Kontrast był tak gwałtowny, że odczułem go jak fizyczny policzek. Osiem tysięcy dolarów i zapis dla syna. Pięćdziesiąt dolarów i sugestia, żeby kupić mleko dla córki.
Nie chodziło o pieniądze. Zarabiałem tyle, co major. Nie potrzebowałem jego pieniędzy. Chodziło o przesłanie.
Zegarek mówił: Wierzę w twoją przyszłość.
Na karcie podarunkowej było napisane: Współczuję twojemu prezentowi.
„Dzięki, tato” – wyszeptałam ledwo słyszalnym głosem. „To praktyczne. Trzeba jeść, prawda?”
Mark roześmiał się, podziwiając swój nowy zegarek.
„Może mogłabyś kupić trochę tego ekologicznego jarmużu, który lubisz.”
To był moment, w którym poczułam, że coś we mnie pęka. To ból, który trudno opisać, jeśli samemu się go nie doświadczyło. Jeśli słuchasz tego i kiedykolwiek byłeś dzieckiem, które zostało pominięte – tym, które nigdy nie było wystarczająco dobre, bez względu na to, jak bardzo się starałeś – chcę, żebyś wiedział, że nie jesteś sam.
Proszę, kliknijcie ten przycisk „Lubię to” już teraz, aby pokazać, że jesteśmy silniejsi niż ich zaniedbanie. A w komentarzach napiszcie po prostu: „Jestem tego godny”. Stwórzmy ścianę wsparcia dla każdego, kto kiedykolwiek otrzymał kartę podarunkową, podczas gdy ktoś inny otrzymał złoto.
Nie mogłem już tam siedzieć. Zapach steku nagle przyprawiał mnie o mdłości. Dźwięk ich śmiechu był jak papier ścierny na mojej skórze.
„Przepraszam” – powiedziałem, gwałtownie wstając. „Toaleta”.
Nie czekałam na odpowiedź. Szybko minęłam inne stoliki, szczęśliwe rodziny i interesy, i wcisnęłam się do damskiej toalety. Panowała tam cisza. Podłoga była z czarno-białych płytek, nieskazitelna i zimna. Zacisnęłam dłoń na krawędzi marmurowej umywalki, aż zbielały mi kostki. Wpatrywałam się w swoje odbicie w dużym lustrze.
Szukałam ojca w swojej twarzy, ale go nie widziałam. Widziałam ją. Widziałam przenikliwe spojrzenie matki. Widziałam linię szczęki, która nie wiedziała, jak przestać. Odkręciłam kran, pozwalając, by zimna woda spływała mi po nadgarstkach. Nie płakałam. Płacz był dla dziewczyny, która pragnęła aprobaty taty.
Ta dziewczyna umarła dziś wieczorem przy stole.
„Oni nie wiedzą” – wyszeptałam do swojego odbicia, a dźwięk odbił się od kafelków na ścianach. „Myślą, że jestem sekretarką. Myślą, że jestem słaba”.
Wytarłem dłonie ręcznikiem papierowym, poruszając się powoli i rozważnie. Pomyślałem o odprawie przed misją zaplanowanej za dwa tygodnie. Pomyślałem o grafiku lotów, który już zatwierdziłem. Pomyślałem o znaku wywoławczym: Falcon 1.
Wrzuciłem ręcznik papierowy do kosza na śmieci. Uderzył o dno z cichym hukiem.
„Miłego oglądania, Marku” – powiedziałem do pustego pokoju. „Bo za dwa tygodnie czas się skończy”.
Wyprostowałam marynarkę, poprawiłam luźny kosmyk włosów i wyszłam z powrotem do jadalni. Usiadłam, dopiłam wodę i patrzyłam, jak świętują. Nie powiedziałam ani słowa. Nie musiałam. Wiedziałam coś, czego oni nie wiedzieli.
Rachunek miał nadejść. I w końcu wszyscy będą musieli zapłacić.
