Spojrzałem na Sarę. Widziałem w jej oczach troskę. Martwiła się, że mogę się skompromitować, że będę dla niego łagodny – albo, co gorsza, że emocje przesłonią mi osąd.
Spojrzałem w górę na główny wyświetlacz taktyczny. Ogromny ekran na ścianie pokazywał cały poligon Nevada Test and Training Range. Na południu skupisko niebieskich symboli parło na północ. Na północy moje czerwone siły – cztery agresorskie F-16 w czarno-szarym kamuflażu – krążyły w oczekiwaniu na moje polecenie.
„Sarah” – powiedziałam płaskim, pozbawionym ciepła głosem. „Spójrz na ten ekran. Co widzisz?”
Zamrugała.
„Eee… Blue Force, proszę pani. Cztery F-35.”
„Dokładnie” – powiedziałem. „Widzę cztery samoloty. Widzę sygnatury cieplne. Widzę przekroje radarowe. W tym pokoju, Sarah, nie mam brata. Nie mam ojca. Mam cele. A teraz ten wiodący cel leci niedbale”.
Sarah wyprostowała się na krześle, a jej wyraz twarzy stwardniał i nabrał profesjonalizmu. Skinęła głową.
„Rozumiem, szefie.”
„Mike” – zawołałem – „jaki jest status mojego lotu Red Air?”
„Czerwona eskadra jest na pozycji, majorze. Są spragnieni. Pilot prowadzący prosi o pozwolenie na atak.”
Sprawdziłem godzinę. Była dokładnie 18:00.
„Zasady walki są aktywne” – powiedziałem do mikrofonu, a mój głos dotarł do pilotów w powietrzu i mojego zespołu w pomieszczeniu. „Red Lead, tu Falcon One. Masz pozwolenie na działanie. Wykonaj Plan Alfa. Oddziel lidera od stada. Spraw, żeby myślał, że jest tam sam”.
„Falcon One, kopie Red Lead. Walka trwa.”
Na dużym ekranie czerwone symbole skierowały się na południe, przyspieszając. Poruszały się jak stado wilków atakujące zagubioną owcę. Niebieskie symbole dryfowały na północ, nieświadome, gawędząc o wschodzie słońca, zupełnie nieświadome, że ziemia pod nimi właśnie się poruszyła.
Odchyliłem się w fotelu, obserwując geometrię bitwy. Mark był tam w górze, szybując w drogim odrzutowcu, który mój ojciec kochał bardziej niż mnie, i nosił zegarek, który kosztował więcej niż mój samochód. Myślał, że jest głównym bohaterem tej historii.
Ale tutaj, w ciemnościach, otoczony ludźmi, którzy naprawdę mnie szanowali, trzymałem długopis.
„Mike” – powiedziałem cicho – „zablokuj im łącze danych”.
„Z przyjemnością, szefie.”
System walki elektronicznej został aktywowany. Wysoko na niebie, fantazyjne wyświetlacze Marka miały zacząć go okłamywać.
Gra oficjalnie się rozpoczęła.
Ekran radaru przede mną był morzem czerni, przerywanym świecącą geometrią wojny. Z mojego podwyższonego fotela w klatce obserwowałem cyfrową reprezentację pustyni Nevady. Dla niewtajemniczonych wyglądało to jak gra wideo. Dla mnie był to psychologiczny profil każdego pilota w powietrzu.
A w tej chwili profil Vipera One — porucznika Marka Wyatta — migał na czerwono jednym słowem: narcyz.
„Red Lead, wykonaj manewr Delta” – mruknąłem do słuchawek. „Pomachaj marchewką”.
Na ekranie jeden z moich agresywnych F-16 wyłamał się z formacji. Leciał wolno i nisko, leniwie przechylając się na zachód, niczym ranny ptak oddzielony od stada. To była najstarsza sztuczka w podręczniku. Zdyscyplinowany pilot zignorowałby to, trzymał się planu misji, utrzymywał przewagę powietrzną. Zdyscyplinowany pilot wiedziałby, że samotny, powolny cel w środowisku wysokiego zagrożenia nigdy nie jest sam.
