Trzymałam długopis w ręku, żeby przepisać firmę na syna. Moja synowa, promieniejąc, podała mi kawę. Sprzątaczka celowo potknęła się o stolik i w tym bałaganie w mgnieniu oka przestawiła kubki – niezauważona.
Wypiłem wszystko. To, co połknąłem, zniszczyło wszystko, co zbudowałem w ciągu następnych 6 godzin.
Siedziałam przy stole w jadalni, długim na 3 metry. Kupiliśmy go z byłym mężem w 1992 roku, kiedy otwieraliśmy naszą pierwszą klinikę weterynaryjną w Tempe. Stół przetrwał rozwód. Firma nie. Wykupiłam go za 340 000 dolarów w 2001 roku. Teraz 18 klinik było wartych 28 milionów dolarów.
Długopis był Mont Blanc, czarny, lakierowany. Brandon dał mi go na moje 60. urodziny cztery lata temu. Na kartce było napisane:
„Dla kobiety, która zbudowała imperium gołymi rękami”.
Miałem zamiar przekazać mu to imperium.
Dokumenty były rozłożone na stole.
Przeniesienie własności: 51% udziałów w Caldwell Veterinary Group na Brandona Jamesa Caldwella, ze skutkiem natychmiastowym.
Spędziłem 6 miesięcy z prawnikami, którzy tworzyli struktury powiernicze, zabezpieczenia i plany sukcesji. Moja emerytura była zaplanowana na marzec 2025 roku – za 6 miesięcy. Chciałem, żeby Brandon zarządzał firmą, póki jeszcze żyję i mogę mu pomóc.
Cynthia weszła z kuchni, niosąc tacę. Była moją synową, miała 31 lat, blond włosy związane w gładki kucyk, białą spódniczkę tenisową i była opalona, jakby właśnie wróciła z Cabo.
Miała. Trzy tygodnie temu. Brandon zapłacił za to pieniędzmi, które mu dałem jako kwartalną dywidendę.
„Kawy, Patricio” – powiedziała, szeroko się uśmiechając.
Zbyt szerokie.
Postawiła przede mną biały ceramiczny kubek, z którego unosiła się para. Zapach był mocny – ciemniejszy niż zazwyczaj piję. Wolałem średnio paloną kawę. Ta pachniała jak kawa palona po francusku. Spalona.
„Dziękuję, Cynthio.”
„Brandon jest tym tak podekscytowany” – powiedziała. Wciąż się uśmiechała. „Całą noc pisał do mnie SMS-y. Nie może uwierzyć, że naprawdę to robisz”.
Spojrzałem na nią. Trzymała telefon w dłoni. Różowe etui. Ekran skierowany w dół, na stole.
„Powinien tu być” – powiedziałem.
„Kończy w klinice Fountain Hills. Będzie tu za 20 minut” – powiedziała. „Powiedział, żebym od razu zaczął przeglądać dokumenty”.
Wziąłem pierwszą stronę. Wykaz aktywów. Lista wszystkich 18 klinik z wycenami – nieruchomości, sprzętu, list klientów, wartości firmy.
Łączna kwota wyniosła 27 983 450 dolarów.
Rosa sprzątała salon. Była moją gosposią. Zatrudniłem ją 5 miesięcy temu przez agencję. Miała 29 lat. Krótkie, czarne włosy. Cicha. Nosiła fartuch – jasnoniebieski – jak pielęgniarka.
Słyszałem, że odkurzacz się wyłączył.
Cynthia usiadła naprzeciwko mnie. Wzięła swój kubek, wzięła łyk i patrzyła na mnie.
Podniosłem kubek z kawą. Ceramiczna filiżanka była gorąca w dotyku. Podniosłem ją do ust.
Smak był nie taki. Nie przypalony, tylko metaliczny, jakbym ssał monetę. Słodki, sztucznie słodki, jakby ktoś wrzucił Splendę do kwasu akumulatorowego.
Spojrzałem na Cynthię.
Patrzyła na mnie. Nie mrugała.
Za mną usłyszałem kroki.
Szybko.
Rosa wychodzi z salonu.
Biodro Rosy uderzyło w róg stołu. Taca, którą niosła – dwie puste szklanki – pofrunęła w powietrze. Szklanki roztrzaskały się o kafelki. Woda rozlała się wszędzie.