To odbicie w lustrze w łazience restauracji, oprawione ciepłym, złotym światłem i drogimi kafelkami, zniknęło z mojego umysłu. Zastąpiło je inne odbicie – takie, które znałem o wiele lepiej. Upiorny, blady obraz mojej twarzy wpatrujący się we mnie z czarnego monitora komputera w pomieszczeniu bez okien głęboko pod pustynią Nevady.
Nazywali to skarbcem. Był to Ośrodek Informacji Poufnej, SCIF. Pachniało ozonem, spalonymi przewodami i charakterystycznym metalicznym aromatem samotności. Nie było okien ani zegarów, a jedynym dźwiękiem był cichy, nieustanny szum serwerów chłodzących potężne superkomputery, na których odbywały się symulacje wojenne.
To był mój dom przez ostatnie trzy lata. To tutaj zginęła Julisa Wyatt i gdzie z popiołów zbudowano Falcona 1.
Wszystko zaczęło się od tego incydentu. Wspomnienie wciąż smakowało mi w ustach miedzią.
Trzy lata temu byłem na szybkiej ścieżce. Latałem F-16, wylatywałem godziny i nie poddawałem się. Potem nadszedł rutynowy lot szkoleniowy z Kyle’em „Ripperem” Vance’em. Kyle uosabiał wszystko, co kochały Siły Powietrzne: był głośny, pewny siebie i męski.
Podczas manewru w zwartej formacji Kyle zdryfował. Zrobił się niedbały. Przebił się przez bańkę bezpieczeństwa, prawie uderzając mnie w skrzydło. Aby nas uratować, gwałtownie wybiłem się z formacji, przeciążyłem samolot i uszkodziłem płatowiec, gdy wróciliśmy na płytę lotniska.
Spodziewałem się przeprosin. Zamiast tego dostałem zasadzkę.
Kyle powiedział dowódcy, że spanikowałem. Powiedział, że w powietrzu byłem nerwowy i chaotyczny.
„Po prostu się wzdrygnęła, proszę pana” – powiedział, wzruszając ramionami, co mężczyźni tacy jak on z łatwością praktykują w sposób bezceremonialny. „Może to był ten moment miesiąca”.
Dowódca nie sprawdził rejestratora danych lotu. Nie przeprowadził wywiadu z obsługą naziemną. Po prostu skinął głową. To był klub starych kumpli zamykający szeregi.
Zostałem uziemiony do czasu zakończenia dochodzenia, które nigdy się nie odbyło. Uznano mnie za osobę stwarzającą ryzyko ucieczki.
Ale najgorsze nie było to, że straciłem skrzydła. Najgorszy był telefon do ojca.
Pamiętam, jak stałem przy budce telefonicznej przed hangarem, walcząc ze łzami, kiedy tłumaczyłem, że zostałem wyrzucony z eskadry. Czekałem, aż się na nich wścieknie. Czekałem, aż zażąda sprawiedliwości.
Zamiast tego usłyszałem ciężkie westchnienie po drugiej stronie linii.
„Widzisz” – powiedział Rhett Wyatt bez cienia zaskoczenia w głosie. „Mówiłem ci, Juliso, biologia to biologia. Kokpit to szybkowar. Nie jesteś stworzona do upałów. Wracaj do domu. Może znajdziemy ci pracę w logistyce”.
To „Mówiłem” coś we mnie złamało. Ale mnie nie złamało. To mnie otworzyło.
Nie chciałem się poddać. Jeśli nie pozwolą mi z nimi latać, nauczę się ich zabijać.
Poprosiłem o przeniesienie do agresorów – do drużyny czerwonych, złych, pilotów, którzy studiowali taktykę wroga, by szkolić dobrych. Uważano to za ślepą uliczkę dla nieudaczników i nieudaczników. Traktowałem to jak doktorat z zakresu sztuki wojennej.
Przez trzy lata mieszkałem w krypcie. Przestałem chodzić do klubu oficerskiego. Przestałem się umawiać na randki. Przestałem jeść prawdziwe posiłki, żywiąc się krakersami z automatu i letnimi napojami energetycznymi o smaku kwasu akumulatorowego. Pracowałem po osiemnaście godzin dziennie. Nie tylko nauczyłem się latać wrogimi odrzutowcami w symulatorze. Nauczyłem się myśleć jak oni.