Ale Mark nie był zdyscyplinowany. Był głodny.
„No to w drogę” – głos Marka zatrzeszczał w głośnikach, głośny i zniekształcony przez adrenalinę. „Mam namiar na bandytę. Pojedynczy statek, nisko na godzinie dziewiątej. Wygląda na zagubionego”.
„Viper One, trzymaj się formacji” – błagał jego skrzydłowy, porucznik Miller, brzmiący na zdenerwowanego. „Mamy cel misji: osłaniać bombowce…”
„Pieprzyć bombowce” – warknął Mark. „Nie pozwolę, żeby ktokolwiek odleciał za darmo. Wchodzę w interakcję”.
Patrzyłem, jak niebieski symbol F-35 Marka odrywa się od jego grupy. Włączył dopalacze, nurkując w kierunku mojej przynęty. Gonił za chwałą. Myślał o liczbie zestrzeleń, którą będzie się chwalił dziś wieczorem w barze. Myślał o naszym ojcu, który niewątpliwie oglądał transmisję telemetryczną z pokładu obserwacyjnego VIP-ów, kiwając głową z aprobatą na agresywne instynkty syna.
Mark nie zauważył pułapki. Nie widział dwóch innych czerwonych F-16 czających się w cieniu radarów na ścianach kanionu, niewidocznych dla jego czujników, ponieważ był zbyt skupiony na łatwym zestrzeleniu. Leciał na ślepo, kierując się jedynie swoim ego.
„Sarah” – powiedziałem spokojnym głosem – „przedstaw mi ocenę zagrożenia”.
„Wlatuje prosto w symulowaną strefę śmierci SA-20, szefie” – odpowiedziała Sarah, przesuwając palcami po klawiaturze. „I ma dwóch bandytów zbliżających się do jego szóstej. Zginie w trzydzieści sekund”.
Miałem wybór. Mogłem pozwolić mu teraz umrzeć. Mogłem pozwolić moim pilotom go podpalić, zmieniając jego drogi myśliwiec stealth w cyfrowe konfetti. To byłoby satysfakcjonujące. Udowodniłoby, że miałem rację. Ale byłoby to zbyt proste.
Gdyby teraz umarł, szukałby wymówek. Powiedziałby, że jego czujniki zawiodły, że symulacja została zmanipulowana, albo że po prostu miał pecha. Mój ojciec by go poparł.
Pech, synu. Następnym razem ci się trafi.
Nie. Nie chciałem, żeby po prostu przegrał. Chciałem go upokorzyć. A do tego potrzebowałem, żeby myślał, że wygrywa. Musiałem rozdmuchać jego ego do takiego poziomu, że kiedy w końcu pęknie, dźwięk będzie rozbijał szyby.
Ale wciąż miałem zadanie do wykonania. Byłem obserwatorem bezpieczeństwa i dowódcą misji.
Sięgnęłam do przełącznika na konsoli, który aktywował modulator głosu. Pogłębił on mój głos, pozbawiając go płci i tożsamości, zmieniając mnie w anonimowy głos Boga.
„Viper One” – nadałem na częstotliwości straży – kanale alarmowym, który wszyscy monitorowali. „Wkraczacie do strefy wysokiego zagrożenia. Wiele sygnałów SAM. Zasadzka bandytów nieuchronna. Przerwać nalot. Wrócić do formacji”.
Zapadła cisza. Przez sekundę myślałem, że posłucha. Pomyślałem, że może – tylko może – szkolenie przeważy nad arogancją.
Następnie Mark włączył mikrofon.
„Dowództwo, proszę opuścić kanał. Mam sygnał. Nie potrzebuję jakiegoś papierkowego urzędnika, który będzie mi mówił, jak latać odrzutowcem. Widzę cel. Oddaję strzał.”
Przekładacz papierów.