Rosa chwyciła się stołu, żeby się utrzymać. Jej dłoń strąciła kubek Cynthii. Przechylił się, rozlewając się po dokumentach.
“O mój Boże.”
Cynthia podskoczyła.
„Bardzo mi przykro, Patricio.”
Rosa przepraszała po hiszpańsku, próbując podnieść szklankę. Cynthia chwytała serwetki i wysysała kawę z gazet.
Przyglądałem się dłoniom Rosy.
Chwyciła krawędź stołu prawą ręką, ale jej lewa poruszała się szybko – płynnie, z wprawą. Podniosła kubek Cynthii, postawiła go przede mną, podniosła mój kubek i przesunęła go tam, gdzie siedziała Cynthia.
Dwie sekundy. Może trzy.
Cynthia tego nie widziała. Była skupiona na papierach, na występie.
Spojrzałem teraz na kubek przede mną – ten, który kiedyś należał do Cynthii. Czysta kawa. Normalny kolor. Bez metalicznego zapachu.
Spojrzałem na kubek, na którym siedziała Cynthia.
Ciemniej.
Ten sam metaliczny zapach, który przed chwilą poczułem.
Wypiłem połowę złej kawy.
W ustach czułem metaliczny i chemiczny posmak.
Cynthia usiadła z powrotem. Ciężko oddychała, zarumieniona. Sięgnęła po kubek, który przed nią stał – ten, który kiedyś należał do mnie – i upiła długi łyk.
„Bardzo mi przykro z powodu tego bałaganu” – powiedziała. „Rosa wciąż uczy się tego domu”.
Rosa klęczała i zbierała szkło. Nie patrzyła na mnie.
Wziąłem długopis.
Moja ręka była ciężka.
Próbowałem skupić się na pierwszej linijce podpisu.
Patricia Anne Caldwell—przeniesienie.
Zamrugałem. Litery znów się wyostrzyły, a potem znów się rozmazały.
Moje serce biło za szybko. Czułem je w gardle, w uszach.
„Patricio?”
Głos Cynthii brzmiał, jakby dochodził z daleka.
„Czy wszystko w porządku?”
Próbowałem odpowiedzieć. Miałem wrażenie, że język mi się plącze.
Spojrzałem na nią. Pochylała się do przodu, obserwując mnie. Jej wyraz twarzy nie wyrażał zaniepokojenia.
To było pełne oczekiwania.
Zrobiło mi się gorąco i kwaśno w żołądku. Poczułem smak żółci.
Wstałem zbyt szybko.
Pokój się przechylił.
Złapałem się krawędzi stołu.
„Potrzebuję…”
Mój głos był niewyraźny.
“…łazienka.”
„Pozwól, że ci pomogę.”
Cynthia siedziała obok mnie, trzymając mnie za łokieć, i prowadziła mnie w stronę korytarza.
Odsunęłam się, potknęłam i uderzyłam ramieniem w ścianę.
Korytarz rozciągał się przede mną.
Za długo.
Ściany się poruszały.
Zrobiłem trzy kroki.
Uderzyłem mocno o podłogę, moje dłonie o kafelki — zimne i gładkie.
Cynthia była za mną. Słyszałem stukot jej butów.
„Patricio, o mój Boże, co się dzieje?”
Jej głos się zmienił. Wyższy. Performatywny. Jakby rozmawiała z kimś innym.
Ale byliśmy sami.
Rosa była tam, stała w drzwiach i patrzyła.
Próbowałem się podnieść. Moje ręce nie chciały działać. Trzęsły się. Osłabły.
Przewróciłam się na bok i spojrzałam na Cynthię. Trzymała telefon i szybko pisała.
Mój wzrok zrobił się szary na krawędziach – patrzyłem jak przez rolkę ręcznika papierowego.
Zobaczyłam swoją torebkę na stoliku w przedpokoju jakieś metr ode mnie. Mój telefon był w środku.
Sięgnąłem po to.
Moja ręka poruszała się w zwolnionym tempie — była ciężka, jakby poruszała się pod wodą.
Cynthia zobaczyła, że sięgam. Stanęła między mną a stołem.
„Nie ruszaj się, Patricio. Możesz mieć udar. Siedź nieruchomo.”
Moja ręka opadła. Nie mogłem jej już utrzymać.