Nauczyłem się czytać techniczny rosyjski, żeby zrozumieć instrukcje obsługi Suchoja w języku oryginalnym. Znałem na pamięć przekrój radarowy każdego myśliwca w amerykańskim arsenale. Poznałem ich martwe punkty. Dowiedziałem się, że amerykańscy piloci – zwłaszcza młodzi, wybitni myśliwcy, tacy jak Mark – cierpieli na jedną, fatalną wadę: arogancję. Zbyt mocno ufali swojej technologii. Zakładali, że są niezwyciężeni.
Stałem się drapieżnikiem.
Siedziałem w tym ciemnym pokoju, z twarzą rozświetloną błękitną poświatą map taktycznych, projektując scenariusze, które były koszmarem. Nie byłem już tylko pilotem. Byłem architektem zagłady. Nauczyłem się, jak ich prowokować, jak ich frustrować, jak ich rozgniewać, bo wściekły pilot popełnia błędy.
Pewnej nocy – a może to był wczesny ranek, czas w skarbcu nie istniał – prowadziłem samotną symulację. Była trzecia nad ranem. Sterowałem eskadrą czterech cyfrowych Su-57 przeciwko eskadrze dwunastu F-35. Szanse były znikome. Tak mi się to podobało.
Moje palce śmigały po klawiaturze i przepustnicy. Nie spanikowałem. Byłem w stanie flow, zimny i precyzyjny. Użyłem jednego z moich cyfrowych silników odrzutowych jako królika, przynęty, wciągając niebieską drużynę w pułapkę rakiet ziemia-powietrze. Potem ich oskrzydliłem. Jeden po drugim, dobrzy znikali z ekranu.
Plusk jeden. Plusk dwa. Plusk trzy.
Wyczyściłem tablicę z ofiar. Dwanaście amerykańskich samolotów zestrzelonych. Zero strat dla mnie.
Oparłam się na krześle, pocierając piekące oczy i wypuszczając oddech, o którym nie wiedziałam, że go wstrzymywałam.
„Uruchom to jeszcze raz” – powiedział głos z cienia za mną.
Podskoczyłem, obracając krzesło. Stał tam, trzymając styropianowy kubek kawy, generał Harris. Nie słyszałem, jak wszedł. Miał na sobie mundur, pewnie wracał z jakiegoś nocnego spotkania w Waszyngtonie. Patrzył na moje ekrany z intensywnością, która mnie zaniepokoiła.
„Generale” – wyjąkałem i zacząłem wstawać, żeby zasalutować.
„Proszę usiąść, majorze” – rozkazał, machając ręką.
Podszedł bliżej i zaczął studiować dzienniki symulacji.
„Właśnie rozgromiłeś cały dywizjon w niecałe osiem minut” – powiedział – „używając samolotów gorszej klasy. Jak?”
„Byli agresywni, proszę pana” – powiedziałem ochrypłym od nieużywania głosem. „Gonili za zdobyczą. Nie sprawdzili swoich szóstych. Dałem im to, co chcieli zobaczyć, a potem uderzyłem ich z miejsca, w którym nie patrzyli”.
Generał powoli skinął głową. Rozejrzał się po małym, ciasnym pomieszczeniu. Zobaczył puste puszki po napojach energetycznych, stosy rosyjskich podręczników i zwinięty w kącie śpiwór. Zobaczył obsesję. Zobaczył bliznę na ranie, którą zadał mi ojciec i system.
„Mówią, że jesteś nieudacznikiem, Wyatt” – powiedział Harris, patrząc mi w oczy.
„Mówią różne rzeczy, proszę pana.”
„Oni się mylą” – powiedział.
Wziął łyk kawy i nie odrywał ode mnie wzroku.
„Nie jesteś myśliwcem, majorze. Jesteś arcymistrzem. Nie latasz odrzutowcem. Latasz po całej szachownicy”.
Położył rękę na oparciu mojego krzesła.
„Red Flag zaczyna się za dwa tygodnie. Zwalniam obecnego dowódcę Red Air. Jest zbyt miękki. Pozwala niebieskiej drużynie wygrywać, żeby poprawić im humor. Chcę, żebyś ty poprowadził sprawę. Chcę, żebyś ich złamał. Chcę, żebyś ich upokorzył. Dasz radę?”
