To zdanie zrobiło to, czego nie udało się zrobić ani z gwiazdką, ani z sześciocyfrowym czekiem. Rozluźniło coś w mojej piersi, co było zamknięte od czasów studiów.
„Dzięki” – powiedziałem ze ściśniętym gardłem. „Zarezerwuję ci miejsce na sesji autografów w Portland”.
Zostawiłem ją tam za ladą, mojego smoka na laminacie między nami, a baner „MADE IN THE USA” lekko łopotał w klimatyzowanym pomieszczeniu.
Apartament w Pearl District znajdował się na czwartym piętrze budynku z odsłoniętą cegłą i dużymi oknami, z widokiem na rzekę, jeśli odpowiednio się nachyliło. Moja przyszła współlokatorka – z fioletowymi włosami, kolczykiem w nosie i koszulką z napisem „WIERSZE ALBO SIĘ NIE STAŁO” – powitała mnie w drzwiach uściskiem.
„Każdy, czyjaś rodzina próbuje usunąć jego dzieło, jest tu mile widziany” – powiedziała, jakby była to polityka domu.
W salonie na kanapie leżała poduszka dekoracyjna z wyhaftowaną maleńką amerykańską flagą, a jej ściegi były lekko krzywe. Przypomniał mi się magnes na lodówce rodziców, przyczepiony do metalu i uparcie twierdzący, że reprezentuje jedyny sposób na sukces.
Może moja wersja zakładała smoki i wycieczki książkowe.
Tej nocy, w moim nowym pokoju z porysowanymi drewnianymi podłogami i wyblakłymi od słońca zasłonami, ustawiłam w kącie pudło z moimi książkami. Dziesięć egzemplarzy. Dziesięć z dziesięciu tysięcy. Dziesięć małych kotwic, które łączyły mnie z przyszłością, której nikt nie mógł usunąć.
Położyłem laptopa na biurku w sklepie z używanymi rzeczami przy oknie i otworzyłem nowy dokument.
Przez chwilę ekran był pusty.
Kursor mrugał, cierpliwy jak zawsze.
Uśmiechnąłem się.
„Dobrze” – mruknęłam. „Napiszmy to razem”.
Moje palce zawisły nad klawiszami, a następnie zaczęły się poruszać.
Rozdział pierwszy.
Dzień po tym, jak jej ojciec usunął jej książkę, Lydia Blake stała się bestsellerem.
Czasami najlepszą zemstą nie jest złość ani konfrontacja.
Czasami to dziesięć tysięcy książek w twardej oprawie zalegających w magazynach, nad którymi twoi rodzice nigdy nie będą sprawować kontroli, stolik z propozycjami pracowników, za który nie mogą przypisać sobie zasług, nowe życie, w którym nie ma miejsca dla ludzi pojawiających się tylko wtedy, gdy mają powód do przechwałek.
Moi rodzice myśleli, że usunęli moją powieść.
Tak naprawdę usunęli jedynie moje zobowiązanie do włączenia ich w sukces tego przedsięwzięcia.
Książka była już wydrukowana.
Zupełnie jak moje nowe życie.
Tak jak moja przyszłość.
Pierwszej nocy w Pearlu w apartamencie było zbyt cicho.
Żadnego szumu telewizora z salonu. Żadnego szumu zmywarki. Żadnych kroków na korytarzu przed moim pokojem, żadnego nagłego pukania, a potem głosu mamy pytającej, czy aplikowałam tego dnia na jakieś „prawdziwe” stanowiska.
Tylko cichy szum ruchu ulicznego dochodzący z dołu i odległe echo czyjejś muzyki, stłumiona linia basu, która wznosiła się i opadała niczym oddech.
Moja nowa współlokatorka, Tessa, zapukała do moich drzwi około dziesiątej, trzymając w dłoniach dwa niedopasowane kubki. Na jednym widniał napis „NAJLEPSZA SIOSTRA NA ŚWIECIE”. Na drugim była maleńka, haftowana naklejka z amerykańską flagą, która odklejała się na brzegach, jakby przetrwała zbyt wiele cykli mycia w zmywarce.