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłem, był ekran telefonu Cynthii — tylko przez sekundę, zobaczyłem tylko kilka pierwszych słów wiadomości, którą wysłała.
„Stało się. Wypiła.”
Potem wszystko zrobiło się czarne.
Obudziłem się w innym pokoju. Biały sufit, świetlówki, zapach środka dezynfekującego i wosku do podłóg.
Próbowałem usiąść. Nie mogłem.
Po obu stronach łóżka były poręcze, w lewej ręce miałem wenflon, z worka sączył się przezroczysty płyn. Monitor wydawał dźwięki – jednostajne, regularne.
Miałem wrażenie, jakbym miał głowę pełną mokrej waty. Ciężką i bezużyteczną.
Obróciłem głowę w prawo.
Powolny.
Wszystko było powolne.
Brandon siedział na krześle obok łóżka.
Mój syn. 35 lat. Brązowe włosy jak ojciec. Niebieskie oczy jak ja.
Miał na sobie koszulkę polo i spodnie khaki – swój szpitalny uniform. Wpatrywał się w telefon. Twarz miał bladą i ściągniętą.
„Brandon” – próbowałem powiedzieć.
Wyszło jak szept. Ledwo słyszalne.
Spojrzał w górę zaskoczony.
„Mamo, już nie śpisz. Dzięki Bogu.”
Wstał i pochylił się nad barierką łóżka.
„Jak się czujesz?”
Próbowałem odpowiedzieć. Miałem tak sucho w ustach. Język przykleił mi się do podniebienia.
Chwycił kubek ze stolika nocnego – różowy plastikowy kubek ze słomką – i przystawił mi go do ust.
Wypiłem.
Woda miała temperaturę pokojową i smakowała jak plastik, ale pomagała.
„Co się stało?” zapytałem.
„Zemdlałaś. W domu. Cynthia zadzwoniła pod 911. Przywieźli cię tu 6 godzin temu”.
Próbowałem sobie przypomnieć kawę. Metaliczny smak. Rosę wymieniającą kubki. Cynthię piszącą SMS-y.
„Gdzie jest Cynthia?” zapytałem.
„Rozmawia z lekarzami. Przeprowadzają badania. Podejrzewają, że mogłaś mieć udar.”
„Nie miałem udaru.”
Brandon spojrzał na mnie. Jego wyraz twarzy był ostrożny. Opanowany.
„Mamo, straciłaś przytomność. Byłaś nieprzytomna przez 6 godzin. Lekarze muszą ustalić, co się stało”.
Spojrzałem na jego twarz.
Naprawdę wyglądał.
Coś było nie tak. Jego oczy były czerwone, jakby płakał, ale szczęka była zaciśnięta – napięta.
Znałem to wyrażenie.
Widziałem to już wcześniej, kiedy miał 16 lat i przyłapałem go na paleniu trawki w garażu. Kiedy miał 22 lata i dowiedziałem się, że rzucił studia na semestr, nie mówiąc mi o tym.
To był wyraz jego twarzy, gdy czuł się winny.
„Brandon” – powiedziałem – „co zrobiłeś?”
Cofnął się, jakbym go uderzył.
„Co? Nic. Mamo, ja nie…”
Cynthia weszła.
Nadal miała na sobie białą spódniczkę tenisową, ale dodała do niej kardigan – w delikatnym różu. Wyglądała świeżo. Wypoczęta.
„Patricio, jesteś obudzona.”
Podbiegła do łóżka, wzięła mnie za rękę i ścisnęła. Jej dłoń była zimna. Gładka. Zadbane paznokcie. Francuskie końcówki.
Spojrzałem na jej twarz.
Uśmiechała się szeroko i promiennie.
„Lekarz już idzie” – powiedziała. „Zrobili tomografię komputerową, kiedy byłaś nieprzytomna. Sprawdzają, czy nie ma krwawienia w mózgu”.
„Muszę porozmawiać z lekarzem sam na sam” – powiedziałem.
Uśmiech Cynthii błysnął, ale tylko na sekundę.
„Oczywiście. Poczekamy na zewnątrz.”
Spojrzała na Brandona.
Skinął głową.
Wyszli. Drzwi zamknęły się za nimi z kliknięciem.
Spojrzałem na kroplówkę w moim ramieniu. Przezroczysty płyn. Prawdopodobnie sól fizjologiczna.