Pomyślałam o Marku. Pomyślałam o słowach mojego ojca: „Mówiłem”. Pomyślałam o każdym mężczyźnie, który kiedykolwiek mnie przejrzał.
„Mogę ich pochować, proszę pana” – powiedziałem.
Generał się uśmiechnął. Był to wilczy, niebezpieczny uśmiech.
„Dobrze. Twój nowy znak wywoławczy to nie „kochanie” ani nic innego, jak cię nazywali. Od teraz jesteś Falcon One. Masz prawo zabijać.”
Odwrócił się i wyszedł z ciemności, zostawiając mnie samego z szumem komputerów. Ale pokój nie wydawał się już samotny. Czułem się jak w kokpicie. I po raz pierwszy od lat byłem gotowy do startu.
Dwa tygodnie później wyszedłem z oślepiającego słońca Nevady i wkroczyłem w chłodną, pełną ciśnienia ciemność centrum dowodzenia i kontroli pola walki. Nazywaliśmy je klatką.
Jeśli w skarbcu zaprojektowałem koszmary, to w klatce je uwolniłem.
W pomieszczeniu panowała inna energia niż w sali odpraw. Na górze panował egoizm i pozowanie. Tu na dole panowała czysta kompetencja. W powietrzu unosił się zapach ozonu, wosku do podłóg i słodkiej polewy z niedojedzonego pudełka Dunkin’ Donuts stojącego na konsoli centralnej. To był zapach pracy.
Kiedy przesunąłem odznakę i wszedłem na salę operacyjną, atmosfera się zmieniła. To nie był strach. Nie rządziłem strachem. To była gotowość.
Pierwszy mnie zobaczył Mike „Sierżant” Peterson. Mike był sześćdziesięcioletnim emerytowanym starszym sierżantem, który odczytywał wskazania radarów od czasów Pustynnej Burzy. Był człowiekiem, który widział już wszystko, człowiekiem, który nie miał cierpliwości do oficerów nie znających się na swojej robocie. Usiadł przy głównej konsoli radaru, a jego twarz oświetlał bursztynowy blask lunety. Natychmiast wstał. Nie musiał – teraz był cywilnym wykonawcą – ale wstał.
„Dzień dobry, szefie” – powiedział Mike chropawym, ciepłym głosem.
„Dzień dobry, Mike. Jak wygląda zarząd?”
„Obraz jest czysty, proszę pani. Wszystkie czujniki są zielone. Połączenie danych działa.”
Zanim zdążyłem dosięgnąć fotela dowódcy, Mike wyciągnął rękę. W środku znajdował się styropianowy kubek z czarną kawą, parzącą jak pieprz. Bez cukru, bez śmietanki. Dokładnie taką, jaką ją piłem.
Wzięłam kubek, czując ciepło przenikające moje zimne palce. Przez sekundę ogarnęła mnie ironia. Dwa tygodnie temu mój brat kazał mi przynieść kawę dla „prawdziwych mężczyzn”. Dziś kawę podawał mi mężczyzna, który zapomniał o walce powietrznej więcej, niż Mark kiedykolwiek się nauczy – nie dlatego, że byłam kobietą, nie dlatego, że byłam Wyattem, ale dlatego, że byłam dowódcą misji.
„Dzięki, Mike” – powiedziałem.
„Będzie ci potrzebne” – mruknął, siadając z powrotem. „Blue Air kołuje. Brzmią entuzjastycznie”.
Przeszedłem na środek sali, na podwyższenie, z którego miałem widok na wszystkie ekrany. Sarah, moja główna analityczka wywiadu, już gorączkowo pisała na swoim stanowisku. Sarah miała dwadzieścia cztery lata i była prawdziwą wirtuozerką w dziedzinie danych o wojnie elektronicznej. Potrafiła spojrzeć na plątaninę fal radiowych i powiedzieć, co pilot jadł na śniadanie.