„Rumianek czy mięta pieprzowa?” zapytała.
„Rumianek” – powiedziałem, zamykając laptopa. „Proszę.”
Podała mi kubek z flagą i usiadła po turecku na podłodze, opierając plecy o ramę łóżka, jakbyśmy robili to od lat.
„No więc” – powiedziała. „Powiedz mi wersję reżyserską”.
„Co?”
„Wersję rozszerzoną” – powiedziała. „Diane dała mi zwiastun. »Rodzice próbowali usunąć jej rękopis, my go uratowaliśmy, a teraz wprowadza się do ciebie«”. Tessa upiła łyk herbaty. „Chcę poznać całą historię”.
Przez chwilę patrzyłem na parę unoszącą się nad małą chorągiewką na kubku.
Potem zacząłem mówić.
O tym, jak miałam osiem lat i czytałam „Hobbita” pod kołdrą z latarką. O tym, jak tata naśladował mnie na dobranoc, o tym, jak mama wkładała zeszyty do mojej świątecznej skarpety, bo mówiła, że „zawsze mam coś do zapisania”. O tym, jak się uśmiechali, kiedy w piątej klasie oznajmiłam, że chcę zostać pisarką.
Potem nastąpiło omówienie liceum, studiów i studiów podyplomowych, kiedy „autor” powoli przesunął się od czarującego marzenia do osobistej skazy.
„Kiedyś się mną chwalili” – powiedziałam, obracając kubek w dłoniach. „Naomi to prawdziwa czytelniczka. Naomi ciągle pisze. A potem pewnego dnia coś się popsuło. Nagle zaczęłam „marnować potencjał”. Nagle czytanie stało się „ukrywaniem się przed życiem”.
„Co się stało?” zapytała Tessa.
Myślałam o niepłatnych stażach, o stanowiskach adiunkta, które nigdy nie powstały, i o rachunkach, które piętrzyły się na kuchennym blacie w ostatnim roku studiów podyplomowych.
„Pieniądze” – powiedziałam w końcu. „A raczej ich brak. Chloe zaczęła zarabiać prawdziwe pieniądze, sprzedając tusz do rzęs z kufra, i nagle jedyne, co miało jakiekolwiek znaczenie, to raporty z prowizji”. Parsknęłam śmiechem. „W kościele gadają o jej wynikach sprzedaży. Jakby była jakąś… patriotyczną bohaterką napędzającą gospodarkę”.
Mała flaga na moim kubku wpatrywała się we mnie.
„Z pieniędzmi jest tak” – powiedziała Tessa – „że ludzie sprzedadzą za nie wszystko. Nawet marzenia własnych dzieci”. Wzruszyła ramionami. „Zapytaj mnie, skąd wiem”.
„Skąd wiesz?” zapytałem.
„Mój tata spalił moje dzienniki, kiedy się ujawniłam” – powiedziała rzeczowo. „Powiedział, że nie będzie »finansował mojego stylu życia«. Wyszłam, dostałam dwie prace, sama opłacałam studia w college’u. Od tamtej pory nie wróciłam”. Uniosła kubek, mały, buntowniczy toast. „Teraz musi czasem oglądać swoją córkę, która »styl życia« czyta wiersze w radiu publicznym. W tym jest sprawiedliwość”.
Coś w mojej piersi się uspokoiło.
Może nie musisz być sam, żeby być wolnym.
„Masz prawo czuć to wszystko, wiesz” – dodała Tessa. „Złość, żal, ulgę. Nie ma właściwego sposobu na utratę rodziny, której tak naprawdę nigdy nie miałeś”.
Te słowa głęboko mnie uderzyły.
Bo tak właśnie się czułam — nie tracąc rodziny, której pragnęłam, ale w końcu uznając, jaką rodzinę naprawdę miałam.
„W zasadzie po prostu…” Szukałam odpowiedniego słowa. „Zrobione”.
„Zrobione jest dozwolone” – powiedziała Tessa.
Wypiliśmy herbatę. Miasto szumiało wokół nas. Gdzieś w dole zatrąbił raz klakson, irytujący i daleki.