Spróbowałem usiąść ponownie. Łóżko było lekko odchylone. Znalazłem przycisk na poręczy. Nacisnąłem go.
Łóżko brzęczało.
Plecy powoli się uniosły.
Rozejrzałem się po pokoju. Małym. Prywatnym. Okno z zasłoniętymi roletami. Tablica na ścianie z moim imieniem napisanym niebieskim markerem.
Patricia Caldwell. Pokój 412.
Zegar nad drzwiami.
15:47
Usiadłem do podpisania dokumentów o 9:30 rano
Sześć godzin i 17 minut.
Moja torebka leżała na krześle w kącie.
Potrzebowałem telefonu.
Musiałem do kogoś zadzwonić – do prawnika, na policję.
Brandon był moim kontaktem w nagłych wypadkach. Moim pełnomocnikiem. Podpisał wszystkie formularze rekrutacyjne na dole.
Gdy nie miałem żadnej władzy, on kontrolował wszystko.
Firma.
Konta bankowe.
Dom.
Drzwi otworzyły się ponownie.
Wszedł mężczyzna w białym fartuchu. Pod koniec lat 50. Siwe włosy. Okulary.
„Pani Caldwell, jestem doktor Harrison. Jak się pani czuje?”
„Chcę zrobić test toksykologiczny” – powiedziałem.
Zatrzymał się. Mrugnął.
“Przepraszam?”
„Chcę pełnego badania toksykologicznego. Krew i mocz. Zostałem otruty”.
Wyraz twarzy Harrisona zmienił się z zawodowego zainteresowania w ostrożną neutralność.
„Pani Caldwell, tomografia komputerowa nie wykazała żadnych nieprawidłowości. Nie stwierdzono objawów udaru ani krwawienia do mózgu, ale wystąpił u Pani poważny epizod omdlenia. Utrata przytomności trwająca ponad 6 godzin jest poważna. Musimy przeprowadzić więcej badań, aby ustalić przyczynę.”
„Znam przyczynę. Ktoś wrzucił mi coś do kawy.”
„Kto by to zrobił?”
Spojrzałem na niego.
Patrzył na mnie tak, jak lekarze patrzą na pacjentów, których uważają za zdezorientowanych. Paranoicznych. Z urojeniami.
„Potrzebuję badania toksykologicznego” – powtórzyłem. „Proszę”.
Przez chwilę milczał.
Następnie powoli skinął głową.
„Zamówię. Ale, pani Caldwell, muszę zapytać. Czy wie pani, gdzie pani jest?”
„Banner University Medical Center, Phoenix. Pokój 412”.
„Wiesz jaki dziś dzień?”
„Wtorek, 17 września 2024 r.”
„Kto jest prezydentem?”
Zrobił notatkę na swoim tablecie.
„Twój syn wspomniał, że miałeś podpisać jakieś ważne dokumenty biznesowe, kiedy zemdlałeś. Czy to prawda?”
“Tak.”
„Obawia się, że stres mógł wywołać incydent sercowy. Zrobimy EKG i będziemy monitorować twoje serce przez całą noc”.
„Co jeszcze ci powiedział?”
Harrison wyglądał na nieswojo.
„Wspomniał, że ostatnio masz problemy z pamięcią – zapominasz o spotkaniach, powtarzasz się. Wydawał się bardzo zaniepokojony. Zapytał o badania w kierunku wczesnej demencji”.
W pokoju było za jasno. Nade mną brzęczały świetlówki.
Brandon już budował narrację.
Problemy z pamięcią.
Dezorientacja.
Załamanie wywołane stresem.
Niekompetentny do prowadzenia firmy.
Niekompetentny do podejmowania decyzji.
„Chcę badania toksykologicznego” – powiedziałem. „I chcę, żebyś udokumentował w swojej karcie, że o nie prosiłem dzisiaj”.
Harrison skinął głową.
„Zamówię to teraz. Wstępne wyniki będziemy mieli za kilka godzin. Pełne wyniki będą za 3 do 5 dni.”
Musiałem pomyśleć, ale w głowie wciąż miałem mgłę. Uczucie mokrej bawełny nie zniknęło.
Znów spojrzałam na torebkę. Telefon był w środku, ale gdybym do kogoś zadzwoniła, Brandon by się o tym dowiedział. Był tuż za drzwiami.
Najpierw potrzebowałem dowodu.
Kawa. Kubek.