„Dzień dobry, majorze” – powiedziała Sarah, nie odrywając wzroku od klawiatury. Jej palce rozmywały się. „Załadowałam biblioteki zagrożeń, o które pan prosił. Dzisiaj symulujemy sygnatury radaru SA-20. Duża wysokość. Daleki zasięg. Paskudna sprawa”.
„Dobra robota, Sarah” – powiedziałem, zajmując miejsce.
Założyłem słuchawki, piankowe nauszniki odizolowały mnie od szumu serwerów. Poprawiłem mikrofon.
„Słuchajcie wszyscy.”
W pokoju zapadła cisza. Wszystkie głowy zwróciły się lekko w moją stronę, wszystkie uszy nasłuchiwały.
„Dzisiaj to nie tylko lot szkoleniowy” – powiedziałem spokojnym, ale słyszalnym głosem, który dotarł do każdego zakątka sali. „Mamy tam setkę młodych pilotów, którzy myślą, że F-35 czyni ich niezniszczalnymi. Polegają na swojej niewykrywalności. Polegają na swoich czujnikach. Myślą, że to maszyna czyni człowieka”.
Wziąłem łyk gorzkiej kawy.
„Naszym zadaniem dzisiaj nie jest ich zabijanie. Jeszcze nie. Naszym zadaniem jest rozebrać ich do naga. Zakłócimy ich komunikację. Zalejemy ich lunety celami-widmami. Oddzielimy dowódców od ich skrzydłowych. Nauczymy ich pokory”.
„Zrozumiałem, szefie” – powiedział Mike, strzelając palcami. „Pokora to moja specjalność”.
„Sarah” – powiedziałem – „połącz mnie z częstotliwością Blue Air. Tylko pasywny monitoring. Chcę usłyszeć, co mówią, zanim zacznie się walka”.
„Już cię łączę”, odpowiedziała Sarah.
W słuchawkach rozległ się trzask, a zaraz potem ostre, przesadnie pewne siebie głosy pilotów Blue Force. Rozmawiali na częstotliwości taktycznej – co było naruszeniem dyscypliny radiowej, ale nie przejmowali się tym. Byli Wyattami – a przynajmniej nimi dowodzili.
„Spójrzcie na ten wschód słońca, chłopaki” – powiedział głos.
Rozpoznałem go od razu. To był Mark. Nawet przez cyfrowe zniekształcenia radia jego arogancja była nie do pomylenia.
„Wygląda na dobry dzień na polowanie na indyka. Założę się, że drużyna Czerwonych jeszcze się nie obudziła. Myślisz, że wysłali dziś drużynę rezerwową, Viper?”
Inny pilot się roześmiał. Viper to był znak wywoławczy Marka. Oczywiście. Banał.
„Nieważne, kogo wysłali” – odpowiedział Mark. „Tata obserwuje nas dziś z tarasu widokowego. Przed lunchem złapię trzech bandytów. Tylko nie wchodź mi w drogę i obserwuj, jak mistrz pracuje”.
Moja dłoń zacisnęła się na podłokietniku fotela. Wspomnienie o tym, że mój ojciec nas obserwuje… oczywiście, że był. Nie był tam, żeby obserwować ćwiczenia. Był tam, żeby oglądać koronację Marka.
Sarah odwróciła się na krześle, odsuwając jedną słuchawkę. Spojrzała na mnie szeroko otwartymi, niepewnymi oczami. Wiedziała, kim jest Mark. Wszyscy w bazie znali plotki o rodzeństwie Wyattów.
„Majorze?” Sarah zawahała się, zniżając głos do szeptu, żeby inni nie usłyszeli. „Czy to nie twój brat? Poruczniku Wyatt?”


Yo Make również polubił
Oto jak szybko i łatwo przygotujesz pyszne smakołyki bez użycia piekarnika! Bez jajek! Znikają w 1 minutę.
Jak blokować nieznane połączenia?
Te 5 osób absolutnie nie powinno jeść jackfruita
Rasistowska stewardesa wylała napój gazowany na czarnoskórą kobietę, a następnie ją obraziła, nie wiedząc, że kobieta jest dyrektorką generalną linii lotniczych, dla których pracowała…