj było burzliwie. Mark powiedział mi o turbulencjach. Powiedział, że ten pilot-agresor mu przeciął drogę. Niebezpieczny lot twojej ekipy, Jules. Musisz ich powstrzymać”.
Prawie się roześmiałem. To był mroczny, gorzki dźwięk, który utkwił mi w gardle. Mark o mało nie zabił człowieka, złamał zakaz bezpieczeństwa na pokładzie i nakrzyczał na przełożonego. A w świecie Rhetta Wyatta to była wina mojego zespołu. Zawsze winny był ktoś inny.
„To właśnie ci powiedział?” – zapytałem.
„Chodzi o to”, wtrącił mi Rhett, „że dzisiaj musi być idealnie. Generał ustala ostateczny skład do rozmieszczenia. Chcę, żebyś dopilnował, żeby twój brat dziś zabłysnął. Nie zaskakuj go. Przedstaw mu standardowy scenariusz. Niech dobrze wypadnie… dla dobra rodziny”.
Nie prosił mnie o wykonanie mojej pracy. Prosił mnie o ustawienie gry. Prosił mnie o zdradę mojego uniformu, żeby podbudować swoje ego.
Spojrzałem na czarną torbę lotniczą leżącą na siedzeniu pasażera. W środku był mój kask.
„Nie martw się, tato” – powiedziałem niebezpiecznie spokojnym głosem. „Obiecuję ci – dzisiaj dam Markowi dokładnie to, na co zasługuje”.
„To moja dziewczyna” – powiedział z ulgą w głosie. Myślał, że się poddaję. Myślał, że znów jestem grzeczną córką. „Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Pójdziemy na kolację później. Steki na mój koszt”.
Rozłączyłem się. Nie powiedziałem mu, że nie będzie miał ochoty na steki, kiedy skończę.
Wszedłem do środka, omijając bałagan z kawą i kierując się prosto do serwerowni. Sarah już tam była, blada. Widziała plan lotu.
„Szefie” – powiedziała, wstając, gdy wszedłem. „Zrobiłam, o co prosiłeś. Uzyskałam dostęp do biblioteki zagrożeń”.
„Pokaż mi” – powiedziałem, pochylając się nad jej ramieniem.
Na ekranie wyświetlał się profil walki elektronicznej z misji tego dnia. Zazwyczaj wyświetlaliśmy proste sygnatury radarowe – MiG-29, Su-27, standardowe zagrożenia.
„Przeprogramowałem zagłuszacze DRFM” – powiedziałem, wskazując na kod. „Nie tylko je dzisiaj zagłuszamy, Sarah. My je oszukujemy”.
Zaprojektowałem protokół widmo. System miał odbierać sygnały radarowe z F-35 Marka, przechwytywać je, modyfikować i odpalać w jego kierunku. Jego luneta pokazywała czterech wrogich bandytów otaczających go, namierzających go i prowokujących. Ale kiedy odwracał głowę, niebo było puste. Potem, gdy się odprężał, prawdziwi bandyci atakowali z jego martwego pola.
„To… to jest złe, Majorze” – wyszeptała Sarah. Ale w jej głosie słychać było podziw. „On ufa swoim czujnikom bardziej niż oczom. To go złamie”.
„W tym rzecz” – powiedziałem. „On myśli, że maszyna robi z niego pilota. Dzisiaj maszyna kłamie”.
Zostawiłem Sarę i pomaszerowałem do szatni. W powietrzu unosił się zapach stęchłego potu, pasty do butów i nomeksu. Mój zespół już tam był – czterech najlepszych pilotów Sił Powietrznych, z naszywkami z czerwoną gwiazdą dywizjonu agresorów. Spike siedział na ławce i sznurował buty. Podniósł wzrok, gdy wszedłem. Na szyi miał siniak od przeciążenia, które spowodowało wczorajsze bliskie spotkanie.
W pokoju zapadła cisza.
„Słuchajcie” – powiedziałem, stojąc w środku. „Dzisiaj jest Protokół Alfa. Ale mam konkretne zasady walki dla prowadzącego niebieskiego myśliwca – Vipera Jeden”.
Piloci wymienili spojrzenia. Nienawidzili Marka. Pragnęli krwi.
„Nie zabijemy go szybko” – rozkazałem. „Jeśli go namierzysz, nie strzelaj od razu. Chcę, żebyś najpierw oderwał jego skrzydłowych. Zdejmij ich jednego po drugim. Zmusił go, żeby patrzył, jak jego drużyna ginie. Odizoluj go”.
„Zostawimy go tam w spokoju” – powiedział Spike, uśmiechając się ponuro.
„Dokładnie” – skinąłem głową. „Chcę, żeby utknął na środku pustyni, otoczony czterema bandytami. Chcę, żeby poczuł panikę. Chcę, żeby zrozumiał, że bez drużyny jest nikim”.
„A kto oddaje śmiertelny strzał, szefie?” zapytał Spike. „Chcesz, żebym go dobił?”
Pokręciłem głową. Podszedłem do mojej szafki – tej, której nie otwierałem od trzech lat. Przekręciłem kombinację. Kłak. Kłak. Kłak. Metalowe drzwi otworzyły się z hukiem.
„Nie” – powiedziałem. „Ty tylko zaganiasz owce. Wilk dziś je”.
