Przyszedłem i tak, bo nie przyjście było kolejną złamaną obietnicą. Ale przyszedłem też dlatego, że byłem wyczerpany do szpiku kości. Oddałem młyn Amelii i Jasonowi. Powiedziałem sobie, że dadzą radę, że zajmą się Clarą, że w końcu będę mógł odpocząć. Zostawiłem im wszystko. A teraz jej nie było.
Wstałam. Żelazne krzesło zaszurało o kafelki. Wewnątrz willi przeszłam chłodnym kamiennym korytarzem do sypialni, gdzie zostawiłam laptopa na biurku. Otworzyłam go i wpisałam nazwisko, którego nie używałam od pięciu lat. Prywatny detektyw. Dyskretny, drogi, taki, który nie zadaje pytań. Wysłałam e-mail: Znajdź Clarę Mitchell. Nie mów Amelii ani Jasonowi, że szukasz. Nacisnęłam „Wyślij”. Potem otworzyłam nową kartę i wyszukałam loty. Najwcześniejszy odlatywał jutro rano. Jedna przesiadka. Zarezerwowałam go kartą kredytową, którą trzymałam oddzielnie od kont firmowych, do której Amelia nie miała dostępu. Gotowe. Zamknęłam laptopa i wróciłam przez dom do sypialni. W szafie wyciągnęłam walizkę, której nie ruszałam odkąd przyjechałam dwa lata temu. Spakowałam się bez namysłu. Bielizna, koszule, czarne spodnie, które założyłam na pogrzeb męża, bo wciąż na mnie pasowały. Na biurku stało zdjęcie w srebrnej ramce: Paul po lewej, obejmujący mnie ramieniem; Helen po prawej, śmiejąca się z czegoś, co powiedziałam, robiąc zdjęcie. Między nami, dziesięcioletnia Clara uśmiechała się tym ostrożnym uśmiechem, który miała wtedy, uśmiechem, który mówił, że nie jest pewna, czy już wolno jej być szczęśliwą. Owinęłam ramkę swetrem i włożyłam ją do walizki. Mój telefon zawibrował. SMS od śledczego: Już. Wstępne informacje będą w ciągu 24 godzin. Odpisałam: „Dziękuję”.
Za oknem sypialni wzgórza Toskanii wciąż lśniły złotem. Znów zabrzmiały dzwony kościelne. Wszystko wyglądało spokojnie, ale czułam, że coś jest głęboko nie tak. Amelia zawsze miała do Clary urazę. Widziałam to od lat. Zaciśnięte zęby, gdy Clara dostała nagrodę w szkole. Drobne uwagi przy obiedzie, które nie do końca były żartami. Takie rzeczy jak: „To musi być miłe być faworytką”. Albo: „Mama ma dla ciebie o wiele więcej czasu niż kiedykolwiek miała dla mnie”. To nie było do końca złe. Kiedy Amelia była mała, budowałam młyn z Paulem, czternastogodzinne dniówki, weekendy na targach. Opuszczałam recitale, zapominałam o lunchu, wracałam do domu zbyt zmęczona, żeby zapytać ją o dzień. Zanim urodziła się córka Helen, zatrudniłyśmy menedżerów. Miałyśmy systemy. Ja miałam czas. A Clara potrzebowała mnie w sposób, w jaki Amelia zdawała się nigdy nie potrzebować. A może Amelia potrzebowała mnie równie mocno, a ja byłam zbyt zajęta, żeby to zauważyć. Tak czy inaczej, Amelia wyrosła na zazdrośnicę. Wiedziałam o tym. Próbowałam sobie z tym radzić, ale byłam też zmęczona. A radzenie sobie z uczuciami innych jest wyczerpujące, kiedy ma się siedemdziesiąt lat i właśnie pochowało męża. Więc wyjechałam. Pojechałam do Włoch. Ufałam, że moje córki sobie z tym poradzą.
Zamknęłam walizkę na suwak. Mój instynkt krzyczał. Clara, którą znałam, nie ukradnie. Nie ucieknie. I na pewno nie zostawi listu, że nigdy nie jesteśmy jej prawdziwą rodziną. Przez dziewięć lat panicznie bała się, że zostanie odesłana. Nigdy nie odejdzie sama, co oznaczało, że dzieje się coś jeszcze. Coś, czego nie widziałam z Włoch. Jeszcze nie wiedziałam co. Nie wiedziałam, kto zawinił, ale miałam się dowiedzieć. Wzięłam zdjęcie jeszcze raz. Twarz Helen patrzyła na mnie zza szyby, jej ręka na ramieniu córki. Ten uśmiech, który miała, zanim rak odebrał mi wszystko. „Obiecaj mi” – powiedziałam do pustego pokoju, do Helen, do dziewczyny, którą przysięgłam wychować jak własną córkę. Odstawiłam ramkę i zaniosłam walizkę do drzwi wejściowych. Jutro rano będę w samolocie. Jutro wieczorem będę z powrotem w Stanach i zamierzam ją znaleźć.