Obraza zawisła w chłodnym powietrzu reżyserki. Obok mnie Mike zesztywniał. Spojrzał na mnie szeroko otwartymi oczami. Wiedział dokładnie, kim jest ten „papierkowy manipulator”. Czekał, aż wybuchnę. Czekał, aż wrzasnę do mikrofonu, aż się ujawnię, aż zmiażdżę Marka tu i teraz.
Nie mrugnąłem. Nie podniosłem głosu. Spojrzałem na ekran. Mark był już głęboko w pułapce. Moi dwaj ukryci agresorzy namierzyli go. Mieli idealne rozwiązanie.
„Rozwiązanie Fox-Two zdobyte” – zameldował mi do ucha pilot Red Lead. „Mam go na celowniku, Falcon One. Proszę o pozwolenie na zabicie”.
Obserwowałem geometrię na ekranie. Mark ustawiał strzał na wabiku. Brakowało mu sekund do małego zwycięstwa.
„Nie” – powiedziałem. Mój głos był lodowaty. „Wstrzymać ogień”.
Mike obrócił się na krześle.
„Szefie, on jest całkowicie otwarty. Mogą go teraz ochlapać.”
„Powiedziałem wstrzymać ogień” – powtórzyłem. „Niech odda strzał. Niech go zabije”.
„Ale dlaczego?” – zapytał zdezorientowany Mike. „Złamał zasady. Obraził cię”.
„Jeśli go teraz zabijemy, niczego się nie nauczy” – powiedziałem, wpatrując się w niebieską kropkę Marka. „Musi uwierzyć, że jest nietykalny. Musi uwierzyć we własne fantazje. Niech odniesie swoje małe zwycięstwo. Niech przez piętnaście minut będzie się czuł bogiem, bo kiedy w końcu strącę go z nieba, chcę, żeby wiedział, że to nie był pech. Chcę, żeby wiedział, że to ja”.
Na ekranie widać, że Mark strzelił.
„Lis-Dwa, Lis-Dwa – niech jeden bandyta się chlapie!” krzyknął triumfalnie.
Samolot-wabik potwierdził trafienie i wyłączył transponder, sygnalizując, że został „zniszczony”. Mark skierował swój odrzutowiec w strome, pionowe wznoszenie – manewr zwycięstwa, który spalił cenne paliwo i pozbawił go całej energii. To był ruch nowicjusza. Popisowy ruch.
„Widzieliście to, chłopaki?” – Mark grzmiał przez radio. „Tak się oczyszcza niebo. Jeden z głowy, zostało trzech”.
Nie miał pojęcia. Nie miał pojęcia, że moi dwaj zabójcy lecieli bezszelestnie zaledwie dwie mile za nim, z radarami w trybie gotowości, śledząc go za pomocą systemów namierzania i wyszukiwania w podczerwieni. Przelatywał przez strefę śmierci trzy razy w ciągu ostatnich sześćdziesięciu sekund. Zgodnie z wszelkimi prawami powinien był być duchem.
„Wszystkie jednostki Czerwonego” – rozkazałem cicho – „rozejść się. Odłączyć. Pozwolić mu wrócić do domu”.
Moi piloci oderwali się od ziemi, znikając z powrotem w cyfrowym szumie. Mark skierował swój odrzutowiec w stronę bazy, nieświadomy, że żyje tylko dlatego, że mu na to pozwoliłem.
Myślał, że jest drapieżnikiem. Nie zdawał sobie sprawy, że jest tylko myszą, z którą kot postanowił się jeszcze chwilę pobawić.


Yo Make również polubił
Jeśli widzisz te czerwone pryszcze na dłoniach, oto co to naprawdę oznacza
Paluszki z cukinii z serem
Dziś wieczorem zrobiłam na kolację przepis mojej mamy. Po jednym kęsie od razu mam znowu 10 lat
Stosuj ten produkt, jeśli chcesz pozbyć się tłuszczu z brzucha w ciągu kilku dni