W szafce wisiał mój kombinezon przeciwprzeciążeniowy. Oliwkowo-szary, ciężki, z zamkami błyskawicznymi i poduszkami powietrznymi, które miały ściskać nogi i utrzymywać dopływ krwi do mózgu podczas manewrów w warunkach dużego przeciążenia. Obok stał mój hełm z wizjerem ciemnym i porysowanym od tysiąca godzin treningu bojowego.
Zdjąłem kurtkę munduru służbowego. Rozpiąłem koszulę. Wszedłem w kombinezon przeciwprzeciążeniowy. Znajomy dźwięk ciężkich zamków zamykających się wokół moich nóg sprawił, że poczułem się, jakbym zakładał zbroję. Zacisnąłem rzepy w talii. Wciągnąłem buty bojowe, zawiązując sznurówki na tyle mocno, by odciąć krążenie.
Przez ostatnie dwa tygodnie byłam głosem w ich uchu. Byłam „papierkową gąbką”, z której kpił mój brat. Byłam niewidzialną córką w ciemności.
Niedzisiejszy.
Chwyciłem torbę z hełmem i odwróciłem się do mojego zespołu. Wpatrywali się we mnie. Nigdy nie widzieli, jak się zakładam. Znali mnie jako stratega, architekta. Zapomnieli, że zanim zostałem dowódcą, byłem zabójcą w kokpicie.
„Chodźmy” powiedziałem.
Otworzyłem ciężkie stalowe drzwi i wyszedłem na pokład samolotu. Natychmiast uderzyło mnie gorąco – ściana suchego, zakurzonego powietrza. Dźwięk był ogłuszający: wycie pomocniczych agregatów napędowych, ryk obracających się silników odrzutowych, zapach spalonego paliwa.
I oto był. Mój odrzutowiec. F-16C Block 30. Ale nie był pomalowany na standardowy szary kolor Sił Powietrznych. Był pomalowany w schemacie Wraith – czarno-granatowy kamuflaż odłamkowy, mający naśladować rosyjskiego Su-57. Wyglądał agresywnie. Wyglądał groźnie.
Obszedłem samolot dookoła, przesuwając dłonią po zimnym metalu klapy natarcia. Sprawdziłem podwozie. Sprawdziłem pociski – bezwładne pociski treningowe, ale komputer zarejestrowałby je jako prawdziwe trafienia. Wspiąłem się po drabince. Kokpit był ciasny, cuchnął starym potem i awioniką. Zapiąłem się, podłączyłem wąż tlenowy i kabel komunikacyjny. Opuściłem osłonę kabiny. Świat na zewnątrz stał się stłumiony, odległy.
„Ziemia, tu Falcon One” – powiedziałem do maski. Mój głos brzmiał inaczej w zamkniętej przestrzeni. Brzmiał jak osąd. „Sprawdzian radia”.
„Głośno i wyraźnie, Falcon One” – odpowiedziała wieża. „Masz zgodę na uruchomienie silnika”.
Przestawiłem przełączniki. Silnik za mną zawył, a potem ryknął i ożył. Tygrys się budzi. Cały kadłub zadrżał, wstrząsając moimi kośćmi. Spojrzałem na wieżę obserwacyjną w oddali. Wiedziałem, że mój ojciec jest tam na górze, oczekując triumfu syna.
Nacisnąłem pedał gazu. Czarny odrzutowiec szarpnął na pas kołowania. Mark już tam był, czekając na niebie. Myślał, że jest głównym bohaterem tego filmu. Nie zdawał sobie sprawy, że reżyser właśnie wszedł na plan.
„Lot Falcon” – zawołałem – „odprawa”.
“Dwa.”
“Trzy.”
„Cztery.”
„Falcon One leci” – powiedziałem. „Chodźmy na polowanie”.
Powietrze na wysokości dwudziestu tysięcy stóp było rozrzedzone i zimne, ale w kokpicie Viper One Mark Wyatt pocił się przez swój kombinezon lotniczy.
„Viper Dwa, wsparcie, mam czterech bandytów na nosie. Potrzebuję osłony” – krzyknął Mark do maski tlenowej.
W odpowiedzi usłyszał syk elektryczności statycznej.
„Viper Two padł, prowadzę. Zostałem ochlapany pięć minut temu.”
„Viper Trzy, gdzie jesteś?”
„Nie żyjesz, Viper One. Wyłapali nas, kiedy goniłeś za tym widmowym echem”.
Mark był sam.


Yo Make również polubił
Nie wspomniałam o nieruchomości nad jeziorem o najwyższej wartości, wartej prawie 100 milionów dolarów, którą moja zmarła, wpływowa siostra po cichu przekazała w zarząd powierniczy dla mnie. Jestem wdzięczna, że to zrobiłam, ponieważ na moje przyjęcie emerytalne przyjechała moja synowa z prawnikiem i „pomocnymi” dokumentami, a moje milczenie okazało się jedyną przeszkodą między mną a planem współzarządzania moim życiem, moim domem i każdą decyzją, na której widnieje moje nazwisko.
na gali wręczenia dyplomów ukończenia studiów prawniczych mojego syna traktowano mnie jak pracownika — aż do momentu, gdy sędzia nie wypowiedział mojego nazwiska do mikrofonu
Fantastyczne plastry czekoladowo-orzechowe, które każdy pokocha
3-dniowa dieta zupowa, która pozwoli Ci schudnąć 4 kilogramy i oczyścić organizm