Rozdział 2: Samochód i terror
Lot trwał trzynaście godzin z przesiadką we Frankfurcie. Nie spałem. Siedziałem przy oknie z telefonem na kolanach, obserwując ekran w oczekiwaniu na aktualizacje od śledczego. Nic, aż do lądowania. Wyłączyłem tryb samolotowy w telefonie, podczas gdy wszyscy inni wciąż zbierali bagaże z górnych półek. Wiadomość przyszła natychmiast. Znalazłem ją. Wysyłam lokalizację. Pinezka upuszczona na mapę. Strefa przemysłowa we wschodniej części miasta, dwadzieścia minut od lotniska. Miejsce, gdzie dostawcy tekstyliów mieli magazyny, zanim wszystko przeniosło się za granicę. Znałem okolicę. Puste działki, ogrodzenia z siatki, nic tam już nie było oprócz spękanego betonu i chwastów. Odpisałem: „Dziękuję. Wyślij rachunek na moje konto osobiste”. Po czym usunąłem wiadomości.
Nie pojechałem do rodzinnej posiadłości. Zameldowałem się w hotelu w centrum. Małym, nijakim miejscu, gdzie nikt nie zadawał pytań, kiedy płaciłem gotówką. Pokój był czysty, ale nijaki. Beżowe ściany, poliestrowa narzuta na łóżko, obraz latarni morskiej, który mógłby być gdziekolwiek. Położyłem walizkę na podłodze i usiadłem na brzegu łóżka, wpatrując się w mapę w telefonie, niebieską kropkę oznaczającą jej położenie. Trzęsły mi się ręce.
Wyszedłem z hotelu i wsiadłem do wynajętego samochodu, który odebrałem na lotnisku. Wpisałem adres do GPS-a. Dwadzieścia trzy minuty. Im dalej jechałem, tym bardziej pusto było na drogach. Centra handlowe ustępowały miejsca zamkniętym sklepom. Potem puste działki z tabliczkami „do wynajęcia”, które stały tam tak długo, że tusz na nich wyblakł. GPS wskazał mi skręt w lewo do parku przemysłowego, który wyglądał, jakby był opuszczony od lat. Popękana nawierzchnia, zardzewiałe śmietniki, siatka ogrodzeniowa z bramą zwisającą z jednego zawiasu. A w tylnym rogu działki, pod drzewem, które przebiło się przez asfalt, stał samochód.
Powoli podjechałem. Moje opony zgrzytnęły na potłuczonym szkle. Samochód był sedanem z odrobiną rdzy u dołu drzwi i tylnym zderzakiem, który nie do końca pasował do koloru lakieru. Szyby były zaparowane od wewnątrz. Zaparkowałem jakieś sześć metrów dalej i wyłączyłem silnik. Przez chwilę po prostu tam siedziałem. Serce waliło mi tak mocno, że słyszałem je w uszach. Potem otworzyłem drzwi i wysiadłem. W powietrzu unosił się zapach oleju i mokrego betonu. Gdzieś w oddali szczekał pies, wydając żałobny dźwięk.
Szedłem w stronę sedana, moje buty głośno stukały o chodnik. Gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem ruch w środku, kogoś poruszającego się pod stertą materiału. Podszedłem do okna od strony kierowcy i delikatnie zapukałem. Sterta poruszyła się. Pojawiła się twarz. To była ona. Cienie pod oczami, włosy spięte w luźny kucyk, bluza, która wyglądała na o trzy rozmiary za dużą i w ciąży. Wyraźna krzywizna jej brzucha była widoczna nawet pod luźnym materiałem. Zaparło mi dech w piersiach.
Zamrugała, patrząc na mnie przez szybę. Na sekundę jej twarz zmiękła. Ulga. Rozpoznanie. Potem wykrzywiła się w coś innego. Przerażenie. Czyste, nieskażone przerażenie. Przywarła do drzwi pasażera, kręcąc głową.
Zapukałam ponownie, tym razem ciszej. „Clara, to ja. Otwórz drzwi”.
„Nie!” Jej głos był stłumiony przez szybę. „Proszę odejść!”
„Chcę tylko porozmawiać.”


Yo Make również polubił
Chrupiące Rozgniecione Młode Ziemniaki – Prosty i Pyszny Przepis
Kran prysznicowy pełen kamienia. Jak go wyczyścić, żeby znów był nowy… Zobacz więcej
Witam Usuwamy nieaktywnych członków z grupy. Powiedz cokolwiek, aby pozostać aktywnym. Prosty i pyszny przepis na kurczaka KFC domowej roboty
Ciasto Waniliowe Bez Piekarnika