Mój telefon leżący na stoliku nocnym zawibrował.
Sześć nowych SMS-ów od mamy.
Musimy porozmawiać.
Tak nie zachowuje się rodzina.
Twój ojciec jest bardzo zdenerwowany.
Zadzwoń do nas TERAZ.
Naomi, to poważna sprawa.
Ucieczka NICZEGO nie rozwiązuje.
Jedno od taty.
Zrobiliśmy dla ciebie wszystko, a ty tak nam się odwdzięczasz? Upokarzasz nas przed Chloe po tym wszystkim, co poświęciliśmy. Wracaj tu, zanim zrujnujesz sobie życie.
I jeden z nieznanego numeru.
Cześć, pani Blake! Dostałam dziś w pracy egzemplarz przedpremierowy „ Ostatniego Strażnika Smoków” . Przeczytałam go jednym tchem. Płakałam trzy razy. Dziękuję za napisanie, Lydio. Dzięki tobie poczułam się mniej samotna.
—M., Książki Powella
Wpatrywałem się w tę ostatnią wiadomość, aż słowa stały się niewyraźne.
„Źle?” zapytała Tessa.
„W większości przewidywalne” – powiedziałem. „A do tego jedno dobre”. Obróciłem ekran, żeby mogła czytać.
Uśmiechnęła się. „Wydrukuj to. Przyklej gdzieś, zobaczysz, jak inne będą głośne”.
Pomyślałam o skrzywionym magnesie na lodówce moich rodziców i o wszystkich latach, kiedy porównywałam siebie z ich wizją sukcesu.
Może nadszedł czas, żeby powiesić na ścianach inne symbole.
Tej nocy spałem lepiej niż od wielu miesięcy.
Tydzień premiery zaskoczył mnie niczym smok w swobodnym spadku.
Najpierw była ekspozycja „Wybory personelu” Barnes & Noble. Claire przysłała mi zdjęcie z centrum handlowego: stolik sięgający do pasa, nakryty granatowym obrusem, mała tekturowa tabliczka z napisem „Wybory personelu” kanciastymi białymi literami i schludna piramida moich książek na samym środku. Z pobliskiej ekspozycji patriotycznych zakładek wystawała maleńka amerykańska flaga na wykałaczce, której paski powiewały nad rogiem okładki, jakby salutowała mojemu smokowi.
Potem pojawił się artykuł na lokalnym blogu książkowym: „Epicka fantastyka lokalnego autora staje się ogólnokrajową ofertą”. Reporterka przyszła do Pearl, żeby przeprowadzić ze mną wywiad, siedząc na naszej zapadającej się kanapie z second-handu, podczas gdy Tessa udawała, że nie słucha ze swojego pokoju.
„Co twoja rodzina sądzi o twoim sukcesie?” – zapytał reporter lekkim głosem, trzymając w ręku długopis.
Pomyślałem o palcu mojego taty naciskającym przycisk „delete”.
„To skomplikowane” – powiedziałem, co było jednocześnie najbardziej niejasną i najprawdziwszą odpowiedzią.
Reporter roześmiał się uprzejmie, prawdopodobnie zakładając, że „skomplikowane” oznacza sporą dawkę dumnych łez i oprawione wycinki z gazet.
Nie poprawiałem jej.
Dziwne było to życie na podzielonym ekranie.
Z jednej strony: e-maile od mojego agenta z frazami takimi jak prawa zagraniczne i podprawne oraz zainteresowanie filmem. Rozmowy na Zoomie dotyczące ekslibrisów i kampanii przedsprzedażowych. Kalendarz wypełniony wydarzeniami w sklepach: Powell’s, Elliott Bay, The Strand.
Po drugiej stronie: milczenie moich rodziców.
Po pierwszej serii SMS-ów już do mnie nie zadzwonili. Zamiast tego zmienili strategię.
Chloe przesłała mi zrzuty ekranu z grupowego czatu rodzinnego.
MAMA: Wszyscy jesteśmy BARDZO DUMNI z Naomi. Zawsze wiedzieliśmy, że zrobi coś wyjątkowego ze swoim pisaniem.