Nadal stał u mnie w domu na stole w jadalni — chyba że Cynthia już go posprzątała.
Drzwi się otworzyły.
Cynthia weszła bez pukania.
„Lekarz powiedział, że zleci więcej badań” – powiedziała.
Usiadła na krześle, na którym siedział Brandon, i skrzyżowała nogi.
„Jak się czujesz? Ból głowy? Mdłości?”
„Gdzie jest Brandon?” zapytałem.
„Poszedł po kawę. Jest wyczerpany. Był tu cały czas.”
Oczywiście.
Wstała. Podeszła do mojej torebki. Otworzyła ją.
Wyciągnęła mojego iPhone’a.
Ekran był czarny.
Rozładowana bateria.
„O nie. Nie działa. Naładuję ci go. Brandon ma kabel w samochodzie.”
Wsunęła telefon do kieszeni kardiganu.
„Mogę go tu naładować” – powiedziałem. „Jest gniazdko”.
„Nie martw się. Zajmę się tym.”
Uśmiechnęła się.
„Musisz odpocząć. Lekarz powiedział, że powinieneś spać.”
Podeszła do drzwi, zatrzymała się, obejrzała się na mnie.
„Byliśmy tak przestraszeni, Patricio. Brandon myślał, że cię zgubił.”
Jej głos był łagodny i pełen współczucia.
Ale jej oczy były pozbawione wyrazu.
Wpatrywałem się w zamknięte drzwi.
Mój telefon zniknął.
Brandon kontrolował moje decyzje medyczne.
Cynthia kontrolowała narrację.
Zamknąłem oczy i próbowałem myśleć pośród mgły.
Kawa była zatruta.
Rosa zamieniła kubek, żeby Cynthia nie wypiła go przez pomyłkę.
Zanim zdałem sobie z tego sprawę, wypiłem co najmniej połowę.
Rohypnol. Benzodiazepiny. Coś na tyle silnego, żeby mnie ogłuszyć na 6 godzin, ale nie zabić – bo nagła śmierć wymagałaby sekcji zwłok.
Pytania.
Śledztwa.
A co z załamaniem?
Problemy z pamięcią?
Powolne, kontrolowane postępy demencji. Wiarygodne.
Mogą sobie pozwolić na odrobinę czasu.
Worek z kroplówką był w połowie pusty. Przezroczysty płyn sączył się do mojej żyły.
Sięgnąłem po rurkę. Próbowałem zlokalizować ją w torbie.
A co jeśli dodaliby coś?
A co jeśli dr Harrison brał w tym udział?
To było paranoiczne.
Ale Brandon z nim rozmawiał. Zasiał w nim myśl o demencji, o zagubieniu.
Nacisnąłem przycisk połączenia na barierce łóżka.
Pielęgniarka weszła dwie minuty później. Młoda. Około 20 lat. Ubrana w uniformę z rysunkowymi psami.
„Dzień dobry, pani Caldwell. Co podać?”
Spojrzała na torbę.
„Zwykły roztwór soli fizjologicznej. Tylko płyny. Był pan odwodniony, kiedy pan przyszedł.”
„Czy możesz mi powiedzieć, kto to zamówił?”
Sprawdziła tablet zamontowany na ścianie.
„Harrison. Standardowy protokół postępowania w przypadku omdleń”.
Byłem paranoikiem.
Szpital nie był częścią tego zdarzenia.
Tylko Brandon i Cynthia.
Musiałem się stąd wydostać. Musiałem wrócić do domu i znaleźć ten kubek, zanim go zniszczą.
Ale nie mogłem odejść.
Jeszcze nie.
Otrzymanie wyników badań toksykologicznych zajęłoby kilka godzin, a Brandon już podpisał dokumenty, czyniąc się moim decydentem medycznym.
Gdybym spróbował odejść, mógłby mnie zatrzymać.
Spojrzałem na zegar.
16:03
Godziny odwiedzin zakończyły się o 20:10
Brandon i Cynthia ostatecznie odejdą.
Poczekałbym. Udawałbym, że śpię. Oszczędzałbym energię.
Potem musiałabym wymyślić, jak się uratować, bo mój syn, chłopak, którego wychowywałam sama po tym, jak jego ojciec odszedł, dzieciak, którego opłaciłam studia i wciągnęłam do swojej firmy, próbował mi odebrać wszystko.
