Powietrze w prywatnej sali pooperacyjnej szpitala St. Jude wydawało się ostrzejsze, niż powinno być — zbyt czyste, zbyt jasne, zbyt kliniczne jak na to, co właśnie przeszło moje ciało.
Antyseptyk i metal. Plastik i stęchłe powietrze. Cichy, mechaniczny westchnienie wentylatora w kącie. Ciche sygnały dźwiękowe z dwóch monitorów podłączonych do dwóch ciepłych, kruchych powodów, dla których mój świat wciąż miał sens.
Moje bliźniaki.
Leżały obok siebie w przezroczystej kołysce przy oknie, otulone identycznymi białymi kocykami z cienkim niebieskim paskiem. Dwie pomarszczone, czerwonawe buzie. Dwie małe buzie co jakiś czas rozchylane w niedokończonych próbach płaczu. Co kilka sekund któreś z nich drgało, wyciągało pięść albo przeciągało maleńką stopą po cienkim materacyku. Ich widok bolał bardziej niż rana.
Ból w podbrzuszu był nieustanny, głęboki i pulsujący, jakby ktoś włożył mi pod skórę gorący kamień i zapomniał go wyjąć. Nie czułam nic poniżej pępka, kiedy chirurg mi go wyjmował. Teraz czułam wszystko.
Włosy przykleiły mi się wilgotnymi strąkami do czoła i szyi. Czułam zaschnięty pot na górnej wardze, szorstkie kąciki ust od wielogodzinnego oddychania przez skurcze, mimo że cesarskie cięcie było zaplanowane. Czułam zapach własnego ciała – krwi, mleka i szpitalnego detergentu. Bolały mnie plecy. Bolały mnie ramiona. Nawet palce były spuchnięte i niezdarne.
Nigdy nie byłem bardziej wyczerpany. Nigdy nie byłem bardziej żywy.
Odwróciłam głowę na poduszce, mimo że szwy zaciskały mi się na brzuchu. Chciałam na nich spojrzeć jeszcze raz. Spędziłam ostatnie trzy godziny po prostu… obserwując. Licząc ich oddechy. Zapamiętując maleńkie półksiężyce ich paznokci. Próbując dopasować ich rysy do moich i Marka.
Dziewczynka – Dziecko A – miała mój nos. Chłopiec – Dziecko B – miał brodę Marka. Wiedziałem to tak, jak znasz swoje imię, nawet jeśli prawdopodobnie było za wcześnie, żeby mieć pewność.
Ocena.
Czekałem na Marka.
Kwiaty. Wyobrażałam go sobie wchodzącego z kwiatami albo balonami z napisem „To Bliźniaki!”, z ciemnymi włosami wciąż wilgotnymi po prysznicu, z krawatem przekrzywionym, bo się spieszył. Wyobrażałam sobie jego drżące dłonie, kiedy pierwszy raz je trzymał. Wyobrażałam sobie łzy – łzy szczęścia, oszołomienia spływające po tej samej twarzy, która kiedyś płakała na naszym ślubie, kiedy szłam do ołtarza.
W mojej głowie patrzył na mnie tak, jakbym dokonała czegoś cudu.
W mojej głowie, mężczyzna, którego wspierałam przez pięć lat, byłam dla niego mentorką podczas jego pierwszej prezentacji przed zarządem, pocieszałam go po jego pierwszej poważnej porażce, przekroczyłby próg tych drzwi i zakochał się we mnie jeszcze bardziej.
Usłyszałem dźwięk obracającej się klamki.
„Wreszcie” – wyszeptałam, już przygotowując zmęczoną twarz do uśmiechu, już poruszając się nieznacznie, by wyglądać mniej zniszczoną, mniej połamaną. Wygładziłam prześcieradło na kolanach, krzywiąc się, gdy ogień lizał mój brzuch.


Yo Make również polubił
Robisz to wszystko źle. Oto właściwy sposób picia soku z ogórków kiszonych
Oto, co dzieje się po śmierci według nowego badania naukowego
Najstarsza córka zostaje wyrzucona przez ojca: „Jesteś hańbą, nie wolno ci nigdy więcej postawić nogi w tym domu!” – po 5 latach od wymazania jej nazwiska z rejestru rodzinnego, na próbie ślubnej brata pojawia się w zielonej sukience, a jej przyszła bratowa blednie, kłania się i wykrzykuje do niej jedno słowo, które wprawia całą rodzinę lekarzy w osłupienie i milczenie.
Starożytne indyjskie lekarstwo trwające 3000 lat na leczenie reumatoidalnego zapalenia stawów i stanu zapalnego