TATA: Powiedziałem pastorowi, że jest teraz uznaną autorką. Chce, żeby o niej napisano w biuletynie.
CIOCIA LINDA: Czy nie mówiłaś, że w zeszłe święta Bożego Narodzenia musi wyjść z chmur?
MAMA: Tak właśnie robią dobrzy rodzice. Naciskaliśmy na nią, żeby była najlepsza.
CIOCIA LINDA: …Usuwając swój plik?
MAMA: To prywatna sprawa rodzinna.
Chloe dodała swój komentarz pod zrzutami ekranu.
CHLOE: Gratulacje, oficjalnie jesteś przykładem dziecka, które odniosło sukces.
Wpisałam i usunęłam trzy różne odpowiedzi.
Na koniec wysłałem emotikonę smoka.
„Przerabiają scenariusz” – powiedziała Tessa, kiedy jej to pokazałem.
„Oczywiście, że tak” – powiedziałam. „Teraz to oni są bohaterami. Zawsze chcieli dobrze. Chcieli tylko tego, co najlepsze”. Słyszałam przyszłe monologi mojej matki jak kiepski audiobook. „Powiedzą, że usunięcie książki „obudziło mnie”.
„Nie możesz im zabronić mówić” – powiedziała Tessa. „Ale możesz zdecydować, co im dasz do pracy”.
O to właśnie chodzi w narracji.
Każdy opowiada swoją wersję.
Tylko niektórzy ludzie robią to celowo.
Wieczorem przed moim pierwszym oficjalnym wydarzeniem w Powell’s, stałam w swojej małej sypialni i ćwiczyłam czytanie na głos. Fragment, który wybrałam z rozdziału trzeciego – moment, w którym Lydia po raz pierwszy uświadamia sobie, że jej rodzina nie wierzy w jej magię – leżał wydrukowany na kartce papieru, którą trzymałam w rękach.
„Robisz to!” – zawołała Tessa z korytarza.
„Co?”
„To, że czytasz, jakby słowa mogły eksplodować, jeśli za bardzo się w nie wpatrzysz” – powiedziała, wchodząc do mojego pokoju. „Proszę”. Wyrwała mi strony z ręki. „Znowu. Ale tym razem ich nie bronisz. Zapraszasz nas do środka. Duża różnica”.
Wziąłem oddech.
Tessa uniosła strony jak scenariusz. „Dziś wieczorem rolę Naomi zagra Naomi. Akcja”.
Zaśmiałem się, rozładowując napięcie.
Potem przeczytałem jeszcze raz.
Tym razem mój głos nie zadrżał.
W Powell’s pachniało papierem, kurzem i najlepszymi wspomnieniami mojego dzieciństwa.
Pracownik poprowadził mnie przez rzędy półek do małej sceny schowanej z tyłu, prostej konstrukcji składającej się z mównicy, dwóch krzeseł i niskiego stołu zastawionego egzemplarzami Ostatniego Strażnika Smoków . Na ścianie za nią wisiał baner z dużymi, przyjaznymi literami, z napisem „WYDARZENIE AUTORSKIE”.
„Macie niezłą grupę” – powiedział pracownik, wskazując głową na grupę ludzi siedzących już na składanych krzesłach.
Skręciło mi się w żołądku.
Chloe siedziała w drugim rzędzie, ściskając swój egzemplarz książki jak talizman. Obok niej dziewczyna o turkusowych włosach i dżinsowej kurtce ozdobionej emaliowanymi szpilkami nerwowo podskakiwała, zerkając na scenę.
Na końcu pokoju, przy drzwiach, stały sztywno dwie znajome postacie.


Yo Make również polubił
W dniu mojego ślubu mąż przywitał mnie przy wszystkich. Musiałam się z tym pogodzić, bo nie chciałam, żeby moi rodzice cierpieli, nie chciałam, żeby moje dziecko urodziło się bez ojca… ale bardzo się myliłam.
Soczysta Szarlotka, Która Rozpływa Się W Ustach – Idealny Przepis Na Rodzinny Deser
CHLEB MLECZNY
Przepis na klopsiki z kurczaka Marry Me