I nie wiedziałem, czy to była po prostu chciwość… czy też próbował mnie zabić.
Brandon i Cynthia wyszli o 20:14
Udawałam, że śpię przez ostatnie 3 godziny – z zamkniętymi oczami, oddychając powoli i miarowo. Siedzieli w kącie i rozmawiali szeptem.
„Lekarz powiedział, że pełne rezultaty będą widoczne po 3–5 dniach.”
„Nieważne. Tomografia komputerowa była czysta. Trzeba tylko poczekać, aż ją wypuszczą”.
O 7:45 weszła inna pielęgniarka – starsza, Latynoska. Sprawdziła moje parametry życiowe, nie budząc mnie.
Po jej wyjściu Brandon wstał. Usłyszałem, jak jego krzesło zgrzyta o podłogę.
„Powinniśmy iść” – powiedział. „Dajmy jej odpocząć”.
Głos Cynthii dobiegał bliżej, tuż obok mojego łóżka.
„Czy ktoś z nas powinien zostać?”
Pielęgniarka powiedziała: „Jej stan jest stabilny. Możemy wrócić rano”.
Kroki.
Drzwi się otworzyły.
Zamknięte.
Czekałem 5 minut.
Wtedy otworzyłem oczy.
W pokoju było ciemniej. Ktoś zgasił górne światło. Pozostał tylko blask monitora i światła nad łóżkiem.
Powoli usiadłem. Głowa nadal była ciężka, ale czułem się lepiej niż przedtem. Mgła się rozwiewała.
Potrzebowałem telefonu, ale Cynthia go zabrała.
Na ścianie obok łazienki wisiał telefon. Telefon stacjonarny szpitalny.
Mogę do kogoś zadzwonić.
Moim prawnikiem był Thomas Brennan. Pracowałem z nim przez 12 lat. To on zaplanował przeniesienie własności. Ufał Brandonowi.
Gdybym do niego teraz zadzwoniła i powiedziała, że mój syn próbuje mnie otruć, pomyślałby, że się pomyliłam.
Dokładnie tego chciał Brandon.
Najpierw potrzebowałem dowodu.
Spojrzałem na kroplówkę w moim ramieniu. Worek z solą fizjologiczną był prawie pusty.
Nacisnąłem przycisk połączenia.
Weszła ta sama starsza pielęgniarka. Na jej identyfikatorze widniał napis Rosa Martinez, pielęgniarka dyplomowana.
Inna Rosa.
Nie moja gosposia.
„Dzień dobry, pani Caldwell. Nie śpi pani. Jak się pani czuje?”
„Lepiej. Kiedy mogę wyjść?”
Sprawdziła tablet.
„Harrison chce cię zatrzymać na noc na obserwację. Jeśli rano wyniki badań wyjdą normalnie i będziesz stabilny, możesz zostać wypisany ze szpitala około 10:00 lub 11:00”.
„Czy mogę zadzwonić? Komórka mi padła.”
“Oczywiście.”
Gestem wskazała na telefon ścienny.
„Wybierz 9, aby zadzwonić na linię zewnętrzną.”
Zabrałem ze sobą stojak na kroplówkę i podszedłem do telefonu. Nogi mi się trzęsły, były słabe, ale dawały radę.
Podniosłem słuchawkę.
Sygnał wybierania.
Próbowałem zapamiętać liczby.
Miałem ten sam telefon komórkowy przez osiem lat. Wszystkie kontakty były zapisane. Nigdy już nie zapamiętywałem numerów.
Moja najlepsza przyjaciółka – Diane Cooper. Znałyśmy się od 1997 roku. Była weterynarzem dużych zwierząt. Konie. Pracowała w mojej pierwszej klinice, zanim otworzyła własną we Flagstaff.
Wybrałem jej numer.
Zadzwonił cztery razy, potem włączyła się poczta głosowa.
„Dodzwoniłeś się do Diane Cooper. Zostaw wiadomość.”
„Diane, tu Patricia. Jestem w Banner University Medical, pokój 412. Potrzebuję twojej pomocy. Proszę oddzwonić pod ten numer, jak tylko to odsłuchasz. To pilne.”
Przeczytałem numer wydrukowany na telefonie i się rozłączyłem.
Stałem tam trzymając słuchawkę.
Próbowałem pomyśleć o innych liczbach.
Nic nie dało.
