Wspinając się wyżej górskim szlakiem, mój syn i synowa nagle wepchnęli mnie i mojego męża w otchłań. Oszołomiona i zdruzgotana, leżałam bez ruchu, podczas gdy mój mąż szeptał: „Nie ruszaj się… i wtedy nastąpił koniec”.
Poranne powietrze było rześkie, tak ostre, że aż szczypało w płuca. Ścieżka wiła się w górę między sosnami i luźnymi kamieniami, a słońce przecinało gałęzie cienkimi, złotymi włóczniami. Mój mąż, Michael ,