Wróciłem do łóżka i ostrożnie usiadłem. Pokój lekko wirował. Zamknąłem oczy, aż przestał.
Wyniki badań toksykologicznych będą gotowe za kilka godzin — może dopiero jutro — ale musiałem wiedzieć, co znajdowało się w tej kawie.
Potrzebowałem dowodów, zanim Brandon mógł zbudować swoją narrację.
Pielęgniarka powiedziała, że moje wyniki są w normie. Tomografia komputerowa czysta. To oznaczało brak udaru i krwawienia.
Co więc było przyczyną 6-godzinnej utraty przytomności?
Narkotyki.
To musiały być narkotyki.
Zastanawiałem się nad smakiem.
Metaliczny.
Słodki.
Rohypnol miał być bezsmakowy, ale czasami pacjenci zgłaszali nieprzyjemny posmak w zależności od tego, z czym go zmieszano. Benzodiazepiny, takie jak Xanax czy Valium, można było rozkruszyć i rozpuścić. Miały gorzki smak. GHB miał słony lub mydlany smak.
Cokolwiek to było, była to duża dawka.
Wystarczająco, żeby mnie zapaść w sen na 6 godzin.
Wszedł mężczyzna w białym fartuchu.
Nie, doktor Harrison.
Młodszy. Około 30 lat. Szczupła twarz. Okulary w drucianej oprawce.
„Pani Caldwell. Jestem dr Patel. Dziś wieczorem zastępuję dr Harrisona. Jak się pani czuje?”
Spojrzał na tablet.
„Otrzymaliście wstępne wyniki badań toksykologicznych. Wynik był pozytywny na obecność benzodiazepin – a konkretnie triazolamu. To lek uspokajająco-nasenny o krótkim działaniu, stosowany na bezsenność”.
„Nie biorę triazolamu.”
„Twój syn wspominał, że ostatnio miałeś problemy ze snem. Powiedział, że byłeś bardzo zestresowany”.
„Nie biorę leków nasennych.”
Wyraz twarzy Patela był starannie neutralny.
„Czy możliwe, że coś wziąłeś i zapomniałeś? Triazolam może powodować amnezję anterogradową – utratę pamięci po jego zażyciu”.
„Zostałem otruty. Ktoś dodał to do mojej kawy.”
Zrobił notatkę na tablecie.
„Harrison wspomniał, że się tym pani martwi. Umieścimy to w pani dokumentacji. Ale, pani Caldwell, triazolam to lek na receptę. Nie jest to coś, co można by przypadkowo połknąć. Gdyby ktoś podał pani go bez pani wiedzy, byłoby to przestępstwem. Musiałaby pani zgłosić to na policję”.
„Ile było w moim organizmie?”
Sprawdził ekran.
„Wstępny test nie podaje dokładnych poziomów – tylko wynik pozytywny lub negatywny. Pełny test ilościowy zajmie jeszcze kilka dni, ale biorąc pod uwagę objawy – utratę przytomności trwającą 6 godzin – szacuję, że dawka jest znacząca. Prawdopodobnie 10 do 20 miligramów. Standardowa dawka na bezsenność to 0,25 mg. Tak, to bardzo duża dawka”.
„Czy taka dawka może kogoś zabić?”
„To możliwe, zwłaszcza w połączeniu z alkoholem lub innymi depresantami. Ale ma pan szczęście. Pana układ oddechowy pozostał stabilny. Nie doszło do aspiracji. Żadnych powikłań.”
Nie czułem się szczęściarzem.
„Co się teraz stanie?” zapytałem.
„Będziemy kontynuować monitorowanie przez całą noc. Jeśli rano będzie Pan stabilny, a pozostałe wyniki badań będą prawidłowe, może Pan wrócić do domu. Zalecam dalszą konsultację z lekarzem pierwszego kontaktu. A jeśli podejrzewa Pan, że ktoś celowo podał Panu narkotyki, powinien Pan skontaktować się z policją”.
Siedziałem na łóżku i patrzyłem w pustkę.
Triazolam.


Yo Make również polubił
Naturalne sposoby na pozbycie się mrówek z domu i ogrodu
Brokułowy Zapiekany Serowy Raj: Smak, który Przewyższa Mięso!
Szybka energia w kostce: batony owsiano-orzechowe bez pieczenia
Bazlama: przepis na pyszny turecki placek